Antoni Baraniak urodził się 1 stycznia 1904 r. w wielkopolskim Sebastianowie. A więc w tym roku mija 120 rocznica jego urodzin. Z tego też względu Sejm Rzeczypospolitej Polskiej przyjął 28 lipca 2023 r. uchwalę ustanawiającą rok 2024 Rokiem Arcybiskupa Antoniego Baraniaka (zob. MICHAEL, nr 123, październik-grudzień 2023). Był on szóstym z jedenaściorga dzieci Franciszki (z domu Wolskiej) i Franciszka Baraniaków. Został ochrzczony w kościele parafialnym w Mchach przez ks. Antoniego Wiśniewskiego, miejscowego proboszcza, 9 stycznia 1904 r.
W latach 1911-1917 uczęszczał do szkoły podstawowej w Mchach. Był wychowywany w duchu patriotycznym i głęboko religijnym, podobnie jak jego rodzeństwo. Po ukończeniu szkoły rodzice wysłali go do gimnazjum salezjańskiego w Oświęcimiu, gdzie uczył się do 1920 r.
W czerwcu 1919 r. Antoni Baraniak wraz z innymi uczniami uczestniczył w spotkaniu z generałem Józefem Hallerem, który w drodze z Cieszyna zatrzymał się w szkole salezjańskiej w Oświęcimiu. Generał przemówił wtedy do młodzieży: „Mamy już naszą kochaną Ojczyznę. Kochana Ojczyzna jest nam najdroższą, tym droższą, że już wolną i niepodległą. Własnymi piersiami mamy jej bronić. Myśmy się wychowali w niewoli, a wy kochani chłopcy, wychowujcie się w wolnej i niepodległej Polsce. Powinniście ją miłować! Na was spoczywa jej przyszłość. Przyrzeknijcie jej miłość! Niech żyje Polska!". Salezjańska młodzież oczarowana słowami generała zaczęła skandować „Niech żyje Polska!".
Wtedy postanowił pójść drogą św. Jana Bosko. W 1920 r. wstąpił do nowicjatu Towarzystwa Salezjańskiego w Kleczy Dolnej koło Wadowic i 28 lipca 1921 r. złożył pierwszą profesję zakonną. Kolejne etapy profesji zakonnej odbywał w Krakowie, Czerwińsku i Warszawie. W latach 1921-1924 odbył studia filozoficzne w seminarium salezjańskim w Krakowie. 30 maja 1924 r. zdał maturę i 15 marca 1925 r. złożył śluby wieczyste w Zgromadzeniu Salezjańskim.
Przełożeni zakonni skierowali go na studia teologiczne, które w latach 1927–1931 odbył na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Na trzecim roku studiów, 20 lipca 1930 r., przyjął święcenia diakonatu, a następnie, zaopatrzony w odpowiednie dokumenty, wyjechał do Polski.3 sierpnia 1930 r. otrzymał święcenia prezbiteriatu w kościele Sióstr Karmelitanek w Krakowie z rąk ks. abp Adama Sapiehy.
Potem znowu wyjechał do Rzymu, gdzie ukończył studia teologiczne zwieńczone doktoratem. Na polecenie kard. Augusta Hlonda podjął w Instytucie św. Apolinarego studia doktoranckie z prawa kanonicznego, po wcześniej uzyskanym bakalaureacie. Wszystko to zostało zakończone w 1933 r., co było sporym osiągnięciem, gdyż ks. Baraniak pracował jednocześnie w Rocie Rzymskiej.
Po ukończeniu studiów ks. Baraniak został 1 września 1933 r. osobistym sekretarzem i kapelanem prymasa Polski kard. Augusta Hlonda. Odtąd jego losy związane zostały z losami prymasa. 4 września 1939 r. prymas Hlond na prośbę rządu opuścił Poznań i wyjechał do Warszawy, gdzie następnego dnia odprawił w katedrze św. Jana Mszę św. o pomyślność Rzeczypospolitej. Po rozmowie z nuncjuszem apostolskim Filippem Cortesim i po informacji o odcięciu Poznania przez Niemców od reszty kraju 14 września postanowił udać się do Rzymu przez Rumunię i Triest. Przybył tam 19 września wieczorem witany przez przedstawicieli polskiego korpusu dyplomatycznego i reprezentantów Stolicy Apostolskiej oraz ambasadora Francji.
Prymas, ks. Baraniak oraz ks. Bolesław Filipiak zamieszkali w domu salezjańskim Sacro Cuore przy Via Marsala 42. Był to ich stały adres do czerwca 1940 r.
