w dniu poniedziałek, 01 październik 2001.
To nie był wcale ani mało obiecujący talent, ani mało dotrzymać mogąca organizacja, ów rudobrody rzeźbiarz, który o godzinie zamknięcia prac chadzał prawie co wieczór do Caffè-Greco1 z wielką swoją charcicą kirgiskiego pochodzenia.
Sam wybór zwierzęcia, które jednało wdzięk i siłę w czytelnie naznaczonych muskułach swoich, dawać już mógł uważnemu postrzegaczowi do mniemania korzystnego o umysłowej godności osoby, która te, a nie inne upodobała sobie stworzenie. Jeżeli albowiem generał Jomini twierdzi, iż koń, nie zaś kawalerzysta, „dobrą jazdęczyni”...2 tedy z daleko więcej psychologicznych względów utrzymywać byłoby właściwym, że dobranie sobie tego lub owego psa rodzaju głośno o dobierającego poczuciach i umyśle znamienuje. Jużci rzeźnik zupełnie innego psa ma na myśli, jak łowiec, albo szlachetna dama...
Śliczny to był ów rodobrodego rzeźbiarza pies, z wolna przed nim idący z paszczą otwartą i w niej rozesłanym na białych kłach amarantowym językiem, do świeżego liścia purpurowego jakiego kwiatu podobnym. Szedł on z wolna, z rodzajem spaniałomyślnej grzeczności nikogo nie potrącając, lecz gdy mu poczynali umyślnie wadzić uliczni chłopcy, oglądał się raz na pana swego i w tymże samym oka mgnieniu, jak tknięta sprężyna doskonała, z miejsca przeskakiwał całą ciżbę i szedł dalej powoli, gdy za nim chłonący od strachu swawolnicy z bruku się podnosili, jasno na razie nie pojmując, co się stało?... Podobnież i w kawiarni kilka stołów szkłem zastawionych przeskakiwał, nic nie potrąciwszy, a w też same naturalne i powolne wracając ruchy, żadnego poklasku nie oczekiwał, jakby mniemał, iż każdy z siedzących tam gości potrafiłby toż samo zrobić.
Toteż cenną byłau wszystkich śliczna charcica!
Gdy mówi się: u wszystkich, znaczy: u pewnej grupy i u dwóch chórów (greckich) – u chóru dopowiadającego swoje słowa i u gestykulującego. Grupa rudobrodego rzeźbiarza stanowiła zarazem jeden z czterech kątów bilardu, a składała się pogłównie z redaktora Gazety–beletrystyczno–politycznej, z pięknego śpiewaka, który dawał lekcje cudzoziemcom, z utalentowanego malarza i z młodzieńca–turysty, wysłanego przez rodziców, jak sam się wyrażał, „dla kształcenia się w zapatrywaniu na rzeczy”. Ten zaś byłz nieodstępnym (w tym sensie) guwernerem, iż się zwykle obydwa szukali po mieście, wszędzie o siebie wzajem zapytując, i dopiero się w Caffè–Greco spotykali wieczorem.
Wiedzieć to wszystko i szczegóły bardziej osobiste można było prawie mimowolnie. Skutkiem albowiem pewnego rodzaju przezroczystości moralnego powietrza społecznego i skutkiem postaciowania się charakterów (dwóch rzeczy północnym miastom i ludziom mało znanych), zdarzało się nawet osobie obcej, która aby raz do kawiarni zaszła, rozeznawać z łatwością, nie tylko kto? W jakiej gałęzi prac o zachodów bierze udział, ale nawet i czym w obecności zaprząta się?
Figura taka jak Redaktor znaną być wprawdzie mogła samym skutkiem swojego publicznego atrybutu, dopomagało jednak do rozeznania osoby jej ruchliwe spojrzenie, chętne wyrażanie i udzielanie się łatwym i grzecznym gestem, mniej chętne słowem, tudzież płowy parasol, coś do kardynalskiego podobny – i nareszcie, skoro już zaczął mówić, poznawało się po stylu człowieka pióra. Jeżeli kto uwagę kiedy zwrócił na rodzaj świdrów szklanych, obracanych przez ukryty mechanizm i do złudzenia naśladujących bieg źródlanej; jeżeli widział takowe szkiełka obracane w paszczach lwów gipsowych, obstawionych kwiatami i zielonością; i jeżeli wspomniał, jak liść żaden żadnego kwiatu nie czuje tam zbliżenia kropli wody ani jej chłodu i życia – tedy ma on zupełne wyobrażenie o Redaktora stylu i jego elokwencji. Czym zaś on jest zajętym w obecności?... to jużci że stosunkiem jakimś wyjątkowym, bo i staranniej niż zazwyczaj ubrany, i o nieregularnych godzinach do kawiarni na ulotne chwilki wstępuje.
