Polska jest suwerennym, niepodległym państwem [tekst ten pisany był w listopadzie 1998 r. – red.], w którym wolny naród sam dla siebie stanowi prawa. Budujemy własny dom i chcemy, aby wszyscy mogli czuć się w nim gospodarzami. Nie chcemy rozdrapywać zabliźniających się ran zadanych nam przez wrogie siły, ze wszystkimi sąsiadami chcemy żyć w przyjaźni. Dość utoczyliśmy krwi, czym dowiedliśmy, że nikomu nie pozwolimy nad nami panować i nami rządzić. Staramy się dostosować nasze prawo do tych reguł, które w myśl zasad głoszonych przez społeczną naukę Kościoła, opierają współżycie narodów na fundamencie pokoju i współpracy dla dobra wszystkich ludzi.
Z mozołem wznosimy gmach naszej nowoczesnej państwowości wierząc, że wszyscy obywatele Rzeczpospolitej w tej znojnej i odpowiedzialnej pracy wezmą z zapałem udział. Jesteśmy społeczeństwem zwartym etnicznie, wyraźnie określonym światopoglądowo, solidarnym w swym widzeniu przyszłości Polski, opartej na niewzruszonym patriotyzmie i pryncypiach świętej wiary naszych ojców i dziadów – wiary w Chrystusowe posłannictwo Kościoła Rzymskiego. Przesłanką, jaką wskazania tej wiary kierują, to godny wizerunek osoby ludzkiej, człowieka kształtowanego na obraz i podobieństwo Boga. To sprawia, że chcemy żyć w ustroju gwarantującym wolność jednostki w warunkach, dających możliwość nieskrępowanego rozwoju talentów i wykorzystania energii każdego obywatela tworzącego we wspólnocie, świadomie i z przekonaniem, płaszczyznę wzajemnego zrozumienia i miłości bliźniego. Tak właśnie wyobrażamy sobie drogę do jasnej przyszłości dla nas i naszych potomnych.
Nie brak zewnętrznych objawów wskazujących na to, że znaleźliśmy się w sytuacji sprzyjającej urzeczywistnieniu tych zamierzeń, które wypływają z troski o dobro naszej Ojczyzny, o taką przyszłość naszego Narodu, za jaką tęskniły pokolenia: żeby Polska była Polską. Zewsząd płyną zapewnienia o życzliwości, uznaniu, gotowości pomocy, chęci współpracy i solidarności. Pojawiły się jednocześnie nowe aspekty na platformie stosunków międzynarodowych, w tym szansa bliskiego współuczestnictwa w Organizacji Paktu Północno-Atlantyckiego i nieodległe rzeczywiste członkostwo we Wspólnocie Europejskiej. Entuzjaści tych struktur roztaczają perspektywę komfortu w pozbawionej antagonizmów Europie bez granic, w której odpolitycznienie historii przyczyni się do współpracy na nowych, bardziej racjonalnych zasadach, a współzawodnictwo w obrębie wolnego rynku przyniesie Polakom dobrobyt i możność realizacji ambitnych planów życiowych.
