French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Nie takiej Polski myśmy się spodziewali

w dniu piątek, 01 grudzień 2000.

Prezentujemy naszym czytelnikom kazanie wygłoszone w ormiańskiej archikatedrze lwow­skiej na zakończenie roku 1922. Uderzające jest to, że choć ma ono 80 lat, jest jakże aktualne dzi­siaj.

Ks. abp Józef Teodorowicz (1864-1938) – wielki pasterz Kościoła i wielki Polak. Miłośnik Słowa Bożego, płomienny kaznodzieja. W wieku 37 lat powołany przez Leona XIII na stolicę lwowską obrządku ormiańskiego. Wspaniały książę Ko­ścioła, głęboki intelektualista i mistyk, określany mianem polskiego Newmana. W przedziwny spo­sób połączył ukochanie Polski z ukochaniem Boga i Jego Kościoła, dając tym wiekopomny wzór prawdziwej miłości Ojczyzny – miłości będącej nieustannym odczytywaniem i wypełnianiem Bo­żego planu wobec narodu. Pisał o Nim o. Jacek Woroniecki: „Chrystus... dał mu... dar mówienia i pisania  z taką mocą i z takim urokiem, który przez długie pokolenia pociągać będzie za sobą czytelni­ków jego dzieł."

Ks. abp Józef Teodorowicz

Kiedy Jezus wjeżdżał w triumfie do Jeruzalem, ażeby w niej za dni kilka życie położyć, usiadł na stokach Góry Oliwnej, spojrzał na dumne, wyzy­wające mury stolicy i gorzko zapłakał. Zali nad Sobą Jezus łzy roni? Zali boleje nad Swoim losem, który Mu zgotował naród niewdzięczny, mordu­jący proroki i mężów do niego posłanych? Nie – nie nad Sobą, nie nad godziną Swą serce Jezusa żalem wzbiera. Płacze On nad ojczyzną Swoją, płacze nad Jeruzalem i nad jej losem straszliwym. Jeruzalem, Jeruzalem – woła Jezus w żalu i boleści – które zabijasz proroki i kamienujesz tych, którzy byli do ciebie posłani; ilekroć chciałem zgroma­dzić syny twoje, tak jako kokosz zgromadza pi­sklęta nad skrzydła swoje, a nie chciałoś! Oto wam zostanie dom wasz pusty (Mt 23, 37-38).

O jakiejże to wielkiej miłości ojczyzny świad­czą te łzy Zbawiciela, wyciśnięte właśnie wtedy i w tej chwili, gdy Jeruzalem uknuła spisek na Jego życie. Jakże wielka to miłość, która nad katami swoimi boleje i w samym obliczu śmierci odwraca od niej swe oczy; a wobec najokrutniejszej zbrodni zapomina swej krzywdy i w myślach swych oddaje się cała ojczyźnie niewdzięcznej i nad tym płacze, iż Jeruzalem następstwa czynu swojego poniesie.

