Wielki polski uczony Feliks Koneczny urodził się 140 lat temu, 1 listopada 1862 r. w Krakowie. W 1883 r. rozpoczął studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, które ukończył pięć lat później pracą doktorską pt. Najdawniejsze stosunki Inflant z Polską do r. 1393. W rok po studiach wyjechał do Rzymu w celu przeprowadzenia badań w archiwach watykańskich. Od 1890 r. pracował w Akademii Umiejętności jako pomocnik kancelaryjny, a następnie adiunkt. Potem do roku 1919 pracował w Bibliotece Jagiellońskiej, jako kierownik działu rękopisów. W tym czasie napisał szereg książek, m. in. pierwszą w Polsce historię Śląska pt. Dzieje Śląska (1896). Za pracę pt. Jagiełło i Witold otrzymał renomowaną nagrodę Towarzystwa Historyczno-Literackiego w Paryżu (1893). Zajmował się w tym czasie również publicystyką. Współpracował z wieloma czasopismami i w niektórych pracował jako redaktor.
Był człowiekiem renesansu. Interesował się wieloma dziedzinami. W latach 1896-1905 pisał recenzje teatralne w „Przeglądzie Polskim". Poziom ich był tak wysoki, że znany teatrolog prof. Raszewski nazwał Konecznego „największym być może polskim sprawozdawcą teatralnym".
W 1919 r. został zastępcą profesora na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, gdzie uzyskał habilitację za pracę pt. Dzieje Rosji do 1449. W następnym roku został profesorem nadzwyczajnym, a w dwa lata później – profesorem zwyczajnym Uniwersytetu w Wilnie. W tym czasie wydał szereg książek, z których najważniejszą jest Polskie logos a ethos (1921). W 1929 r. został przeniesiony na emeryturę. Wrócił z rodziną do Krakowa i zaczął pisać swoje najważniejsze prace (O wielości cywilizacji, Rozwój moralności i ważną dla historii kościoła w Polsce książkę Święci w dziejach narodu polskiego (1939)). Wtedy to powstała jego unikalna w skali światowej nauka o cywilizacjach. Rozpoczął też wtedy pisanie dzieł poświęconych filozofii dziejów (Prawa dziejowe, Cywilizacja żydowska, Cywilizacja bizantyńska).
Wojnę przeżył w Krakowie. W jej czasie spotkały go tragiczne wydarzenia – na wojnie zginęli jego dwaj synowie. Sam Koneczny brał udział w podziemnym ruchu konspiracyjnym. Ostatnie powojenne lata swego życia poświęcił działalności publicystycznej. Kilka miesięcy przed śmiercią ukończył książkę pt. O ład w historii. Zmarł 10 lutego 1949 r. i spoczywa w rodzinnym grobie na cmentarzu salwatorskim w Krakowie.
Feliks Koneczny
Która z dziedzin życia kulturalnego jest najdonioślejsza i według czego uznawać jedne z gałęzi kultury za donioślejsze od drugich, którym oddawać pierwszeństwo przed innymi jako mniej ważnymi? – jałowe byłoby roztrząsanie pytań tego rodzaju. Gdzie wszystkie dziedziny życia publicznego kwitną, tam nie ma sporu o pierwszeństwo którejkolwiek z nich! Im zaś więcej gdzie zaniedbań, tym więcej ochoty do dysput jałowych. U nas panował do niedawna wszechwładnie przesąd, jakoby „kultura" składała się tylko z literatury, sztuki i nauki – a i dziś nie brak jeszcze umysłów uważających, jakoby sprawy ekonomiczne stały poza obrębem kultury…
Polskiej inteligencji, wykształconej na ogół wszechstronniej od inteligencji innych krajów, brak jednak z reguły wykształcenia ekonomicznego i skutkiem tego jest ona w praktyce życia… straszliwie jednostronna. Poprawiło się pod tym względem wiele w ostatnim pokoleniu; oby poprawa przybrała jak największe tempo, oby stała się żywiołową! Wszak nie ma prawdziwej niepodległości politycznej bez niezawisłości ekonomicznej.
