Inacio Lourenco miał w tym czasie 9 lat i mieszkał w wiosce Alburitel, oddalonej 10 mil od Fatimy. Wiele lat później, już jako ksiądz, wspomina wydarzenia z 13 października 1917 roku.
Około południa usłyszałem wrzawę koło naszej szkoły. Były to krzyki ludzi, bardzo głośne i zawodzące. Jako pierwsza wybiegła z klasy na ulicę nauczycielka. Oczywiście za nią podążyli uczniowie. Zobaczyliśmy, że stojący na ulicy ludzie lamentowali, płakali i wskazywali na słońce. To był cud obiecany przez Matkę Bożą !
Nie jestem w stanie obecnie dokładnie opisać tego, co wtedy widziałem i czułem. Wpatrywałem się w słońce. Wydawało mi się ono bardzo blade. Zupełnie jednak nie raziło swym blaskiem. Wyglądało jak śnieżna kula obracająca się wokół własnej osi. Nagle oderwało się od nieba i zygzakami zaczęło spadać w kierunku ziemi. Pod wpływem strachu skryłem się pomiędzy ludzi. Wszyscy płakali, czekając końca świata.
Obok mnie stał niewierzący człowiek, który spędził całe przedpołudnie na ośmieszaniu pielgrzymów, ponieważ, jak mówił, ci prostacy przybyli do Fatimy tylko po to, aby zobaczyć małą dziewczynkę ! Spojrzałem na tego człowieka. Stał jak sparaliżowany. Wzrok miał przykuty do słońca, a ciałem jego wstrząsnęły dreszcze. Potem padł na kolana, wzniósł ręce do nieba i wołał : „Matko Boża ! Matko Boża !”.
Świadkowie cudu płakali, krzyczeli, wzywali Boga na ratunek i błagali o przebaczenie grzechów.
Kiedy wszystko się skończyło, rozbiegliśmy się do okolicznych kapliczek : jedni do tych, drudzy do innych. I tak wkrótce wszystkie kaplice były pełne ludzi.
W czasie trwającego cudu cały świat dookoła przybierał kolory tęczy.
Ks. Inacio Lourenco