Prezentujemy naszym czytelniom wspaniałą, choć głęboką i trudną homilię wygłoszoną przeszło 20 lat temu, właśnie, dlatego aby pomogła nam lub ludziom z którymi się spotykamy i którym moglibyśmy wytłumaczyć, a którzy wciąż jeszcze mają wiele problemów z rozumieniem końca świata.
Ks. Bronisław Bozowski (1908-1987) – kapłan, kaznodzieja, ojciec duchowny. Legendarny proboszcz niezwykłej parafii – głoszący co niedziela godzinne homilie w warszawskim kościele sióstr wizytek. Język tych (nie)zwykłych kazań, prosty, "lekki" i bezpośredni kryje głębokie obserwacje i przemyślenia.
Przezroczysty! Nawet kiedy żartował, nie zasłaniał sobą Boga. Był uśmiechniętym świętym, który posiadł wielką tajemnicę, nie nudę i nie patos, ale wdzięk pobożności – powiedział o nim ks. Jan Twardowski. W swoim testamencie radził: ...nie przemyśliwać, ale przemadlać wszystkie sprawy. Po prostu i serdecznie starać się żyć w przyjaźni z BOGIEM – i wszystkimi ludźmi...
8.11.1979 r. kościół ss. Wizytek
Warszawa
Proszę Państwa, za chwilę domyślą się Państwo, dlaczego musiałem odwrócić dzisiaj porządek. Nie dla, że tak powiem, dowcipu, czy jakiejś zmiany, ale dlatego, że czytając słowa Chrystusa Pana zapowiadające koniec świata musimy jak najlepiej przygotować się na ich należyte zrozumienie. Chodzi o to, żebyśmy nie bali się tych słów, jak to robią niektórzy nasi bracia, badacze Pisma Świętego, którzy czytając Pismo Święte bez żadnego komentarza ciągle spodziewają się końca świata. Potem muszą zmieniać to, wykręcać się z tego, poprawiać...
My tymczasem starajmy się wniknąć naprawdę w myśli Chrystusa Pana. Czego On nas chciał nauczyć? Mianowicie, moi drodzy, o sprawach ostatecznych, czyli tak zwanej eschatologii – eschata po grecku oznacza rzeczy ostateczne – mówi każda z wielkich religii, właściwie każda religia na swój sposób. Znamy przynajmniej to, co nauczają wielkie religie, jak: braminizm, buddyzm, jahwizm, islam i chrześcijaństwo. Mówią właściwie mniej więcej to samo. Tylko, że jest to przestawione pojęciami, obrazami wziętymi z ich mentalności i z kultury, w której żyją. Ale dlaczego mówią to samo? Bo pomimo, że ludzie żyją w różnych czasach i w różnych kulturach jednak w głębi duszy są jednakowi. Mamy ten wspólny mianownik. Ostatecznie możemy się jakoś w tych najgłębszych rzeczach porozumieć. Dzielą nas rzeczy raczej zewnętrzne, powierzchowne, a im głębiej, bym bardziej zbliżamy się do siebie.
Można to sobie obrazowo wyobrazić patrząc na kulę ziemską. Na kuli ziemskiej na Grenlandii żyją Lapończycy, a po drugiej stronie, na antypodach, gdzieś w Patagonii, czy gdyby ktoś żył na Antarktydzie, inni ludzie... Lub ci z półkuli zachodniej są po drugiej stronie tych z półkuli wschodniej... Ale gdybyśmy tak kopali Ziemię, zapuszczali coraz to głębsze sondy (chociaż jest to niemożliwe, bo w głębi Ziemi jest wrząca magma), gdyby tak można było Ziemię przekopać, to im głębiej ludzie kopaliby, tym bardziej zbliżaliby się do siebie. Im głębiej ludzie myślą, zastanawiają się i przeżywają pewne rzeczy, to tym łatwiej ludziom dogadać się. A myślę, że im bardziej ludzie kłócą się, mając również jakieś szowinistyczne pretensje, to tym bardziej są powierzchowni. W książce Podróże Guliwera tył taki opis kłótni dwóch państw o to, że jedni jajko obierają zaczynając od szerszej strony, a drudzy od węższej... Że jedni jedzą sztućcami, a drudzy pałeczkami, czy też jedni chodzą tak, a drudzy inaczej ubrani, tak że są przez to mniej wartościowymi ludźmi...
