W tym roku skończyłem pedagogium. Zaraz złożyłem podanie i oto nareszcie dostałem pismo z kuratorium, zawiadamiające, że mam posadę. Co za radość. Nareszcie spełnią się me marzenia: będę mógł uczyć dzieci polskie.
Spakowałem rzeczy (właściwie to nie było co tak bardzo „pakować": walizka, poduszka, kołdra, trochę bielizny) i jazda w świat.
Autobus, którym jadę, jest przepełniony, najwięcej w nim żydów. Zbliżamy się do celu podróży. Rozglądam się po okolicy. Lasy, piaski, znów lasy, wsie nędzne, wreszcie ukazuje się w dali wieża kościoła, mury domów, tonące w zieleni, rzeka, w końcu podjeżdżamy silnie pod górę (miasteczko jest na wzgórzu) – i oto jestem na miejscu.
Wysiadam. Jakiś obszarpany, mały i chudy chłopak rzuca papierosa, spluwa z wprawą zawodowego palacza i bierze mi z rąk rzeczy. Chce koniecznie nieść wszystko, ale żal mi dzieciaka. Daję mu jedną paczkę, sam niosę resztę i idziemy.
– Chodzisz do szkoły?
– Chodzę. A pan pewnie nauczyciel i przyjechał na posadę? Bo tu mówili, że ma jeden „nowy pan" przyjechać. Czy pan do hotelu? Hotel już tu. I stanął przy obskurnym brudnym domu.
– Nie. Pójdziemy najpierw do kościoła. – Uważałem, że wizytę na nowym miejscu pracy muszę najpierw złożyć Panu Jezusowi. – Daleko kościół?
– Zaraz za skrętem. – Chłopak stęknął i ruszył z tobołem przede mną. Przed kościołem stanął, zaczął się coś nieswojo kręcić i naraz powiada: że musi już iść, bo teraz gazety przyjdą, musi je odebrać i roznosić, bo z tego żyje. – Może panu też przynosić? – kończy.
– A jakie gazety ty roznosisz?
Wyliczył kilka tytułów.
– To żydowskie albo zżydziałe gazety. A te, wesołe, to najgorsze. I ty je roznosisz? – Tam różne świństwa piszą, ludzie się przez to psują.
– U nas się tylko o takie gazety pytają.
– O takie pytają, bo takie nosisz.
Ukłonił się, dałem mu 50 groszy i pędem pobiegł.
Mnie teraz ogarnął jakiś lęk. Już gdy do chłopca mówiłem, że pójdziemy najpierw do kościoła, zacząłem się bać. Coś mi mówiło: „Nie chodź do kościoła, chłopak rozpowie o tym i będą cię tu mieli za'świętego'". Teraz znów bałem się jeszcze bardziej, bo kościół zastałem zamknięty. Co tu robić? Miałem po prostu chęć uklęknąć na płycie pode drzwiami i modlić się, ale co będzie, gdy ktoś zobaczy z ulicy (kościół był otoczony murem, wchodziło się przez małą bramę w murze). Właśnie oglądam się, czy kto mnie nie widzi, a tu gromada dzieci tłoczy się właśnie w owej bramie i patrzą na mnie, a wśród nich jakaś młoda dama. Widocznie mój gazeciarz zdążył już rozpowiedzieć o mnie swym „kolegom".
„Uciekaj stąd czym prędzej" – zaatakowała mnie jakaś paniczna myśl. „Patrzę na ciebie, wezmą cię za pobożnisia!". Wstyd mi było strasznie.
Czyż miałem odchodzić? Czy miałem się bać modlić – na oczach dzieci, które przecież przyjechałem wychowywać? Uklęknąłem na bruku u wejścia do świątyni i zacząłem się modlić w ten słowa: Przyjechałem, Jezu, do tego miasteczka uczyć dzieci i oto na samym wstępie zobaczyłem, że ja się wstydzę… modlić na oczach tych właśnie dzieci, tak, jak tego pragnę. Co więc ze mnie za nauczyciel? Czy tchórz, co się boi Ciebie wyznawać pośród ludzi, może być wychowawcą polskich dzieci? Przepraszam Cię, Boski Nauczycielu, za mój głupi strach, składam Ci hołd najgłębszy i proszę o błogosławieństwo Twoje na cały czas mojego tutaj pobytu i o jedną cnotę nade wszystko: o odwagę. Jezu, miej mnie w swej opiece!
