Niewielka grupa ludzi zebrała się wokół tego mężczyzny w żałobnym stroju. Powiedzieli, że nie potrzebują księdza; Cowley nie potrzebowało księdza i gdyby kiedykolwiek doszło do tego, żeby go jednak potrzebowali, wtedy poinformują o tym biskupa Carrolla. Poza tym nie chcieliby widzieć go, jak czyta brewiarz i mógłby pozbyć się swojej sutanny.
Swoją pierwszą Mszę św. odprawił on u św. Józefa w najbliższą niedzielę. W ławkach siedziało dziewięć osób. Cóż, musiał gdzieś zacząć i wygłosił dla tych dziewięciu osób, według niego, najlepsze jak dotąd swoje kazanie. Kolejnej niedzieli tylko cztery osoby przyszły czcić swojego Boga.
Następne dwa lata nie przyniosły sukcesu. Kolekta była śmiesznie mała. Mógł sobie pozwolić na bochenek chleba, który dzielił na siedem części, każdą na jeden dzień tygodnia, i ucztował jedząc sałatkę z mlecza. Zima jest szczególnie ostrą porą roku w Cowley i kiedy budził się rano jego koce pokryte były śniegiem, ponieważ ściany plebanii były popękane od wielu lat, co wysuszyło i skurczyło okrąglaki, z których były one zbudowane i oddzieliło je od siebie. Jego pierwsza kolekta na Boże Narodzenie wyniosła jednego dolara i trzynaście centów. Kościół nie był cieplejszy od plebanii tak, że woda zamarzała w ampułkach, nawet jeśli kładł je na małym węglowym piecyku.
Ojciec w końcu to zrobił. Pewnego dnia usiadł i napisał szesnastostronicowy list zaadresowany do biskupa Francisa P. Carrolla, którego sedno sprowadzało się do tego, że miasteczko to jest spisane na straty i że on chce otrzepać kurz ze swoich stóp i pójść dalej. Biskup odrzucił wszystkie bez wyjątku jego prośby o przeniesienie i powiedział, że ma pozostać na miejscu. Biskup miał pełne zaufanie do ojca Violiniego i oczekiwał, że doprowadzi on do pełnego odrodzenia katolicyzmu w parafii, która była tak długo zaniedbana. Po ostatniej z tych odpraw, ojciec był gotów modlić się o szlachetną śmierć. Ale został zatrzymany tam, żeby być świadkiem wielkiego objawienia.
W święto Bożego Ciała obudził się wcześnie i udał się do kościoła na poranne modlitwy. Kiedy do niego podchodził, zauważył zdjęte z zawiasów frontowe drzwi. Pośpiesznie wszedł do środka i ujrzał scenę wielkiego zniszczenia. Ściany zostały pocięte, rzeźby rozbite, a potem zobaczył otwarte tabernakulum i konsekrowane Hostie rozrzucone w nawie głównej. Po jednej podniósł je, licząc każdą. Były wszystkie na miejscu z wyjątkiem dużej Hostii do Błogosławieństwa, której nie mógł nigdzie znaleźć.
Padał deszcz. Szare niebo było odbiciem jego udręki. Zawiadomił ojca Harringtona z dziekanatu w Crowsnest, który szybko zorganizował brygadę poszukiwawczą złożoną z około dwóch tysięcy ludzi. Przeszukiwali oni Bellevue i Hillcrest, Blairmore i Coleman. Niektórzy przybyli z tak daleka, jak z Michel i Natal w Kolumbii Brytyjskiej, jednak nikt z mieszkańców Cowley nie pomagał. Brygada poszukiwawcza przeczesała wiele mil szosy nr 3. Królewska Kanadyjska Policja Konna (RCMP) złapała dwóch podejrzanych w Cowley i przesłuchiwała ich w Blairemore. Ukradli oni furgonetkę i porzucili ją na szosie, kiedy znalazła ich policja.
Ojciec Gino rozpoznał ich jako przejezdnych z Letherbridge, którzy siedzieli obok niego na meczu baseballa kilka dni temu, i którzy szukali pracy w kopalni węgla w Crowsnest Pass. Śledził przesłuchanie prowadzone przez sierżanta Parsonsa: „Pamię tajcie, to może mało znaczyć dla was albo dla mnie, ale wy, koledzy, ukradliście jego Jezusa". Ojciec wyjaśnił im znaczenie Najświętszego Sakramentu i tego, jak cenny jest on dla katolików. Potem zaproponował wycofanie wszystkich zarzutów, jeśli powiedzą, gdzie wyrzucili Hostię.
Poruszeni jego wyjaśnieniami, zaczęli okazywać skruchę i ofiarowali pomoc w jej odnalezieniu. Jeden przyznał się, że wyrzucił ją przez okno furgonetki tuż zanim policja zabrała ich do aresztu.
On nie wiedział, co to było, ale wiedział, że był to obciążający dowód. Zaledwie deszcz przestał podać, kiedy wszyscy oni załadowali się do wozu policyjnego. Dwóch podejrzanych wciąż miało kajdanki na rękach. Ojciec sądził, że jeśli Hostia została wyrzucona, jak mówili to ci dwaj mężczyźni, grupa poszukiwawcza z pewnością znalazła ją, jeśli deszcz jej nie rozpuścił. Było około szóstej wieczorem, kiedy przybyli na miejsce. Niebo przejaśniało się; na zachodzie pojawiła się odrobina błękitu.
Kiedy wyjechali zza zakrętu na wschód od Bellevue, wszyscy ujrzeli Hostię zawieszoną w powietrzu obok szosy. Jaśniały od Niej piękne promienie kolorowego światła. Jeszcze zanim samochód się zatrzymał, Ojciec wyskoczył z niego i pobiegł w kierunku tego zadziwiającego widoku. Sierżant Parsons był tuż za nim. Ojciec upadł z czcią na kolana, przepełniony radością i cudem. Sierżant Parsons uczynił to samo i znalazł się w mule.
Ojciec wstał i sięgnął po Hostię. Była tak biała i świeża, jak w dniu, w którym ją konsekrował. Kiedy jej dotknął, wtedy usłyszeli: Ojcze Gino, proszę, weź mnie z powrotem do Cowley".
Tutaj na drodze znajdował się Chrystus, który prosił o powrót do sprofanowanego kościoła, do parafii, którą Ojciec od dawna chciał opuścić. Kiedy wracali do Cowley, sierżant Parsons ciągle odwracał głowę od kierownicy, żeby zobaczyć cud, który Ojciec trzymał tuż za nim. Następnego dnia przybył biskup. Powiedział ojcu Gino, że odnowi święcenia kościoła. Biskup modlił się z nim w zdewastowanym sanktuarium. Kiedy skończył, odwrócił się do ojca Gino, mówiąc: „Wkrótce w tej parafii nastąpią wielkie zmiany".
Kilka dni później przyjechał sierżant Parsons, prosząc o nauki. Jego żona i dzieci wkrótce dołączyli do niego, a później dwóch jego posterunkowych z Pincher Creek. Z biegiem czasu, coraz więcej katolików zaczęło wracać do ich kościoła. Parafia misyjna była tak popularna, że pijalnia piwa była zamykana, kiedy odbywały się celebracje. Stali klienci, spośród których wielu nie było katolikami, przenosili swoje krzesła barowe do kościoła, żeby posłuchać kazań Ojca. Musieli oni nawet wynosić na zewnątrz brzuchaty piec, żeby zrobić miejsce dla wszystkich.
Mały kościół, tak długo opuszczony, był teraz przepełniony każdej niedzieli.
Paul Fournier