Nie mając bynajmniej zamiaru, żeby sprawy ekonomiczne wywyższać kosztem innych działów kultury, stwierdzam tylko, że nadają się one najlepiej, bo najdogodniej, na wykładnik stanu kultury. Zapatrywania na sposoby bogacenia się, na stosunek bogactw do potrzeb społecznych, na stosunek potrzeb do ilości pracy, na rozkład pracy; oraz z drugiej strony społeczna bierność czy czynność majątków, zdatność do pracy gospodarczej zbiorowej, stopień i celowość oszczędności – oto strony życia, przedstawiające wszelką kulturę w przekroju, zwłaszcza że nie ma ani jednej strony jakiejkolwiek kultury, która nie pozostawałaby w związku z jakąś stroną ekonomicznego życia. Stosunki gospodarcze są jak eter w świecie materialnym; wnikają wszędzie – i dlatego, dostarczając niezmiernie wiele informacji, nadają się na ów wykładnik, o którym wspomniano.
Polskie życie gospodarcze łączyło się z ustrojem rodowym, który u nas trwał długo, bo rozwiązywał się dopiero za Kazimierza Wielkiego, a jeszcze za Władysława Jagiełły istniał tu i ówdzie. Kto nie był „rodowcem", nie mógł dojść do posiadania ziemi, bo wszelka posiadłość była na początku posiadłością rodu. Jednak w XIII wieku poczyna się emancypować własność indywidualna, za Kazimierza Wielkiego jest już przeważająca; ta własność należała z natury rzeczy też do dawnych rodowców, do osób, których stanowisko społeczne i ekonomiczne polegało na tym, ze wywodzili się z „rodów", że należeli do związków rodowych – którą to cechę podkreślając z naciskiem osadnicy niemieccy (żadnych rodowych instytucji nie posiadający) nazwali tamtą warstwę dlatego „slahtą", co znaczy dosłownie: rodowcy.
Jak w całym świecie, podobnie i u nas gospodarstwo było zrazu osadnicze, tj. polegało na trudzie i sztuce, jak wynaleźć i sprowadzić oschotników do zajęć rolniczych, oczywiście za dobrym wynagrodzeniem. Warunki były tak korzystne, że chociaż z biegiem lat traciły z natury rzeczy na wartości, jednakże o zubożałym kmieciu słyszy się w Polsce dopiero o dwa wieki później (w XVI w.) niż o zubożałym szlachcicu (w XIV w.). Stosunek pana gruntu do osadnika polegał na warunkach dzierżawnych, rozmaitych, lecz wywodzących się ogółem z zasady, że nie wolno rugować dzierżawcy, póki czyni zadość swym zobowiązaniom; toteż wyrobiły się faktycznie dzierżawy wieczyste.
Ustrój gospodarczy rozwija się wówczas, gdy przybywa normalnie pracowitych rąk i zdolnych głów, co pociąga za sobą różnicowanie ekonomiczne i coraz dokładniejsze wyzyskiwanie dóbr naturalnych oraz okoliczności, stanowiących tło prac gospodarczych w danym kraju. Taki normalny rozwój przerwany był w dziejach naszych, niestety, trzy razy raptownym ubytkiem rąk i głów: w połowie XIII wieku, w połowie wieku XVII i obecnie, gdy na naszych oczach dokonuje się najstraszliwsze, bezwzględne, prawdziwie barbarzyńskie łupienie Polski.
Przed przeszło czterystu laty Mikołaj Kopernik wydał rozprawę o biciu monety i o walucie w ogóle (De monetae cudendae ratione). Wbrew panującym pod koniec wieku XV i z początkiem XVI zapatrywaniom wystąpił z twierdzeniem, że nie może być dobrobytu przy słabym pieniądzu, a zwłaszcza cierpią na braku dobrej waluty warstwy uboższe; wykazał, jak mylne są przypuszczenia, że byt uboższych poprawia się przez to samo, że dysponują większą ilością pieniądza. Dodał jeszcze Kopernik szereg spostrzeżeń, wśród których jedno zaskakujące: że przy słabym pieniądzu upadają i upadać muszą rzemiosła i nauki.