Wszędzie jesteśmy do siebie bardzo podobni. Co jest najgłębszego i wspólnego wszystkim ludziom? Zastanówmy się... Chyba, w tym aspekcie, byłoby to pragnienie prawdy. Bo szczęście, żeby było prawdziwe, trwałe i mocne musi się na prawdzie opierać. Tak więc pragnienie prawdy. I dalej pragnienie sprawiedliwości, które łączy się z pragnieniem szczęścia. Bo, moi drodzy, przecież z jednej strony człowiek ma pragnienie szczęścia, dobra, odróżnia dobro od zła, wie, że raczej trzeba dobro czynić, a złego unikać, że dobro jest wielką wartością, a zło jest jakimś brakiem, wypaczeniem. A tymczasem z drugiej strony, tu na ziemi bardzo często widzi, że jest raczej na odwrót. Nie zwycięża prawda, ale zwycięża kłamstwo, zakłamanie, jakaś propaganda, pranie mózgów ludziom, indoktrynacja. I to nie tylko teraz, ale tak jest od wieków. Zwyciężają różnego rodzaju błędy, zwyciężają kłamstwa. Ileż my kłamstw niesiemy i nie tylko w dziedzinie politycznej, ale w dziedzinie nawet moralnej, czy w różnych innych. A potem myślimy, jak mogliśmy dać się wpędzić w jakieś takie zamieszanie... Bo często ludzie naginają prawdę do tego, co jest im wygodne.
To jest właśnie grzech pierworodny – poznacie dobro i zło, to znaczy: wy będziecie decydować, co jest dobrem, a co złem. Hitler zdecydował i wmówił Niemcom, że dobrem jest to, co służy rasie niemieckiej. Więc można w imię tej rasy mordować ludzi innych ras uważanych za niższe.
Inni znowu dowodzą, że dobrem i prawdą jest to, co służy jakiejś klasie. Albo klasie posiadającej, albo klasie nieposiadającej. Także i kapitalizm ma swoje kłamstwa i anty-kapitalizm ma swoje złudzenia i swoją inną moralność. Ale w głębi duszy ci wszyscy ludzie, jak ich przycisnąć w cztery oczy i gdy nie boją się, że ktoś ich podsłuchuje, to jednak przyznają, że ponad tym, co oficjalnie się gada istnieje jakaś wieczna prawda, wieczne dobro, wieczna sprawiedliwość. Tylko, że tu na ziemi ona na ogół nie triumfuje, nie jest widoczna. Moi drodzy, głód prawdy i sprawiedliwości szczęścia – to co stanowi najgłębszy właściwie motor ludzkiej działalności, co stanowi najgłębszą część jego pragnień i myśli – tu na ziemi pozostaje przeważnie niezaspokojony, sfrustrowany. Gdybyśmy patrzyli tylko tak po ludzku dookoła siebie – takie widzi świata koła, jakie tępymi zakreśla oczy – to pomyślelibyśmy, że albo Pana Boga nie ma (nieraz ludzie mówią: chyba Pana Boga nie ma, bo ja tak cierpię i tyle zła jest), albo powiedzielibyśmy, że jeżeli Pan bóg jest, to jednak wcale nie jest takim Bogiem wszechmocnym i dobrym, tylko jakoś pomylił się, źle stworzył człowieka, bo dał mu aspiracje, których ten nie może zaspokoić... Źle ten świat stworzył, bo on do człowieka nie pasuje...
Tak więc moglibyśmy mieć pretensje do Pana Boga. Zauważcie, w naszej literaturze, w jednym z jej szczytów zawarta jest wielka pretensja do Pana Boga – Wielka Improwizacja, w której Konrad chce (ale w końcu tego nie robi) rzucić Bogu w twarz tę największą obelgę, którą mu szatan podpowiada: „Ty nie ojcem jesteś, ale carem!" – który uczynił z ludzi niewolników i cieszy się, że oni się męczą; przypatruje się im tylko i ewentualnie na Sybir posyła albo na Kamczatkę.
Dlatego też, albo przyznajmy przed sobą, że świat jest pomyłką, człowiek jest pomyłką, życie ludzkie jest pomyłką, albo też uznajemy, że to, co mówią wielkie religie w swojej nauce eschatologicznej – w tym, co najgłębsze, a nie w tych obrazach różnych, które czasami mogą wydawać się nam dziwaczne, śmieszne, bo pochodzą z innej, nieznanej kultury – uznajemy, że jest w tym jakaś prawda, że to nie są mrzonki. Bo inaczej nędzne i smutne byłoby życie ludzkie.
Czytałem gdzieś u Schaffa, który kiedyś był bardzo modny i propagowany, a teraz wsadzony jest do lamusa, że każdy człowiek prędzej czy później – zwłaszcza kiedy zetknie się z krzywdą, z niesprawiedliwością, szczególnie z tą wielką niesprawiedliwością, jaką jest śmierć, śmierć osób bliskich, drogich kiedy zacznie myśleć o swojej śmierci – zaczyna zastanawiać się nad problemem swojego istnienia, sensu istnienia, pracy osobistej i społecznej... Jeżeli śmierć wszystko to zmiecie, to po co to wszystko? Czy warto? Czy wystarczy ludziom salwa honorowa na cmentarzu, pogrzeb państwowy, szarfy, parę przemówień, ordery – blaszki przyczepione do poduszki, które mu niosą przed trumną? A potem przeminęło z wiatrem...