Otaczająca nas rzeczywistość skłania wszakże do głębszych refleksji. Oto zaczyna się formować, zwłaszcza u młodzieży, tendencja do nowego widzenia świata, w którym – za fasadą nieskrępowanej swobody – obejmuje we władanie młode dusze fetysz kryteriów materialnych. Podstawowym probierzem mądrości życia staje się sukces wyrażony w dobrach doczesnych. Tradycja, kultura, przeżycia duchowe wyższego rzędu, cześć dla ojczystego języka i skarbów literatury, umiłowanie Ojczyzny i bojaźń Boża – wszystko to, coraz wyraźniej, zaczyna ustępować przed ofensywą haseł nawołujących do poszukiwania najłatwiejszych dróg osiągnięcia dostatku, używania życia, poddania się kultowi rzeczy i hedonistycznych doznań. Przestroga, że pieniądz jest dobrym sługą, ale złym panem, schodzi na margines przeznaczony dla niezaradnych i naiwnych. Wzrost wypadków łamania prawa, cynizm i bezwzględność nieposkromionej żądzy osiągania celów bez względu na relatywizm moralny i ocenę etyczną stosowanych środków – wszystko to rodzi smutne myśli. Coraz więcej z nas zadaje sobie pytanie, czy nie ma w tym ręki jakichś sił, które celowo, z rozmysłem deprawują nasz Naród, odwodząc go od tych szlachetnych wartości, które stanowią o jakości wewnętrznej człowieka, dając mu możność bycia prawdziwie sobą. Wiemy, że życia nie można wydłużyć i nie można go poszerzyć, ale wiemy też, że można i trzeba go pogłębiać. Wszystko, co materialne, umiera i ginie, tylko duch jest nieśmiertelny. Komu zależy na tym, aby tę prawdę ukrywać lub jej urągać?
Z okazji osiemdziesiątej rocznicy odzyskania w 1918 roku niepodległości po wieloletniej niewoli, Centrum Badania Opinii Społecznej przeprowadziło sondaż, zadając losowo wybranym osobom kilka pytań dotyczących niezbyt odległej przeszłości i związanych z tym ważnych dla Polski faktów.
Okazało się, że tylko 30% Polaków potrafi prawidłowo odpowiedzieć na pytanie, dlaczego święto narodowe obchodzimy właśnie w dniu 11 listopada. Nie więcej niż 22% zagadniętych pamiętało wywiesić w tym dniu w oknie swojego mieszkania biało-czerwoną flagę, zaledwie 13% umiało skojarzyć nazwisko marszałka Józefa Piłsudskiego ze zwycięstwem w bitwie warszawskiej w sierpniu 1920 roku. Spośród pytanych z grupy poniżej 18 roku życia nikt nie umiał odpowiedzieć na pytanie, kim był ks. Ignacy Skorupka, kto był ostatnim komendantem głównym Armii Krajowej, co oznaczał kryptonim Akcja „Burza" i w jakich polskich miastach działały polskie uniwersytety im. Stefana Batorego i Jana Kazimierza.
Rezultaty wspomnianej ankiety budzą bolesne refleksje. Naród, który wyrzeka się swej tradycji, podąża ku zatraceniu swej tożsamości. Jeśli o wymienionych faktach nie wiedzieli uczniowie, to znaczy, że zapomnieli o nich ich rodzice i nie wiedzieli, lub uznali za nieważne, ich nauczyciele. Niepodważalna jest teza, że budowę więzi wspólnoty, świadomości narodowej i historycznej, a w ślad za tym siłę duchową narodu kształtuje rodzina i szkoła. Jak to wygląda dziś u nas? W bezpardonowej szarpaninie i walce o byt, w atmosferze nie przebierającego w środkach wyścigu o przewagę, w obawie o utratę pracy i zarobków, rodzice nie mają chwili czasu, aby zająć się dzieckiem, narażonym na coraz aktywniejszą indoktrynację przeróżnych grup o podejrzanej proweniencji. Młodzież oplatają macki handlarzy narkotykami, grozi jej upadek moralny zanim wejdzie w życie dorosłe. Rodziny polskie są coraz mniej liczne, dzieci już nie dają radości, lecz stają się kłopotliwym balastem dla goniących za pieniądzem rodziców.
