Papież Franciszek w swoim liście poświęconym św. Józefowi (zob. str. 4-9, pkt. 7 w niniejszym numerze) wymienił w nim jako jedyne dzieło literackie polską powieść Jana Dobraczyńskiego poświęconą św. Józefowi pt. „Cień Ojca”. W książce wydanej przez Instytut Wydawniczy PAX w 1977 r. zamieszczony jest przed tekstem książki list kardynała Wyszyńskiego, Prymasa Polski, który służy jako wstęp, o następującej treści :
« Drogi Janie, w „Cieniu Ojca” odsłoniłeś Światło Opiekuna Jezusa i Jego Dziewiczej Matki… Pomogłeś zrozumieć nam św. Józefa… Bóg Ci to nagrodzi…
+ Stefan Kard. Wyszyński
Prymas Polski
Warszawa, 19 III 1979 »
Przedstawiamy jeden z rozdziałów książki.
Wolnym krokiem wrócił do warsztatu. Wziął do ręki robotę, którą się zajmował, gdy Kleofas przyszedł do niego. Ale kawałek drewna wysunął mu się z palców. Zawsze w chwilach troski i zmartwienia znajdował pociechę w pracy. Wykonując coś przy warsztacie zapomniał o bólu. Ale tym razem ból sięgnął zbyt głęboko. Nie pomogły także modlitwy – beraki, które układał i szeptał. Ze słowami modlitw mieszały się słowa, z jakimi zwracał się w duchu do Miriam. Były równie gwałtowne, jak te dopiero co usłyszane od Kleofasa. Wyrzuty zagłuszyły modlitwę.
Nagle zerwał się i wybiegł z domu. Stromą ścieżką wspiął się na łąkę na zboczu. Ślepo pędził przed siebie. Nie wiedział, dokąd biegnie i po co. Zdyszał się. Nagle potknął się i upadł. Nie podniósł się. Został na ziemi wyciągnięty, z twarzą w kępie cząbrów. On, który nie potrafił płakać, poczuł skurcz gardła i zaniósł się łkaniem.
To, co się stało, zatrzymało w biegu jego życie, odebrało mu wszelki sens. Po co czekał tyle lat, przezwyciężając wewnętrzne sprzeciwy ? Po co zgodził się na ofiarę – taką niezwykłą ? Nawet ludzie czcigodni i szanowani przez wszystkich, jak Zachariasz, nie myśleli o takim wyrzeczeniu ! On postanowił uczynić więcej niż inni, więcej niż najlepsi ! Dał się zaślepić miłości. Podsunęła mu to wyrzeczenie, jak Ewa jabłko… A on gotów był wytrwać. Poszedł za nią szczerze. Tymczasem jego ofiara została zdeptana ! Więc wszystko w jego życiu było błędem ? Dla zaślepienia sprawił ból ojcu, pozbawił się jego serdeczności ! Wszystko dał jej. A ona ? Jak mogła to uczynić ? – pytał siebie z jękiem. Powiedziała mu wtedy, że tylko on zrozumie, bo kocha… Co miał zrozumieć ? Jak mogła w taki sposób odpowiedzieć na jego miłość ?
W zalanych łzami oczach pojawił się obraz dziewczyny. Nigdy nie potrafiłby w coś takiego uwierzyć. I nigdy, nigdy, uświadomił sobie, nie uwierzy… Wbrew oczywistości, wbrew śmiechom ludzkim – nie mógł tego przyjąć. Jak mogło się stać coś, co się stać nie mogło ! Od pierwszego momentu spotkania miał pewność, że on sam mógłby popełnić rzecz najgorszą, ale ona nic takiego nie popełni nigdy. Cały świat mógł zawieść – ona by nie zawiodła ! I ta pewność jeszcze w nim rosła, w miarę jak ją widywał i poznawał ! To ona kazała mu patrzeć na dziewczynę, jako na coś wyższego od siebie, godnego nie tylko najgorętszej miłości, ale także czci. Kochał ją i podziwiał za to, że jest taka niedosięgła żadnej zmazie, gdy w nim samym jest tyle słabości, z którymi wciąż musi walczyć.
I właśnie ona… ? Nie, to niemożliwe. A jednak to przecież nie pogłoska, która może się okazać fałszywa. To jest fakt, który ludzie zobaczyli. Nie jeden człowiek… Czy mogę się upierać, iż rzeczywistość nie jest rzeczywistością ?