Śpiewak także, z płaszczykiem swym na ręku lub na jednym ramieniu, z pobrzmiewającą coś warga pod zbyt układnym wąsem, i ze zwitkiem nut w ręku, nic nieczytelnego w swojej postaci nie przedstawował.
Mniej wyraźnym typem był guwerner (poszukiwany przez młodzieńca jemu poruczonego), w mówieniu szybki, ale nie w wymawianiu, seplunił nieco i parskał śliną, ilekroć w zapale się poczuwał. Byłby zaś o wiele przystępniejszym i jaśniejszym, gdyby nie przymiotnik „scjentyficzny”, nazbyt często przezeń używany. Niepłocho jednakże bierał się do pióra, ktoś albowiem, nie najdyskretniejszy lub bystrowzroki, rok temu u niego przyjmowany, gdy z rozsypanego na arkuszu białym tytuniu wił sobie cygaretko, wyczytał był dwa pierwsze słowa tytułu i rękopismu: „Rzut – oka...” – a jeszcze i wczora tamże, w podobnejże okoliczności, nie więcej zdarzyło się mu wyczytać. Wiedziano jednakże, iż pracuje nad „Rzu tem-oka”, ale co u człowieka zewsząd scjentyficznego dziwniej się przedstawiało, to że gdy nietrafnie pchnięta przezeń bilardowa kula wykolejała się z widoków jego, natychmiast całą wagę ciała swego przechylając w stronę kierunku życzonego, gestem nogi, pięty i wzrokiem dopomagał, aby inaczej gonił ciężar... a co jest przecież równie bezskuteczne, jak nie–scjentyficznie, będąc przeciw prawom grawitacji.
O rudobrodym w czarnych aksamitach rzeźbiarzu, który na teraz nieruchomie, jak stary wenecki portret, siaduje i udziału nie bierze w bilardowych zachodach i zapasach, wie się, iż ten dosyć ma całodziennego ruchu w ciągu wielkiej pracy swojej i z wielkim podjętej zapałem, aby jeszcze wieczorem rozrywkowych trudów poszukiwał. Zaś ażeby mieć naprzód pojęcie o uskutecznianym jakiego artysty dziele, nie potrzeba na to (w przezacnym Rzymie) być do poufnego temuż artyście koła zbliżonym. Plac– Hiszpański jest właśnie o niewiele kroków od Caffè–Greco – szerokie schody, we dwa skrzydła rozwierające się i podrywające na Monte Pincio, jak gdyby z bruku ogromny jaki bajeczny ptak chciał wzlecieć i oczekuje tylko, aż się na piórach jego ludzie ugrupują...3
Plac ten i te schody stanowiąc forummodelów, to odpoczywających, to oczekujących na zajęcie, wystarcza zbliżyć się do tych grup skulpturalnych, malarskich i dowcipnych, ażeby o każdego artysty doraźnym zatrudnieniu wszystko usłyszeć. Tam się też wiedziało bardzo dobrze, że kolosalną grupę przedsięwziął rzeźbiarz, że dzieło to ma odbrzmiewać wewnętrznym ludzkości tragediom, że Eurypidesowego nastroju4 jest kompozycją, przedstawiającą dwoje postaci chrześcijan rzuconych lwom za czasu Domicjana5, a szczegóły te tak już w pogadankach upowszechnionymi spotykałeś, iż, bywało, zażyły kolega nie po imieniu na rzeźbiarza wołał, lecz: „ad leones!”...
Przyjmował to i skulptor w sposób właściwy, podrywając nieco jedne skrzydło swojego szerokiego kapelusza i ramieniem prawym dodatkując znaczący gest, jakby rzeźbiarskiej gliny garść dorzucił, tak że zatrzymywała się charcica, pozierając mu bystro w oczy, aby zgadnąć, co życzy?
Pewnym rodzajem symbolu magicznego stawało się dzieło artysty, zaledwo mające wstąpić na świat, zaledwo rodzące się... Dziennik czytając w kawiarni, donoszący o tragicznym jakim zajściu w polityce, obracano się nieraz ku rzeźbiarzowi, mówiąc ze stosownym przyciskiem: „ad leones!”. A na co on z konspiratorską dwuznacznością przez zmrużanie lewego oka odpowiadał.