Czy szkoła, od najniższego poziomu poczynając, spełnia swoje kształcące i wychowawcze funkcje? Czy poziom prowadzonych lekcji, konstrukcja programów, organizacja nauczania, środki przeznaczone na szkolnictwo – czy to wszystko nie budzi obaw, co do rezultatów formowania młodych charakterów? Co nam mówi statystyka przestępstw, w tym nawet przerażająco brutalnych zbrodni dokonywanych przez nieletnich? Czy ludzie z elit tworzących rządy są ślepcami, że nie dostrzegają atrofii patriotyzmu i rosnącej wzgardy dla zasad współżycia społecznego? Współczesne pokolenie Polaków jest coraz wyraźniej przesiąknięte wulgarnym utylitaryzmem, wyjaławiane z treści etycznych, nie baczące na ostrzeżenia o zgubnym pomniejszaniu wartości płynących z nauk Kościoła. Tak wychowywana i kształcona generacja stanie się rezerwuarem taniej siły roboczej, pozbawionej samoświadomości, nie związanej ze schedą narodową i chrześcijańską. Pojawia się niebezpieczeństwo utraty odporności na wpływy czynników tak zewnętrznych jak i wewnętrznych, a tym samym wyobcowania Polaków z ich historycznej wspólnoty. Nietrudno będzie wówczas roztopić się w kosmopolitycznym morzu wielostemilionowej, indyferentnej masy obcojęzycznej, wyrosłej z innej gleby kulturowej, mającej inną mentalność i ku innym zmierzającej celom.
Załamały się dzięki Opatrzności Bożej zbrodnicze plany eksterminacji fizycznej i próby skruszenia godności narodowej podjęte przez faszyzm i komunizm. Czy jednak wraz z odejściem w przeszłość koszmarów tamtych lat zostały usunięte wszelkie zagrożenia? Czy to, co nas otacza, nie wskazuje na możliwość usiłowań, innymi sposobami, nadwątlenia sił moralnych narodu i podporządkowania sobie kierunków rozwoju zdarzeń między Bugiem a Odrą? Czy należy wykluczyć istnienie sił, które z korzyścią dla swych dążeń chętnie widziałyby własny scenariusz, a nawet aktywnie, choć mniej widocznie biorą udział w jego urzeczywistnianiu? Nie można z całą pewnością twierdzić, że tak jest, ale byłoby krótkowzrocznością i brakiem odpowiedzialności upierać się, że tak nie jest i przymykać oczy na symptomy dostrzegalne w naszym życiu parlamentarnym, na szczytach władzy wykonawczej, w ośrodkach decyzji gospodarczych, w jurysdykcji, w szkolnictwie i nauce, w dziedzinie bezpieczeństwa, wojskowości etc. Gdzie leżą źródła tych wszystkich zjawisk, które budzą uzasadniony niepokój i wskazują, że droga, po której idziemy, nie zawsze jest wyznaczana przez dobrze rozumiany interes narodowy?
Akt ludobójstwa przerastający w swych rozmiarach wszystko, co człowiek cywilizowany wymyślić może, dokonany na narodzie żydowskim i wyznawcach judaizmu przez patologiczny system hitlerowski spowodował, że od czasu holocaustu zaczęto traktować pojęcie antysemityzmu w sposób rozszerzający do tego stopnia, że każda zgoła nie napastliwa lub wręcz życzliwa krytyka nawet pojedynczego człowieka, należącego do wspólnoty żydowskiej, jest nagłaśniana i potępiana jako przejaw nienawiści rasowej. W obecnej Polsce przybrało to formy niemal wynaturzone. Żydzi, jak wszystkie narody i członkowie jakichkolwiek wyznań, mają swe przymioty i wady. Są wśród nich ludzie zasługujący na podziw i na napiętnowanie, wielkoduszni i skąpi, uczciwi i przewrotni, szlachetni i podli. Szczególne uczulenie na jakikolwiek zarzut pod ich adresem wynika u tych ludzi stąd, że żydowska diaspora w każdym otoczeniu uważa się za grupę reprezentującą naród wybrany, co sprawia, że w ich widzeniu bardziej niż w jakiejkolwiek innej społeczności żywy i trwały jest podział na „my" i „oni". Wielki francuski filozof Henri Bergson (Dwa źródła moralności i religii, 1931) twierdzi nie bez racji, że ekspansja takiego postrzegania świata jest jedną z ważnych przyczyn wielkich konfliktów międzyludzkich prowadzących do konfrontacji, gdyż rodzi sprzeczne ideologie, które nie chcą lub nie dadzą się pogodzić z innymi w drodze dialogu, tolerancji, a tym samym uniemożliwiają harmonijne współżycie.