Mimo to, wiedział, nie oskarży jej. Nigdy by nie zdołał jej oskarżyć. Nie potrafiłby tak postąpić : ocalić siebie jej kosztem. Niech wszyscy myślą, że to on ponosi winę. Że zawiódł zaufanie jej opiekunów. Że skorzystał z jej miłości. Tu w Nazarecie zyskał sobie opinię znakomitego rzemieślnika. Więcej nawet – ludzie przychodzili do niego po radę. Uznali go mimo młodego wieku za mądrego i sprawiedliwego. Przychodzili skłóceni sąsiedzi, aby ich pogodził. Przychodzili synowie zmarłego ojca, aby pomógł im rozdzielić schedę. Zaproszono go, aby czytał w synagodze. Teraz się wszystko zmieni. Ludzie będą wiedzieli, że ulega słabościom i popełnia grzechy. Czy mógł być doradcą innych, gdy sam nadużył łatwowierności dziewczyny i naraził na taki wstyd jej opiekunów ?
Jeśli jednak nie chce jej oskarżyć – ma tylko jedną drogę przed sobą : musi uciec z Nazaretu. Pójdzie do Antiochii czy byle gdzie. Jak najdalej – tak, aby nawet słuch o nim zaginął. Zniknie z oczu ludzkich. Wtedy wszyscy całą winę złożą na niego. Gdy ktoś ucieka, nie ma dla niego wytłumaczenia. Będą mówili : Co za człowiek ! Skrzywdził dziewczynę i zerwał układ małżeński ! Kiedy gniew i oburzenie obrócą się całe przeciwko niemu, ludzie będą mieli litość dla Miriam. Wybaczą jej, potraktują jako ofiarę niegodnego mężczyzny.
Tylko tak mogę postąpić, myślał. Mógłbym zrobić inaczej : wziąć ją do domu. To by zamknęło ludziom usta. Pokpiliby trochę, ale by przestali. Takie rzeczy zdarzają się. Ale czy mógłby to zrobić, gdy całe swoje życie związał z tym małżeństwem ? Czy może przyjąć za żonę dziewczynę, która skłoniła go do złożenia tak wielkiej ofiary dla Najwyższego, a potem sama ją cofnęła ? Nie potrafiłby jej oskarżyć – to prawda. Ale czy potrafiłby na nią patrzeć ? Nie ! Nic innego mu nie pozostaje jak uciec, paląc mosty za sobą !
Mocniej wcisnął twarz między sprężyste łodygi. Kłuły mu policzki. Łzy przestały płynąć, tylko łkanie wciąż ściskało gardło. Obrócił się na plecy. Niebo nie uderzyło w twarz blaskiem. Uchyliwszy powiek zobaczył, że jest szare. Na błękit nasunęły się ciemne kotary wieczoru. Ani się spostrzegł, że już nadchodziła noc. Od gór za jeziorem powiało chłodem.
Nie ruszył się jednak z miejsca. Ogarnęła go jakaś omdlałość. Powieki opadły, ucisk w gardle osłabł. Jeszcze raz po raz piersiami targnął szloch. Ale coraz rzadziej. Oddech stawał się równy. Ogarnął go sen – dziwny, gorączkowy, niespokojny, pełen marzeń.
Spał – a przecież nie utracił na chwilę poczucia, gdzie się znajduje. Ciągle pamiętał, że leży na tej samej łące, na której Miriam zwykła była pasać swoje stado. Chwilami – we śnie – zdawało mu się, że dostrzega jej drobną postać idącą za owcami, dostosowującą swój krok do kroku zwierząt. A potem nagle miał uczucie, że znajduje się w synagodze, stoi na tebucie i na próżno szuka drewnianą rączką właściwego wiersza na zwoju. Aż w końcu znalazł szukane słowa. We śnie odczytał je znowu. Gdy je przeczytał w synagodze, wiedział co oznaczają. Znał nauki doktorów. Umiał – wspierając się na nich – wyjaśnić myśl proroka. Ale teraz we śnie słowa zabrzmiały całkiem inaczej, choć to był ten sam werset : „On wam da znak : dziewczyna brzemienna urodzi syna…”.
Znał historię swego rodu. Niejeden raz słyszał wyjaśnienie proroctwa. Ale teraz – we śnie – uderzyło go słowo : alma – dziewczyna… Prawie dziewczynka – ta, która nie została jeszcze żoną… Słowo „brzemienna” brzmiało jak przeciwstawienie. Doktorzy uczyli, że prorok mówi o Abii, żonie Achaza. Achaz był królem złym i bezbożnym. Jednym z najgorszych królów rodu Dawida. Składał ofiary obcym bogom. W zamian za obietnicę pomocy sprzedał się królowi Asyrii. Oddał mu złoto świątyni i uznał jego bogów. Wyrzekł się Najwyższego. Przyczynił się do zniszczenia i zatraty królestwa izraelskiego. Nie obchodziła go niewola braci.
