Feliks Koneczny
Z woli Bożej składa się człowiek z duszy i ciała, musi więc oddawać się zabiegom także materialnym. Według nauki katolickiej wszelka czynność może być uświęcona. Chodzi o to, żeby pracować w pocie czoła i zarabiać na życie bez urazy moralności religijnej.
Wszelka reforma wymaga atoli środków finansowych (wie o tym każdy gospodarz wiejski).
Polski pieniądz był (jak mówiono) „podły". Papierowego jeszcze w Europie nie znano; kruszcowy zaś prześmiewano już około r. 1650, że była to „szczera blaszka albo rybia łuska, którą zdmuchniem". W r. 1661 srebrny pieniądz polski wartości nominalnej 30 groszy posiadał wartość rzeczywistą zaledwie groszy 12. W ciągu sześciu lat (1663-1669) kurs pieniądza spadł o 100%. Przy zmianie weksli w Belgii tracił polski kupiec 16%. Nie do wiary, a jednak prawdziwym jest fakt, że od czasu „potopu" aż do reform Czartoryskich nie było w Polsce żadnego banku. Na reformę pieniądza i uzdrowienie waluty zdobyto się dopiero w r. 1766. Wiadomo każdemu, że następnie (bo pośrednio skutkiem tego!) dokonywano szeregu innych reform.
Obowiązują zaś w historii pewne prawa ekonomiczne, wykryte jeszcze w XVI w. przez Mikołaja Kopernika – (ten sam, który był lekarzem, inżynierem, wielkim ekonomistą i największym astronomem). Jedno z nich opiewa, że przy „podłym" pieniądzu muszą upaść i rzemiosła i nauki, a najbardziej cierpią na braku waluty warstwy uboższe. Spełniło się. Lepszy rzemieślnik przystawał na służbę do dworu pańskiego, bo inaczej nie miałby dla kogo pracować; uczeni zaś nie mogli oddawać się swym badaniom naukowym, bo musieli gonić za każdym i jakimkolwiek zarobkiem.
Podobnież kategoria dobrobytu ma swoje związki na wszystkie strony. O głodzie i chłodzie ciężko uczyć się samemu, a cóż dopiero nauczać drugich! Nędza obniża oświatę, dobrobyt może ją podnosić. Któż nie przyświadczy, że obniżenie wartości pieniądza przyczynia się do zubożenia ogółu? Spostrzegł to pierwszy Mikołaj Kopernik (1543), sława naszego narodu. Wydał osobną rozprawę naukową o tym, jak „pieniądz podły" pociąga za sobą ubytek artystów, pisarzy, uczonych, a nawet dobrych rzemieślników.
Dobry pieniądz o pełnej walucie jest najlepszym protektorem i nauk i rzemiosł; przy lichym pieniądzu i jedno i drugie musi upadać. Kraj bogacący się ma z czego utrzymać artystów, pisarzy, uczonych. Przy równej zdatności i ochocie, a przy lepszym zdrowiu, rozwinie się większa wydatność pracy.
Polska była po „potopie" pogrążona nie w ubóstwie, lecz po prostu w nędzy. Czwarta część szlachty poszła z torbami, zmuszona pozbywać się własności ziemskiej za bezcen. Kupiectwo polskie zeszło na kramarzy, rzemieślnik na partacza bez poważniejszych zamówień, a przy zubożałym dziedzicu chłop głodował. Znaczna większość ludności, tak na wsi, jako też po miastach, zaczynała chodzić boso. Ale gdy trzeba było wystawić wojsko, król i patriotyczna część magnatów zastawiali za granicą klejnoty i srebra stołowe.
Ruiny po wojnach szwedzkich nie zostały naprawione; sterczą do dnia dzisiejszego na bolesną pamiątkę i surową przestrogę.
W drugiej połowie panowania Sobieskiego zerwało się pasmo polskiej nauki, ale rwało się ono już za Jana Kazimierza. Nowych książek bywało coraz mniej, a stare przedrukowywano coraz rzadziej. Nie brakło talentów, lecz marniały.
