French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

List do Matki Boskiej

w dniu czwartek, 01 maj 2014.

Zdarzenie prawdziwe

Było to wśród zimy, nad wieczorem. Mroźny wiatr świszczał po ulicach stolicy, jak gdyby podmuchem swym życie dnia całego od razu chciał zgasić. Mało tylko przechodniów widać na ulicy – kto pilnego nie miał interesu, wolał w domu posiedzieć.

Wtem z bocznej ulicy wychodzi chłopczyna i spieszy przez plac zamkowy. Wiatr igra jasnymi jego kędziorami, których mu niejedna dama by pozazdrościła. Chłopczyna wielkimi, niebieskimi oczyma spogląda wokoło, ale te oczy zaczerwienione, nieco zapalone, czy to od mroźnego wiatru, czy też od płaczu?

Kto by się dobrze przypatrzył naszemu małemu Wiktorowi, bo tak było imię chłopca, ten by od razu odgadł historię jego życia. Miał on około sześciu lat. Przez podarte spodzienki, w których kieszeniach daremnie ręce jego szukały schronienia przed zimnem, widać było gołe kolana. Surducik był kiedyś dawniej własnością dziecka zamożniejszych rodziców; dziś niejeden żebrak by się go powstydził. Na prawej nodze miał trzewik po jakim dziewczęciu, na lewej but, jedno i drugie za wielkie – i co najgorsze – zupełnie podarte. Dodaj do tego głód i zimno, a masz obraz najzupełniejszej nędzy.

Przez cały dzień nie miał Wiktorek nic w ustach – teraz przyszła mu myśl napisać list do Matki Boskiej. Ale jak napisać? Przez całe życie swe był chłopczyna w szkole cierpień, a tam się pisać nie nauczył.

Na końcu ulicy, na której teraz chłopczyka widzimy, siedział w budzie jeden z tych publicznych pisarzy, którzy w wielkich miastach za pieniądze wyręczają tych, co pisać nie umieją. Każdy znał starego Lamberta, który w tej budzie siedział. Był to stary wysłużony żołnierz, który tylko bardzo nieznaczną pobierał pensyjkę. Nie był on bardzo pobożnym, ale dobre miał serce, a że zawsze miał biedę, więc w nie najlepszym zwykle był humorze.

Wiktor przypatrywał się przez okno staremu, który siedział w ciepłej i oświetlonej izdebce przy stole, paląc fajkę i czekał na tych, którzy jego pomocy potrzebowali. Wreszcie nabrał odwagi, wszedł do izdebki i nieśmiało zbliżał się do starca.

– Czego chcesz, chłopcze? – zapytał stary Lambert.

– Chciałbym list napisać – była odpowiedź.

– Kosztuje pięć srebrnych groszy – rzekł Lambert, patrząc niedowierzająco na obdartego chłopca.

Gdyby Wiktorek miał 5 srebrników, nie byłby ani wpadł na pomysł napisania listu. Zasmucił się więc biedak i odwrócił ku drzwiom. To wzruszyło starego żołnierza.

– No – zawołał – zostań jeno! Czyjeś ty dziecko?

– Mojej matki.

– I nie masz pięciu srebrników?

– Nie mam ani feniga.

– A matka też nie? – Chcesz niezawodnie w tym liście kogoś o co prosić?

– Tak jest – przyznał Wiktor uradowany, że stary Lambert tak prędko odgadł cel jego listu.

– A więc mów – zakończył Lambert – arkusz papieru mnie nie zuboży.

Usiadł, przysposobił papier, umaczał pióro i napisał datę.

– A teraz tytuł „Wielmożny Panie". No, kto jest ten pan?

– Jaki pan? – zapytał malec.

– Ten pan, do którego chcesz pisać.

– Ale to przecież nie pan!

– A zatem pani?

– Tak – nie – to jest…– jąkał się chłopiec.

– Ależ to zabawne! Chce pisać, a nie wie do kogo!

– O ja wiem! – odrzekł chłopiec spiesznie.

– A więc mów, do kogo chcesz pisać! Spiesz się!

Chłopiec się zarumienił. Czuł on, że to coś niezwykłego, co robi, ale wreszcie rzekł odważnie:

– Do Matki Boskiej chcę pisać.

Stary Lambert nie śmiał się, ale położył pióro, wyjął fajkę z ust i odezwał się surowo:

– Chłopcze, zdaje mi się, że chcesz drwić ze mnie. Zanadto jesteś małym i biednym, abym cię za uszy wytargał, więc wynoś się! Dalej, marsz!

Malec zabrał się do wyjścia, a łzy mu w oczach stanęły. I znowu poruszyło się serce staremu żołnierzowi.

– Zostań jeszcze – zawołał. – Jak się nazywasz?

– Wiktor.

– A co chcesz do Matki Boskiej napisać?