Nawet jeśli pomnik wzniosą... Ileż pomników wielkich ludzi w proch się rozsypało! A nawet jeśli jeszcze stoją, to ludzie już nie wiedzą dobrze, kto to był. Albo nazwy ulic... Ciekaw jestem, czy Państwo mieszkający na jakieś ulicy, na przykład Sarbiewskiego, czy Klonowicza, czy kogoś takiego, wiedzą dobrze kto to był? Jedni jeszcze wiedzą, inni w ogóle nie wiedzą i tyle zostało. Moi drodzy, to dążenie nie jest omyłką, bo inaczej trzeba byłoby złamać szpadę, a Francuzi mówią: donner ma langue aux chats – dać swój język, rozum kotom do zjedzenia, bo i tak na nic więcej się nie przyda.
Ale jak odpowiadają na to religie? W każdej religii jest jakaś prawda, jakiś odblask światła Bożego, tego pierwotnego objawienia, które potem przez słabości ludzkie, przez nędzę ludzką zostało czasami skrzywione, okrojone, wypaczone...
I jak wygląda ta pełnia prawdy, którą przyniósł Chrystus?
Chrystus, który jedyny ze wszystkich twórców religii, którzy nieraz byli szlachetnymi i mądrymi ludźmi, jedyny mógł powiedzieć, że nie tylko przynosi prawdę, ale Jest Prawdą. Ja jestem Prawdą, Drogą i Życiem; kto za Mną idzie, nie chodzi w ciemnościach.
Dlaczego mógł tak mówić? Bo był Bogiem, Słowem Bożym wcielonym, Bożą Myślą, Bożą Mądrością, która w cudowny sposób zjawiła się w tajemnicy Wcielenia i w ciele Człowieka, Jezusa z Nazaretu, Syna Maryi z rodu Dawida.
Z drugiej strony, moi drodzy, powiedzmy sobie, że Chrystus jako Bóg przynosi nam prawdę pełną i prawdę wieczną. Przynosi ją wszystkim ludziom, wszystkich kultur, wszystkich pokoleń i wszystkich czasów. Ale jako Człowiek, który tę prawdę głosi w Palestynie za panowania Tyberiusza Cezara związany był kulturą, w której żył. Była to kultura żydowska z okresu po powrocie z niewoli babilońskiej, kiedy już prorok Daniel prorokował o końcu świata, prorokował o Synu Człowieczym, który ma przyjść na obłokach z mocą wielką i majestatem – były to obrazy, jak to się mówi apokaliptyczne.
Natomiast Jego uczniowie, którzy głosili naukę Jezusa najpierw w Palestynie, a później w świecie grecko-rzymskim związani byli w jakiś sposób z kulturą grecko-rzymską poprzez ich słuchaczy i do ich pojęć nawiązywali, do pojęć aktualnych w owym czasie.
Moi drodzy, Ewangelie pisane są dla ludzi wszystkich czasów, ale językiem ludzi sprzed dwóch tysięcy lat (a Stary Testament pisany jest językiem ludzi sprzed trzech, czy pięciu tysięcy lat).
Zastanówmy się teraz dlaczego Pan Jezus Kościół stworzył? Mogło przecież zostać tylko Pismo Święte, tak jak nasi bracia protestanci mówią: zostawić tylko Pismo Święte, przecież tam jest prawda. Jest prawda. Ale zauważcie, że na przykład Kościół bardzo mądrze postanowił, że ludzie, którzy czytają po łacinie i grecku mogą czytać Pismo Święte bez żadnych komentarzy. Uważano, że jeśli człowiek posiada tak głęboką kulturę humanistyczną oznacza to, że jest człowiekiem myślącym, który potrafi mądrze Pismo Święte rozumieć.
Natomiast ci nasi zacni, poczciwi, prości ludzie, jacyś robotnicy, czy chłopkowie – badacze Pisma Świętego, którzy czytają Biblię bez komentarzy biorą wszystko dosłownie, łeb w łeb. Obliczyli, że świat trwa już ponad cztery tysiące lat. My też przez pewien czas tak naiwnie myśleliśmy, trzeba to przyznać (z dawna żądany, cztery tysiące lat wyglądany); dodawaliśmy tylko liczby Patriarchów, nie myśląc o tym, że są to tylko postaci, powiedzmy, reprezentacyjne dla danej epoki, która mogła trwać i tysiące lat. Albo mówi św. Paweł, że przy końcu świata pojawią się Aniołowie na chmurach z trąbami – że jeszcze na chmurach, to można sobie wyobrazić, ale skąd wezmą się na chmurach trąby? Natomiast oni biorą to dosłownie, że Aniołowie będą z trąbami. Zauważcie, że w katedrze oliwskiej anioły rzeczywiście mają trąby – niektóre są na górze, inne na dole i są atrakcją koncertów, bo w trakcie poruszają się. Także dla niektórych ludzi to już jest niebo, bo są anioły w chmurach i trąbami ruszają...