Zubożeliśmy i w następstwie tego obniżyła się oświata; a skutkiem i tego, i tamtego obniżył się też obyczaj polski, aż nadszedł okres tzw. sarmatyzmu. Słowem od połowy XVII w. do połowy XVIII; znajdowaliśmy się w nędzy i ciemnocie. I wtenczas właśnie nastał w Polsce alkoholizm.
Chcieliśmy zrobić niejedno, lecz nie umieliśmy, a dla braku i wiedzy i środków nie mogliśmy. Oto straszna tajemnica niedotrzymania ślubów lwowskich Jana Kazimierza.
Bądźmy dumni z tego, że jesteśmy Polakami, że należymy do narodu, który znosił tyle cierpień, lecz nie załamał się w swej ciężkiej walce o byt umysłowy i moralny.
Jest oczywiście w historii także walka o byt materialny. Zwłaszcza my, Polacy, musimy się do niej zabrać energicznie, boć nie można dopuścić, żebyśmy stali zawsze na szarym końcu Europy, z pustą kaletą, jakby na pośmiewisko. My musimy się wzbogacić, oświecić i podnieść bez uszczerbku dla poziomu moralnego Polaka.
Po czym poznać ogólną nędzę lub zamożność jakiegoś kraju? Na pierwszy rzut oka – od razu po mieszkaniach. W Polsce przeszło 70% ludności zajmuje mieszkania jednoizbowe; często gnieżdżą się nawet po dwie rodziny w jednej izbie. Są całe okolice kraju, gdzie rodzina jest już zadowolona, jeżeli ta izba jest widna i trochę ciepła, i nie marzą ludzie o niczym więcej, jak tylko żeby tę swoją izbę utrzymać w czystości i porządku. W sztuce poprzestawania na małym doprowadziliśmy, my Polacy, do mistrzostwa. Posiadający jeden pokój mieszkalny i kuchnię osobną uchodzą za zamożnych. A tymczasem robotnik czeski mieszka w dwóch pokojach, angielski w trzech, a nawet czterech (z salonem). Każdy Anglik choćby trochę zamożniejszy, stara się mieszkać z rodziną sam w osobnym domu, choćby to był mały trzypokojowy domek, a koniecznie z ogródkiem.
Polska jest krajem nieszczęśliwym, bo w każdym pokoleniu wojny i prześladowania burzą nasze dorobki. Im zaś dokładniej i głębiej myśli się nad sprawami polskimi w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, tym bardziej nabiera się przekonania, że polskość a katolicyzm to jedno.
Zabiegać o dobrobyt wolno każdemu, a dla ojców rodzin stanowi to nawet bezwzględny obowiązek. Lecz do rozmyślań o kategorii dobra materialnego przyłącza się kategoria dobra moralnego i robi zastrzeżenie: Byle uczciwie! Zachodzą więc związki z moralnością i przy zdrowiu i przy dobrobycie.
Według katolickiej etyki życia publicznego należy dążyć do tego, żeby każdy, kto tylko zechce (choćby robotnik), mógł dojść do własności swojego domku. Przy każdym związku zawodowym powinna być osobna sekcja budowlana, działająca na podstawie tzw. kredytu amortyzacyjnego. Kredyt amortyzacyjny to cudowny wynalazek, bo każdy, chociaż ubogi, byle rządny i pracowity, może dojść do własności. My, katolicy, chcielibyśmy każdego robotnika zrobić właścicielem domku z ogródkiem. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że majątek polski podniósłby się bardzo, gdyby w Polsce zaprowadzono administrację obywatelską z samorządami.
Wybrańcami losu są tacy, którym dano walczyć o dobrobyt, to znaczy nie tylko o zaspokojenie głodu, lecz o stałą poprawę warunków bytu. Powinno się zarabiać więcej, niż się koniecznie potrzebuje! Dobrobyt zaczyna się dopiero wtenczas, gdy się ma na takie wydatki, bez których można by się obejść.