W Rzymie ks. Baraniak gromadził informacje na temat sytuacji w kraju na podstawie wiadomości prasowych i relacji Polaków, ktorzy opuścili ojczyznę. Na tej podstawie prymas Hlond przygotował kilka memoriałów, które przepisywał i przekazywał do druku ks. Baraniak. Przepisywał też listy prymasa i zajmował się utrzymywaniem kontaktów ze światem zewnętrznym.
W czerwcu 1940 r. prymas ze swoimi współpracownikami postanowił za radą polskiej ambasady wyjechać z Rzymu. Za zgodą papieża Piusa XII udali się do Lourdes, gdzie przybyli 11 czerwca 1940 r. W Lourdes przebywali do czerwca 1943 r. Wtedy to musieli przenieść się do klasztoru w Hautecombe w Sabaudii. Stamtąd gestapo zabrało ich 3 lutego 1944 r. do Paryża. Po dwóch miesiącach pobytu w areszcie zostali internowani w Bar-le-Duc, gdzie przebywali do 30 sierpnia 1944 r. Potem znaleźli się w Wiedenbrück w Westfalii, gdzie 1 kwietnia 1945 r. zostali uwolnieni przez armię amerykańską.
Do zatrzymania kard. Hlonda ks. Baraniak prowadził kancelarię prymasa. Koordynował spotkania prymasa z przedstawicielami rządów i reprezentantami Polonii. Wg ks.Baraniaka korespondencja prymasa rozrosła się do 10 tysięcy listów z całego świata.
W maju 1945 r. udał się przez Paryż do Rzymu, aby pracować u boku kardynała Hlonda. 20 lipca 1945 r. wraz z prymasem Hlondem powrócił do Polski do Poznania. Po śmierci kard. Hlonda w październiku 1948 r. pełnił te same obowiązki u boku prymasa Wyszyńskiego. 26 kwietnia 1951 r. został biskupem pomocniczym archidiecezji gnieźnieńskiej i biskupem tytularnym teodozjopolitańskim.
Święcenia biskupie otrzymał 8 lipca 1951 r. z rąk prymasa Wyszyńskiego. W latach 1951-1953 pracował w sekretariacie Prymasa Polski do chwili uwięzienia.
26 września 1953 r., tuż po aresztowaniu prymasa Wyszyńskiego, bp Baraniak został aresztowany i przewieziony do więzienia Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego na ul. Rakowieckiej w Warszawie. Tak opisał w 1974 r. moment swojego aresztowania:
Nad ranem zjawił się jakiś oficer (jeden czy dwóch) i zaprowadzili mnie do mojego pokoju na I piętrze. Najpierw pogrzebali w różnych rzeczach i papierach, potem odczytał jeden z ubowców postanowienie prokuratury wojskowej, „że jestem aresztowany", ale papierka nie dali. Kazali mi się ubrać. Na pytanie, jak się ubrać, jeden z nich odrzekł: „raczej ciepło!". Kiedy mnie sprowadzili na dół, w całym domu, na schodach i przy schodach kręciło się pełno ubowców. […] W samochodzie, który stał przed domem, kazali mi usiąść za szoferem; wsiadło też dwóch ubowców. Krążyli dość długo po mieście, aż w okolicy placu Trzech Krzyży wylądowali na Alejach Ujazdowskich. Przystanęli dopiero przy Ministerstwie Bezpieczeństwa, na rogu ulicy Koszykowej. Jeden z ubowców wyszedł z samochodu i zniknął w bramie ministerstwa. Dość długo nie wracał. Powrócił wreszcie i samochód popędził na ul. Rakowiecką, do bramy więzienia, która otwarła się za małą chwilę. Doprowadzono mnie prosto do depozytu, gdzie zabrano moją teczkę z bielizną, wszystkie insygnia biskupie i wszystko, co miałem w kieszeniach, z różańcem włącznie, oraz pieniądze, które ubowcy zabrali z mojego pokoju oraz sypialni. Zaprowadzono mnie do pustej betonowej celi, w której była prycza, taboret, dzban wody z miednicą i kibel. Groźnie skrzypiał potężny klucz w żelaznych drzwiach i wreszcie nastała cisza. Przez zakratowane okno i matowe szybki, z góry zaglądał ponury poranek 26 września 1953 r.
Tam przeżył męczeńską drogę krzyżową. Oprawcy komunistyczni chcieli wymusić na nim zeznania obciążające prymasa Wyszyńskiego, tak by zorganizować jego pokazowy proces. Bp Baraniak przeżył w więzieniu 27 miesięcy, przesłuchiwano go 145 razy, nieraz po kilkanaście godzin dziennie.
