Fragmenty książki ks. Stefana Wyszyńskiego „Miłość i sprawiedliwość społeczna"
Książka „Miłość i sprawiedliwość społeczna" powstała prawdopodobnie w 1942 r. w czasie wojny, gdy ks. Stefan Wyszyński pełnił obowiązki kapelana zakładu dla ociemniałych w Laskach koło Warszawy. Ks. Wyszyński zajmuje się tu podstawami życia społecznego i rozważa je z wielką znajomością katolickiej nauki społecznej. Książka ta nie mogła być wydana za czasów komunistycznych ze względów cenzuralnych i po raz pierwszy ukazała się drukiem w 1993 r. wydana przez wydawnictwo „Pallotinum" z Poznania.
Ks. Stefan Wyszyński
W bezwzględny sposób potępia Kościół plutokrację, czyli panowanie pieniądza nad całym życiem gospodarczym.
Duch indywidualistyczny panujący w życiu gospodarczym doprowadził do kapitalizmu, który w skrajnej swej formie doprowadził do dyktatury pieniądza. Pius XI zwraca uwagę na smutne zjawisko naszych czasów – w rękach nielicznych jednostek skupia się niebezpieczna i despotyczna władza ekonomiczna. A władza ta „najgorszą przybiera postać w działalności tych ludzi, którzy, jako stróże i kierownicy kapitału finansowego, władają kredytem i rozdzielają go według swej woli. W ten sposób regulują oni niejako obieg krwi w organizmie gospodarczym i sam żywioł gospodarczego życia trzymają w swych rękach, że nikt nie może wbrew ich woli oddychać" (Quadragesimo anno, 106). Przez skomplikowany system monopolów, trustów i koncernów cennikowych doprowadziła ona do opanowania wszystkich środków życia, z pogwałceniem sprawiedliwości. Dla egoistycznego bogacenia się wykorzystywano różne stowarzyszenia przemysłowe i handlowe, różne użyteczne instytucje bankowe i kredytowe, aby odtąd – zamiast służyć dobru obywateli, dla których zostały powołane do życia – służyły wyzyskowi już nie jednostek, ale całych klas, warstw społecznych, narodów i państw.
Odtąd – jak mówią w swym liście pasterskim biskupi katoliccy Austrii – plutokracja prowadzi systematyczne okradanie narodów z oszczędności, planowe zubożenie mas, aby uzależnić od siebie już nie tylko robotników, ale rzemieślników, stan średni, a nawet przedsiębiorców i fabrykantów. Świat bankierski – czytamy w tymże liście – doszedł w poszczególnych państwach do nowej potęgi panującej, jakiejś samozwańczej władzy nad władzą państwową, tak że władza ta już nie jest suwerenna. Zamieniwszy pieniądz na towar, który sprzedaje po lichwiarskich cenach w swych złoconych kramach bankierskich, finansjera bezbożna, chcąc się wzbogacić bez granic, wpada „w pokusy i w sidła diabelskie – jak mówi św. Paweł – i w wiele nierozumnych i szkodliwych pożądliwości, które pogrążają ludzi na zatracenie i zgubę" (I.Tym. 6,9).
„To skupienie potęgi i bogactw w rękach niewielu prowadzi do dalszej, potrójnej walki: naprzód do walki o ujarzmienie samego życia gospodarczego, dalej – do walki o opanowanie państwa, aby jego środki i jego władzę wyzyskać potem do walki gospodarczej" (QA, 103). Zyskawszy te dwie władze, finansjera rozpoczyna walkę z urządzeniami państwowymi, zwalcza ustawodawstwo społeczne i wszelkie reformy, mnożąc liczne grzechy wołające o pomstę do nieba. Oto skromna ich lista:
Obarczają lichwiarskim, nadmiernym oprocentowaniem usługi instytucji bankowych i kredytowych; wyzyskują zarówno robotników, jak i drobnych wytwórców i dostawców przez złe warunki pracy, niesprawiedliwą płacę i cenę; niesprawiedliwie oprocentowują albo wprost przywłaszczają sobie oszczędności, zwłaszcza drobne, przez sztuczne bankructwa, inflacje, sztuczne zwyżki i zniżki, przedsiębiorstwa akcyjne itp.; pieniądz, który miał być pomocnikiem, zamienili w kierownika życia gospodarczego, odrzuciwszy zaś zaradzanie potrzebom ludności, z zysku pieniężnego uczynili cel czynności gospodarczych.