W Polsce większość ludności wysila się, żeby się tylko utrzymać przy życiu, żeby nie umrzeć z głodu. Niestety jesteśmy najuboższym narodem w Europie. Trudno ojcu rodziny spełnić obowiązek względem żony i dzieci, żeby im dostarczyć dostatecznego utrzymania. Żony muszą dźwigać materialny ciężar życia na równi z mężem i zarabiać poza domem. Zamiast pilnować dzieci, domu i rodziny one muszą codziennie odrywać się od własnych dzieci i gonić po mieście za groszem.
Innymi słowy: my musimy pielęgnować naukę o dobrobycie, tzw. ekonomię społeczną. Zajmował się nią niemało Kościół już w wiekach średnich. Do ciekawych tych spraw warto zajrzeć choćby, żeby wiedzieć, jakie zasady przyświecały już wówczas miłości bliźniego w skali historycznego życia publicznego i jakie cele wytknęła sobie od bardzo już dawnych czasów katolicka ekonomia społeczna.
Chrześcijaństwo uświęciło pracę, a Kościół nie kładzie tamy, ani rozrostowi pracy, ani majątkowym tego następstwom. Walka z nędzą ma według naszej etyki polegać na tym, żeby wszelkimi sposobami dopomagać ubogiemu, by się wydobył z ubóstwa, a przeszedł do zamożności. Nasza etyka chce biedaków wzbogacić. Nie zależy nam na wielkich bogactwach, ale chcemy, żeby w społeczeństwie było jak najwięcej osób zamożnych, mających z czego żyć, niezawisłych materialnie.
Czyż to nie po chrześcijańsku? Wszak umyślne uszczuplanie bliźniego podpadałoby pod siódme przykazanie.
My chcemy etyki totalnej, to jest żeby każdy krok życia, czy to prywatnego, czy też publicznego przejęty był moralnością chrześcijańską. Moralność zwierzchniczką wszelkich naszych myśli i czynów!
Zachowując te hasła, a stosując je przede wszystkich sami do siebie, mamy prawo dbać o swój dobrobyt.
Zastanawiającym jest fakt, że na całym świecie i w całej historii powszechnej, wszędzie i zawsze łączą się z sobą dwa objawy społeczne: jednożeństwo dożywotnie z nienaruszalnością własności osobistej. Widzi się w tym zależność ekonomii od etyki. Nie utrzyma się własność osobista, gdzie nie obowiązuje jednożeństwo (monogamia), a gdziekolwiek naruszono własność prywatną osobistą, nastąpił też upadek dożywotniego jednożeństwa.
Postęp polega na tym, żeby syn mógł zaczynać tam, gdzie ojciec skończył! Gdzie każde pokolenie zaczyna na nowo od początku, nie zajdzie się daleko.
Są zaś trzy warunki powodzenia każdej a każdej sprawy, prywatnej, czy publicznej: równowaga, kierunek, ciągłość.
Nasuwa się tedy pierwszy warunek powodzenia – ciągłość. Tylko pracą bez przerw można osiągnąć cele znaczniejsze, poważniejsze.
Wartość i piękno życia polega zawsze na tym, żeby zawsze kochać kogoś i coś; np. rodzinę swą i powołanie swoje. Ale można też, niestety, kochać w sposób niemądry, co zazwyczaj źle się kończy.
Katolikami jesteśmy, a zatem przyznajemy etyce katolickiej naczelne stanowisko w naszym życiu. Rozumie się samo przez się, że nie uczestniczymy w niczym, co byłoby niemoralne. My trzymamy się trzech wielkich słupów naszego bytu, a te są: katolicyzm, cywilizacja łacińska i polskość. O te słupy opierać się mają ciągłość i kierunek, a tylko przy nich da się utrzymać nasza równowaga duchowa.
Feliks Koneczny
Powyższe myśli pochodzą z artykułów zamieszczanych przez Feliksa Konecznego w „Niedzieli" w latach 1946-1949.