French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Msza święta czy festyn?

Napisał Jadwiga Kalinowska w dniu wtorek, 01 sierpień 2006.

Jadwiga Kalinowska

Przyjechałam do Polski z Kanady z małymi dziećmi, w wieku 6 i 7 lat. Postanowiłam pozostać dłużej w kraju, aby dzieci zżyły się z Ojczyzną, nauczyły się lepiej języka, zapoznały się z polską kulturą oraz pogłębiły wiarę. Dzieci urodzone w Kanadzie nie znały Polski. Opowiadałam im o niej, o tym że są Polakami i o tym, że Matka Chrystusa, Maryja, ma w Polsce swoje szczególne miejsce, jest Królową Polski i mieszka w klasztorze na Jasnej Górze. Mówiłam im, że największy człowiek żyjący na świecie, papież Jan Paweł II, jest Polakiem, i że to dla nas znak z nieba i wielkie wyróżnienie.

Przylecieliśmy dokładnie na okres pielgrzymki naszego Ojca Świętego Jana Pawła il do kraju w 1999 r. To była wielka łaska przeżyć to wszystko, być na Jasnej Górze, witać Ojca św. W Kanadzie nie mówiło się prawie nic o Ojcu Św., tyle, że jest chory. Nie było jego zdjęć, nie był obecny w mediach. Byliśmy szczęśliwi, że tu jesteśmy. Oddychaliśmy Polską. Było dla nas wielką radością iść do Kościoła pieszo. To jest niemożliwe tam, w wielkim mieście Toronto, tam można poruszać się tylko samochodem. A tutaj można spotkać znajomego na ulicy, można wybrać się do krewnych, być z rodzicami. Co znaczą dziadkowie dla dzieci. Brak rodziny, a szczególnie dziadków, to niewyobrażalna strata, nie do opisania luka dla rozwoju dziecka.

Tam w Kanadzie byłam zmęczona emigracją, zmaltretowana rzeczywistością bez Boga, pełną zła na każdym kroku i w każdej dziedzinie życia.

Oboje z mężem pracowaliśmy na dobrych stanowiskach. Niektórzy znajomi mówili: zginiesz w Polsce, tutaj w Kanadzie masz wszystko: dom, pozycję zawodową, pracę. Jednak nie mogłam już dłużej patrzeć na wszechogarniającą demoralizację, nawet w szkole katolickiej. W szkole były ciągłe akcje zbierania pieniędzy, pogańskie zabawy Halloween, marginalizacja katolicyzmu. Choroba zbierania pieniędzy, wiara że pieniądz nas zbawi. Dzieci musiały sprzedawać czekoladki, chodzić po ludziach. Brak Bożej hierarchii otaczał mnie wszędzie. Wspaniałe, monumentalne, przebogate wieżowce banków, a kościoły małe, jak baraki, w dodatku na każdym kroku innej religii. Pewnego razu uczestniczyliśmy we Mszy św. w kościele przy szkole katolickiej moich dzieci. Wysłuchałam kilku dowcipów od ołtarza, a potem Komunię Świętą rozdawali świeccy, mężczyźni i kobiety, a kapłan siedział na fotelu i odpoczywał. Widząc to, zatęskniłam do polskiego kościoła w ojczyźnie, do porządku w kościele i już tylko myślałam o wyjeździe.

Dotarłam do Polski, a tu okazało się, że Polska nie stoi w miejscu. Globalizacja i demoralizacja światowa już tutaj zawędrowała do tego katolickiego społeczeństwa.

Seks shopy, ordynarne programy w TV, pornografia w kioskach. W moim kościele parafialnym nie ma młodzieży i jest mało dzieci. Zaczęliśmy chodzić na Msze św. dla dzieci.

To był dla mnie szok. Już zaczęło się tak, jak w Kanadzie: zamiast słowa Bożego, dyskusja z dziećmi co chwilę przerywana śmiechem, prowokowanie dzieci do zabawy. Zupełna desakralizacja Mszy św. Skakanie, jakieś dziwne piosenki, zupełnie nieznane. Poza tym, brak w tym prawdy, teleturniej, kto zgadnie. Czułam się okropnie. To było jedno cierpienie. Nie mogłam się z tym pogodzić, z tym zabijaniem sacrum. Ksiądz na początek kazał wszystkim klaskać. Klaskać, aby powitać rodziców, potem klaskać, aby powitać dzieci, a potem mówił: „-No, to uśmiechnijcie się do mnie". To było żenujące. Zaczęłam się rozglądać, gdzie mogę dzieci kształtować w wierze. Pojechałam z nimi na uroczystość do sanktuarium św. Jadwigi w Trzebnicy.