Trzeba to wszystko brać cum grano salis. Bardzo mądre pisze ks. Granat, profesor teologii dogmatycznej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, dawny rektor tego uniwersytetu: Przed eschatologią chrześcijańską (tzw. przed nauką o rzeczach ostatecznych w religii chrześcijańskiej) stoją istotne zadania: pierwszym i to nie łatwym jest oddzielenie istotnej treści prawdy eschatologicznej od jej oprawy uwarunkowanej zmienną kulturą ludów, czy jednostek, do których zostało skierowane objawienie. Dalej mówi, jak bardzo jest trudna sprawa, bo nie zawsze widoczna jest granica między treścią prawdy, a oprawą.
Ponadto wiemy, że pojęcia i zdania objawione należy rozumieć nie w sensie jednoznacznym. Bo po naszemu chleb to jest chleb, życie to jest życie, trąba jest trąbą, światło to jest światło, chmura jest chmurą; ale gdy mówimy, że Pan Jezus jest światłością świata, nie myślimy wtedy, że On jest jakimś światłem wedle teorii korpuskularnej, czy wedle teorii falowej... Przecież to nie o to chodzi, bo jest to jakaś analogia. Jest cała masa tych analogii, na każdym kroku. Chrystus, jako Bóg widział całą wieczność – całe dzieje świata ogarnia jednym spojrzeniem. Kiedy ogarnia się wszystko jednym spojrzeniem, to wtedy pewne rzeczy są jakby na jednym poziomie – tak, jakby potrzeć przez teleskop, który rzeczy skupia, ściąga.
Zauważcie, że gdy będziemy czytać opis końca świata, to właściwie nie wiadomo, czy Pan Jezus mówi o końcu świata, czy o końcu Jerozolimy. Pewne rzeczy odnoszą się do Jerozolimy, pewne do końca świata. Ale które? I w jaki sposób? Są to rzeczy bardzo trudne. W teologii katolickiej zawsze odróżniamy rzeczy istotne od dodatkowych oraz sposób podawania prawdy od jej treści. Już w IV wieku po Chrystusie, wielki doktor Kościoła św. Augustyn („dziadek" sióstr wizytek, bo on założył taki pierwszy zakon i wedle reguły augustiańskiej żyją teraz nasze wizytki), wcześniej wielki grzesznik, który potem napisał Wyznania (polecam wam, niedawno zostały wydane), wspaniałą, głęboką książkę, która może po stroniczce czytać, tyle tam myśli. Powiedział on już dawno, że branie dosłownie pewnych rzeczy z Pisma Świętego jest minime puerilis cogitatio – arcydziecinnym sposobem myślenia.
W głębszym rozumieniu Pisma Świętego przeszkodziła nam wielka wędrówka ludów, przyjście barbarzyńców, którzy zniszczyli kulturę grecko-rzymską. Na swój sposób byli to bardzo gorliwi ludzi, ale brali oni wszystko z Pisma Świętego dosłownie. I tak było przez tysiąc lat, nawet przez scholastykę pewne rzeczy przetrwały. Jeszcze św. Tomasz zastanawiał się, w jaki sposób te Ewa została zrobiona z żebra Adama?
Św. Tomasz to XIII wiek, ale moja niania jeszcze mówiła mi: „Policz Broneczku żebra, by ty na pewno z jednej strony jedno żebro mniej." A ja nie mogłem się tych żeber doliczyć...
Tak więc taki sposób odczytywania Pisma Świętego trwa i to tak uparcie, że później ludziom się w głowach kręci. A nasz brak zastanawiania się nad tymi spawami to jest woda na młyn różnych ateistów, którzy potem to wyśmiewają. Wiecie, po wojnie w Towarzystwie Wiedzy Powszechnej były odczyty o sześciu dniach stworzenia. Wzięto to zupełnie dosłownie, ale też w ten sposób ludzi odstraszono. Bo tworzyły się bzdury typu, że Pan Bóg pierwszego dnia stworzył światło, a czwartego słońce – tylko nie wiadomo, skąd to światło się brało.
Rozumiecie chyba, że w tej historii stworzenia chodziło głównie o ten siódmy dzień odpoczynku – dla nas, bo przecież Pan Bóg nie potrzebuje odpoczywać. Wczoraj był u mnie taki chłopak, który nawraca się z ateizmu, z braku wiary, bo wychowany był w domu dziecka, gdzie boją się religii jak diabeł święconej wody. Także on nic na temat wiary i religii nie wiedział. Ale kiedyś kupił sobie Biblię, tę bez komentarzy, protestancką i zaczął czytać. Gdy przeczytał o sześciu dniach stworzenia stwierdził, że to bzdury, które do niczego nie pasują, bo nie znał zupełnie tych spraw.
Teraz, moi drodzy, czytajmy sobie opis końca świata. Ponieważ są to Słowa Boże, tak więc Słów Bożych z uszanowaniem powstawszy posłuchajcie.