Taka postawa, nadal nie wszędzie przezwyciężona, jest m. in. charakterystyczna dla ultraradykalnych nacjonalistów, syjonistów, masonów i komunistów; stanowisko takie musi odcisnąć się niekiedy tragiczniej w skutkach niż samo zło pierwotne, gdyż rodzi chęć odwetu. Wybitny litewski poeta i eseista Tomas Venclowa (Żydzi i Litwini, 1989) zauważył:
„Ktokolwiek wyodrębnia się spośród innych tworząc szczególną grupę ludzi – narodową, klasową, religijną, światopoglądową itp. – a więc odcina się od związku duchowego z ludźmi żyjącymi obok, ten w istocie rzeczy albo sam przygotowuje pogrom lub obóz koncentracyjny, albo wyzwala syndrom reakcji podobnego rodzaju".
Alexander Shtromas, łotewski uczony, profesor nauk politycznych w Hillsdale, Massachusetts (USA), w swym głośnym studium (The Jewish and Gentile Experience of the Holocaust. A Personal Perspective, 1989) pisze:
"Antysemityzm jest straszny, tak jak haniebny jest antygermanizm, antypolonizm, antyarabizm i wszystkie inne przejawy zapiekłej nienawiści do innych narodów. Ponieważ nie znam słów, które chcę przytoczyć niżej, a pochodzących od któregokolwiek z żydowskich pisarzy, uważam za swój obowiązek powiedzieć coś ważnego, aby wypełnić istniejącą lukę. Oto nie mielibyśmy racji stwarzając pozory, że zjawisko antysemityzmu zrodziło się jedynie z irracjonalnej fantazji, z uprzedzeń do nas i wcale nawet w części nie odpowiada przesadnej reakcji na oczywiste błędy, jakie niektórzy z nas bez wątpienia poczynili. Jako Żyd muszę odrzucić tezę, że my Żydzi byliśmy zawsze bez winy i że byliśmy wobec tego bezgrzesznymi ofiarami nadużyć i niesprawiedliwości innych. Musimy uznać nasze bezsporne wady, takie jak np. nie zawsze dostateczna wrażliwość na niektóre ważne problemy stojące przed naszymi nie-żydowskimi krajami, w których mieszkaliśmy; egocentryzm, który zbyt często skłaniał nas do osiągania własnych celów i korzyści, bez zwracania uwagi, w jakim stopniu dążenie do nich odbija się na sprawach innych ze szkodą dla nich; lekkomyślność, jaka nieraz nasuwała niektórym z nas przypuszczenie, że to, co dobre dla nas, musi być również dobre dla innych. Zbyt wielu z nas w takim przekonaniu było nadzwyczaj gotowych do bezmyślnego angażowania się we wszystkie rodzaje wywrotowych działań, zagrażających integralności, a nawet istnieniu krajów udzielających nam życzliwej gościny. Dlatego też musimy przyznać się do naszych win. Musimy raz na zawsze zrozumieć, że straty i niepowodzenia krajów, które nas przygarnęły, są też naszymi własnymi stratami i niepowodzeniami, że ich sukcesy są z korzyścią dla nas, że z woli historii kształtujemy razem z nimi na dobre i na złe jedno społeczeństwo i musimy stosownie do tego myśleć i postępować".
Człowiekowi, który napisał te mądre i głęboko ludzkie słowa należy się cześć i podzięka.