To prawda – syn jego i Abii, Ezechiasz, okazał się innym człowiekiem. Starał się naprawić to, co zniszczył jego ojciec. Wyrzekł się obcych bogów, wrócił do Najwyższego. Odnowił Jego świątynię. Choć był słaby, nie ugiął się przed pogróżkami króla asyryjskiego. Nie załamał się w swym oporze, choć tamten groził zburzeniem Jerozolimy. Ezechiasz uratował wiarę w Judei, ocalił królestwo Dawidowe. Ale dlaczego prorok nazywał Abiję dziewczyną brzemienną ? Nie była dziewczyną – była kobietą, żoną Achaza.
I znowu śnił, że jest na łące – na tej łące, na której znajdował się naprawdę. Nad nim była noc, a w sercu – żałość, gorycz klęski, poczucie opuszczenia. Nie było nikogo, komu mógłby się zwierzyć ze swego bólu. Józef matki prawie nie pamiętał, porozumienie z ojcem zerwało się, gdy wszedł w wiek, w którym powinien był poszukać sobie żony. Mimo przyjaźni wielu ludzi był od lat zupełnie samotny. Musiał sam zdecydować jak ma postąpić… I za siebie – i za nią.
Odejdę – tłumaczył sobie we śnie. Muszę odejść. Muszę wszystko wziąć na siebie. Będzie jej ciężko, zostanie sama z dzieckiem. Ale ludzie jej pomogą. Znajdzie sobie kogoś, a gdyby nawet nie znalazła, będzie miała dziecko. Dziecko dla kobiety jest całym światem. Ja, dokądkolwiek pójdę, poniosę za sobą swój zawód. Na nic już nie będę czekał. Nie będę miał nigdy żony, nie będę miał syna… Życie stanie się tylko wspomnieniem… Ale tak trzeba. Muszę ją ocalić !
Kim była Abija ? – senna myśl wróciła z powrotem do wspomnienia o matce Ezechiasza. Stare księgi nic o niej nie mówiły. Kogo przyciągnął do swego łoża zdeprawowany pradziad ? Może była córką jakiegoś obcego władcy ? I to jej brzemienność miała być znakiem ?… Nie jest rzeczą niezwykłą, gdy żona rodzi syna mężowi. Że bezbożnemu ojcu miała urodzić bogobojnego syna ? Ale dlaczego alma.
Nagle spadła na niego myśl jak błyskawica. Tak gwałtowna, że aż się obudził. Wydało mu się, że słowa, które czytał w synagodze, a które wciąż powracały, są skierowane wprost do niego. Wyłącznie do niego. Scena, którą przedstawiał prorok, dotyczyła jego rodu. Zebrani w synagodze ludzie słuchali proroctwa jak kartki ze starych dziejów. Ale dla niego to nie mogła być po prostu historia jedna z wielu. Te słowa zwracały się do niego. Mówiły do niego ! Ten znak – był znakiem dla niego !
Nie mógł leżeć. Usiadł. Wokoło była głęboka noc. Z gwiazd, które toczyły się na niebie, sypał się srebrnozielony pył. Zrobiło się bardzo zimno. Potarł dłońmi zmarznięte ramiona, jak mógł otulił się kuttoną, bo płaszcza nie wziął z sobą. Sen odleciał. Myśl pracowała gorączkowo.
Znak dla mnie… ? Jaki znak ? Co ma wspólnego historia prababki z tym, co na mnie spadło ? Postanowiłem odejść. Nie znajduję innego wyjścia. Nie zobaczę więcej Miriam. Nie mógłbym jej widzieć. Gdybym na nią spojrzał, nie potrafiłbym uwierzyć w rzeczywistość. Trzeba być szalonym, aby nie uznać za prawdę tego, o czym mówią oczy i uszy. A mimo to… Więc muszę odejść ! Muszę uciec ! Ale przecież nie zrobiłem nic złego ! Dlaczego mam uciekać jak tchórz, który się boi kary ? Jeśli ucieknę, ta ucieczka sprawi, że będą mnie wszyscy uważali za niegodnego. Ale tylko tak mogę ją uratować. A ja nie mogę jej oskarżyć. Muszę wyrzec się i jej, i dobrego imienia…
– Nie bój się, weź ją do swego domu…
Posłyszał te słowa, jakby ktoś wypowiedział je głośno obok niego. Gwałtownie rozejrzał się. Ale nic się wokoło nie zmieniło. Trwała dalej noc, srebrna i lodowata. Poświata gwiezdna była tak żywa, że widział wszystko wokoło siebie. Nie było nikogo. W pobliżu rósł tylko biały kwiat, buchający wonią. Nie zauważył go przedtem. Może zresztą kwiat był stulony i dopiero w ciemności rozchylił swoje płatki ?