Słowa Ewangelii zapisane u św. Mateusza:
Po wyjściu ze świątyni Jezus szedł i zbliżyli się do Niego uczniowie, by Mu pokazać budowlę świątyni. Ale On rzekł: Widzicie to wszystko? Powiadam wam, nie zostanie tu kamień, który by nie został zwalony. Gdy siedział na Górze Oliwnej podeszli do Niego uczniowie i pytali Go na osobności: Powiedz nam Rabbi, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak Twego przyjścia i końca świata?...
Rozumiecie? Dla Żydów upadek świątyni jerozolimskiej równał się końcowi świata. Tak, jak Rzymianie mówili: gdy zginie Koloseum, zginie i Rzym; kiedy zginie Rzym, zginie i świat.
...Jezus powiedział: Strzeżcie się, by was kto nie zwiódł. Przyjdzie wielu pod Moim imieniem, będą mówić, że są Mesjaszami. Będziecie słyszeć o wojnach i pogłoskach wojennych. Nie trwóżcie się tym! To musi się stać! Lecz jeszcze nie koniec. Powstanie naród przeciw narodowi, będą miejscami głody, mory, trzęsienia ziemi, a to wszystko początkiem boleści...
Na przestrzeni dziejów ludzie często myśleli, że to już teraz. Papież Grzegorz Wielki, wielki papież średniowiecza, mówił wówczas, że to już chyba koniec świata, bo barbarzyńcy Rzym zniszczyli, wojny nie ustają, zarazy, głód... Ludzie wciąż na ten koniec czekali.
...Wtedy wydadzą was na udrękę i będą zabijać. Będziecie w nienawiści u ludzi... A Ewangelia o Królestwie będzie głoszona po całej ziemi na świadectwo wszystkim narodom. I wtedy przyjdzie koniec.
Zauważcie, że aby Ewangelia była po całej ziemi głoszona, potrzebne były na to setki i tysiące lat. Jeszcze teraz docierają misjonarze do miejsc, gdzie kiedyś trudno było się dostać. A Pan Jezus mówi: I wtedy przyjdzie koniec. A zaraz potem mówi: Gdy ujrzycie brzydkość spustoszenia zapowiedzianą przez Daniela proroka zalegająca miejsca święte – kto czyta nie rozumie! – wtedy ci, co będą w Jeruzalem niech uciekają w góry.
Czy rozumiecie teraz? Zobaczcie, jak to trzeba bardzo ostrożnie do tego podchodzić. Przed chwilą Pan Jezus mówił o końcu świata, kiedy nauka Chrystusa w pełni zapanuje nad światem i wtedy dopiero ukaże się pełne jej bogactwo. My uważamy, że nasza religia nie jest dobrze rozumiana. Dopiero, gdy do Kościoła chrześcijańskiego, katolickiego, powszechnego weszły Indie ze swoją odwieczną mądrością, dopiero, gdy weszły Chiny ze starą kulturą (buddyzm), dopiero wtedy te wszystkie częściowe światła przetopione, przerobione, przeniknięte (tak, jak Pan Jezus powiedział o mące przenikanej przez drożdże – nauki Chrystusa) w pełni ukażą wielką mądrość, świętość i potęgę nauki Chrystusa. To jest ostateczny triumf Chrystusa.
Ale to od razu łączy się z upadkiem Jerozolimy: Kto będzie na dachu niech nie schodzi, aby wziąć coś z domu. Kto będzie na polu, niech nie ucieka do domu, aby wziąć płaszcz. A u świętego Łukasza jest jeszcze powiedziane, że będzie ich dwóch na polu – jeden będzie wzięty, a drugi pozostawiony. Dwie kobiety będą w domu mełły na żarnach zboże – jedna będzie wzięta (), a gruda pozostawiona.
Nie wiem, czy zdajcie sobie sprawę, jakie to jest ważne. Bo oznacza to, że koniec świata nie nastąpi w jednej chwili, np. przez wybuch jakiejś bomby atomowej, która wszystko zniszczy. Oznacza to, że odbywa się on gradatim – stopniowo. Powiedzmy, że taki indywidualny, subiektywny koniec świata dla każdego z nas następuje przy śmierci. A dopiero zsumowanie się tego wszystkiego, zsumowanie się życia ludzkiego, prawdy o człowieku, sądu, da kiedyś pełny obraz, pełne zrozumienie mądrości i sprawiedliwości Bożej. To będzie pełny koniec, który następuje stopniowo.
Moi drodzy, to jest ten dynamiczny, ewolucyjny sposób patrzenia, który musimy mieć przed oczyma....Będą fałszywi prorocy... Będą znaki na niebie i na ziemi... Z drzewa figowego uczcie się. Kiedy gałęzie stają się nabrzmiałe i liście wypuszczają, poznajecie, że zbliża się lato. Tak i wy, kiedy ujrzycie to wszystko, wiedzcie, że już jestem blisko, we drzwiach. Zaprawdę powiadam wam, nie minie to pokolenie, aż wszystko się stanie.