Był torturowany psychicznie i fizycznie: bity, głodzony, przetrzymywany nago w wilgotnej celi bez światła. Znęcało sie nad nim 30 funkcjonariuszy UB. Z niewielu wypowiedzi arcybiskupa i kilku innych świadectw wiemy natomiast, że był w więzieniu torturowany fizycznie i psychicznie, przetrzymywany w karcerze. Prawdopodobnie wyrywano mu paznokcie.
Biskup nie dał się złamać. Po wielu miesiącach trafił do szpitala więziennego. Był wycieńczony i cały czas go przesłuchiwano. W grudniu 1955 r. przewieziono go do miejsca odosobnienia w Marszalkach, a potem do Krynicy Górskiej. 30 października 1956 r. został uwolniony i podjął obowiązki kierownika sekretariatu prymasa. W więzieniu stracił zdrowie i do końca te tragiczne lata odzywały się w jego życiu.
Abp Antoni Baraniak, w przeszłości postać nieco zapomniana, przemilczana, jest podnoszony dzisiaj do rangi jednego z najważniejszych bohaterów Polski po 1918 roku - powiedział prezydent Andrzej Duda podczas uroczystości upamiętniających tego duchownego.
Jak mówił prezydent Duda, gdyby ks. Baraniak „pękł" na przesłuchaniach, a potem podczas pokazowego procesu potwierdził, że kard. Wyszyński współpracował z wrogami ludu i prowadził działania dywersyjne w celu obalenia ustroju, „to być może nie byłoby nigdy choćby papieża Polaka", „być może dzieje naszej ojczyzny potoczyłyby się inaczej".
Kiedy bp Baraniak powrócił do sekretariatu prymasa poświęcał bez reszty swój czas na pracę, ktora stanowiła sedno jego życia. Tak wspominał ten czas kardynał Wyszyński podczas Mszy żałobnej: „Oto przed nami syn Kościoła, Biskup nieustannie zajęty, czuwający, niestrudzony. Pamiętam osobiście i chcę podkreślić jego współpracę w Sekretariacie Prymasa Polski. Nie można wskazać lepszej charakterystyki tej osoby delikatnej, szczupłej, wychudzonej, jak tylko zaznaczając, że ten człowiek spalał się, poświęcając się bez przerwy rozlicznym sprawom, z nadzwyczajną żywotnością i starannością".
30 maja 1957 r. papież Pius XII mianował bpa Baraniaka arcybiskupem metropolitą poznańskim. Uroczysty ingres do archikatedry miał miejsce 6 października. Abp Baraniak w przemówieniu podczas ingresu powiedział, nawiązując do wydarzeń Czerwca 1956 r., że dzięki protestom robotników „Poznań stał się sławny na całym świecie, gdyż bronił wiary katolickiej, wolnej i swobodnej ojczyzny".
Jako motto biskupa wybrał słowa św. Jana Bosko „Da mihi animas, coetera tolle" (Daj mi duszę, resztę zabierz). W esbeckiej charakterystyce biskupa agenci napisali: „Główne zainteresowania to działać i być wśród młodzieży". Abp Baraniak poświęcał sporo swojego czasu dzieciom i młodzieży. Uczestniczył w ich nabożeństwach religijnych, pielgrzymkach, udzielał sakramentów świętych. We Wrocławiu w kościele Najświętszego Serca Jezusowego autor tego artykułu otrzymał sakrament bierzmowania z rąk abpa Baraniaka.
Ostatni rok życia abpa Baraniaka był pełen cierpień. Był kilkakrotnie hospitalizowany. Oto, co mówiła opiekująca się nim lekarka dr Milada Tycowa w filmie Jolanty Hajdasz:
Widziałam blizny na plecach arcybiskupa Baraniaka. Byłam asystentką w klinice przy ulicy Przybyszewskiego w Poznaniu i po przyjęciu arcybiskupa do kliniki opiekowałam się nim. Był przyjęty do naszej kliniki już z rozpoznaniem choroby nowotworowej, dlatego leczenie polegało tylko na łagodzeniu dolegliwości bólowych, na odpowiednim odżywianiu, bo wtedy nie było jeszcze takich leków, jakie dziś moglibyśmy zaaplikować. Bardzo dzielnie wszystko znosił, bo to były bardzo duże bóle. To, że był tak wyniszczony, było na pewno skutkiem przebywania w więzieniu, gdzie przecież wiadomo, że był maltretowany. Świadczyły o tym blizny na plecach, bo był tak brutalnie przesłuchiwany. W czasie badania przedmiotowego zauważyłam te blizny i zapytałam arcybiskupa, od kiedy to ma, to mi powiedział, że to jest pamiątka po pobycie w więzieniu. Było to pięć, sześć tych blizn, takich pięcio- czy nawet dziesięciocentymetrowych, to były duże blizny.