I jednakowoż, mimo pozornej takiego to obyczaju krotochwili, piękne jest (a północnym chłodnym nie znane stronom), ile się i jak się uprzedzająco przyczynia dobra wola publiczności do uzupełnienia i wprowadzenia w życie dzieła sztuki. Lubo szczęśliwym ten tylko artysta, który trzeźwo wysłuchiwać, zrozumieć i przyjąć umiał tyle gościnnie dla swojej pracy powitanie!
Że od mnóstwa lat jest przyjętym obyczajem posługiwać się ustalonym Kawiarni Greckiej adresem i tam odbierać listy swoje, przeto owdzie o rannej zaszedłszy godzinie, nieco zadziwiony byłem, widząc już rzeźbiarza i Redaktora. Minąć ich nawet chciałem, domniemywając, iż są wyjątkowym zaprzątnięci interesem, gdy wysłana po mnie charcica zmusiła mię, ażebym do pana jej i przyjaciela jego zbliżył się. Zbliżony zaś, skoro odebrałem ustne zaproszenie, abym na dzień i godzinę naznaczoną znalazł się w pracowni mistrza dla jej nawiedzenia, rzekłem:
– Nie jestem tak bardzo profanem, ażebym mniemał, iż pokazać nam zechcecie dzieło już ukończone!... lecz myślę, iż dojść mogło do jednego z periodów interesujących, kiedy artysta ogół myśli uwidomił i ustatecznił – lubo nie bez przyczyny utrzymują biegli, że sztukmistrz do końca zachować winien możność zupełnego swej kompozycji odmienienia, i że taka właśnie, i dlatego, ruch, obrót i życie miewa...
Redaktor z wielką szybkością treść tę popierać i rozwijać zaczął, a lubo notując coś ołówkiem, jednak bacznie się w rozmowie utrzymywał; potem, dla grzeczności, zapytał naraz z rzeźbiarzem, czy nie zechciałbym z mej strony im powiedzieć, nad czym pracuję?...
– Niezbyt wielki – rzekłem – mój udział w rzeczach sztuki nie pozwala mi, ażebym mógł czym bardzo popisywać się. Za szczerość jednakże szczerością zamieniając, wyznam, iż niemało w tych czasach bywam zajęty wykonaniem dwóch głów... Skoro się mówi: „dwóchgłów”, znaczy zarazem: i tego, co się im dla ich zupełności i ruchu należy, lubo cały i główny interes kompozycji we dwóch tylko głowach zawiera się. Zadaniem albowiem jest: ażeby jedna podnosiła oczy ku niebu, druga zaś podnosiła oczy patrząc czy to na plafon-sufitu, czy to na hak, gdzie okrągły świecznik umieszcza się. Tej i tamtej oczy zwrócone są w górę – – – Nie taję, iż mię praca ta dość umęczyła nieraz!
Rzeźbiarz podparł całe czoło silną prawą ręką, tak iż charcica, u nóg leżąca pierwej, podniosła się i poczęła wejrzeń swego pana poszukiwać – Redaktor robił ołówkiem kreski na marmurze stołu – – ja, uprzejmie pożegnawszy obu, wyszedłem, zaledwo na jedną chwilkę we drzwiach wstrzymany przez młodego turystę, który o guwernera swego zapytywał.
Nie bardzo wiele jednak uczyniwszy kroków, spotkałem na Schodach-Hiszpańskich guwernera i oświecony zostałem, że zaproszenie do pracowni rzeźbiarza bynajmniej mnie jako fawor wyłączny nie spotkało – że wszyscy znajomi i znani tak samo oczekiwanymi będą; idzie albowiem o ustatecznienie nieodmienne moralnego sensu grupy i atrybutów figurom właściwych. Nadto, że Redaktor swoimi wpływami tej pięknej dopiął rzeczy, iż bogaty korespondent wielkiego amerykańskiego dziennika skłania się ku zamówieniu u rzeźbiarza grupy wiadomej, chcąc ją zakupić i do Ameryki przesłać, jeżeli tak kompozycja, jak egzekucja odpowiedzą życzeniom kupującego i jego wyobraźni.
*
Dzień nawiedzenia rzeźbiarskiej pracowni skoro w swej pełni nadszedł, znalazłem się wśród znanych osób i wśród zajmującego widoku.