Przecież pokolenie Chrystusa wymarło mniej więcej około 70 roku, św. Jan umarł około 100 roku. Dla Żydów był to koniec świata żydowskiego – upadek Jerozolimy, zniszczenie świątyni jerozolimskiej, zniszczenie ich państwa narodowego. Następnie dla Rzymian był to również koniec świata – jak mówił Krasiński w Irydionie: Miało się pod koniec starożytnemu światu; czasy upadku virtus Romana, wewnętrzna zgnilizna, a następnie spróchniałe drzewo zwalone przez wędrówkę ludów...
Dla pewnych ludzi końcem świata był moment, kiedy kończyło się ciemnie średniowiecze, około roku 1000, kiedy ludzie tak strasznie się bali. Następnie koniec świata był również, kiedy kończyło się oświecone średniowiecze, w wieku XIV, kiedy miała miejsce wielka zaraza – czarna śmierć. Widzieliście film Bergmana Siódma pieczęć? To są właśnie te czasy, kiedy ludzie wpadali w obłęd ze strachu przed śmiercią, biczowali się, wyszukiwali czarownice, palili, mordowali – wariowali zupełnie. To był jakiś koniec epoki... Następnie był koniec świata dla pięknych wytwornych markiz w krynolinach i markizów w perukach... Koniec świata encien régime... Potem był koniec świata burżuazyjnego, XIX wiecznego, kiedy kończyła się belle époque. 1914 rok – upadały trony królujących nad Europą: Habsburgów, Hohenzollernów...
Następnie, przecież ta wielka wojna, którą przeżyliśmy, była też końcem jakiegoś świata, świata dawnego. Teraz jest jakaś inna epoka, epoka techniki... My starzy ludzie, gubimy się w tym wszystkim, nieraz nie możemy się dogadać z wami, młodymi.
A oprócz tego istnieje koniec świata każdego poszczególnego człowieka. Koniec świata subiektywny – jest to nasza śmierć. Dla niektórych naszych braci koniec świata nastąpi dzisiaj – w wypadkach, w szpitalach... Dla nas może nastąpić za rok, za dwa...
Zauważcie, że gdy dobrze wczytać się w Ewangelię to widzimy, że Chrystus wyraźnie mówi o tym aspekcie indywidualnym, o społecznym również, ale i o tym indywidualnym. To znaczy, żeby nie tylko myśleć o tym, co się gdzieś tam stanie, ale myśleć o naszym postępowaniu. Zauważcie, Chrystus mówi: O tym dniu nikt nie wie... Jak za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego; jak przed potopem jedli, pili, żenili się, za mąż wydawali, aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki nie spostrzegli, że przyszedł potop, tak też będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Wtedy dwóch będzie na polu, jeden będzie wzięty, a drugi zostanie. Dwie będą mełły na żarnach – jedna będzie wzięta, a druga zostanie. Czyli z jednej strony koniec świata, a z drugiej – niejednoczesny, ale różny – jeden wcześniej, drugi później.
I teraz mówi Chrystus do każdego z nas:
Czuwajcie tedy, bo nie wiecie, w którym dniu Pan przyjdzie. Gdyby gospodarz wiedział, kiedy w nocy złodziej ma przyjść, czuwałby i nie pozwolił mu się włamać. Wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie Syn Człowieczy przyjdzie.
Słuchajcie, ileż ludzi nie domyśla się chwili swojej śmierci, na serce, na przykład... Kłaniam się mile tym samobójcom, którzy grzeszą ciągle przeciwko piątemu przykazaniu (ja nie wiem, jak oni będą odpowiadać za to!), bo zabijają siebie i otoczenie dookoła, paląc te papierosiska, narażając się na wady serca, zwężenia naczyń, itd... A nawet, gdy mamy jakąś przewlekłą chorobę, to nas tak oszukają, że coś okropnego. Prawda? Człowiek ma raka w ostatnim stadium, a wmawiają mu, że to anemia.
Moi drodzy, a propos i tak na marginesie, proszę was: miejcie dobre kontakty z nami klechami. To jest bardzo pożyteczna rzecz. My nie jesteśmy świętymi ludźmi. Mamy swoje wady, śmiesznostki. Jak nas bliżej poznacie, to wtedy będziecie mogli podpatrzeć te nasze wady, śmiesznostki i grzechy... Ale chodzi o to, że dobrze mieć swego klechę. Tak jak przed wojną każdy szlachcic miał swojego Żyda. Każdy z was powinien mieć swego księdza. Dlaczego? Ostatnio często zwracają się do mnie żony, matki ludzi, którzy umierają, zwłaszcza na raka. I, moi drodzy, mówią im: niech ksiądz pójdzie do niego, bo ni tyle lat u spowiedzi nie był, do kościoła nie chodził; porządny zresztą człowiek, ale od tego wszystkiego z daleka się trzymał, więc niech ksiądz do niego pójdzie, niech go ksiądz nawróci, namaści olejami, da Komunię Świętą, na śmierć przygotuje. A ja pytam: jak ja mam tam do niego pójść? Meldować się u niego na siłę? Co powiedzieć? Panie, pan umiera, więc przychodzę? Wystarczy, że ksiądz zjawi się w jego domu – przecież on przez dwadzieścia lat unikał księży, jak diabeł święconej wody! – to by dopiero wtedy kiepsko ze mną było. Moi drodzy, i wtedy te Sakramenta Święte, które tak by mu pomogły, gdyby były przyjęte spokojnie i pogodnie, strach by tylko wzbudziły, z którego jeszcze gorzej by się rozchorował.