W chwilach najtrudniejszych biskup modlił się, zwłaszcza do patronki salezjanów Wspomożycielki Wiernych. W więzieniu na Rakowieckiej odbył także prywatne rekolekcje. Wspomniał o tym raz w rozmowie w Rzymie ks. Antoniemu Banaszakowi, a ten po latach przekazał tę relację swojemu kuzynowi historykowi ks. Marianowi Banaszakowi:
Arcybiskup mówił, że w okresie wzrastających szykan ze strony władz więziennych i gróźb przesłuchujących go ubowców odprawił rekolekcje. W ich wyniku doszedł do postanowienia, że składa swoje życie Bogu w całkowitej ofierze i że w więzieniu nie będzie czynił niczego, by ratować siebie (swoje życie), skoro jest to konieczne dla dobra Bożej sprawy i Kościoła. Odtąd nie przerażały go żadne groźby ubowców i wytrzymał nawet torturę, jaką było trzymanie go przez kilka dni i nocy w „ciemnicy", wilgotnej, z kapiącą wodą z sufitu i ścian, a on był też bez żadnego odzienia.
Prymas Wyszyński dowiedział się o uwięzieniu bp. Baraniaka dopiero 31 października 1955 r. Oto, co pisał w swoich zapiskach:
Dopiero w Komańczy dowiedziałem się, że biskup A[ntoni] Baraniak jest w więzieniu. Są nawet ludzie, którzy go tam widzieli w stanie wielkiego wymizerowania. Podobno przebywa od roku w szpitalu więziennym. Są głosy, że trzyma się niezwykle dzielnie, pomimo wyczerpania i choroby. Biskup nie odznaczał się nigdy silnym zdrowiem, chociaż na temat swego zdrowia nigdy nic nie mówił. Uderzał zawsze swym bladym wyglądem. W ogóle biskup Antoni nie lubił o sobie mówić; nawet gdy był wprost zapytany o stan zdrowia, zawsze zręcznie wyczerpywał „temat" w jednym zdaniu i przechodził do spraw bieżących. Nie można powiedzieć, by nie dbał o siebie, ale „radził sobie sam", bez pomocy otoczenia. Można sobie wyobrazić, ile musiał przeżyć w szpitalu więziennym! Ludzie, którzy udzielili mi pierwszych informacji o biskupie Antonim, widzieli go w mokotowskim więzieniu przygodnie z dala, podczas spaceru. Był w sutannie, chodził sam, był bardzo blady, ale pogodny. Opinia, krążąca po więzieniu, przekazywała o nim najlepsze wrażenie. Wiedziano w Mokotowie, że biskup Baraniak trzyma się dzielnie i zajmuje godną postawę wobec swoich śledczych. Wiedziano, że biskup był „pod śledztwem", że to śledztwo było długotrwałe i bardzo uciążliwe, że biskup nikogo nie obciążył. Mówiono, że wywiera on dobry wpływ na więźniów, którym dodaje otuchy, imponuje swoją kapłańską postawą i najlepszym usposobieniem. „Zwycięża siebie", „zadziwia siłą duchową", chociaż siły fizyczne są tak słabe, że budzą obawę wszystkich współwięźniów. W Mokotowie porównywano postawę obydwu biskupów: Baraniaka i Kaczmarka. Więźniowie odnosili się do obydwu bardzo życzliwie. Gdy w pralni przygotowywano bieliznę biskupa Kaczmarka, wszystkie więźniarki starały się o to, aby bielizna wyglądała jak najlepiej, „bo to przecież dla biskupa-więźnia". Tak było do procesu. Te same kobiety-więźniarki głęboko bolały nad tym, co się ujawniło w procesie. Manifestowały wtedy jawnie swoją niechęć do „biskupa-zdrajcy". Ale inni nie wierzyli, by to wszystko, co o postawie biskupa mówiono, mogło być prawdziwe. Ci nadal otaczali go swoją życzliwością. W warunkach pogłosów i plotek więziennych postawa biskupa Baraniaka urastała do symbolu. – Tyle wstępnych wiadomości o biskupie Antonim.
Na kilka dni przed śmiercią odwiedził abpa Baraniaka w szpitalu kard. Karol Wojtyła. Powiedział wtedy: „Kościół nigdy księdzu arcybiskupowi nie zapomni, że go bronił w najtrudniejszych czasach". Arcybiskup Baraniak zmarł 13 sierpnia 1977 r. Został pochowany w podziemiach poznańskiej katedry.