Miłość ta jest dla nas niedościgłym wzorem miłości naszej ojczyzny. Dziś, gdy Polska po­wstała, niezależna i wolna, do życia nowego, już się zamknęła na szczęście w źrenicach naszych krwawa struga łez wylanych nad mogiłą narodu. Polska zmartwychwstała przyzywa swe syny ra­czej do hymnu wesela i radości, bo minął czas zagniewania Pańskiego, bo okazał miłosierdzie Swoje nad ludem i narodem Swoim. Lecz wśród tej muzyki, pieśni i wesela dolatują uszu naszych głosy smętku i żalu. Coraz to częściej słyszeć się daje bolesne wołanie: Nie takiej to Polski myśmy się spodziewali i nie o takiej Polsce myśmy ma­rzyli. Jestżeli żal ów dziś usprawiedliwiony? Łzy Chrystusowe wylane nad niepokutą, nad złem w Izraelu, wołają w naszych sercach zawsze o żal, o ból nad tym wszystkim, co psuje, co kazi i co za­graża narodowej duszy. Jakże więc dobrze rozu­miem i źródło, i powód smętku waszego, najmilsi. Dlaczego byście płakać i boleć nie mieli, skoro w nowej, odrodzonej Polsce tyle zła się szerzy, a przewrotność tak hardo podnosi głowę, jak gdyby zamierzała utwierdzić tron swój i swoje królestwo w narodzie naszym na zawsze. Płaczmyż więc i bolejmy nad złem; bo gdy w ojczyźnie okutej w kajdany za nic miał wieszcz knuty i Sybiry, wobec bólu bólów nad duchem narodu zatrutym, to jakże więcej jeszcze niepokoi nas i boleścią syci ten kwas takiej trucizny, który wprost naszej zagraża wolności i drżeć nam każe o losy wskrzeszonego narodu i o nowe, wielkie łaski Boże zmarnowane; bo grozą przejmują nas słowa Pańskie, wyrzeczone przez Proroka do swojego ludu: Zbrodnia twoja tkwi w zmazie twojej; ponieważ chciałem cię oczy­ścić, ty jednak nie stałeś się czystym, to i nie będziesz rychlej oczyszczony z twojej zmazy, aż się nad tobą gniew Mój rozsroży (Ez 24, 13).

Ale nie każdy żal, nie każdy ból nad złem w narodzie, równą ma wartość i nie każdy ma prawo przypisać to sobie, iż jest poczęty w łzach Chry­stusa płaczącego nad Jerozolimą. Bo i jakże to często żale wylewane nad Polską nie idą z czys­tych źródeł miłości, ale poczęte są w zawiedzionej miłości własnej i samolubstwie.

Jest jednak jeszcze żal inny, żal czysty, ból usprawiedliwiony, a jednak mimo to i bezpłodny, i bezskuteczny, a nawet szkodliwy. Jest to żal tych, którzy biadają nad wielkim złem, jakie w Polsce istotnie się szerzy, biadanie jednak swoje zapra­wiają zwątpieniem, które w nich samych zaraża paraliżem wszelką chęć czynu i odbiera nawet tę wiarę, czy czyn zdrowotny w ogóle jeszcze u nas na coś się przyda. Oni to powiadają: Nie takiej to Polski myśmy się spodziewali – i zawód swój łączą z żalem do swej ojczyzny, jak gdyby to ona oszukała ich nadzieje i ich marzenia. Jakaż to nie­sprawiedliwość tkwi w takim sądzie i jakie złudze­nia! Zamiast rozróżnić między duszą Polski, a tym co ją kala, zamiast współczuć i współboleć z oj­czyzną nad kajdanami ducha, tak jak współczuli­śmy i współboleli nad kajdanami jej ciała, są tacy, którzy jednoczą złe z Polską – i ją samą jako wi­nowajczynię piętnują. – Ależ to nie z duszy Polski lawa złego się wylała; wyszła ta lawa z mętów dzisiejszego świata, przez który przepływa i nas też brudną swą falą zalewa – jakżeżbyśmy to chcieli z ostu zbierać figi, jakżeżbyśmy to chcieli z odmętów i toni dzisiejszego świata ducha wypro­wadzić czystego i nieskażonego?

Czy można nawet temu się dziwić, że trucizny stuletnich zaborów i rozdziałów dziś właśnie działają tym silniej, gdyśmy się w jedno zeszli? Możnaż temu się dziwić, że krwawią się w nas jeszcze dziś blizny ran, ręką wroga duchowi na­rodu zadanych? Czy podobna się dziwić, skoro się dziś słyszy, jak często język synów wolnej Polski potrąca o dialekt dawnej niewoli? Za wieleśmy pili z kielicha złego, namięszanego nam ręką ciemięz­ców, byśmy dziś na dnie jego osadu obaczyć nie mieli. A powstaliśmy z grobu naszego w po­wszechnym odmęcie świata. Miałyżby straszliwe burze i wichry, wstrząsające olbrzymimi mocar­stwami niby domkami z kart, nas jednych tylko oszczędzić? U nas by więc tylko miało jasne słońce pokoju świecić, gdy ciemności dokoła nas gęstym całunem zaległy ziemię? Trucizny rewolu­cji rozkładają narody a kąkol zły zagłusza ziarno dobre, i skądżeby to my jedni mieli być oszczę­dzeni i u nas tylko i skądżeby to my jedni mieli być oszczędzeni i u nas tylko jednych miałaby się plenić zdrowa jedynie pszenica?