Od czterech kątów wielkiej sali wprawdzie nieład i nieporuszany kurz dawały ogółowi ramy fantastyczne – lecz kurz na doskonałe gipsy upadły podnosi tylko i bardziej uczytelnia harmonię umiejętnej plastyki. Nieład zaś, który sam oku się tłumaczy, nie tyle nieporządkiem, ile raczej dramą się zwać godzi. W pośrodku światła miejscowego i pracowni stała i ciążyła wielka masa wilgotnej gliny-rzeźbiarskiej, stanowiąca zaczętą grupę, a którą z resztki mokrych płócien właśnie artysta odkrywał...
Towarzyszyły tej robocie nieskąpo zaliczane naprzód: „bravo! bravo!”... ilekroć odjęta szmata dawała oglądać to ramię trafnie w glinie naznaczone, to biodra, to główne fałdy szat. Męska postać obiecywała bardzo piękny tors, dziewicza – dramatyczny obrót figury;obie postacie egzaltowały znaki krzyża na sposób pro-Christo6 nakreślonego; lew, który zapewne miał się osłupiony słaniać u nóg tych figur, zaledwo był bryłą, podobną do jakiego sprzętu, co tym więcej nadawało pozoru wykończenia częściom grupy dalej posuniętym.
– Ad leones! ad leones! – wołał młody turysta.
A podskoczywszy do najciemniejszego kąta pracowni u drzwi samych, spoza wielkiej figury donizjackiej7 wyprowadził małego chłopca z serwetą na ramieniu i z koszem wina, co wraz użytym gdy zostało, zwiększyło przyklaski.
Sam rzeźbiarz nabrał tonu, nieco, jak należało było, wyzywającego świat do walki...
Guwerner, pomiędzy biusty na ziemi stojącymi wskazując mu najbliższy, rzecze:
– Oto, zda mi się, Domicjan!...
– Pan się nie mylisz – rzeźbiarz na to, i kopnięciem nogi odbił nos imperatorowi, aż charcica, która leżała była pierwej jak gryf odlany z brązu, podniosła się, powąchała odłamy gipsu rozbitego i powróciła ułożyć się w też same monumentalne formy i spokojność.
Śpiewak piękny, zarzuciwszy udatnie płaszczyk, począł swoim wybitnym barytonem nucić zrazu, a potem na całe tchnienie śpiewać:
Drżyjcie, tyrrany świata,
Lud podniósł sądny głos,
Straszny uderzy cios...
Piorun już z chmury zlata...
– – taramta tata rata...
Drżyjcie, tyrany świata!...
Ku czemu młody turysta i malarz wtórowali jeszcze:
– ramta tarata tata!...
Drżyjcie, tyrany świata…
Nastąpiło po tych uniesieniach psychologiczno-konieczne uciszenie, zaledwo oderwaną wzmianką malarza przetrącone, który rzekł:
– I mnie w tych czasach zdarzyło się coś zrobić, z czego mogę być zadowolonym, ale będę się musiał u oczytanych ludzi zapytać, co to jest? co to z tego będzie?... bo to może być Kleopatra… a może Wniebowzięcie.
Uciszenie skoro do swojej pełni doszło, i gdy wszyscy się spokojnie na siedzeniach swoich znaleźli, Redaktor w sposób następujący do rzeźbiarza pierwszorzędnie, lecz zarazem i do gości, przemówił:
– Tu nikt z nas myśli innej nie ma, albo, zastanowiwszy się nieco, nie będzie miał innej, tylko ażeby dzieło genialnego naszego przyjaciela i mistrza przyszłość zapewnioną sobie znalazło. Czyli że końcem końców wydatki i nakłady są nie tylko niemałe, lecz będą się z postępem zwiększały...
Tu wszyscy, na rozmaity sposób głową wzruszywszy potwierdzalnie, słuchali dalszego ciągu.
– Otóż, trafiającym się fortunnie mecenasem w tej sprawie być by mógł lub nieledwie że jest bogaty korespondent wielkiego amerykańskiego monitora. Osoba ta jaką wyznaje religię? (a których w Stanach Zjednoczonych jest kilkadziesiąt), tego gdy nie wiemy, byłoby roztropnie, może nawet byłoby i estetycznie, odjąć krzyże zrąk figur? Na cóż koniecznie ten znak martwy, którego uczucie w całości rzeczy i tak jest rozlanym? a dla którego obecności nabywca (dajmy na to mojżeszowego – wyznania) nie będzie mógł w parku swoim przed domem grupy postawić, i od kupna się cofnie...
