Publikujemy artykuł Szczęsnego Górskiego pochodzący z roku 1996. Pretekstem rozważań był tu wywiad z ówczesnym prezesem ZChN-u. Użyte w artykule wielkości (np. minimum socjalne) odnoszą się do tamtego czasu, ale nie zmienia to aktualności i wagi dokonanych przy ich użyciu przemyśleń.
Redakcja
Szczęsny Górski
(Intencja Jana Pawła II na rok 1996)
W numerze 9. Tygodnika Solidarność z 8 marca br. [1996] ukazał się wywiad z p. Marianem Piłką prezesem ZChN. Znalazłem tam fragment ujmujący ważną sprawę zasiłków w sposób, w moim odczuciu, zasadniczo niesłuszny i mylący. Oto pierwsza część tego fragmentu: Domagamy się racjonalizacji wypłat zasiłków dla bezrobotnych. Jeżeli dwa miliony ludzi pracuje na czarno i pobiera zasiłki - to mamy do czynienia z patologią.
Rozważmy naturę tej patologii. Co realnie oznacza termin "zasiłek dla bezrobotnych"?
W marcu br. [1996] zasiłek wynosi 260 zł miesięcznie. Od stycznia 1995 nie jest zależny od ilości członków rodziny zasiłkobiorcy.
Według badań Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych jest to właściwie minimum socjalne, określane jako dochód, który pozwala na zaspokojenie, oprócz potrzeb biologicznych, także niezbędnych potrzeb związanych ze współżyciem społecznym. Wynosi ono 250 zł na osobę miesięcznie.
Jeśli rodzinę stanowi samotny rodzic z jednym dzieckiem, dochód z zasiłku na osobę wynosi 130 zł, a to oznacza nędzę. Za próg ubóstwa socjolodzy przyjmują połowę średniej konsumpcji tj. 135 zł. A gdy dzieci jest więcej i druga osoba musi się nimi zająć...? Już słyszę protesty: "to po co mają tyle dzieci..." Czy dzieci, to tylko wydatki na zasiłki, czy raczej bogactwo narodowe? Czyż poszerzonej reprodukcji ludności kraju nie zapewniają głównie rodziny najuboższe? Te, które mają najwięcej dzieci i które najcięższe ofiary ponoszą, by je wychować? W ok. 90 tys. rodzin, tj. w co czwartej rodzinie z co najmniej trójką dzieci, nie ma ani jednej osoby pracującej.1 Czy człowiek, rodzic nie uczyni wszystkiego, by zapewnić sobie i rodzinie minimum egzystencji? A jeśli w pobliżu nie znajduje legalnej pracy – dającej co najmniej 250 zł na osobę – zatrudnia się "na czarno".
Gdyby pracę zgłosił, tracąc zasiłek i dawałaby mu ona dochód 135 zł na osobę ( 270 zł na 2 osoby, 405 na trzy i 540 zł na 4 osoby, itd.), to jeszcze żyłby na granicy nędzy. Dopiero dochód 250 zł na osobę (500 zł – na dwie, 750 zł - na trzy i 1000 zł - na cztery) pozwalałby na zaspokojenie – oprócz biologicznego bytu – także niezbędnych potrzeb wynikających z życia w społeczeństwie. Jakie są na to legalne szanse? Przecież poniżej tak określonej granicy ubóstwa żyje w Polsce ponad 40 % rodzin. 1
Czy więc postępowanie człowieka, podejmującego pracę "na czarno" to patologia, czy raczej instynkt samozachowawczy, zdrowy rozsądek i odpowiedzialność?
Czyż to nie zaniechanie takich działań byłoby brakiem odpowiedzialności za siebie, za rodzinę?
Na czym więc polega patologia? Czy nie na patologicznej i patogennej polityce państwa wobec rodziny?
Zważmy bowiem, że dobra i usługi pojawiają się jako wynik współdziałania takich czynników, jak bogactwa naturalne, aktualnie dostępna technologia, kapitał oraz ludzka praca. Z postępem cywilizacji coraz większego znaczenia nabierał czynnik technologiczny i jemu to przypisuje się obecnie główne znaczenie w pojawianiu się obfitości dóbr i usług (np. prace C.H. Douglasa i R.M. Solowa – noblisty z ekonomii w 1987 r.). Na następnym miejscu stawia się czynnik zwany "potencjałem ludzkim", obejmujący, poza możliwościami pojedynczych ludzi, także wszystkie inne możliwości wynikające ze współdziałania, w szczególności w rodzinach. Mówi się w związku z tym o efekcie mnożnikowym, o tzw. mnożniku asocjacyjnym, stowarzyszeniowym: współdziałanie grupy ludzi jest wielokrotnie bardziej wydajne, niżby to wynikało z sumowania ich indywidualnej pracy (np. badania C.H. Douglasa i laureata nagrody Nobla z ekonomii w 1992 r. G. Beckera).