Dziś, mówiąc słowami modlitwy Kościoła, szatani i inne złe duchy błąkają się po świecie i szerzą swoje panowanie nad nami, a u nas by tylko anioły pokoju przez naszą ziemię przelatywać miały? Wszak właśnie na nas szatani i inne złe duchy najbardziej są zawzięte; wiedzą przecie, że im szczególnie od strony Polski zagraża Chrystus w ich panowaniu.

Na niej to więc przede wszystkim chcą oni wywrzeć złość swoją i furię i dookoła niej utwo­rzyć spisek wszystkich potęg piekielnych, aby ją zdławić i zdusić – więc i dzielą Polskę wewnątrz, i rozkładają, i trują od zewnątrz; i przez politykę, i przez tajne wpływy radzi by ją tak pokurczyć i tak podzielić, aby widmem tylko się stała państwa wielkiego, aby królestwem była szarpanym na wsze strony przez wilki partyjne, przez samolub­stwo klasowe, przez namiętności najniższe.

Pytam się was, najmilsi, czyż w takich przej­ściach czas jest na bezowocne skargi, na próżne żale i na czcze lamenty?

Wejrzyjmy znowu w przykład Zbawiciela. Nie sądźcie, że nawet w tych przedzgonnych chwilach, kiedy Jezus płakał nad Jerozolimą, w łzach Swoich zamknął Swe współczucie dla niej. Nawet wtedy, kiedy między Nim, a niewierną ojczyzną wszystko już było rozegrane, On do ostatniej chwili działa dla niej i pracuje. Gdy z Góry Oliwnej zejdzie, pocznie oczyszczać świątynię z kupczących, cho­ciaż aktem tym tylko więcej jeszcze wrogom swym się narazi. Przez tych kilka dni ostatnich przed Pasją poświęci cały czas nauczaniu, rozpra­wom i pracy. Jakiż to wzór przepiękny dla nas tej miłości, która najżywsze współczucie łączy z najo­fiarniejszym czynem. A my, którzy od grobu kro­czym ku nadziei, my tylko narzekamy i stoimy bezczynnie w przedsionkach ojczyzny; na zarzut zaś nam postawiony, dlaczego w wielkiej, histo­rycznej, przełomowej chwili stoimy cały dzień próżnujący, mamy ma to taką samą wymówkę, jaką na wezwanie gospodarza winnicy odpowie­dzieli robotnicy ewangeliczni, iż nas nikt nie najął. „Skądże to więc mamy pracować – mówicie – skoro nas nikt nie wzywa?" – Nikt? – Nie wzywają was może rządzące dziś te lub owe polityczne partie albo nie wzywają was ci, którzy nie na mo­dłę Bożą pragnęliby Polskę utworzyć. Lecz czy macie już dlatego prawo mówić, iż was nikt nie wzywa? Czy tylko wtedy uważacie się za wezwa­nych, gdy do rąk waszych doręczą wam papier opatrzony jaką urzędową pieczęcią, liczbą porząd­kową? Niktże to was nie wzywa? O głusi, więc nie słyszycie głośnego wołania narodu i ojczyzny, który jak dzwon potężny rozlega się szeroko, aby was prosić, zaklinać, błagać i grozić, i wzywać do współpracy i pomocy. Więc nie słyszycie alarmo­wego sygnału, który głuchych cuci, obojętnymi wstrząsa, a wszystkimi akordami rozbrzmiewa, od cichego i melancholijnego, aż do ogłuszającego chóru orkiestry? A wy tych głosów nie słyszycie! – Głosów, które idą ze szpar i szczelin sejmu i rządu, zagrożeń z zewnątrz i zagrożeń z wewnątrz. Ja­kimże to językiem ma do was przemawiać ojczy­zna, skoro tych wszystkich jej wołań nie rozumie­cie? A czy nie słyszycie głosu we wnętrzu dusz waszych, głosu wołania Bożego, który was nawo­łuje, abyście pracowali nad szerzeniem królestwa Chrystusowego w ojczyźnie? Czy nie słyszycie tego głosu, który was wzywa wewnętrznie, zara­zem wam grozi, gdybyście się mu sprzeciwiali? Czy nie słyszycie wezwania skierowanego do tych wszystkich, których rzeczą i posłannictwem jest rozeznawać się w znakach czasu – ręką Bożą na­rodowi pisanych? To już nie uszy wasze, to sumie­nia wasze są głuche, skoro nic nie słyszą. Obcią­żyły się uszy ludu tego, aby snadź nie widział oczyma swymi i uszyma swymi nie słyszał, a ser­cem swoim nie zrozumiał (Iz 6, 10).