Rzeźbiarz uwagę zrobił, iż te krzyże załamują stosownie bieg głównych linii, lecz, bukszpanowym szerokim dłutem bawiąc się, wejrzał na wszystkich pilnie, jakby ogólnego uczucia poszukiwał, a że stałem najbliżej, do mnie z pytającym gestem się obrócił.
– Co do mnie – rzekłem – myślę o tym, iż ujęcie ręką krzyża jest ze znanych dotąd najtrudniejszym choreograficznym i plastycznym zadaniem – PALEC DOTYKA SYMBOLU – to nie może być ani zręczne i wykwintne, ani niezgrabne – ani grożące, ani bez znaczenia – ani łatwe, ani przysadne – ani proste, ani przemyślane... ani piękne, ani niepiękne!... Nic trudniejszego nie znam! I artysta, który to zrobi, potrafi wszelką kompozycję zrobić...
Tak rzekłem, mało baczny, iż ta uwaga moja otrzymała właśnie nie zamierzany przeze mnie skutek, albowiem naraz Redaktor i malarz zawołali: „To więc jedna wielka trudność mniej!”... – gdy rzeźbiarz, półgłosem to samo powtórzywszy, wbiegł na schodki wyrównywające grupie, a przy niej utwierdzone, i dwoma zacięciami bukszpanowego narzędzia odjął krzyż z ujęcia figury męskiej – po czym nad ręką żeńskiej figury zatrzymał cios, ku czemu zawołał guwerner:
– Jeżeli dla załamania linii należy coś wetknąć w ręce kobiety, to tu prawie scjentyficznie godziłoby się nadmienić, iż do Semitów, a przez onych do chrześcijan, przeszedł był obyczaj jeszcze chaldejski i egipski, który zalecał dawanie w rękę klucza osobom ważne rzeczy uczytelniającym lub zwiastującym (czego zasię ślady są i w Ewangeliach: klucze św. Piotra, i w Apokalipsie8).
Rzeźbiarz, rękę mając na czas tej mowy zatrzymaną, opuścił z narzędziem na krzyż drugi i kilkoma biegłymi ruchy naznaczył ogólne kształty klucza.
Działo się to jakoś magicznie, przez ogólny nakłon pojęć i uczuć, a zupełny brak rozumowanej protestacji. Jednakowoż gdy rzeźbiarz z ostatniego zstępował schodka, zawoła nagle, do Redaktora się zbliżając:
– Ależ to tym sposobem i z tychże względów cała scena chrześcijańska musiałaby odmienić się?!!...
Redaktor, biorąc ku sobie, jakby na świadki, guwernera, z uśmiechem i niecierpliwością rzecze:
– Czy ta grupa jest dziełem historycznym?... czy za Domicjana, nie zaś za Nerona9, ta scena dzieje się? Czy to są portrety męczennika X i męczennicy X?... jużci że nie! – toć nie idzie o osobistości, lecz o dramę.
Ku czemu guwerner doda:
– Jeden scjentyficzniejszy rzut oka zdolny jest wszystko wytłumaczyć: to mogą być wcale nie chrześcijanie rzuceni lwom – to może przedstawiać właśnie że walkę, właśnie że poświęcenie, właśnie że zasługę! Właśnie że to wszystko, czego artysta tak wdzięcznie w tej pracy poszukiwał, co uprawia, i na co publiczność oczekuje.
Zapluty nieco mówca otarł usta, gdy rzeźbiarz ścisnął ręce obu, atoli śpiewak, młody turysta i malarz, zwyczaj mając unikania wszelkich dyskusji (jako rzeczy próżno głowę kłopoczących), cofnęli się z pracowni cicho i grzecznie.
Charcica, która wychodzących ze zwykłym jej i miejscu odprowadzała ceremoniałem, dała się nagle słyszeć w korytarzu srebrnym dźwiękiem szczekania... Rzeźbiarz rzucił znak Redaktorowi i nam, że odczytuje z głosu psa, o co idzie?...
A wtem otworzyły się drzwi i wszedł jegomość miernego wzrostu, w niskim kapeluszu szarym i w szarym ubiorze bardzo świeżym, w białej arcystarannej chustce i kamizelce, spod której gruby złoty łańcuch rzucał na brzuch kluczyki i pieczątki z drogich kamieni. Był to Amerykanin, korespondent wielkiego monitora Stanów Zjednoczonych.