Zwinął się w kłębek szukając ciepła we własnym ciele. Zasnął znowu. We śnie kwiat wyrósł, stał się ogromny, pochylił się nad nim. Mówił :
– Przyjmij ją do domu jako żonę. To nie człowiek zabrał ci ją… To On sam pochylił się nad nią. Ten, który się narodzi, będzie Zbawcą oczekiwanym przez wszystkich. To o niej i o Nim mówił prorok. Przyjdzie, by nauczać o największej miłości. Nawet nie potrafiłbym ci powiedzieć, jak bardzo On was ukochał… On sam to wam powie, rodzie ludzki. On sam wam pokaże. Ale zanim to się stanie musi sprawa pozostać ukryta. Tego On chce, by nie oślepiać. Nie przymuszać. Pragnie was zdobyć, jak chłopak zdobywa ukochaną, przebrawszy się za żebraka i kładąc swe serce u jej nóg. Ty to powinieneś zrozumieć…
Leżał cały drżący. Nie wiedział już teraz, czy śpi, czy słyszy te słowa naprawdę.
– Czy to możliwe… ? – szepnął.
To wszystko prawda – wydawało mu się, że słyszy. – Jak mało Go znacie, choć tyle miłości zaznaliście… Czy naprawdę nie wiecie dotąd, kim On jest ? Słuchaj, Józefie synu Dawida i Achaza, Ezechiasza i Jakuba. On ciebie pyta : czy chcesz ty, który dokonałeś wyrzeczenia razem z nią, pozostać przy niej jako cień Ojca… ? Czy zgadzasz się ?
Na nowo usiadł. Zapach kwiatu płynął ku niemu z mroku. Nad głową skrzyły się gwiazdy. Panowała cisza. Przesunął palcami po twarzy, jakby chciał się upewnić, czy nie zmieniła swego kształtu.
– Czy potrafię ? – szepnął. – Tak bardzo ją kocham…
– Więc weź ją do swego domu…
Ostatnie słowa rozwijały się w ciszy. Gdy dźwignął się na nogi, nie zobaczył już kwiatu.
Przycisnął dłonie do twarzy. Tyle razy w życiu modlił się. Wyjaw mi, Panie, swoją wolę, wskaż, co mam czynić. Będę czekał cierpliwie na Twój rozkaz… Tyle lat czekał. Wydawało mu się, że wie, na co czeka. To, czego się spodziewał – przyszło. Ale jednocześnie przerosło jego oczekiwania. Stanął w obliczu czegoś tak ogromnego, iż wydawało mu się, że ten ogrom zmiażdży go. ogarnął go lęk. Ale wśród tej trwogi jedno wiedział, że jest szczęściem, iż może wrócić do Miriam.
Mocno potrząsnął głową, jakby chciał tym ruchem odrzucić od siebie wszystkie ludzkie żale.
Gdzieś w dali nad szklącym się łbem Hermonu odpękła pokrywa nocy. Jasny pas blasku zjawił się nad koronką szczytów.
Rozłożył ręce i modlił się : O Panie, nie odwracaj ode mnie swego oblicza. Bądź łaskawy i miłosierny dla mojej niedomyślności. Teraz wiem, na co kazałeś mi czekać. Kimże jestem, abym się śmiał buntować ? Skoro żądasz, abym miał żonę, która nie będzie moją żoną, i dziecko, któremu mam być ojcem, choć ojcem nie jestem – niech się stanie zgodnie z Twoją wolą. Niech będzie, jak Ty chcesz. Wspieraj mnie, gdy słabnąć będą mój rozum i moja wola. Przyjmij moje postanowienie dziś, gdy obdarzyłeś mnie siłą…
W obliczu rozjaśniającego się dnia stał jak Jozue na progu Ziemi Obiecanej i jak tamten szeptał starą modlitwę :
– Przyjmuję brzemię Twego Królestwa, Panie nasz…
Jan Dobraczyński