Nie zasłaniajcie się więc próżnymi wymów­kami, ale idźcie, a nawet spieszcie do winnicy Pańskiej. Żydzi budują swoją świątynię za czasów Nehemiasza, mimo że wrogi następują dokoła, mimo że raz po raz, zaczętą budowę psują i roz­walają. Wytrwali budowniczy nie oglądają się na nic – ani na wrogów zastępy, ani na ich pośmiewi­ska – świętą przejęci myślą, że na chwałę Pańską wznoszą tę budowę.

Skoro was nikt nie najął z ludzi, to wynajmuj­cie się sami; skoro was nikt nie wzywa, to wy sie­bie wezwijcie; skoro was usuwają, to się narzucaj­cie. Nie narzucajcie się osobami waszymi dla wła­snej życiowej kariery; ale narzucajcie się waszymi zasadami, narzucajcie świętą miłością sprawy Bożej i spray narodowej.

I obaczycie rychło, że wówczas ci właśnie, którzy was nie chcą wezwać do ogólnego stołu pracy, będą przez waszą moralną siłę, przez wasz wpływ duchowy, przyniewoleni, aby was powołać, bo o waszego ducha, o wasze zasady, o wasze poświęcenie poczną wszyscy wołać i o was poczną się u rządzących Polską upominać, tak że wymu­szą na nich wezwanie was.

Ale powiadacie wy, zwątpiali: Lecz na cóż się zda wszelka nasza współpraca, cóż pomoże rzucać ziarna, skoro ciernie i głogi i tak je zagłuszą.

Ale gdyby nawet tak było, jak mówicie, gdyby istotnie złe nas zalewało, to jeszcze i wtedy nie wolno wam schodzić z posterunku zbożnej pracy. Gdyby nawet walka ze złem była beznadziejna, to i wtedy jeszcze ciąży na was obowiązek wojowania z nim. Nieraz na wojnie się zdarza, że wódz po­święca jakiś oddział swego wojska na to tylko, aby ci żołnierze stracenia zatrzymali czas jakiś na sobie nawałę wrogów. Z góry już przeznaczon jest ten żołnierz nie na zwycięstwo, ale na zagładę. Pójdzie on jednak za wodza rozkazem i spełni swoją ofiarną powinność, choć wie, że ofiarą życia swego nie toruje jeszcze drogi triumfowi i zwycię­stwu. Dlaczegóżbyście wy, pytam, za warunek waszej narodowej służby mieli stawiać to, iż wa­szej pracy i waszych poświęceń ujrzycie owoce? A gdyby i wam przyszło stać na posterunku strace­nia, to i stójcie, skoro wiecie, że piersią waszą zasłonicie zalew złego.

Stójcież, żołnierze Chrystusowi, i spełńcie waszą powinność. Fala zalewu, przez was zatrzy­mana, odbije się od was i zawróci, a wtedy ognisko waszej myśli i waszej pracy oazą będzie na pustyni świata, źródłem ożywczej zieleni, które odrodzi wyschłą i spragnioną ziemię.