Nic dziwnego, że ta olbrzymia potęga doprowadziła do powszechnej walki wszystkich przeciwko wszystkim: kapitału przeciwko pracy, wielkiego kapitału przeciwko małemu, burżuazji przeciwko proletariatowi itd.; że wreszcie owładnęła i sponiewierała godność rządzących, sprowadzając ich do roli niewolników zaprzedanych ludzkim namiętnościom i samolubnym interesom. „Wielu zgubiło złoto i srebro i aż do serc królewskich dotarło, i wywróciło je" (Sir. 8,3). Ale nie koniec na tym! Prowadzi „wreszcie do walki między państwami, czy to w ten sposób, że poszczególne państwa oddają swoje siły polityczne w służbę gospodarczych interesów swoich obywateli, czy też w ten, że swojej gospodarczej przewagi używają do rozstrzygania międzynarodowych sporów politycznych" (QA, 108). Tu rozpoczyna się najstraszliwszy rozdział dziejów ludzkości – okrutne, krwawe, bezlitosne wojny, których brudne, handlarskie cele osłaniane są nieraz najszczytniejszymi hasłami; wojny, które poniewierają do reszty wszystko, co powinno być i święte, i wzniosłe. (...)
Ale czyż dziś książętami ziemskimi nie są kupcy, potentaci finansowi? Czyż nie uległy ich czarom wszystkie narody? Czyż ten opętany taniec złota i zawrotna melodia fletu chciwości nie napełniają swym wrzaskiem uszu całego świata?
Ostateczny cel gospodarowania leży w pełnym rozwoju fizycznych, duchowych i moralnych sił człowieka. W tym celu trzeba dokonać uczłowieczenia ekonomii, czyli wyzwolenia z przewagi rzeczy dla nadania jej oblicza ludzkiego.
Ekonomia nie jest bogiem, przed którym człowiek ma paść w proch. Nie jest też ona najważniejszą częścią życia ludzkiego. Ekonomia chrześcijańska opiera się na „człowieku gospodarczym", a nie na rzeczy. Życie gospodarcze, a więc wytwórczość i jej sposoby oraz cele, wymiana i jej drogi, podział dochodu społecznego i samo spożycie powinno być zorganizowane i ocenione pod kątem potrzeb ludzkich, zarówno osobowych jak i społecznych.
Człowiek nie jest ani tylko „człowiekiem ekonomicznym", ani też „materiałem ludzkim" w procesie gospodarczym. Życie gospodarcze nie jest całym życiem ludzkim, podobnie jak sfery gospodarcze nie są całym narodem ani najważniejszą jego częścią.
Całe gospodarowanie musi brać pod uwagę nie tylko dobro ekonomiczne człowieka, ale i jego charakter osobowy, na rzecz którego działa. Musi uszanować i służyć celom ponaddoczesnym osoby ludzkiej.
Ale pamiętać należy i o tym, że życie gospodarcze nie jest tylko zwykłym środkiem do ostatecznego celu człowieka. W porządku doczesnym jest ono celem najwyższym, bo pełnię swej doskonałości osiąga tutaj. Stąd życie gospodarcze posiada swoją dostojność, swoją doniosłą rolę jako czynnik w pewnym porządku zasadniczy.
Ale w stosunku do celu ostatecznego człowieka życie gospodarcze będzie celem pośrednim. Jakkolwiek bowiem wspólne dobro gospodarcze jest celem ostatecznym w dziedzinie doczesnej, to nie jest ono celem ostatecznym życia ludzkiego.
Najwybitniejszy ekonomista, najbardziej zasłużony organizator przedsiębiorstwa powinien pamiętać, że „nie ma tu mieszkania stałego" i że każdej nocy mogą upomnieć się o jego duszę (zob. Łk. 12,30).
Dalszym nakazem jest uspołecznienie ekonomii.
Celem gospodarki chrześcijańskiej, oprócz dobra osobistego, jest również dążenie do wspólnego dobra. Jest to dobro różne od dobra jednostek, różne od sumy dóbr prywatnych, wyższe od interesów jednostki jako części społeczeństwa.