Podczas pogrzebu żegnał go prymas Wyszyński:
Chcąc scharakteryzować arcybiskupa Antoniego Baraniaka, należałoby napisać: skromny, pracowity i rozmodlony. Do końca wierny swojemu kapłańskiemu i zakonnemu powołaniu, człowiek odpowiedziany i godny zaufania. Te cechy sprawiły, że był sekretarzem dwóch prymasów Polski: kard. Hlonda i kard. Wyszyńskiego. Niespodziewanie, bez aktu oskarżenia 27 miesięcy spędził w warszawskim więzieniu na Rakowieckiej, gdzie go poddawano torturom. Nigdy nie doczekał się zadośćuczynienia. Po uwolnieniu wrócił do swoich obowiązków, wkrótce też został ustanowiony arcybiskupem metropolitą poznańskim jako ten, który odznacza się „niezachwianą wiarą, dobrymi obyczajami, pobożnością, gorliwością duszy, pasterską mądrością, roztropnością i ludzkimi cnotami". I w taki właśnie sposób ten Niezłomny Pasterz do końca swoich dni ofiarnie służył Kościołowi.
Biskup Baraniak uwięziony (…) był dla mnie niejako osłoną. Na niego bowiem spadły główne oskarżenia i zarzuty, podczas gdy mnie w moim odosobnieniu przez trzy lata oszczędzano. Nie oszczędzano natomiast biskupa Antoniego. Wrócił na Miodową w 1956 roku tak wyniszczony, że już nigdy nie odbudował swej egzystencji psychofizycznej. Pozostał człowiekiem drobnym, (…) choć niezwykle aktywnym, podejmującym każdy trud bez wahania. (…) O tym, co wycierpiał, można się było dowiedzieć tylko od współwięźniów. (…) Domyślałem się, że mój względny spokój w więzieniu zawdzięczam jemu, bo on wziął na siebie jak gdyby ciężar całej odpowiedzialności prymasa Polski. To stworzyło między nami niezwykle silną więź. Wyraża się ona z mojej strony w głębokim szacunku dla tego człowieka, a zarazem w serdecznej wdzięczności wobec Boga, że dał mu tak wielką moc, iż mogłem się na nim spokojnie oprzeć.
Fragment przemówienia żałobnego kard. Stefana Wyszyńskiego, wygłoszonego podczas pogrzebu abpa A. Baraniaka 18.08.1977 r.
Arcybiskup Baraniak niezwykle zasłużył się dla polskiego Kościoła działającego w realiach komunistycznych. Najlepiej świadczą o tym słowa Jana Pawła II, który w czasie swojej drugiej pielgrzymki do Polski powiedział podczas nabożeństwa w Poznaniu 20 czerwca 1983 r.:
„Przybywałem tutaj po wielokroć, zwłaszcza w okresie pasterzowania metropolity poznańskiego śp. Antoniego Baraniaka, którego pasterskie męstwo, wielką pokorę i Bogu znane zasługi otaczamy zawsze głęboką czcią".
Abp Marek Jędraszewski (autor dwutomowego dzieła „Teczki na Baraniaka") ocenił po latach, że „gdyby nie abp Baraniak i jego nieugięta postawa, nie byłoby powrotu prymasa Wyszyńskiego do Warszawy po okresie uwięzienia, bez prymasa Wyszyńskiego nie byłoby kard. Wojtyły, a potem Jana Pawła II. Podsumowując, dzieje Kościoła w Polsce, Europie i świecie potoczyłyby się zupełnie inaczej, w sposób dzisiaj przez nas trudny do wyobrażenia. A za tym wszystkim stoi ta nieugięta, cicha postać człowieka, który się wtedy nie ugiął, nie załamał i jak mówił sam prymas – wziął na swoje barki odpowiedzialność prymasa za Kościół w Polsce".
6 października 2017 roku abp Gądecki, uczestniczący w sesji naukowej zorganizowanej w Belwederze dla upamiętnienia abp. Baraniaka, poinformował o rozpoczęciu diecezjalnego etapu jego procesu beatyfikacyjnego. W 2018 r. prezydent Andrzej Duda odznaczył pośmiertnie arcybiskupa Antoniego Baraniaka najwyższym polskim odznaczeniem – Orderem Orla Białego.
Janusz A. Lewicki
Przy pisaniu artykułu korzystałem z książki ks. Jarosława Wąsowicza "Defensor Ecclesiae", IPN 2022