Nie było jeszcze wówczas w Europie pieniądza papierowego tylko kruszcowy. Dodawało się do srebra coraz więcej miedzi. Wartość rzeczywista sztuki monety spadała coraz niżej wartości nominalnej. Na pozór zarabiał skarb państwa, pobierając zysk z różnicy kursu urzędowego i kupieckiego. Jakieś dziwne zaślepienie przeszkadzało sferom rządowym dostrzec to, co widział każdy kupiec; rząd w swych zamówieniach i zakupach musiał płacić ceny według kursu kupieckiego, tj. według rzeczywistej wartości swej monety, bo każdy dostawca musiał podwyższać odpowiednio swe ceny, gdyż im słabszy był pieniądz, tym bardziej musiała wzrastać drożyzna. Swoje własne wierzytelności, np. podatki, musiała kasa rządowa przyjmować według kursu urzędowego, a zatem pobierała naprawdę coraz mniej. Zbyt wielka różnica kursów zwracała się więc przeciwko skarbowi państwa. I tak popadało wszystko w coraz większe zubożenie.
Czasy wojenne nie sprzyjają poprawie waluty. Wojna trzydziestoletnia (1618-1648) spowodowała ciężkie przesilenie pieniężne w całej Europie. Cóż mówić o Polsce, skoro u nas było w ciągu 116 lat, w latach od 1600 do 1715 roku, lat wojennych 87, a pokojowych zaledwie 29! Stanowi to w sam raz 25%, to znaczy trzy razy więcej wojny niż pokoju; co czwarty rok wypoczynek przed nowymi trzema latami wojny – i tak przez całe 116 lat, a zatem przez cztery pokolenia!
Były to cztery pokolenia ciągle ubożejące, nie tylko nie mogące nic zaoszczędzić, lecz tracące bez ustanku i uszczuplające swe majętności. Przyszedł „potop" i dalsze jego skutki u potomnych. Należy stwierdzić, że wszystkie te wojny polskie były obronne; nie prowadziliśmy ani jednej zaczepnej.
Uczciwa też była polityka pieniężna polskich rządów. Z początkiem XVII wieku zdarzyły się nawet bankructwa państwowe w Hiszpanii, Francji i Holandii. Rządy psuły umyślnie pieniądz, a najpierw najgorzej w Anglii. We Francji poprawiono walutę dopiero w roku 1640, bijąc tzw. louidory, ale i te zaczęto wkrótce psuć na nowo, po prostu fałszować nadmierną domieszką miedzi. Najgorzej było w Hiszpanii, która w XVII w. zeszła wprost na walutę miedzianą. Trzeba jej było nadawać kurs przymusowy, ażeby pospłacać długi państwowe. Zepsuto też monetę w Niderlandach, podległych wówczas władzy hiszpańskiej, a stamtąd przeszło psucie monety do Niemiec, Habsburgowie bili talary, w których było 60% miedzi, a nawet 75%; zdarzało się nawet, że bito je całkowicie z miedzi i pociągano tylko lekkim srebrem.
W Polsce obniżono w roku 1578 stopę monetarną o 15%, lecz w innych państwach miała moneta stopę jeszcze niższą, nawet znacznie niższą i skutkiem tego Polska naraziła się na wywóz za granicę swego stosunkowo dobrego pieniądza. Z polskich monet bito za granicą, zwłaszcza w Belgii, sztuki podlejsze, co było ciągłym fałszowaniem naszego pieniądza. Skupywano talary w Polsce, a pozbywano się ich w Niemczech. Spekulanci dopłacali z ochotą po kilka groszy na sztuce i wywozili do Niemiec. Gdy cena talara podniosła się, okazało się, że wartość jego była i tak znacznie mniejsza niż odpowiedniej ilości „drobnych", których brakowało. Zaczęło się więc bicie drobnej monety na wielką skalę. Skupywano nasze pieniądze i przetapiano na nowo. Ceny towarów podskoczyły szalenie.
Ażeby zapobiec fałszowaniu monety, postanowiono w 1616 r. wybijać co roku nowy stempel z datą roczną. Na ostrzygiwaczy pieniądza, którzy dorabiali się majątków, ostrzygując brzeżki srebra dookoła monety, naznaczono karę konfiskaty mienia i ucięcia ręki; podobnie na puszczających w obieg pieniądze nieważne. Wszystko nie zdało się na nic. W roku 1624 zastosowano radykalny środek przeciw wykupywaniu monety, mianowicie wstrzymano bicie drobnych. Ale czasy wojen szwedzkich nie były porą sposobną do przeprowadzenia reformy monetarnej. Za Władysława IV ustanowiono nową stopę i nowe monety, lecz przesilenia nie zażegnano. A tymczasem kraj zalany był obcą monetą. Skoro tylko polskie mennice wybiły nieco talarów, zaraz znikały one za granicą.
