Moja instynktowna sympatia do Polski zrodziła się pod wpływem ciągłych oskarżeń miotanych przeciwko niej; – i rzec mogę – wyrobiłem sobie sąd o Polsce na podstawie jej nieprzyjaciół. Doszedłem mianowicie do niezawodnego wniosku, że nieprzyjaciele Polski są prawie zawsze nieprzyjaciółmi wielkoduszności i męstwa. Ilekroć zdarzyło mi się spotkać osobnika o niewolniczej duszy, uprawiającego lichwę i kult terroru, grzęznącego przy tym w bagnie materialistycznej polityki, tylekroć odkrywałem w tym osobniku, obok powyższych właściwości, namiętną nienawiść do Polski. Nauczyłem się oceniać ją na podstawie tych nienawistnych sądów i metoda ta okazała się niezawodną.
Wszystkie fakty, jakie się nagromadziły od tej pory, potwierdzają słuszność moich spostrzeżeń. Każdy czyn, dokonany przez Polaków, przemawiał na ich korzyść i przyczyniał się do rozproszenia uprzedzeń, tak rozpowszechnionych, niestety, w prasie i opinii angielskiej.
Wykazywano nam, że Polacy są „histerycznymi dziećmi", pozbawionymi dyscypliny i zmysłu praktycznego, niezdolnymi do wytworzenia żadnej formy bytu poza anarchią. „Histeryczne dzieci" odpowiedziały ważkim argumentem, zadając bolszewikom jedyny istotny cios, jaki ich dosięgnął, i krusząc ich potęgę na polach bitew, podczas gdy my poprzestawaliśmy na zwalczaniu bolszewizmu w artykułach dziennikarskich, pobłażając mu jednocześnie tam, gdzie chodziło o zapewnienie sobie rynków zbytu.
W wypadku Polski, naturalnie miastem najbardziej tradycyjnym, a nawet mistycznym, jest Kraków. Zawsze miał on i dotychczas ma bardzo wielkie znaczenie narodowe i międzynarodowe jako miasto uniwersyteckie. Ale był on również pierwotną stolicą królewską i siedzibą królów w tej chwili, kiedy królestwo polskie posiadało, być może, największy wpływ w Europie. Jeszcze dziś tkwi w nim coś z cech, którymi odznaczały się zarówno miasta pałaców, jak i miasta kolegiów i kaplic. Warszawa stała się współczesną stolicą Rzeczypospolitej, ale na Krakowie spoczywa jeszcze cień korony.
Co jednak daje Krakowowi ostro zarysowującą się sylwetkę wież i wieżyczek na tle historii – to fakt, że jest on siedzibą kultury na krańcach nieuprawnych stepów. Miasto to, podobnie jak naród jest rodzajem placówki, a kontrast polega na tym, że myślimy o tym mieście, jak o jakimś przylądku, wyspie czy końcu pewnych rzeczy. Ta równowaga umysłu, którą nazywamy filozofią, jest tu zawieszona nad brzegiem przepaści. Ten wielki dar cywilizacji, który nazywamy wiedzą i ten jeszcze większy dar cywilizacji, którym jest sztuka dźwigania jej z lekkością i swobodą, mierzy się tu jedynie urokiem niebezpieczeństwa. Niemcy, którzy nie noszą wiedzy lekko i swobodnie i dzicy Słowianie, którzy nie posiadają jej wcale, zwalają się na ten wątły i subtelny eksperyment z naporem żywych istot. W Krakowie można oglądać wszystkie te kunszty i szkoły Flandrii czy katedr Normandii.
Ale są one tu wystawione na niebezpieczeństwo ze strony ogromnej i nieprzytomnej wrogości, będącej jednocześnie i czymś obcym dla nas i czymś odmiennym od wewnętrznych sporów burgrabiów flamandzkich czy rycerzy normandzkich. Przez wieki rozlewali się Tatarzy dookoła tych wież potokami azjatyckiego barbarzyństwa. Dziś, w ich położeniu zaszła niewielka zmiana; poza tym, że barbarzyństwo to nazywa się bolszewizmem. Są jeszcze widoczne pozostałości muru miejskiego, strzeżonego przez cechy, z których każdy bronił swej części, naprzód garbarze, potem szewcy, potem szklarze itd. dookoła całego miasta. Cechy tego typu istniały w całej Europie; ale gdy wyruszały one do walki, to zazwyczaj przeciwko innym cechom, albo feudalnej szlachcie, jak w pamiętnym zwycięstwie pod Courtrai.
Ale tutaj, w Krakowie, członkowie cechów stojąc na murach, mieli utkwiony wzrok w dziki step niknący w bezkresnym Wschodzie, gdzie obcy bogowie są czczeni pod obcym niebem. Z wnętrza tajemnicy wschodu słońca, z legendarnego Kitaju przybyli dziwni jeźdźcy i miasto wyczuło, że leży jakby na krańcach Ziemi. A z wieży mariackiej dziś jeszcze co godzinę odzywa się głos trąbki, będący jakby wyzwaniem rzuconym przez oblężoną cywilizację. – Załamuje się on jedynie na ostatniej nucie dla uczczenia średniowiecznego trębacza zabitego przez tatarską strzałę. Załamanie to jest tak dziwnie wzruszające, że człowiek słyszący je dziś, może sobie wyobrazić, że słyszy nie tylko grającego trębacza, ale i przelatującą strzałę śpiewającego opodal barbarzyńcy.
Gilbert Keith Chesterton
Przełożył Jerzy Chodorowski