Pozdrowił Redaktora po koleżeńsku, zamienił z rzeźbiarzem ukłony i, komplementu gest względem nas wypełniwszy, prosto do grupy zbliżył się. Chwilkę patrzył szarym i głębokim okiem, odgarniając na tył głowy kapelusz z czoła i obejmując, i gładząc rudawą brodę, która przy ogolonych wąsach tym bujniejszą się wydawała.
– Życzę mieć szczegółowe wytłumaczenie figur – rzekł do Redaktora i rzeźbiarza, który naraz półkrokiem się w tył cofnął, ażeby pierwszego głosu nie zabierać.
– Jest to... (jako się nadmieniło było) – rzekł Redaktor – jest to patetyczna scena z tragedii życia człowieczego... mężczyzna wyobraża tę energię czynu, która pracę poczyna... kobieta swój udział w niej zaleca...
– I ona – Amerykanin przerwie – zdaje się, że klucz trzyma w ręku, gdy niżej widzę – i tu wskazał bryłę gliny na lwa przeznaczoną – widzę kufer... to więc kobieta wyobraża Oszczędność?... Mężczyzny energia zapowiada być bardzo piękną i stosowną! – – Mnie się wydaje, że przy kufrze należałoby dać widzieć narzędzia rolnicze i rękodzielnicze... Tak, jak jest, bryła niższa więcej wygląda na jakie śpiące zwierzę niż na szkatułę!...
Rzeźbiarz, zbliżywszy się do grupy, naznaczył kształt sierpa i dwa boki kufra, gdy Amerykanin, raz jeszcze obszedłszy dokoła całość rzeczy, zawoła:
– Jaśniej okazanej i piękniejszej myśli dawno nie napotkałem... Grupa wyobraża KAPITALIZACJĘ w sposób i wyrozumowany, i przystępny... Na dzień obecny, stosownie do stopnia, do którego posuniętą jest praca, mniemam, że będzie wystarczającym, gdy kolega Redaktor zechce na mojej karcie nakreślić...
Tu oddał swą kartę Redaktorowi, zabierającemu się skrzętnie do pisania, i dalej mówił:
– – co następuje:
Izaak Edgar Midlebank-junior u dostojnego Rzeźbiarza*** zamawia grupę przedstawiającą KAPITALIZACJĘ, a która ma być z marmuru białego, bez plamy i skazy, wykonana – i nie o wiele przechodzić ceną swoją 15 000 dolarów.
– Czy tak jest godziwym? – zapytał Amerykanin, ku czemu rzeźbiarz swoją kartę Redaktorowi nasunął, a ten skreślił:
Rzeźbiarz*** podejmuje się wykonać grupę (KAPITALIZACJĘ) z marmuru białego, o ile można bez plamy i skazy – nie przechodzącą o wiele ceną swoją 75 000 lirów, i na rozkaz dostojnego Izaaka Edgara Midlebank (junior) etc., etc.
Po czym Amerykanin, pisma oba przez szkiełko uważywszy, życzył dołożyć daty pominięte, a gdy się to spełniło, zamienił karty, mówiąc:
– Jest wszystko, jak należy!... bardzo winszuję panu takiego pięknego talentu – tu dodał uścisk ręki – i takiej pięknej suki!... Cóż za prześliczne zwierzę! cóż za rasa!... Z pewnością można rzec, że takiej suki, takiegoż rodzaju, nie ma drugiej w całym mieście!...
A to gdy mówił, skłonił się i począł mieć się ku drzwiom.
Co rychlej zatem rzeźbiarz ręką jedną wprawnie porzucił płótna mokre na „Kapitalizację”, drugą zaś kapelusz uchwyciwszy, śpieszył za Redaktorem i guwernerem, komplimentującymi tymczasem odchodzącego gościa, którego czekał skromny powóz, by niebawem gdzie indziej unieść.
*
Serce miałem obrzmiałe i ciężkie, ducha czułem poniżonego... powiew jakiś, czy jęk, Hiobowym nastrojem szemrał mi w ucho: „Tak to więc wszystko, na tym słusznie przeklętym świecie, wszystko, co się poczyna z dziewiczego natchnienia myśli, musi tu być sprzedanym za 6 dolarów!... (30 SREBRNIKÓW!)...”
I jakkolwiek obiecywałem sobie nic wcale nie powiedzieć – nic dodać, nic nie powtórzyć, jednakowoż, przenieść na sobie nie mogąc całego ciężaru moralnego, rzekłem do Redaktora:
– Jak to jednak daleko od wyznawców, i dla wyznania, lwom rzuconych do Kapitalizacji!...
