French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Dzień Brata

w dniu niedziela, 01 styczeń 2017.

Oto końcowy fragment dramatu Karola Wojtyły poświęconego bratu Albertowi (Adamowi Chmielowskiemu), pisanego przez autora w latach 1945-1950. Przedstawia w nim jeden z ostatnich dni w życiu brata Alberta. Dramat nosi tytuł „Brat naszego Boga”. (Didaskalia autorskie zaznaczone są kursywą)

Rzeczywiście podczas rozmowy izba powoli zaczęła się zapełniać braćmi. Dobiega pora posiłku, więc ławy powoli się zapełniają. Bracia stają na swoich miejscach i milczą. Niemniej właśnie owo milczenie nadaje całemu zdarzeniu niezwykły wyraz. Wygląda ono po prostu jak jakiś milczący sąd nad Albertem.

Brat starszy orientuje się w tym położeniu. Czyżby nagle stanął wobec pustki tam, gdzie chciał przelać całe swe bogactwo ? Może rzeczywiście mylił się systematycznie co do nich – co do ludzi, których sądził, że nawraca. Sądzą go oto mimo woli. Albert wie, że słowa Antoniego oskarżają go teraz w nich wszystkich.

Dlatego też Albert potoczył wzrokiem po zgromadzonych, szukając już wyroku w ich twarzach. Nie znalazł. Zaczyna tedy mówić z cicha i bardzo miękko.

– Bracia moi, odebrałem wam wszystko, zażądałem od was wszystkiego. Nie łudziłem was żadną obietnicą. Czy miałem do tego prawo ?

Prócz tego włożyłem na was jarzmo. Ale szukałem dla niego oparcia głęboko w każdym z was. Tam, gdzie nienawiść przeklętego brzemienia miała się przekształcić w jego ukochanie – –

(Przerwał, milczy dłuższą chwilę)

Zauważyliście już zapewne, że ja mówię o krzyżu. O naszym wspólnym krzyżu, który jest przekształceniem upadku człowieka w dobro, a jego niewoli w wolność.

(Od skupionej w milczeniu, jakby zamarłej grupy szarych braci odłącza się jedna postać. Starzec czyni kilka kroków w kierunku Alberta, potem wykonuje ręką taki ruch, jakby chciał go pogładzić po ramieniu)

– Bracie, bracie starszy Albercie –

(Te słowa zaskrzypiały w pustce jak ramię dźwigu. Albert odczuł ich obecność, ale opiera się na nich bardzo ostrożnie, jakby badał całą ich wytrzymałość)

– Czy miałem prawo do tego ?

Bo przecież nawet nędza była waszą własną –

(W tej chwili Albert odczuwa jakby przypływ nieznanej mocy. Oczy błyszczą mu bardzo dziwne. Mówi :)

– To była gra. Przecież wiedziałem, że nie jestem sam. W każdym pośród was wiedziałem o nędzy i – o Nim. Długo przebywali z dala od siebie. Ze wszystkich sił starałem się ich przybliżyć. Bo przedtem byłem ty – nędzarz, a nad twoją nędzą wiało pustką. Odkąd zbliżyłeś się do Niego, upadek twój przemienił się w krzyż, a niewola twa w wolność.

(Brat Sebastian podnosi wysoko ręce do skroni, wyżej nie zdoła. Już nie idzie dalej za Albertem, ale w pośrodku izby mówi przez łzy :)

– Niewola w wolność… upadek w krzyż…

O tak, Albercie, o tak…

ALBERT. Syn Boży jest całą wolnością. Bez śladu niewoli.

ANTONI. (który stał dotąd bez słowa) Ale cóż stąd ? Cóż stąd, że On jest całą wolnością ? – On był niegdyś.

ALBERT. On ciągle jest.

ANTONI. Jest. Wierzę. Kazałeś nam w Niego wierzyć, modlić się do Niego, naśladować. Dobrze. Mówiłeś : bądźcie biedakami, bo On nie miał gdzie głowy położyć. Dobrze. Słuchaliśmy cię chętnie, boś ty sam tak uczynił. Nie było w tobie żadnego kłamstwa. A przecież…

(Antoni nie znalazł słowa. Milczenie od razu stało się uciążliwym. Albert po chwili dopiero podejmuje poprzednie zdanie. Wypowiada je bardzo cicho, ale bardzo stanowczo, prawie z jakimś odcieniem uporu)

ALBERT. On jest ciągle.