Chrześcijańska ekonomia średniowieczna rządziła się zasadą dobra wspólnego. Jej działanie było ściśle podporządkowane zasadom moralnym i regułom korporacyjnym. Stąd pochodził zakaz lichwy, ustalenie słusznych cen, sprawiedliwa zapłata za pracę. Doprowadziło to do wolności osobistej człowieka, jego niezależności gospodarczej, do upowszechnienia własności oraz do pokoju społecznego.
Całe gospodarowanie musi mieć na uwadze problem uzgodnienia dobra osoby z dobrem społecznym. Celem tego wymagania jest, aby dobra, stworzone przez Boga dla wszystkich ludzi, były dostępne dla wszystkich, według zasad sprawiedliwości i miłości (por. RN, 7).
Wszelkie samolubstwo i wyłączność w posługiwaniu się dobrami prywatnymi, szukanie wyłącznie własnej korzyści – godzi w społeczny charakter życia gospodarczego.
Trzeba też dokonać uchrześcijanienia ekonomii.
W tym celu musi powrócić do ekonomii pojęcie „bliźniego". Dobro każdego człowieka powinno być uzgodnione z równym dobrem każdego bliźniego, a przede wszystkim najbardziej nam bliskiego.
Życie gospodarcze rozwijać trzeba pod kątem służby braciom, bliźnim naszym, z którymi jesteśmy zespoleni braterstwem w Bogu, Ojcu naszym. Zaradzać potrzebom ludzi: odziewać, karmić, poić – nagich, głodnych, spragnionych, to są nie tylko obowiązki miłosiernych, ale najdonioślejsze zadanie życia gospodarczego.
Współczesnym organizatorom i kierownikom życia gospodarczego mówi Kościół: „Cóż wam pomoże, choćbyście posiedli wszystkie akcje wielkich przedsiębiorstw przemysłowych, choćbyście stworzyli szeroko rozgałęzione koncerny, wcielili do swej własności przemysł górniczy, opanowali dostawy węgla, choćbyście z pomocą pieniądza wpływali na wybory, choćbyście uczynili sobie podległymi parlamenty i rządy państwowe, i tak usiłowali opanować całe życie publiczne – co wam to wszystko pomoże, jeślibyście na duszy ponieśli szkodę i utracili niebo, chociażby tylko jedna dusza w ten sposób zginęła." 1
Kościół ostrzega przed oddaniem serca bogactwu, gdyż ono to właśnie roztacza zły czar, daje przewagę gospodarczą i siłę tym większą, im większy panuje nieład gospodarczy, im większe są możliwości nadużyć moralnych.
Ponieważ człowieka bogacącego się nic nie wiąże z innym, co więcej – ponieważ każdy człowiek jest tylko współzawodnikiem w walce o pieniądz, stąd nie może on być bliźnim; może być tylko konkurentem. Między konkurentami przestają istnieć związki moralne! Można więc bogacić się kosztem innych – wszystko jedno jak: przez wyzysk i lichwę, oszustwo i podstęp, gwałt i przewrót społeczny, a nawet wojnę.
Odtąd bogactwo staje się celem życia ludzkiego, a nie środkiem do celu, jak było dawniej. Odtąd zawładnęło ono człowiekiem bezwzględnie i uczyniło go swoim sługą.
Nadmierne bogactwo zaślepia serce człowieka tak dalece, że ludzie zapominają wówczas o dobrach wiecznych, owłada nimi duch twardości i bezwzględności, niewyrozumiałości i straszliwego samolubstwa, które nie mięknie nawet w obliczu najstraszliwszych klęsk społecznych, i nie widzi, że wyzysk i krzywda ludzka muszą nieuchronnie sprowadzać niebezpieczeństwo przewrotów.
Do czegóż zmierza współczesne życie gospodarcze? Pragnie obfitości dóbr, chce za wszelką cenę mnożyć plon. Cóż w tym złego? Oczywiście, samo mnożenie dóbr może być i pożyteczne, i chwalebne. Błąd tkwi w tym, że wytworzone w takiej ilości dobra gromadzi się często w „nowych spichlerzach"; że nikt nie myśli o tym, by doszły do potrzebujących, do głodnych i nagich. Świat jest coraz to zasobniejszy, a jednak ilość ludzi żyjących nędznie nie zmniejsza się.