On zaś, giętkie okulary poprawując, począł coś parasola ostrzem kreślić na bruku i, nie podnosząc oczu, odrzekł:
– Redakcja nie jest telefonem. My podobnież przecie czynimy co dzień z każdą nieledwie myślą i z każdym uczuciem... REDAKCJA JEST REDUKCJĄ...
– T o tak, jak sumienie jest sumieniem – odpowiedziałem.
Cyprian Kamil Norwid
Tytuł: „przed lwy”, „dla lwów”, „lwom na pożarcie” (łac.) – wykrzyk Rzymian zasiadających w Cyrku, rzucany pod adresem niezręcznych albo pobitych zawodników, przede wszystkim zaś – w pierwszych wiekach Cesarstwa – pod adresem chrześcijan („Christiani ad leones!”).
Nowela Norwida, napisana pod koniec życia pisarza w latach 1881-83, to protest przeciwko korupcji moralnej, jaką tak łatwo wyzwala pieniądz, przeciwko temu, że za pieniądze można sprzedać wszystko, swoje poglądy, moralność, wiarę. Ta niezwykła nowela nie potrzebuje dodatkowych rekomendacji, ponieważ do dziś jest wstrząsająca i nie straciła niczego ze swojej siły.
Przedstawiamy jednak kilka głosów na jej temat.
Jan Kaczkowski,1907 r.: Świetna satyra. Kazimierz Wyka, 1933 r.: Najdojrzalsza to z nowel Norwida. Nowela, w której najmniej jest zagadnień nie stopionych z samym założeniem formalnym. Konrad Górski, 1949 r.: Jedna z najświetniej napisanych polskich nowel. Hanna Malewska, 1958 r.: Wstrząsający moralitet o zdradzie sumienia artystycznego, zorganizowanej przemyślnie lub „bezwłasnowolnie” i „bezwłasnowiednie” przez małe, płaskie, niewrażliwe na wartość etyczną otoczenie rudobrodego rzeźbiarza. Ad leones stało się protestem, wstrząsającym swą ekspresją dramatyczną, przeciwko komercjalizacji sztuki...
Cyprian Kamil Norwid urodził się 24 września 1821 r. w Laskowie-Głuchach pod Radzyminem (w pobliżu Warszawy) w rodzinie szlacheckiej. Zmarł w Paryżu. Norwid był nie tylko poetą, dramaturgiem i prozaikiem, był też malarzem i rzeźbiarzem. W 1842 r. opuścił Warszawę, by po odwiedzeniu Krakowa nigdy już nie powrócić do Polski. Resztę swego życia spędził na emigracji; mieszkał w Niemczech, we Włoszech, w Belgii, w Ameryce (gdzie od lutego 1853 r. do czerwca 1854 r. przebywał w Nowym Jorku zarabiając na życie jako rysownik i rzeźbiarz), w Londynie i najdłużej we Francji.
W 1863 r. lipskie wydawnictwo F.A. Brockhaus wydrukowało w serii Biblioteka Pisarzy Polskich jedyny w życiu poety wybór jego twórczości. Najświetniejszy zbiór poetycki Norwida „Vade-mecum” (gdzie znajdują się takie utwory jak „Fortepian Szopena”, „Klaskaniem mając obrzękłe prawice”), napisany w latach 1856-66 w wyniku zerwania umowy przez Brockhausa ukazał się dopiero po śmierci poety. Norwid był też autorem dużych dramatów, kilku komedii i tragedii historycznych. Jego utwory uważane przez współczesnych za trudne i niejasne nie przyniosły mu powodzenia na polu literatury. Ich wielkość (jak zresztą przewidział poeta) została uznana dopiero po jego śmierci. Klęski literackie w niewielkim stopniu były rekompensowane na innych polach: jego rysunki, akwarele i akwaforty zdobyły mu uznanie w środowisku francuskim, a ich sprzedaż stanowiła jedno ze źródeł utrzymania poety. Żył jednak w niedostatku i osamotnieniu. W ostatnich latach życia zamieszkał na paryskim przedmieściu Ivry w zakładzie św. Kazimierza, przeznaczonym dla polskich sierot i weteranów. Pracował twórczo do końca życia. Pochowany najpierw na cmentarzu w Ivry w 1888 r., został przeniesiony do groby zbiorowego na polskim cmentarzu w Montmorency pod Paryżem. 24 września 2001 r. ziemia z jego grobu, poświęcona przez papieża Jana Pawła II, została złożona na Wawelu w Kaplicy Wieszczów.