Podobnie jak bogactwa naturalne i dobra przyrody, także czynniki technologiczny i asocjacyjny nie są niczyją prywatną własnością.
Dobra naturalne to wspólne dziedzictwo wszystkich ludzi, a w pierwszym rzędzie narodu.
Technologia i asocjacyjna sieć społecznej współpracy, to czynniki kulturowe, wynik trudu niezliczonych rzesz naszych przodków i współczesnych, w ogromnej mierze bezimiennych istnień ludzkich. Żaden człowiek ani grupa nie może sobie rościć praw wyłącznej, prywatnej własności do nich samych, ani do ich owoców.
Wreszcie kapitał. Jeśli uznać, że prawdziwym kapitałem są realne możliwości produkcyjne, to obejmuje on też czynnik technologiczny oraz asocjacyjny, a więc ma w dużej mierze źródło wspólnotowe.
Osobną sprawą jest pieniądz. Pieniądz sam przez się nie posiada praktycznie żadnej wartości realnej (poza ewentualną wartością kruszcu). Natomiast stanowi bardzo ważny czynnik ułatwiający współpracę, wymianę i swobodny wybór dóbr. Wartość pieniądza jest całkowicie uwarunkowana obecnością bogactw naturalnych, technologii, pracy i współpracy, tj. możliwością wytwarzania oraz obecnością dóbr. Bez tego wszystkie rachunki bankowe, czeki, banknoty, a nawet monety ze szlachetnych kruszców są bezsilne.
Zatem czynniki stanowiące o wartości pieniądza mają przede wszystkim charakter wspólnotowy, społeczny. A więc i pieniądz będący ich liczbowym odzwierciedleniem, znakiem, jest ze swej natury (w przeważającej części – co najmniej 9/10) dobrem społecznym. Także, a raczej przede wszystkim pieniądz w postaci kredytu finansowego.
Sądzę, że można stąd wyprowadzić wniosek, że główne czynniki tworzące bogactwo są uwarunkowane społecznie, mają naturę społeczną. Skoro tak, to sytuacja obywatela ma charakter inny, niż się przyjmuje. Akcent przesuwa się z roli podatnika na rolę wspólnika, akcjonariusza narodowej gospodarki. Dokument obywatelstwa, paszport, upoważnia więc do pobierania gwarantowanej dywidendy, ewentualnie obniżanej lub wzrastającej zgodnie ze zmianami stanu gospodarki. Narodowy dług wewnętrzny, w co najmniej 9/10 części, okazuje się być w istocie narodowym kredytem, odzwierciedlającym narodowy, społeczny kapitał, którego obywatele są współwłaścicielami. Narodowy budżet nie musi być zrównoważony, jeśli realne bogactwo narodowej gospodarki wciąż się powiększa i niezrównoważenie to nie powinno prowadzić w takim razie do wzrostu wewnętrznego długu. Tzw. "deficyt" budżetowy jest wówczas faktycznie wyrazem wzrostu narodowego bogactwa.
Jeżeli przyjąć, bardzo ostrożnie, że udział czynników wspólnotowych w tworzeniu narodowej produkcji wynosi tylko jej trzecią część (ekonomiści i socjolodzy przypisują tym czynnikom raczej 2/3), to jaką wysokość winna mieć obywatelska dywidenda? Można by ją oszacować jako trzecią część produktu narodowego na głowę, wyrażonego w końcowych cenach produkcji globalnej.
W 1995 roku produkt krajowy brutto na osobę wynosił 5221 zł rocznie, więc około 435 zł na miesiąc. Trzecia część z tej liczby wynosi 145 zł na osobę miesięcznie.
Zatem wypłatę w tej wysokości, zapewniającą każdemu utrzymanie na granicy biologicznej egzystencji (połowa średniej konsumpcji – 135 zł na osobę), należałoby traktować nie jako uznaniowy "zasiłek" lecz jako dywidendę należną: nie powinna być ona obwarowana żadnymi zastrzeżeniami odnośnie podejmowania, czy nie podejmowania płatnego zatrudnienia. Gdyby tak stanowiło prawo, osoba otrzymująca dywidendę podejmowałaby chętniej pracę nie "na czarno", lecz legalną, gdyż uzyskiwałaby całą prawną ochronę legalnego stosunku pracy wraz z jego korzyściami (zaliczenie do emerytury, urlop, odprawę, ustawową regulację warunków wypowiedzenia itd.). Rodziny nie cierpiałyby nędzy, producenci mieliby większy zbyt, opieka społeczna – mniejsze wydatki, a Państwo – dodatkowe wpływy z podatków i opłat na ZUS. Wydatek budżetu na wypłaty dywidendy można pokryć emisją kredytu odpowiadającą oczekiwanemu wzrostowi produkcji.