Dobrą nauczkę dało mi to klęczenie na kamieniach – na oczach dzieci i owej jakiejś damy. Postanowiłem właśnie, tam klęcząc – być twardym jak granit i nigdy nie bać się postępować po katolicku, choćby tak nikt nie robił. Tylko dziwna rzecz, czemu mnie nie nauczono tej odwagi w pedagogium? Przecież przygotowywano mnie tam na wychowawcę, a więc na człowieka zasad? A może i ci profesorowie, co mnie tam uczyli, baliby się klęczeć tu na kamieniach na oczach dzieci?
Lecz mniejsza o to. Właśnie zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem ku wyjściu w parkanie, otaczającym kościół, gdy mi przyszła myśl, by do dzieci zebranych u wyjścia powiedzieć: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!". Znów na chwilę obudził się we mnie strach, że może tu nie ma tego zwyczaju, że może dzieci nie odpowiedzą mi, że może się w ten sposób… skompromituję. Tymczasem doszedłem do dzieci, które od razu chóralnie zawołały: „Dzień dobry", kłaniając się wdzięcznie przy tym. Odpowiedziałem „Dzień dobry".
Jakże mi teraz było wstyd, że nie zdążyłem pozdrowić przy pierwszym spotkaniu swej dzieciarni najpiękniejszym pozdrowieniem, jakie jest na świecie, najpiękniejszym i chyba najbardziej wychowawczym.
Udałem się teraz do hotelu, a z hotelu w stronę szkoły, by być na pierwszym w tym roku szkolnym zebraniu Rady Pedagogicznej. I dziwna rzecz, znów idąc po schodach na pierwsze piętro, gdzie jest pokój nauczycielski, rozegrała się we mnie walka: powiedzieć wchodząc „Pochwalony", czy powstrzymać się? Zdeklarować się od razu wobec całej Rady Pedagogicznej jako zdecydowany katolik, czy udawać takiego jak… wszyscy?
Wszedłem (wszyscy, jak się to później okazało, już byli w komplecie), chwilę się zawahałem, lecz wykrztusiłem jakoś trochę za cicho: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! – i zaraz potem, jakby chcąc to przygłuszyć, dodałem bardzo głośno: „Dzień dobry".
Na moje „Pochwalony" nikt nie odpowiedział, bo może nikt dobrze nawet nie dosłyszał, ale na „Dzień dobry" odpowiedzieli wszyscy. Przedstawiłem się, przywitałem, a za jakąś godzinę zaczęły się obrady.
Na stole w pokoju nauczycielskim zauważyłem różne czasopisma i dzienniki. Czy się nie będę bał sprowadzać na moje nazwisko a na adres szkoły, te pisma, które dotąd prenumerowałem? Czy więc między tymi pismami, które tu widzę będą niezadługo moje pisma: „Rycerz", „Sodalis", „Wiara i Życie"1 i inne?
Żeby tak było na pewno, zaraz po wyjściu z kancelarii wysłałem karty pocztowe, by gazety przysyłano mi na adres szkoły. Jednocześnie postanowiłem, składając wizyty, nie tchórzyć i nie po cichu, ale normalnym głosem, wchodząc do mieszkań, mówić „Pochwalony".
Ciekawa rzecz, gdy po zebraniu złożyłem wizytę kierownikowi szkoły i wchodząc do nich powiedziałem „Pochwalony", to on i ona nic na to nie odpowiedzieli, jakoś się uśmiechnęli i – nic. Widocznie zupełnie się tego tu nie praktykuje. Ale gdy wychodziłem od nich i znów (ale tylko na próbę, bo wychodząc od kogoś nie mam zasady mówić „Pochwalony") – powiedziałem „Pochwalony", to i on i ona już wyraźnie odpowiedzieli „Na wieki wieków". Bardzo mili ludzie. Tylko czemu, choć już 15 lat żonaci, mają tylko jedno… dziecko?
Miałem wielki dzień w swym życiu. Jakże jestem szczęśliwy: byłem u Komunii św. podczas Mszy św. szkolnej, którą mieliśmy z okazji rozpoczęcia roku szkolnego.