Produkcja sama w sobie nie może być celem gospodarowania ludzkiego.
Współcześnie, pod wpływem żądzy zysku i przesadnej wiary w skuteczność pracy, zwyciężyła w świecie gospodarczym zasada produkcji masowej, „produkcji dla produkcji". Wszystko zagłusza naczelne hasło: Wytwarzać! Jak najwięcej wytwarzać! Pobić ilością, ustanowić rekord! Notuje się stały wzrost produkcji. Mówi się o tym z pewną dumą i poczuciem wyższości.
Pogańskie pojęcie pracy doprowadza do zamknięcia jej samej w sobie. Tu rodzi się potrzeba działania dla działania, mistyka i egzaltacja działania, wyrażająca się na polu gospodarczym w stale wzrastającej, zawrotnej produkcji. Uwielbia się nie tyle owoc pracy, ile sam akt tworzenia, rekord i technikę tworzenia. Ogłasza się nieustannie triumf cyfry, ilości. Statystyka jest dziś matką pychy gospodarczej i samouwielbienia.
Rzecz znamienna, że żądza produkcji, zrodzona z ekonomii kapitalistycznej, udzieliła się również ekonomii komunistycznej. Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Czy może chore drzewo dobre owoce rodzić?
Praca staje się nadto rodzajem wielkiego ryzyka: produkuje się bez przerwy, tworzy się sztuczną potrzebę. Dla wytworzonego towaru zdobywa się, przez sztuczną propagandę, nabywcę. Człowiekowi współczesnemu nieustannie coś wmawiają: przekonują go, że powinien odczuwać taką lub inną potrzebę. Życie gospodarcze nie służy już więcej ludziom, ale posługuje się wszystkimi, sztucznie rozbudzonymi słabostkami człowieka, którego składa się na ofiarę bóstwu pracy. Człowiek przestaje być człowiekiem; staje się tylko wytwórcą, spożywcą, klientem.
Życie gospodarcze musi dostrzec przed sobą człowieka prawdziwie głodnego, prawdziwie bezdomnego, straszliwie nagiego... Gdy go dojrzy i ku niemu podejdzie, odżyje, bo odzyska cel właściwy sobie.
A gdy nie dojrzy – wtedy zacznie deklamować... o nadprodukcji. A ta „nadprodukcja" jest próżnym słowem, z którego trzeba będzie zdać sprawę. Widzi się ją wtedy, gdy towar wytworzony przez egzaltację pracy w „nieznane" zalega magazyny, pod których ścianami włóczą się ludzie półnadzy i wiecznie głodni. By stwierdzić fakt nadprodukcji, trzeba dostrzec nie towar leżący na składzie, ale ludzi. Ekonomię rzeczy trzeba zastąpić ekonomią człowieka.
W rzeczywistości bowiem nie ma nadprodukcji zboża, gdy miliony ludzi, miliony dzieci nie dojadają. Mówiło się o „klęsce urodzaju" wtedy, gdy całe powiaty i kraje głodowały; a w państwie komunistycznym uprawiano masowy wywóz zboża w tym czasie, gdy miliony marły z głodu.
Jest to raczej wielki błąd w rozdziale dóbr, jest jakieś wielkie naruszenie równowagi gospodarczej, pogwałcenie obowiązków społecznych, ciążących na życiu gospodarczym, wskutek czego całe masy ludzi ciężko pracujących nie mają dostępu do najniezbędniejszych rzeczy.
Współcześnie we wszystkich niemal działach życia gospodarczego toczy się walka między interesem przedsiębiorcy a dobrem ludzkości. Wszędzie góruje łatwy i szybki zysk jednostki nad dobrem osoby ludzkiej.
W chrześcijańskiej ekonomii ośrodkiem wymiany będzie najbliższy nasz bliźni. Wymiana musi opierać się na sprawiedliwości i miłości. A sprawiedliwość i miłość należy świadczyć naprzód bliźniemu najbardziej nam bliskiemu, najbardziej potrzebującemu i upośledzonemu.
Ks. Stefan Wyszyński
1- Katolicyzm, kapitalizm, socjalizm, List pasterski biskupów austriackich. Przełożył i objaśnieniami opatrzył ks. Stefan Wyszyński, Lublin 1928 (wyd. 2: Lublin 1935)