Natomiast dla zatrudniającego oznacza to faktycznie dodatkowe obciążenie. Lecz tu jest miejsce na politykę ubezpieczeniowo-podatkową i finansową zachęcającą, a nie zniechęcającą pracodawców do zatrudnienia legalnego raczej niż nielegalnego. Mogłoby to być np. uprawnienie pracodawcy zatrudniającego osobę bezrobotną do szczególnie dogodnego kredytu.
To w większym zatrudnieniu, dzięki tanim kredytom, leży możliwość powstawania impulsu rozwojowego dla gospodarki. Straty ponoszone w okresach wysokiego bezrobocia, to największe udokumentowane marnotrawstwo we współczesnej gospodarce.
Np. w okresie Wielkiego Kryzysu (1930-1939) w Stanach Zjednoczonych stopa bezrobocia wynosiła ok. 18 %, a utracono z tego powodu 350 % przeciętnego rocznego produktu krajowego brutto.2 Powodem tego było przyjęcie przez Federalną Rezerwę i zależne od niej banki polityki drogiego kredytu. Warto tu zauważyć, że historia ostatniego stulecia pokazuje, iż rady dawane rządom przez bankierów były niezmiennie dobre dla bankierów, lecz często katastrofalne dla rządów, przedsiębiorców i dla ludzi w ogólności. W ciągu paru wcześniejszych lat te same banki wyprodukowały mnóstwo pustego pieniądza na giełdowe spekulacje.3
W Polsce odpowiednia strata z powodu bezrobocia wynosi obecnie około piątą część produktu narodowego brutto, ca 41 mld zł (410 bln st. zł) rocznie tj. ok. 90 zł na miesiąc na jednego mieszkańca.
Podsumowując: gdzie nas doprowadziło rozważanie natury patologii pracy na czarno przez pobierających zasiłek?
Jeśli "zasiłek" to nie zasiłek – arbitralna społeczna redystrybucja "z kieszeni" zamożniejszych podatników, lecz należny wszystkim udział w przedsiębiorstwie "Gospodarka Narodowa SA", w narodowym bogactwie mającym potężne źródła wspólnotowe, to na czym polega patologia? Na uzupełnianiu należnej dywidendy przez dodatkowe zarobki, czy na patologicznym prawodawstwie, nie uznającym powszechnego prawa do korzystania ze wspólnotowego kapitału, do korzystania przez bezrobotnego z prawa powszechnego przeznaczenia dóbr, przywoływanego ustawicznie w nauce społecznej Kościoła, jako jedna z fundamentalnych zasad etyki społecznego współżycia (żeby wymienić tylko encykliki Jana Pawła II: Laborem Exercens, Sollicitudo Rei Socialis i Centesimus Annus).
Czy patologia nie polega raczej na perwersyjnych mechanizmach wbudowanych w struktury ekonomiczne 4, pozbawiające bezrobotnych możliwości korzystania z tego prawa wskutek zawłaszczenia przez prywatne instytucje finansowe dywidendy należnej obywatelom (poprzez mechanizm tworzenia pieniądza wyłącznie jako oprocentowanego długu)? Na perwersyjnej księgowości, w której dług przypisuje się spadkobiercom i twórcom realnych bogactw, zaś procenty zysku – kreatorom liczb w bankowych rejestrach?
I to wydaje mi się sprawą najistotniejszą. Jest jeszcze pytanie o słuszność dalszych stwierdzeń pana prezesa Piłki, odnośnie tego, co dałoby gospodarce zaoszczędzenie kilku bilionów zł.
Przyjrzyjmy się dokładniej, co oznaczałoby to w rzeczywistości.
Nie wiem jak p. Piłka rozumie: racjonalizację wydatków budżetu na zasiłki i parę bilionów złotych oszczędności.