Norwid był jednym z najoryginalniejszych i najwszechstronniejszych polskich pisarzy i myślicieli, jednym z największych poetów chrześcijańskiej Europy. Po raz pierwszy pełne wydanie dzieł Norwida ukazało się w latach 1971-76 w opracowaniu Juliusza W. Gomulickiego w Państwowym Instytucie Wydawniczym w Warszawie.
Papież Jan Paweł II wielokrotnie cytował w swoich homiliach i pismach Norwida, którego cenił może najbardziej spośród polskich wielkich twórców literatury. W homilii wygłoszonej w 1987 r. w Tarnowie tak mówił o Norwidzie:
„A teraz cytat (...) z Norwida: ‘podnoszenie ludowych natchnień do potęgi przenikającej i ogarniającej ludzkość całą, podnoszenie ludowego do ludzkości winno dokonywać się – zdaniem Norwida – przez wewnętrzny rozwój dojrzałości’. Trzeba przyznać, że Polska, że południowa Polska jest wciąż żywym źródłem kultury. Pracują tutaj setki twórców ludowych. Pragnę im i wszystkim innym dodać ducha i zwrócić w ich pracy uwagę na więź między kulturą duchową a religią. O głębi tego powołania myślał Norwid, gdy pisał, że ‘rolnik jedną ręką szuka dla nas chleba, drugą zdrój świeżych myśli wydobywa z nieba.’ (oklaski) Bardzo dziękuję za te oklaski dla Norwida. Wiele doznał cierpienia w życiu i wygnania. Raduję się, że dzisiaj oklaskuje go polski świat rolniczy (...) za jego mądrość, za jego wielką, chrześcijańską, ojczystą, narodową mądrość”.
Ad leones! Norwida opublikowaliśmy w MICHAELU w numerze 13 (październik-grudzień 2001). W XX roku ukazywania się naszego czasopisma przypominamy tę wybitną nowelę.
1) Caffè–Greco (wł. „kawiarnia grecka”) – słynna rzymska kawiarnia przy via Condotti, ulubione miejsce spotkań artystów i pisarzy przebywających w Rzymie. Bywali w niej Mickiewicz i Słowacki, bywał też później Norwid.
2) Henry Jomini (1779-1869), słynny francuski pisarz wojskowy, z pochodzenia Szwajcar, autor wielu prac dotyczących problemów strategicznych itp.; „twierdzenie” Jominiego Norwid przytoczył za swoim przyjacielem, Władysławem Wężykiem, którego konie wygrywały na pierwszych wyścigach warszawskich, urządzonych w roku 1841.
3) Plac Hiszpański (Piazza di Spagna) – plac w Rzymie, położony poniżej Monte Pincio oraz Piazza della Trinità de’Monti (z którym jest połączony Schodami Hiszpańskimi), na osi dwóch ulic: Babuino (od zachodu) i via Due Macelli (od wschodu). Od płd.-zach. wychodzi na ten plac via Condotti (z Caffè-Greco), której wylot znajduje się prawie naprzeciwko Schodów Hiszpańskich
4) Eurypides (ok. 480-407/6) – najmłodszy z trzech wielkich tragediopisarzy ateńskich, szczególnie się wyróżniający psychologiczną głębią swoich utworów.
5) Domicjan (Titus Flavius Domitianus, 51-96), cesarz rzymski w latach 81-96, za którego panowania doszło do drugiego z kolei (po Neronie) prześladowania chrześcijan
6) pro-Christo (łac.) – “dla Chrystusa”; Norwid myśli tu zapewne o takiej formie krzyża, jaką zastosowano przy ukrzyżowaniu Chrystusa (crux immissa)
7) figura dionizjacka–rzeźba o charakterze dionizyjskim, czyli bachicznym, przedstawiająca np. pijanego satyra itp.
8) Klucze w symbolice starożytnej oznaczały na ogół władzę zamykania, a z czasem w ogóle władzę. Klucze ś w. Piotra, które stanowią stały jego atrybut w ikonologii chrześcijańskiej, wywodzą się z tych słów Chrystusa: „I tobie dam klucze królestwa niebieskiego: a cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebiesiech” (Mt. XVI 19). W Apokalipsie klucze wymienione są czterokrotnie
9) za Domicjana (...), za Nerona – sens: czy podczas pierwszego, czy podczas drugiego prześladowania chrześcijan.