Podczas „potopu" przestały pracować mennice koronne; tylko we Lwowie bito pieniądze ze srebra kościelnego. Potem trzeba było spłacić czymś olbrzymie długi u zaciężnych żołnierzy i skończyło się na tym, że obniżono wartość waluty prawie dwukrotnie, bo nie widziano już innego środka ratunku. Szelągów miedzianych wybito za dwa miliony. Była już moneta miedziana we Francji i w Szwecji, a w Polsce powstał wielki krzyk, gdy pojawił się pierwszy miedziany szeląg. Jednak stał się monetą obiegową.
Najgorszy kryzys miał dopiero nadejść, gdy zaczęto wybijać nowy srebrny pieniądz (tzw. tynfy) wartości nominalnej 50 groszy, lecz którego wartość istotna wynosiła tylko 12 groszy. W ciągu trzech lat nastąpiła przeraźliwa zmiana stopy. Przy zmianie weksli w Belgii tracił polski kupiec 16%. Ceny towarów podniosły się, również płace, dwukrotnie. Nie tylko kupcy, ale każdy chłop przyjeżdżający do miasta z artykułami żywności żądał zapłaty w stosunku do rzeczywistej wartości monety, a nie do urzędowej nominalnej. Straty ponosił przede wszystkim stan kupiecki.
W ciągu sześciu lat (od 1663 do 1669 r.) kurs pieniądza spadł o 100%. Uchwała sejmu z roku 1676, żeby odtworzyć na nowo mennicę srebra i złota, nie dała się wykonać „dla drogości materiałów i podrożenia wekslów", aż… przez sto lat. Dopiero w 1776 r. można było zabrać się do gruntownej reformy waluty.
Przez cały ten czas obniżał się ciągle wywóz towarów z Polski, natomiast wzmagał się nadmiernie przywóz; bilans handlowy Polski pogarszał się stale. Upadała produkcja w Polsce, bo cały szereg produkcji nie opłacał się, nie „kalkulował się" przy fatalnych stosunkach walutowych. Wszystkie stany ubożały. Nie dostarczał dostatecznego zarobku jeden stan drugiemu; przestała ręka rękę wspierać. Gdy się zdawało, że nadchodzi wreszcie poprawa ekonomiczna, nastąpiły rozbiory [...].
[...] Panującą w drugiej połowie XVIII wieku w Europie doktryną ekonomiczną był fizjokratyzm; w Polsce znany dobrze, ale – mimo wybitnie rolniczego charakteru kraju – nie przyjęty. Polscy ekonomiści doby stanisławowskiej i pierwszej ćwierci XIX w. liczą się tylko z fizjokratyzmem, ale go nie przejmują, tworząc obok niego (czasem czerpiąc nawet z niego pewne przesłanki) swoisty polski system ekonomii politycznej.
Anonimowy autor książki O związkach i przystosowaniu wzajemnem rolnictwa, rękodzieł i handlu (Warszawa 1786) uznaje wprawdzie, że rolnicy są „klasą zasadniczą", lecz twierdzi, że wszystkie warstwy społeczne powiększają bogactwo krajowe. Dowodząc, iż kupiec nadaje wartość towarowi, przewożonemu przez niego, tym właśnie przewożeniem – wyprzedzał współczesnych ekonomistów Zachodu. Podobnie Ferdynand Nax w swym Wykładzie prawideł początkowych ekonomji politycznej (Warszawa 1790) zwraca uwagę na to, że przemysł tworzy wartości nawet tam, gdzie ich zupełnie nie daje przyroda. Kołłątaj uznawał pracę za źródło bogactw. I gdzież tu fizjokratyzm?
Nie czuję się kompetentnym orzekać, czy i w jakim stopniu zaznaczył się tu wpływ Adama Smitha, którego klasyczne dzieło1 pojawiło się jeszcze w roku 1776; chociaż dopiero w roku 1811 Jan Znosko podał w polskim języku samo tylko streszczenie tego systemu (w Wilnie). Być może, iż swoistość polskich pomysłów ekonomicznych polegała na tym, że dawano pewnego rodzaju syntezę fizjokratyzmu i industrializmu, do czego dołączono następnie uwzględnianie indywidualizmów narodowych (u Skarbka). W każdym razie wbrew fizjokratyzmowi cechą życia ekonomicznego Polski pod koniec XVIII wieku jest dążenie do uprzemysłowienia. Wyniki były świetne; pobudowano liczne fabryki w całym kraju.