Przyjmijmy więc skrajną interpretację, że oznaczałoby to odebranie zasiłków na sumę 5 mld zł rocznie. Ponieważ zasiłek wynosi 260 zł miesięcznie tj. 3120 zł rocznie, "oszczędność" 5 mld zł to np. odebranie zasiłku ok. 160 tysiącom osób, tj. około jednej dziesiątej obecnie uprawnionych (których jest zresztą około 1,5 a nie 2 miliony, jak podano w wywiadzie). Jaki wpływ mogłoby to mieć na: obniżenie podatków, zmniejszenie kosztów produkcji, zwiększenie konkurencyjności krajowych produktów, a w konsekwencji na wzrost produkcji, zatrudnienia i zmniejszenie dotacji na zasiłki, przez co gospodarka otrzymałaby potrzebny impuls rozwojowy?
Policzmy: wszystkie wpływy podatkowe w 1995 r. wynosiły ok. 757 miliardów zł. Otóż 5 miliardów "oszczędności" stanowiłoby 0,7 %; tzn. "oszczędności", proponowane przez p. prezesa, wyniosłyby ułamek procenta wszystkich wpływów podatkowych państwa.
W takiej więc części, w najlepszym razie, mogłyby spaść koszty pracy. Lecz koszty pracy w Polsce to obecnie najwyżej około połowa ogólnych kosztów produkcji.
Zatem koszty produkcji mogłyby wówczas spaść o zaledwie 0,4 %, jeśli wytwórcy nie wykorzystaliby tej obniżki celem zwiększenia zysków. Ale załóżmy, tak jak tego chce p. Piłka, że o tyle samo obniżą się ceny. Zatem dochodzimy do wniosku, iż pozbawienie zasiłku jednej dziesiątej części bezrobotnych spowodowałoby, w najlepszym razie, zmniejszenie cen o ok. 0,4 %.
Czy dzięki temu: krajowe produkty byłyby bardziej konkurencyjne, produkcja zaczęłaby narastać itd...? A choćby i były, to znacznie większe efekty, to i tak trzeba uwzględnić, że w świecie rzeczywistym te same liczby mogą mieć całkiem różne znaczenie dla różnych ludzi w różnych okolicznościach: np. co oznacza 10 zł dla głodnego nędzarza, a co dla człowieka sytego, pewnego swych możliwości zaspokajania potrzeb? Ale gdzież to syty szuka "oszczędności", aby je skapitalizować w gospodarce? "Przecież chcę zabrać tylko 10 zł" – powiada.
Podsumowując, stajemy wobec dwóch całkiem różnych podejść:
Z jednej strony zasiłek przyznawany według uznania parlamentu, z drugiej – gwarantowany dochód minimalny mający swe źródło w fakcie współdziedziczenia społecznego kapitału kulturowego i bogactw naturalnych, wyrażonym w prawie powszechnego przeznaczenia dóbr.
Szukanie impulsów rozwojowych dla gospodarki, z jednej strony w ograniczaniu siły nabywczej najuboższych, zaś z drugiej – w tanim kredycie, dla zwiększenia wykorzystania istniejących rezerw realnych możliwości wytwórczych.
Wreszcie ważna sprawa: niech nas nie zwiedzie pozorny socjo-komunizm zasady powszechnego przeznaczenia dóbr, czy stwierdzenia, że kapitał jest z natury przede wszystkim społeczny: kapitał jest rzeczywiście i przecież oczywiście kategorią zasadniczo społeczną. Natomiast korzystanie zeń, użytkowanie pozostaje w dyspozycji prywatnej poprzez osobiste decyzje, co robić z dochodami z tytułu dywidendy czy zatrudnienia. Także zarządzanie nim, jak pokazuje praktyka, winno być zasadniczo w rękach prywatnych, co realizuje się np. poprzez spółki akcyjne. Efektywność jest przy tym zapewniona raczej przez konkurencję i powiązanie wynagrodzeń zarządców z efektami, niż poprzez rodzaj praw własnościowych.5 Nie ma tu więc mowy o przydzielaniu dóbr, czy o państwowym, biurokratycznym sterowaniu, stosowanymi np. w systemie nakazowo – rozdzielczym PRL-u.
Pozostaje pytanie: które podejście wyraża postawę chrześcijańską?
Szczęsny Górski
1Rodziny w Polsce, Raport Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych, Warszawa, 1995, s. 123-132
2 P.A. Samuelson, W.D. Nordhaus: Ekonomia, PWN, Warszawa, 1995, t. I s. 327
3J.K. Galbraith: Pieniądz, pochodzenie i losy, PWE, Warszawa, 1982, pod hasłem "spekulacja"
4Jan Paweł II: Przemówienie do uczestników konferencji FAO, 23.10.1995 r., Osservatore Romano, 31.10.1995
5Jacek Tittenbrun: Ekonomiczny sens prywatyzacji, wyd. Fundacja Humaniora, Poznań, 1995, s.170