On ciągle dociera do dusz. I odtwarza w nich…

Siebie !

(To ostatnie słowo Albert wypowiedział dziwnie dźwięcznie. Teraz zamyśla się ponownie)

Widocznie nie dotarł dość głęboko…

Widocznie…

(Nie wiadomo, o kim to zostało powiedziane)

(Nagle Albert odwraca się i zaczyna iść ku krzyżowi, który ciemnieje w głębi izby. Wszystkie głowy zwracają się w tamtą stronę. Brat starszy nie oparł czoła o krzyż. Stanął. Antoni posunął się za nim, jakby urzeczony. Teraz Albert mówi :)

– Ktoś zawinił.

Było nas trzech.

(Podnosi wzrok ku Ukrzyżowanemu)

On – nie.

(Teraz powoli zwraca się połową ciała ku Antoniemu – zdaje się, jakby przychodziło mu to z większym trudem niż zwykle)

Ty – nie.

(Chwila przerwy)

Może – ja… (zamyśla się)

(Ale potem szybko podszedł ku ławom)

Dzwonili już na południe.

(Bracia wszyscy zatapiają się w modlitwie. Niektóre miejsca są puste)

(Antoni jest oszołomiony. Zdaje się, że przez chwilę walczy z sobą. Potem idzie na swoje miejsce. Zakrywa dłońmi twarz)

(W tej chwili daje się słyszeć łoskot kroków w sieni. Potem słychać lżejsze odgłosy, tak jakby ustawiano tam narzędzia, łopaty, kilofy)

(Drzwi otwarły się i wsuwa się do izby kilku braci. Bez słowa idą ku swoim miejscom i rozpoczynają modlitwę. Teraz wszystkie ławy są zajęte)

(Za chwilę skończyli modlitwę. Siadają)

BRAT STARSZY. (zwraca się ku przybyłym) No, a co tam u was ?

(Jeden z przybyłych braci :)

Zwolniono nas z pracy wcześniej.

BRAT STARSZY. Dlaczegóż tak ?

TEN SAM BRAT. W mieście coś się zaczyna dziać.

INNY. Stanęły tramwaje i samochody.

POPRZEDNI. Mówią też, że wyłączono elektryczność i gaz. Robotnicy porzucili pracę i poszli przyłączyć się do pochodów, które w wielu miejscach przeciągają wśród okrzyków.

BRAT STARSZY. Widziałem już z rana jakiś niezwykły ruch.

– Tak, tak.

… Że jednak tak gwałtownie zdołało wybuchnąć –

… Ano, widać, były zgromadzone prochy. Starczyło iskry…

(Jeszcze jeden przybysz w drzwiach)

ALBERT. A brat skąd ?

TAMTEN. Wracam z kwesty. W mieście wszędzie zamykają jadłodajnie i sklepy. Poza tym jest niespokojnie. Wszędzie pełno policji.

BRAT STARSZY. No to niech brat siada z nami.

(Nagle przy końcu stołu podniósł się któryś z braci. ANTONI)

– No widzicie, na wiele wam teraz wyjdzie żebranina !

ALBERT. (zwraca się z uśmiechem w tamtą stronę) Prawda – bracie Antoni ?

ANTONI. A ja mówiłem, mówiłem –

(Stropił się jednak tym uśmiechem brata starszego)

ALBERT. (zamyśla się. Potem mówi bardzo powoli, zdając się ważyć każde słowo) Wiedziałem o tym od dawna. To musiało przyjść.

KWESTARZ. Wiedzieliście od dawna, bracie starszy ? O czym wiedzieliście ?

ALBERT. (patrzy w tę stronę przenikliwie, ale przy tym jakby przez mgłę) O gniewie. O wielkim gniewie. – Słusznym.

(Tamten dorzuca :)

– I co ?

ALBERT. A cóż ? Przecież wiecie, że gniew musi wybuchnąć. Zwłaszcza jak jest wielki.

(Przerwał)

I potrwa, bo jest słuszny.

(Zamyśla się jeszcze głębiej. Potem dorzuca jedno zdanie jak gdyby dla siebie, chociaż wszyscy słuchają w skupieniu :)

Wiem jednak na pewno, że wybrałem większą wolność.

(Był to jeden z ostatnich dni w życiu brata starszego)

Karol Wojtyła

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com