Tu znowu zdumienie. Mimo obecności wielu księży i biskupa atmosfera w kościele była dyskotekowa, stworzona przez zespół big-bitowy z Wrocławia. Mocne uderzenia przeszywały ciała ludzi, a nawet według wszelkiego prawdopodobieństwa tak wielka ilość decybeli mogła zagrażać konstrukcji starych murów klasztoru.

Przy grobie św. Jadwigi gromadka dzieci i młodzieży tańczyła i klaskała w rytm muzyki, wymachując rękami. Dorośli przytupywali bezwiednie. Podczas całej Mszy św. dudniła muzyka, nie dając możliwości skupienia się ani modlitwy. Księża na ołtarzu tańczyli i przytupywali. Na zakończenie padło kilka słów z użyciem określenia, cytuję: „na krzywy ryj", stwarzając atmosferę luzu i zadowolenia.

Wychodząc z kościoła, widziałam pod krucyfiksem dwie tańczące zakonnice. Szarpały trzecią, która klęczała i nie chciała tańczyć. Wychodzący tłum podrygiwał, tym bardziej, że zespół dopiero popisał się na zakończenie jeszcze mocniejszym uderzeniem.

Wyjechałam zupełnie przygnębiona. Dzieci widziały i czuły to samo, co ja.

Powiedziałam księdzu na spowiedzi o moich wątpliwościach. Usłyszałam zdenerwowany głos: „-A Murzyni też tańczą".

Gdzie się tu udać, czy oni już w tej Polsce wszyscy powariowali? Czy nie wiedzą, że Msza święta to ofiara Krwi i Ciała Jezusa Chrystusa, że to nie zabawa? że to jest PRAWDA, nasze zbawienie. Że Polska ma swoją tysiącletnią tradycję Kościoła i dlaczego mamy udawać Murzynów. Wyrosłam w Kościele Polskim i wiem jaki był, dlaczego moim dzieciom ktoś ten Kościół odebrał? Jeszcze wczoraj śpiewaliśmy z Ojcem Świętym „Z dawna Polski Tyś Królową, Maryjo", a tutaj w mojej parafii dzieci skaczą, tupią i śpiewają o Dawidzie. Jakieś siły bardzo pracują, aby wprowadzić NEW AGE do Kościoła. Poznałam trochę tę religię w Kanadzie. Wiem, jaka jest atrakcyjna dla letnich katolików. Najpierw trzeba zdesakralizować ołtarz, unowocześnić Kościół, otworzyć, aby potem uwolnić się od niego w imię modnego samodoskonalenia się, wolności i samowystarczalności. New Age głosi hasła: wyrzucić powagę, skończyć z ofiarą, klęczeniem, cierpieniem, teraz radość, swoboda ekspresji. Radość i miłość, to element najważniejszy, tylko trzeba znać definicję tej miłości. Uśmiech na twarzy, życzliwość dla wszystkich i tolerancja dla wszystkich. Taka wielka życzliwość i miłosierdzie, za którą stoi wyrównanie dobra i zła, czyli likwidacja pojęcia grzechu. Są siły, które dążą do utraty ciągłości tradycji, wiary w obecność Jezusa Chrystusa na ołtarzu. Festyn czy Msza św. mają się nie różnić. Mają być baloniki, czapeczki, ciasteczka. Trendy te wchodzą do najbardziej konserwatywnych środowisk w Polsce. Księża nie są czujni, więc, jak ktoś im proponuje strategię w zakresie ewangelizacji dzieci, to nie zastanawiają się, że właśnie tędy idzie zniszczenie prawdy, zniszczenie serc dzieci, że wiara dzieci jest tak samo ważna jak dorosłych, że z dzieci wyrośnie młodzież i dojrzały człowiek Robi się papkę ewangelizacyjną dla dzieci, zabawę, łatwiznę, brak wymagań. Czyli już się usuwa w cień ofiarę. Czy nie pamiętamy przestrogi św. Piotra: „Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawiajcie się jemu". Tego ostatniego zdania: „Mocni w wierze przeciwstawiajcie się jemu" zupełnie się nie powtarza. Jako dziecko nie miałam problemu, aby rozumieć Ewangelię. Właśnie dzieci przyjmują wiarę bardzo prosto, z czystością serca, ale i z powagą. Jako dzieci wiedzieliśmy, że Kościół to ważna sprawa, czuliśmy duchowość i opiekę Bożą. Nie sprawiało nam trudności zachowanie skupienia i rozumieliśmy, że to miejsce jest inne od wszystkich innych. Že jest Święte. Ktoś nagle wymyślił, że dziecko nic nie rozumie, nie jest w stanie wytrzymać na Mszy świętej, że trzeba stworzyć specjalizację z nauczania dzieci. Nagle uznano, że należy spłycać i trywializować wiarę, robić dziecku przedstawienia, cyrki na ołtarzu, jak dla idioty. Mieszać sacrum z profanum. Zainteresować wiarą przez zabawę, zaskoczyć i zaszokować. Dzisiaj dzieci często chodzą do kościoła z zabawkami, jedzeniem, szeleszczą chipsami i mają butelki z piciem. Czy bez tego nie można się obejść jedną godzinę? Można, ale do tego właśnie zachęcają niektórzy kapłani, którzy chcą się przypodobać wiernym, chcą pokazać ten luz, ten brak wymagań. Po to również likwiduje się posty, a kapłan wylicza na ołtarzu, kto jest zwolniony z postu, od ilu lat do ilu, zamiast zachęcić do ofiary właśnie dzieci.