Nagle wszystko ulega gwałtownemu przewrotowi. Następują rozbiory Polski: państwo rozdarte, dorzecze Wisły – ta naturalna podstawa gospodarczego organizmu Polski – podzielone na trzy części, a życie ekonomiczne całe zmuszone [jest] dostosowywać się do obcych organizmów.
Na rozerwaniu Wisły najgorzej wyszedł zabór austriacki. Zachwiała się cała gospodarka Galicji, odkąd produktów rolniczych ni leśnych nie można było spławiać Wisłą do Gdańska; wywóz drogą kołową do zachodnich krajów austriackich nie mógł się opłacać z powodu nieproporcjonalnie wysokich kosztów przewozu – i jedynym sposobem użycia ziarna stało się przerabianie żyta na spirytus i pędzenie wódki dla chłopów na podstawie prawa propinacyjnego. Pogarsza się też fatalnie położenie ludności wiejskiej, zwłaszcza gdy ilość podatków austriackich doszła już w roku 1822 do nieprawdopodobnego „rozwoju", bo aż do 52 rodzajów. Starał się rząd austriacki z całych sił o to, żeby Galicja podupadła jak najbardziej. Jakież to znamienne, ze za Józefa II było w Galicji mniej kupców niż w roku 1772!
Rozwój przemysłu, otoczonego szczególną troską przez rząd polski podcięto w Austrii od razu, bo wyznaczono Galicję na teren ekspansji dla austriackiego handlu i przemysłu. Hut żelaznych było przedtem do 400, a już w roku 1810 pozostało ich pod rządami austriackimi zaledwie 14. Jak rząd przeszkadzał przemysłowi w Galicji, pouczyć mogą trzy przykłady z różnych lat pierwszej połowy XIX wieku, przykłady, za którymi kryją się tysiączne przypadki utrudnień.
Józef II wprowadził stemplowanie wyrobów przemysłowych w Austrii, żeby przeszkodzić w przemycaniu wyrobów zagranicznych. Środek posiadający więc znaczenie protekcyjne obrócono w Galicji w środek tępienia przemysłu w sposób stanowiący jedno z arcydzieł pomysłowości biurokratycznej: oto fabryce tkanin bawełnianych w Nawsiu pod Jasłem kazano posyłać wyroby do ostemplowania do Wiednia właśnie dlatego, że przewóz (kołami!) tam i z powrotem kosztowałby o wiele więcej niż wartość towaru. Trwało długo, nim po takiej lekcji ośmielił się ktoś założyć fabrykę – a gdy wreszcie znalazł się śmiałek, zakładający fabrykę sukna w Załoźcach w Galicji wschodniej, udzielono mu nauczki, co się zowie, każąc zapłacić 20 000 złotych reńskich podatku jeszcze przed wprawieniem w ruch zakładu. Kiedy zaś w roku 1847 wysyłał rząd grupę przemysłowców z Austrii i z Czech do Belgii dla studiowania tam uprawy i obróbki lnu i konopi, odmówiono wręcz prośbie o przyjęcie do tej wyprawy kogoś z Galicji. Skazano Galicję na to, żeby pozostała krajem wyłącznie rolniczym, a zatem i rolnictwo skazywano na niedorozwój, bo przecież wyższy rozkwit rolnictwa możliwy jest tylko przy równoczesnym rozwoju przemysłu.
Fryderyk II pruski przygotował natomiast zupełny upadek przemysłu polskiego w Wielkopolsce za pomocą celowo do tego stopnia obmyślanych taryf celnych. Na skutki nie trzeba było długo czekać: jeszcze przed rokiem 1820 zginął prawie doszczętnie przemysł płócienniczy i sukienniczy. Zabór pruski stawał się obszarem czysto rolniczym, zupełnie tak samo jak Galicja. Pielęgnowały też obydwa rządy sztuczne osadnictwo niemieckie na ziemiach polskich, i protegowały Żydów. Po roku 1830 (za rządów osławionego Flotwella) nie było w miastach wielkopolskich żadnego przemysłu, tylko elementarne niezbędne rzemiosła, handel zaś pozostawał wyłącznie w ręku Żydów, protegowanych za… ich patriotyzm niemiecki.