– Chcę napisać, że moja matka śpi od wczoraj wieczora i chcę prosić, aby Matka Boska przyszła i obudziła ją, bo ja już próbowałem, ale nie mogę. Chcę też prosić o cokolwiek chleba dla matki i dla siebie.

Serce się krajało staremu żołnierzowi, gdy słyszał te słowa dziecka. Zrozumiał od razu, co się stało, jednakże przytłumił wzruszenie i zapytał:

– Więc nie macie chleba?

– Nie, nie mamy. Zanim matka zasnęła, dała mi ostatni kawałek. Ona sama od dwóch dni nic nie jadła. Mówiła mi zawsze: „Jam nie głodna!".

– I cóżeś robił, gdy ją chciałeś obudzić?

– To, co zawsze.

Schwyciłem ją za rękę i pocałowałem w buzię.

– A poczułeś, że oddycha?

– Ja nie wiem. Czy to człowiek zawsze musi oddychać? – zapytał chłopiec.

Stary żołnierz odwrócił się, aby ukryć łzy, które po licach spływały. Nic nie odpowiedział na ostatnie pytanie chłopca i drżącym ze wzruszenia głosem badał dalej:

– Gdy matkę za rękę schwyciłeś, czy ci co nie podpadło?

– Tak, ręka była zimna. Ale też w naszej izbie bardzo zimno! A matka spała tak pięknie – tak pięknie! Miała ręce złożone na piersiach, a te ręce były zupełnie białe. I głowę miała w tył pochyloną, jak gdyby w niebo patrzała.

Stary Lambert pomyślał sobie: „Zazdrościłem bogatym, chociaż mam co jeść i pić, a tu ludzie z głodu umierają! Okropne!". Wreszcie rozjaśniła się jego twarz i powziął stanowczy zamiar. Wziął chłopca na kolana i rzekł wzruszonym głosem:

– Kochany chłopczyku, twój list już napisany, odesłany i odpowiedź już nadeszła. Nasamprzód zaprowadź mię do twej matki.

– Dobrze – rzekł chłopiec. – Ale czemu ty płaczesz?

– Ja nie płaczę – odparł stary żołnierz i uściskał biedne dziecko. – Bądź spokojnym, ja ciebie kocham jak własne dziecko. I ja miałem matkę, już temu dawno, bardzo dawno. A jednak jakby dziś pamiętam, jak leżała na łożu śmiertelnym i mię napominała: „Lambercie, pamiętaj, bądź poczciwym człowiekiem, bądź dobrym chrześcijaninem" – Wtenczas nie byłem o wiele starszym od ciebie. Nad łóżkiem wisiał obrazek Matki Boskiej – był to obrazek tani, prosty, ale do dnia dzisiejszego nie mogę go zapomnieć. Widzisz, to mię tak wzrusza i rozczula. Poczciwym człowiekiem byłem zawsze, to prawda, ale nie zawsze dobrym chrześcijaninem…

Tu przerwał starzec sam sobie. Dziwił się, że tak się rozczulił. Każdego innego byłby się wstydził takiego wzruszenia, bo on też należał do tych, którzy sądzą, że mężczyzna, a mianowicie żołnierz, powinien być twardym i nieczułym. A teraz rozpłakał się jak dziecko. Podniósł się, wziął chłopca na ręce i tuląc go do serca, rzekł:

– Moja matko kochana! Będziesz zadowolona ze mnie. Niech się znajomi ze mnie naśmiewają, jak chcą, tego chłopca już nie wypuszczę od siebie. Jego list wypełnił swoje zadanie: chłopiec znalazł ojca, a we mnie serce odżyło. Pójdź, Wiktorku, pójdziemy do matki.

Co teraz nastąpiło, nietrudno odgadnąć. Biedna kobieta umarła z głodu, zasnęła snem wiecznym. Kto ona była? – ja nie wiem! Jaka była historia cierpień jej życia? I tego nie wiem!

Ale w tym samym mieście mieszka mąż w kwiecie wieku. Całe prawie miasto go zna. Na imię mu Wiktor. Jest on także pisarzem, ale nie takim pisarkiem, jak jego przybrany ojciec; jest on dziś redaktorem słynnej, katolickiej gazety. I stary Lambert żyje jeszcze; jest to szczęśliwy starzec, który z chlubą patrzy na swego wychowańca. Ponure usposobienie starego zamieniło się na serdeczność i wesołość. Ustąpiła też dawna obojętność, bo stał się bardzo pobożnym od owego zdarzenia z listem do Matki Boskiej. „Nie znam listowego – mawia on zwykle – który by takie listy zanosił, ale to pewne, że Wiktora list doszedł do nieba pod właściwy adres".

Opowiadanie ukazało się sto lat temu na łamach

„Głosu św. Franciszka"

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com