Encyklika papieża Leona XIII Humanum Genus odnosi się do niebezpieczeństw – na przykładzie wolnomularstwa, zwanego też masonerią – jakie niosą za sobą tajne stowarzyszenia i sekty działające w sposób zakonspirowany lub zakamuflowany, dysponując sprawną organizacją i znacznymi środkami o niewiadomym pochodzeniu. Dążą one do podkopania ustalonego porządku publicznego, tworzenia zamętu w umysłach i sercach ludzi wszystkich warstw, wciskając się zuchwale acz niepostrzeżenie we wszystkie dziedziny, opanowując podstępem nieformalnie władzę. Osiągają wielkie nielegalne zyski poprzez korupcję, oszustwa, matactwa, deprawację społeczeństw (alkoholizm, narkomania, pornografia, hazard) i nierzadko zbrodnie. Zgubny wpływ przewrotnych metod działania tych struktur mafijnych lub im podobnych (zorganizowana przestępczość) jest wielkim zagrożeniem dla każdego narodu. Mnożące się ich agendy lub przybudówki (sekty religijne) mają na celu podważanie autorytetu Kościoła katolickiego, stanowiącego dla nich znaczną przeszkodę na drodze do urzeczywistnienia ich celów. Wykorzystując ułomność natury ludzkiej, sztaby kierownicze tych akcji prowadzą swe trucicielskie działania drogą infiltracji we wszystkich, zwłaszcza młodzieżowych środowiskach. Nie szczędzą środków na skrupulatne badania socjopsychologiczne i oparte na nich wyrafinowane metody postępowania.
Wydawać by się mogło, że encyklika papieża Piusa XI Divini Redemptoris, zawierająca analizę bezbożnego komunizmu, nie ma już dzisiaj istotnego znaczenia ze względu na totalną kompromitację tej „idei". Masowe zbrodnie na skalę nie mniejszą, a może nawet przerastającą to, co przyniósł Europie hitleryzm, tyrania jako podstawa ustroju politycznego, niewydolność gospodarki, pauperyzacja rzesz pracujących w systemie neo-niewolnictwa, bezrozumna negacja wartości pozamaterialnych, odebranie praw ludzkich, zniewolenie podbitych społeczeństw, popieranie terroryzmu – wszystko to sprawiło, że tak nośna w niektórych zakątkach świata formuła komunistycznego „ładu" przestała grozić ludzkości jako wzór systemu „sprawiedliwości społecznej". Rozpad „imperium zła" przypieczętował zejście ze sceny historii tego tworu szatana. Ale należy pamiętać, że dzięki rozpasanej propagandzie komunizm miał (np. we Francji, we Włoszech, w Meksyku, w Chinach) swoich zwolenników nie tylko wśród robotniczych mas wyzyskiwanych przez wojujący kapitalizm XIX wieku, lecz również później, obok artystów, pisarzy i polityków, także wśród uczonych teoretyków historii, prawa, religii, a nawet... ekonomii. Nie brak i dziś takich, którzy upierają się, że piękna i słuszna idea została spartaczona przez nieudolnych wykonawców i skażona rosyjskim nacjonalizmem. Mówią oni: „Czy gdyby ośrodkiem promieniowania haseł komunistycznych był np. Paryż, a nie Moskwa, gdyby funkcjonowanie gospodarki i administracji spoczywało w rękach kompetentnych i sprawnych działaczy i urzędników (np. powszechnie uznawanych za zdolnych organizatorów – Niemców), i gdyby głównym ideologiem był mądry przywódca obdarzony charyzmą intelektualną, a nie cyniczny i krwiożerczy Stalin, to czy losy realizacji koncepcji Marksa i Engelsa nie mogły potoczyć się inaczej? Czy zawsze uczciwa demokracja oparta na rozpasanym liberalizmie rynkowym jest na pewno tym optymalnym systemem, który należy potulnie akceptować? Czy nie trzeba się starać dociekać możliwości znalezienia innej drogi?". Te sprytnie podsuwane wątpliwości trafiają niekiedy do ludzi, u których instynkt poszukiwania alternatyw każe im czasem brnąć w bezdroża nonsensu.
