Etyka religijna dlatego jeszcze bywa przedmiotem sprzeciwu i kamieniem obrazy dla niektórych umysłów, ponieważ w Bogu widzi ona najwyższą instancję prawdy o dobru i złu – Sędziego, który jednak może przebaczyć zło moralne kierując się miłosierdziem. System tego rodzaju – dowodzi się – musi demoralizować człowieka, pozostawia bowiem zawsze możliwość liczenia na miłosierdzie owej Istoty Najwyższej a tajemniczej, której myśli i wyroki są niezbadane. W tych warunkach – brzmi dalej zarzut – życie moralne człowieka nabiera charakteru jakiejś gry, w której, jak w każdej grze, wchodzi moment ryzyka i złego przypadku, równie dobrze jak szczęśliwego trafu. Człowiek przestaje liczyć na własny osąd i na własne siły, a próbuje jakoś lawirować i przemykać się wśród nieznanych i niezbadanych potęg „nadprzyrodzonych", które ciążą na jego losie.
Zarzut taki wprost mija się z prawdą, albo co najmniej opiera się na fałszywych informacjach. Problem sądu Boga w autentycznej etyce religijnej nie przedstawia się w taki sposób. Człowiek religijny ma to przekonanie, że Bóg zna go o wiele gruntowniej i przenika o wiele głębiej aniżeli on sam zna siebie i przenika siebie samego. Ta świadomość może w pewnych momentach wywoływać wewnętrzne drżenie, ale zasadniczo nie paraliżuje człowieka. Posiada on bowiem to przekonanie, że jako osoba obdarzona samostanowieniem w zakresie własnych czynów, winien polegać na sądzie własnego sumienia. Nawet wówczas, gdy ów sąd sumienia się myli, nieomylny sąd Boga przyjmuje ową pomyłkę sumienia za podstawę wyroku o czynie człowieka, o ile oczywiście sama pomyłka sumienia nie była zawiniona przez człowieka. Swoją drogą zaś fakt, że Bóg przenika w każdej chwili całą istotę ludzką o wiele głębiej, niż czyni to sąd własnego sumienia, że dostrzega ukrytą zależność pomiędzy skłonnościami, że zna siłę napięcia woli ku dobru i ocenia ją, że oddziela w motywach to wszystko, co nosi na sobie bodaj cień pozoru dobra, od dobra prawdziwego – to wszystko nie powinno człowieka wytrącać z równowagi i zresztą normalnie nie wytrąca. To wszystko winno natomiast utwierdzać w człowieku potrzebę głębokiego samopoznania oraz rzetelnego wysiłku woli. Sąd Boga jako ostatnia instancja prawdy o człowieku nie dewaluuje w żadnym szczególe sądu człowieka – ale z jednej strony z nim się przede wszystkim liczy, a z drugiej strony wyostrza go i wysubtelnia. Pomiędzy świętym i zbrodniarzem zachodzi nie tylko różnica w czynach, ale również różnica w sądach – w tym, jak jeden i drugi siebie sądzi.
Błędna jest także interpretacja miłosierdzia. Wedle nauki katolickiej żadne miłosierdzie, ani Boskie, ani ludzkie nie oznacza zgody na zło, tolerowanie zła. Miłosierdzie jest zawsze związane z poruszeniem od zła ku dobru. Tam, gdzie ono zachodzi, zło efektywnie ustępuje. Gdzie zło nie ustępuje, tam nie ma miłosierdzia – ale dodajmy też: tam gdzie nie ma miłosierdzia, nie ustąpi zło. Zło bowiem samo z siebie nie potrafi urodzić dobra. Dobro może być zrodzone tylko przez jakieś inne dobro. Otóż miłosierdzie Boga jest to właśnie Dobro, które rodzi dobro na miejscu zła. Miłosierdzie nie akceptuje grzechu i nie patrzy nań przez palce, ale tylko i wyłącznie pomaga w nawróceniu z grzechu – w różnych sytuacjach, czasem naprawdę ostatecznych i decydujących, i na różne sposoby. Miłosierdzie Boga idzie ściśle w parze ze sprawiedliwością.
W tym głębokim przeświadczeniu żyją ludzie autentycznie religijni. Nie wolno zaś osądzać moralności człowieka religijnego na podstawie wypadków nieautentycznych.
Kardynał Karol Wojtyła