Moje dzieci miały rekolekcje wielkopostne. Przybył zakonnik. Później dzieci opowiadały i pokazywały, co robił.

Ksiądz przyniósł drabinę na ołtarz i woła: „-Ej ty, gruby, chodź tutaj". Kazał wchodzić dziecku po drabinie, co miało znaczyć, że trzeba się trudzić, aby wejść do nieba. Potem ksiądz śpiewał z dziećmi. Ponieważ był Post, mówił: „-Zamiast 'Alleluja' będziemy mruczeć w tym miejscu". I zaczął śpiewać: „Bóg kocha mnie takim, jakim jestem", wykonując gesty rękami, jakby był grubą kobietą, „i cieszy się każdym moim gestem". Tutaj ksiądz wywijając ciałem drapał się po głowie (to ten gest) i dalej ciągnął 'aaamrrmrr' zamiast 'Alleluja'. Dzieci porozumiewawczo spoglądały po sobie. Czemu takie nauczanie ma służyć? To jest kompromitacja i to dzieci rozpoznają. Najgorzej, że tego nie rozpoznają dorośli. Sami wchodzą w skórę klauna w Kościele, śmieją się, skaczą z dziećmi, krzyczą, klaskają. To jest antyewangelizacja.

Ktoś daje takie wytyczne, ktoś wmówił księżom, że tak trzeba, bo to podoba się dzieciom, dał instrukcje. Dzieci naprawdę nie są tak mało inteligentne. Ci, którzy z troski o dzieci chcą wyrzucić ze słownictwa trudne słowa, których według nich dzieci nie rozumieją, jak słowo 'Błogosławiony', czy słowo 'Niewiasta'. Czy nie trzeba być czujnym? Przecież dzieci rozumieją trudne słowa, np. e-mail, czy Internet. Bądźcie czujni. Przypomnijcie raczej sobie, że i Wy, Kapłani, też byliście dziećmi i jak to było. Czy ktoś śpiewał Wam w kościele taki tekst „Piesek hau hau, kotek miau miau"? A to się śpiewa z dziećmi na Ołtarzu Narodowym na Jasnej Górze. Słuchałam tego osobiście ze zgrozą. A w dodatku ten wrzask i udawanie głuchego. „-Słyszycie mnie? Nie słyszę Was, głośniej, jeszcze głośniej!" Prowokowanie do wrzasku i wydzierania się. Znam te beznadziejne tricki z Kanady. Tak zachowują się wszyscy prezenterzy.

Dziecko nie analizuje od razu, ale jak trochę podrośnie, to będzie się z tego naśmiewać i nie będzie widziało w tych zgadywankach i zabawach w Kościele żadnego sensu. Na zabawę pójdzie już sobie do dyskoteki, a do Kościoła uzna, że nie ma po co.

Czy Kościół ma się upodobnić do świata, czy to świat ma upodobnić się do Kościoła? To, co przeznaczone jest dla dzieci wykręca się, odziera ze świętości. Powiedziałabym mocno: to jest zgorszenie i profanacja ołtarza. A gorszycielom biada. Takimi metodami prowadzi się do niedorozwoju wiary dziecka. A dziecko będzie tęsknić za świętością, za duchowością, za prawdą, za nadprzyrodzonością.