Tymczasem ja całą moją najbliższą rodzinę na tamten świat wyprawiłem i byli bardzo kontenci. Mówili: „Jak to dobrze, Bronku, że jesteś. Przedtem śmieliśmy się z ciebie, uważaliśmy, że zwariowałeś, kiedy wstąpiłeś do seminarium; a jednak, jak to dobrze, że mamy ciebie w rodzinie. Nie ma to, jak mieć księdza w rodzinie." Tak że można mieć księdza w rodzinie, ale można również mieć księdza w rodzinie duchowej. Radzę wam abyście mieli takiego księdza... Chodząc do tych moich znajomków, nieraz mówię: ciociu droga, ciocia stęka i kwęka, lekarze ciocię szprycują zastrzykami, a ja chcę cioci dać zastrzyk z witaminy „Nieskończoność", to znaczy z Pana Boga, z Komunii Świętej. Ciocię boli gdzieś we wnętrzu po operacji, a ja chcę cioci tę oliwę na rany dać, Sakrament Chorych, który naprawdę, jeżeli jest w czas przyjęty, to pomaga. Jest taka myśl w Sakramencie Chorych: ad pristina officia restitutus – żebym mógł wrócić do dawnych zajęć w Kościele Bożym. Także, jeżeli Sakrament Chorych jest odpowiednio wcześnie przyjęty, to na pewno na jakiś czas pomoże, albo nawet zupełnie może wyzdrowieć. A to moja ciocia, która najpierw sama się tak bała, stała się później apostołką wśród innych pań chorych na raka, leżących w szpitalu, zachęcając je do przyjęcia tego Sakramentu. Tak że radzę wam wszystkim, abyście mieli takiego księdza, który do was przyjdzie pogodny i z uśmiechem, da wam tę pomoc religijną, która albo przywróci zdrowie, albo pomoże pogodnie przyjść do Domu Ojca. Tak że uważajcie, czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy Syn Człowieczy przyjdzie.
Ale zauważcie, tutaj w tym miejscu Pan Jezus od razu mówi o rzeczach ad hominem – do człowieka, do poszczególnego człowieka. Już nie mówi „kosmicznie", ale mówi tak: Szczęśliwy sługa wierny, którego Pan znajdzie, gdy żywność na czas będzie rozdawał innym – to jest właśnie człowiek miłosierny, który będzie służył innym.
Ale jeśli sługa zły powie sobie: mój pan się ociąga, i zacznie jeść i pić z pijakami...
To właśnie w Polsce tak jest; mięsa nie ma, ale wóda zawsze jest; pieniędzy na zagrychę nie mają, ale na wódę zawsze. Na każdym rogu trzy sklepy monopolowe... (zacznie jeść i pić z pijakami, jak nasze Polaczki kochane, i to nawet z okazji Chrztu, Komunii Świętej, ślubów – każda okazja jest dobra).
...i nadejdzie pan w dniu, kiedy sługa się nie spodziewa. Wtedy każe go siec i z obłudnikami naznaczy mu miejsce.
Tak że to, że chodzi do kościoła, pieśni do matki Bożej śpiewał, pielgrzymki odprawiał, nic nie da, skoro był pijakiem, łajdakiem, cudzołożnikiem, czy jakąś świnią tego czy innego rodzaju... Wtedy ta „pobożność" nic nie pomoże.
Następnie jest zaraz mowa o pannach mądrych i głupich, które cnotliwe były, ale to jeszcze nie wystarcza. Oprócz tej czystości powinny mieć olej w głowie i w lampach, to znaczy olej mądrości i dobrych uczynków.
Czy też przypowieść o talentach... Pamiętacie? Nie powinno być tak, żeby myśl o śmierci, czy o końcu świata paraliżowała nas. Nie może tak być. Nasi bracia komuniści, którzy mają lekkiego „fisia" – to już tak sto lat siedzi im w głowie, od XIX w. – wymyślili sobie, że jeśli człowiek myśli o Bogu i o pójściu do nieba, to wtedy taki człowiek będzie źle pracował. A spójrzcie na przykład, na przedszkole prowadzone przez myślące ciągle o Bogu i modlące się siostry i porównajcie je z przedszkolem prowadzonym przez ludzi, którzy w Pana Boga nie wierzą. Zobaczycie, że za te same pieniądze dzieci u sióstr są lepiej nakarmione, przedszkole jest czyściuteńkie i nawet partyjniacy się dobijają, żeby do zakonnego przedszkola dzieci oddać. bo wiedzą, że nigdzie im tak dobrze nie będzie i nikt, tak jak siostry nie będzie o nie z taką pieczołowitością dbał.