Zauważamy, że w wielu państwach Europy scena polityczna (np. w Niemczech) zaczyna się przesuwać na lewo; w roku 1998 na czele rządu we Włoszech stanął neokomunista. Nie należy lekceważyć tych sygnałów. Historia zna takie meandry, których najtężsi dyplomaci nie są w stanie przewidzieć. Komunistyczne „idee", m. in. jako podstępna broń ateizmu, sprowadzająca człowieka do roli bezwolnego konia roboczego, manipulowanego przez wszechwładne i autorytarne państwo, nie zostały wyrwane z korzeniami z mentalności wielu ludzi, schowanych obecnie za parawanem „socjaldemokracji". Nie zamierzają oni złożyć broni. Komuniści często zmieniają metody, nigdy cele. Będą się inaczej nazywać, używać innego języka, innych sloganów, innych sztandarów, ale droga, po której iść zamierzają będzie miała zawsze ten sam kierunek.
Ks. Henryk Jankowski
Zmarły 12 lipca 2010 r. ksiądz prałat Henryk Jankowski (ur. 1936) zapisał się na trwałe w historii Polski jako kapelan pierwszej „Solidarności". Za prawdę, którą głosił, był wielokrotnie szykanowany i atakowany przez międzynarodówkę komunistyczno-masońską. Również ze strony zwierzchników Kościoła był napominany i uciszany (12-miesięczny zakaz głoszenia kazań wydany przez arcybiskupa Tadeusza Gocłowskiego w 1997 r.). Był zwolennikiem Mszy trydenckiej. Od 1990 r. był kapelanem honorowym Ojca Świętego. Prowadził szeroką działalność charytatywną. Pozostawił m. in. kazania i teksty, zebrane w wielu książkach. Są one nie tylko zapisem historii i problemów bieżących, ale stanowią ponadczasową analizę kondycji człowieka i rozmaitych struktur społecznych, ideologii, organizacji, zawsze rozpatrywanych z punktu widzenia wiary katolickiej i nauczania społecznego Kościoła.
90. rocznica Bitwy Warszawskiej 15 sierpnia 1920 r.
Zwracamy się do was, najczcigodniejsi księża biskupi całego katolickiego świata, z wołaniem gorącym o pomoc i ratunek dla Polski. Zwracamy się w chwili tak bardzo dla nas krytycznej, kiedy to wróg potężny staje na naszych rubieżach, zagrażając nam podbojem i zniszczeniem. (...) W takiej to chwili podnosimy głos do was, bracia nasi czcigodni, i jakżebyśmy to pragnęli, aby echem rozszedł się po świecie. Bo nie my sami zagrożeni dziś jesteśmy. (...) Bolszewizm idzie istotnie na podbój świata. Rasa, która nim kieruje już przedtem podbiła sobie świat przez złoto i banki, a dziś, gnana odwieczną żądzą imperialistyczną, płynącą w jej żyłach, zmierza już bezpośrednio do ostatecznego podboju narodów po jarzmo swych rządów. Wszystko inne, o czym ona mówi i głosi, jak lud, los warstw robotniczych, jak panowanie proletariatu, to są maski jeno, pokrywające przed nieświadomymi właściwe jej cele. (...)
Oprócz doktryny i czynu, nosi jeszcze bolszewizm w swej piersi nienawiścią zionące serce. Nienawiść zaś jego zwraca się przede wszystkim ku chrystianizmowi, którego żywym jest zaprzeczeniem; zwraca się przeciw krzyżowi Chrystusa i Jego Kościołowi, zwłaszcza, iż ci, którzy są sterownikami bolszewizmu, noszą w swej krwi tradycyjną nienawiść ku chrystianizmowi.