Jeżeli tej duchowości nie dostanie w Kościele, to będzie szukać jej poza nim. Będzie szukać może w ramionach sekty. Tam są wymagania, trzeba odmawiać mantrę, tam jest gorliwość, kult i przywiązanie do Guru. Dziecko, jak stanie się młodzieżą, będzie szukać tego, czego nie dostało w Kościele: przeżycia nadprzyrodzoności, wielkiej tajemnicy zbawienia, zrozumienia prawdy, pokory wobec Boga. Więc może się zainteresuje magią, okultyzmem. Tam tyle wciągającej tajemniczości.

Muszę jeszcze przytoczyć kilka obrazków, choć niektórych nie będę opisywać, są zbyt porażające.

Jesteśmy na Mszy św. nad morzem.

Kapłan na oltarzu postawił dziewczynkę, ok. 15 lat, ładną, długowłosą, z napisem na jej podkoszulce na wydatnej klatce piersiowej: 'Kiss Me', pocałuj mnie. Wierni wpatrywali się w tę ładną postać, nie dało się jej ominąć wzrokiem. Po Mszy św. ksiądz powiedział: „-Dzisiaj przeczytałem w prasie, że jest dzień pocałunku, więc całuję was wszystkich w czółko", cmokał głośno. A więc ta aranżacja z dziewczynką była nawiązaniem do puenty o całowaniu się. Taka to sobie kościelna twórczość.

Pomyślałam jednak, nie można upadać na duchu, będziemy chodzić na Roraty na 7. rano. A tu znowu cierpienie. Ksiądz opowiadał o różnych miastach i zahaczył o Turyn. Zapytał dzieci: „-Czy wiecie, co jest w Turynie?" Dzieci nie wiedziały, a więc ksiądz z entuzjazmem prawie krzyknął: „-Jak to nie wiecie? Przecież Juventus".

Następnego roku na Roratach na ołtarzu stawiał różne zwierzątka: osły, kozły, sarenki. Po kilku dniach opowiadania o zwierzątkach, nie mogłam tego dalej wytrzymać. Ksiądz pokazywał rogi tych zwierząt. To takie niby śmieszne, a ja czułam, jakby mi ktoś nóż wbijał w serce. Tego za wiele, jak się już stawia cielce na ołtarzu.

Tak więc po tych Roratach stwierdziłam: dość, będziemy chodzić na Mszę świętą dla dorosłych.

Teraz tylko z daleka oglądam różne pomysły na uatrakcyjnianie Mszy św. i spotkań z dziećmi. Niestety, trendy te są nadal kontynuowane, a często księża, którzy specjalizują się w dzieciach, prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowych sztuczek słownych i kuglarskich.

Mam nadzieję, że siła Polskiego Kościoła zatrzyma tych reformatorów i będzie przybywać Księży powracających do normalności, do powagi i szacunku dla ołtarza. Do skupienia, do uczenia dzieci ich godności i zrozumienia siły ich dziecięcej modlitwy. Do traktowania ich poważnie i przede wszystkim do rzetelnego do rzetelnego ewangelizowania dzieci. One będą budować na tym, co dostały w dzieciństwie. To jest baza i dlatego szatan właśnie w tę bazę uderza.

Kiedyś się mówiło, że trzeba być do tańca i do różańca. To dobre powiedzenie. Ale ono nie mówi, że do tańca z różańcem, czy do różańca w tańcu. Każda z tych spraw jest ważna, ale każda ma swoje inne miejsce i czas. Bawić się można z dziećmi poza Mszą świętą i kościołem, w lesie, na boisku, w salce katechetycznej. Tam jest czas na bezpośredni kontakt kapłana z dziećmi. One wtedy zobaczą, że ksiądz kocha dzieci, że się nimi interesuje, jest im życzliwy i chce im pomagać. Będą naturalnie garnąć się do kapłana i do Kościoła.

Musimy upominać się o powrót do naszego Kościoła Polskiego, pełnego czci do Chrystusa i jego Matki oraz szacunku do ołtarza, ciszy i sku10 ołtarza, pienia.

Chcemy wychowania naszych dzieci w tradycji Kościoła Polskiego, w zrozumieniu swojej wiary. Mamy wielkie szczęście, że dostaliśmy przewodnika, jakim był nasz ukochany Ojciec Święty Jan Paweł II. Możemy czerpać z tego źródła i mieć pewność o Jego wstawiennictwie w niebie dla ratowania Naszego Narodu i Kościoła.

Jadwiga Kalinowska

O autorze

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com