Spójrzcie na nasz kościół. To jest cacko! Dbają o niego nasze siostry myślące ciągle o Bogu, o końcu świata, siostry, które adorują Pana Jezusa, które co miesiąc odbywają przygotowanie do śmierci, Godzinę Świętą – a popatrzcie, jak tu pięknie! Myślę, że w kościele, gdzie świeccy ludzie robiliby porządki byłoby gorzej. Coś w tym jest... Nasza religia przypominając nam o śmierci i o końcu wszystkiego, wcale nas nie paraliżuje, ale dopinguje nas. Pamiętajcie, żeby te talenty, które nam Pan Bóg dał wydały owoc, żeby drugie tyle przyniosły. Zastanawiajcie się często: co zrobiłem z moimi talentami, z moimi zdolnościami? Czy ich nie przespałem? Nie przehulałem? Nie przepiłem?
Wstańmy teraz i przeczytajmy ostatni urywek Ewangelii, to Słowo Boże, które specjalnie do nas się stosuje:
Kiedy Syn Człowieczy przyjdzie w Swojej chwale i wszyscy aniołowie z Nim, zasiądzie na tronie Swoim pełnym chwały... (tzn. nie będzie to tron ze złota, czy z drogocennych kamieni, ale będzie to wyraz potęgi Chrystusa)... i zbiorą się przed Nim wszystkie narody. (Wtedy poprzez zsumowanie tych sądów poszczególnych ujrzymy sprawiedliwość Bożą – kto jest naprawdę dobry i wartościowy). I wtedy jednych ludzi od drugich oddzieli, jak pasterz zwykł oddzielać owce od kozłów. Owce postawi po prawicy, kozły po lewicy. I odezwie się Król do tych po prawej stronie: « Pójdźcie błogosławieni Ojca Mego, weźcie w posiadanie królestwo przygotowane wam od założenia świata; bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie. Byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie »...
Pomyślmy, czy my tak postępujemy wobec ludzi?
Wtedy spytają się Go sprawiedliwi: « Panie, kiedy to widzieliśmy Cię głodnym, a nakarmiliśmy Cię, spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedyż widzieliśmy Cię obcym i przyjęliśmy Cię, nagim i przyodzialiśmy Cię, albo chorym i w więzieniu i przyszliśmy Cię odwiedzić? » A Król im odpowie: « Zaprawdę powiadam wam: cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnie uczyniliście. » A wtedy rzeknie do tych po lewej stronie: « Idźcie precz ode Mnie, przeklęci...
Za co przeklęci? Pomyślcie, czy wystarczy tylko żyć w taki sposób, jak często mówimy: przecież nikogo nie zabiłem, nikogo nie okradłem, nie spaliłem... Ale Pan Jezus wcale nie mówi do tych, co zabijali, kradli i palili... Mówi do tych „porządnych" ludzi... Może wśród was też są tacy „porządni".
Na czym polega ta ich zbrodnia, za którą mogą być potępieni?...Bo byłem głodny, a nie daliście mi jeść (głodny chleba, albo głodny prawdy Bożej, bo nie samym chlebem człowiek żyje), byłem spragniony, a nie daliście Mi pić (kubka wody, albo spragniony serca, miłości, dobroci, życzliwości, czy dobrego słowa), Byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie (może to właśnie ci, którzy nieraz mówią: co mnie to obchodzi, ja sobie w swoim mieszkanku siedzę, a niech obok ludzie kłócą się, zabijają, umierają; ja się przecież nie będę wtrącać, jestem dyskretny), byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory, a nie odwiedziliście Mnie. A wtedy ci znów spytają Go: « Panie, kiedy to widzieliśmy Cię głodnym, albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, i chorym lub uwięzionym, a nie przyszliśmy Ci z pomocą? » A On im odpowie: « Zaprawdę, powiadam wam, czego nie uczyniliście jednemu z braci Moich najmniejszych, tego i Mnie nie uczyniliście. » I pójdą ci na mękę wieczną, a sprawiedliwi do żywota wiecznego. »"
Słuchajcie, to się do wielu z nas, tak zwanych porządnych ludzi, pobożnych ludzi, porządnych egoistów i pobożnych egoistów może odnosić.
Weźmy sobie tę myśl o końcu świata do serca, nie mówmy sobie, że to się stanie dopiero za miliony lat, ale hic et nunc. Bo Chrystus słowa te do nas kieruje. Weźmy to do serca, a potem życiem naszym zaświadczmy, że wzięliśmy to na serio.
A teraz wyznanie wiary, właśnie w to, czego nas Chrystus uczy i Kościół Jego, w Boga, który jest Ojcem wszystkich i Chrystusa, który za wszystkich umarł.
Wierzę w jednego Boga...
Ks. Bronisław Bozowski