Ale co za męki przeżywałem przy tej okazji! Dopiero dziś wiem, jak to trudno iść nauczycielowi do Komunii św., gdy żadne dziecko szkolne, ani żaden oprócz niego nauczyciel do Komunii św. nie przystępuje, z wyjątkiem kilku starszych kobiet, a cały „kościół" patrzy.
Już wczoraj prawie cały dzień walczyło we mnie o to, czy iść, czy nie iść – jakby dwoje ludzi.
– Po co pójdziesz do spowiedzi i Komunii św. akurat na tej Mszy św.? Czy któreś z przykazań to nakazuje? Po co robić więcej, niż każe Pan Bóg? Czy to masz mało roboty na początku roku szkolnego? Po co sobie dodawać niepokoju?
– Pójdę, choć lęk mnie odstrasza. Chrystus da mi wiele łask do tego, bym dobrze pracował cały rok, gdy Go przyjmę w Komunii św.
– Będą się z ciebie śmiali potem cały rok jako z „pobożnisia"! Jesteś piękny, silny. Co pomyślą o tobie tutejsze młode kobiety? Co pomyślą nauczyciele?
– A może właśnie i niejedno z nich ma chęć przystępować częściej do Komunii św., choć tego do nikogo nie mówią, bo się… wstydzą, więc gdy mnie zobaczą, to z czasem więcej nas będzie przystępowało. Może im właśnie takiego przykładu potrzeba, jak mój?
Już mówisz do ludzi „Pochwalony", teraz cię zobaczą jeszcze u Komunii św.: w ten sposób zobowiązujesz się niejako publicznie do tego, że zawsze tu będziesz postępował po katolicku. Czy ci nic a nic nie żal… swobody? Przecież to piekło – być takim wiecznym „przykładem" dla ludzi!
– Jesteś wszak młody, czyż nie chciałbyś używać choć czasem… swobody?
– Jestem młody, ale jestem nauczycielem. A nauczyciel albo daje przykład, albo po prostu nie odpowiada swemu powołaniu. Przecież na nauczyciela patrzy tyle młodzieży jako na wzór życia dla siebie. Chcę mieć jak najwięcej sił, by tu, w tym miasteczku, żyć zawsze po katolicku i dlatego, by mieć siły nadzwyczajne do takiego życia, idę do Komunii św. A nie jestem tchórzem i nie przeraża mnie ta myśl, że żyć zawsze po katolicku jest bardzo ciężko, gdy ludzie tak nie żyją. I nie jestem tchórzem, by się bać na oczach wszystkich dzieci, na oczach wszystkich nauczycieli, na oczach zgromadzonych w kościele ludzi – iść do spowiedzi i Komunii św. Właśnie przyjmę Komunię św. i odejdę od ołtarza ze skrzyżowanymi rękami. Właśnie przyjdę w tej postawie do dzieci. I wśród nich uklęknę na dwa kolana. I wśród nich będę się wtedy modlił, żebym na cały rok szkolny miał dość sił – by dobrze młodzieży służyć.
Wbrew wszelkim strachom – byłem u spowiedzi i Komunii św. Chrystus-Nauczyciel jest więc we mnie. Dlatego jestem taki szczęśliwy.
Z pamiętnika nauczyciela N.
Pamiętnik ten ukazał się we wrześniowym numerze
„Rycerza Niepokalanej" z 1939 r.
W każdym niebezpieczeństwie, boleści, zwątpieniu myśl o Maryi, Maryję przyzywaj. Niech nie ustępuje Ona z ust twoich, nie oddala się z serca, a iżbyś tym skuteczniej uzyskał pomoc Jej modlitwy, orędownictwa, naśladuj przykład Jej, wstępuj w Jej ślady. Idąc za Nią nie zbłądzisz, prosząc Ją nie zwątpisz, myśląc o Niej na manowce nie zejdziesz; nie upadniesz, gdy Ona cię podtrzyma, nie zlękniesz się, gdy cię opieką osłoni, nie utrudzisz się, gdy ci przewodniczyć będzie i za Jej miłosierdziem do wieczystego dojdziesz przeznaczenia.
Św. Bernard
1.) „Wiara i Życie", najlepsze dziś czasopismo apologetyczne, jest zatwierdzone obecnie przez Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego do bibliotek uczniowskich w liceach ogólnokształcących oraz zalecone do bibliotek nauczycielskich. Warszawa, Rakowiecka 61. PKO – 15.219, prenumerata roczna 8 zł. (przypis do artykułu z 1939 r.