W 63 roku, gdy poszedł głos po Polsce, aby ojczyznę z kajdan odkuwać, porwał się do miecza i poszedł w bój kwiat polskiej młodzieży. Wielu z nich nie wierzyło zupełnie w powodzenie i zwy­cięstwo. A jednak poszli, aby młode swe życie oddać ojczyźnie w ofierze. Nie sławię ja samych wysiłków 63 roku, ale sławię tę miłość ofiarną i szczytną, która szła w bój bez nadziei, a nawet przeciwko wszelkiej nadziei.

A więc nawet gdyby naprawdę wszystko było stracone, to i wtedy nie zwolniłbym i siebie, i was z obowiązku pracy i poświęcenia. Przeciwnie, tylko natrętniej wzywałbym was, abyście weszli do winnicy Pańskiej – tylko tym natarczywiej przy­pominałbym wam waszą powinność.

Bólem waszym, zawodami waszymi, płaćcie Bogu haracz i okup za to, żeście dożyli tej chwili, której daremnie inni, więcej od was cierpiący, bardziej się od was poświęcający, oglądać pra­gnęli. Wasze łzy, wasze bóle, wasze cierpienia, nawet wasze doczesne straty i przejścia składajcie Bogu na okup za ojczyznę dla jej duchowego od­rodzenia. Wtedy dla przyszłych pokoleń zostawi­cie przykład i ducha zahartowanego wewnętrznie w cierpieniu i bezinteresownym czynie, a z wa­szych ofiar zrodzi się posiew łaski.

Ale na szczęście nie widzę zupełnie potrzeby, by przyszłe dopiero przywoływać pokolenia do budowy Polski. Wy bowiem, najmilsi, nie tylko powołani jesteście do jej budowy, ale naprawdę ją zbudujecie i Królestwo Boże w niej utrwalicie, jeśli tylko szczerze i z poświęceniem nad urobie­niem duszy narodu pracować poczniecie. Skoro tylko zjawią się zastępy robotników w winnicy Pańskiej, skoro tylko pójdą za wezwaniem Ducha Świętego, skoro staną do walki mężnie przeciwko złemu; skoro na to, by zwyciężać złe w drugich, poczną je zwyciężać w samych sobie; skoro się zszeregują wszyscy w jeden obóz wielkością duszy i wielkością ofiary spojony, wtedy uratowana jest sprawa Polski, wtedy Bóg nam da zwycięstwo. Do dziś dnia mówić jeszcze nie można ni o przegranej, ni o triumfie, bo do dziś śpi jeszcze sumienie na­rodu; do dziś bezkarnie dają się znęcać nad nim wrogom duszy ci, którzy by jej bronić powinni; do dziś nie rozdzielił się jeszcze zły kąkol od zdrowej pszenicy; do dziś nie zszeregowały się jeszcze hufy i zastępy do świętej wojny o najdroższe ide­ały. Kiedy zło idzie zwarte, w karnych szeregach, świadome celów swojego burzenia i niszczenia, to dobrzy idą w rozsypce, między sobą podzieleni i albo nieświadomi niebezpieczeństwa, albo też opuszczający ręce. Nie mamy prawa tylko usta­wicznie narzekać na to, że w Polsce źle się dzieje, skorośmy skutecznej ze złem nie podjęli walki. Nie wolno nam mówić o przegranej zawinionej przez innych, skorośmy na pole boju własnych jeszcze nie wyprowadzili hufów.

Zbudźmyż się więc z letargu uśpienia i po­cznijmy ze siebie wielkie odrodzenia dzieło. Wtedy dopiero poznamy i zobaczymy, jak nierówne są jednak siły obrońców świętej narodowej sprawy i Królestwa Bożego w Polsce, a jego przeciwników. Wtedy poznamy, że kąkol na polskiej ziemi tak bujnie porasta nie dlatego, iż siewcy złego są silni, ale dlatego, iż myśmy sprawę świętą przespali. Wtedy się opatrzymy, że zło – tak dworne, tak ha­łaśliwe, tak narzucające się – jest, dzięki żywotnym sokom społeczeństwa, samo w sobie słabe. Cała jego siła tkwi tylko w naszej niekarności, w na­szym rozprzężeniu, naszym sobkostwie, w naszym też zepsuciu. Zło słabe jest, bo ideałów narodu nie ma ono za sobą, ale przeciw sobie.

Wyście zaś silniejsi nieskończenie nad nie, skoro duchowe i moralne ideały, wypiastowane w waszej piersi i duszy, rozsiejecie, jak skry prze­kosztowne diamentów, dokoła siebie. Zło walczy terrorem i nienawiścią właśnie dlatego, że żadnej nie ma spójni z narodową duszą i mimo wszystkich pozorów siły, jest ono niemocne i mdłe. Walczcież więc mężnie o świętą sprawę, a zwyciężycie rychło i łacno. Nienawiści przeciwstawcie miłość, terro­rowi – moralne zasady, skażeniu i zepsuciu serca w społeczeństwie przeciwstawcie serca czyste i go­rejące, a małym i oszukańczym kramarzom wielkie przeciwstawcie dusze. Wtedy nie będziecie potrze­bowali narzekać wciąż na to, iż nie takiej Polski wyście się spodziewali. Wasze założenie będzie zupełnie inne, bo sobie powiecie wówczas: Tak! Nie takiej Polski myśmy się spodziewali, nie o takiej Polsce myśmy marzyli i takiej Polski, o du­chu zatrutym, my mieć nie chcemy, ale za to sami urobimy taką Polskę, jaką mieć pragniemy i jakiej Bóg od nas chce. I taką Polskę my, przy Bożej pomocy, utworzymy. Umieliśmy w powstaniach bronić ofiarnie jej ciała; dziś pokażemy, iż i jej ducha bronić i obronić zdołamy. Bóg zaś naszym wysiłkom pobłogosławi, a wielkimi łaskami, do wielkości chwili przystosowanymi, własną Swą mocą wysiłki nasze rozmnoży i spełni w nas i na nas obietnice Swoje, dane wybranemu narodowi: Wyleję na was wodę czystą i będziecie oczyszczeni; oczyszczę was ze wszystkich zmaz waszych i ze wszystkich waszych bożyszcz; dam wam serce nowe i wpuszczę w was ducha nowego; i odbiorę z piersi waszej serce kamienne, a dam wam serce żywe (Ez 36, 25-26).

Ufajcież, siewcy dobrego ziarna, a sami jesz­cze dożyjecie tego, iż wasze zwątpienia omylo­nymi zostaną; że nie na gorsze, ale na lepsze wszystko się obróci, że posterunki waszej pracy staną się jak twierdze w narodzie, o które nawała wroga się rozbije.

Przyjdzie czas, kiedy kąkol dojrzały odstraszy obojętnych i połowicznych i odstręczy od siebie; kiedy czyste ziarno wystrzeli w kłosy i owoce, kiedy zdrowy zmysł, dziś gnębiony i tamowany, podniesie śmiało głowę. Przyjdzie czas, kiedy cicha, ukryta i niewdzięczna praca zostanie uznana i nagrodzona, a złe, jak bałwan ze śniegu pod słońca promieniami, pokruszy się i obali. Przyj­dzie ten czas rychlej może, niż sami myślicie i sami się tego spodziewacie, byleście tylko raz już zaczęli. Zacznijcież więc i uwierzcie w to, że losy Polski wy w waszej piersi nosicie, że nad moc złego większa jest moc dobrego i że całe spichrze przebogate kryją w sobie skarby narodowej duszy dotąd jeszcze, niestety, niewyzyskane. Żywcie w sobie głębokie przeświadczenie, że nie jesteście pokoleniem powołanym do ucztowania w Polsce, aleście pokoleniem bojów, poświęceń i ofiar. A wtedy za Bożą mocą i waszą współpracą strącicie do piekieł szatana dziejów Polski, który na jej zgubę błąka się po świecie, a nową Polskę i nową w niej duszę utworzycie i urobicie. Amen.

Ks. abp Józef Teodorowicz

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com