Centrum ziem polskich cieszyło się rządami własnymi, narodowymi, przynajmniej w latach 1807-1830, w Księstwie Warszawskim (do 1814) i w wykrojonej z jego resztek, a szumnie królestwem zatytułowanej „Kongresówce" (1815-1831).
Ledwie umilknął szczęk wojen napoleońskich, rozwija się dalej polska nauka ekonomiczna. Następują tłumaczenia Dawida Ricardo (1826), Maxa Cullocha (1828), a Saya zaczęto poznawać już od roku 1815. Wkracza do Polski szkoła Smitha, zostaje tutaj przyswojona, ale też przetrawiona, podobnie jak przedtem fizjokratyzm, służąc za podstawę do własnych pomysłów. W warszawskim uniwersytecie powstaje katedra ekonomii politycznej, na której drugi z rzędu jej profesor Fryderyk Skarbek, (od r. 1818) rozwija swe Gospodarstwo narodowe (ogłoszone drukiem w latach 1820-21). Wprowadzając w swój system dwa nie uwzględniane dotychczas czynniki: właściwości narodowe i historyczne („ducha instytucji dawnych i nowoczesnych z przemysłem narodowym związek mających"), wyprzedził Skarbek o dwadzieścia lat Fryderyka Lista.2
Teorii towarzyszyła energiczna praktyka. Rządy okrojonych małych polskich państewek, Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego, nie szczędziły wydatków na zaszczepianie przemysłu. Wszak słynna Łódź („Manchester polski") rozrosła się dzięki temu, że cała okolica stanowiła własność skarbu polskiego i rząd mógł tam swobodnie gospodarzyć. W roku 1828 założono Bank Polski, ów bank wiekopomny, „odbiegający od reguł wszelkiej cechowej bankowości". Wielki ten opiekun rolnictwa, handlu i przemysłu nie poprzestawał na popieraniu wszystkich gałęzi gospodarstwa narodowego, lecz sam występował z inicjatywą, uwzględniając szczególniej górnictwo oraz komunikację.
Dróg bitych zbudował rząd małej Kongresówki trzy razy tyle, co równocześnie cała olbrzymia Rosja, sam zaś Bank Polski około tysiąca kilometrów – jego dziełem jest wielki „trakt krakowski" z Warszawy przez Radom, Kielce i Miechów.
Po roku 1839 nastał okres dla kultury umysłowej polskiej najcięższy, wręcz zabójczy dla pracy gospodarczej. Nawet teoria chroniła się za granicę. Główny przedstawiciel polskiej ekonomii tych lat, liberał Ludwik Wołowski był specjalistą w kwestii banków i monety. Pisywał i był w ogóle czynnym długo, zwłaszcza w latach 1864-1875; w kraju nie było dla niego miejsca. August Cieszkowski ogłasza po francusku w Paryżu 1839 r. swe doniosłe dzieło Du crédit et de la circulation i przyczynia się wraz z Wołowskim do założenia najpoważniejszej instytucji francuskiej i jednej z najpoważniejszych w całym świecie: Crédit Foncier.
Po roku 1830 nie było również na ziemiach polskich żadnej wyższej szkoły technicznej. Krakowski Instytut, założony przez Wolne Miasto, był szkołą średnią – nie stała zaś wyżej nawet niemiecka Akademia Techniczna we Lwowie. Rządy zaborcze dbały wielce o to, żebyśmy sytuowali się jak najniżej w zawodach stanowiących o dobrobycie kraju. „Z dwojga złego" wolały tam zawsze polską sztukę niż polski handel i przemysł.
Od roku 1834 zamknięto towarom polskim drogę przez Rosję do Azji, a zabrano się też energicznie do tamowania polskiego wywozu do Rosji. W 1840 r. eksport ten wynosił ledwie trzecią część wartości z roku 1829 (najbardziej ucierpiał wywóz wyrobów wełnianych). I byłby rozpadł się w gruzy cały przemysł Kongresówki, gdyby nie obywatelska działalność Banku Polskiego, będącego aż do roku 1870 jedynym zakładem kredytowym w całym kraju (gdyż nie dopuszczano do zakładania nowych).
Doczekał się jeszcze Bank Polski, zanim go zamknięto, nowej ery komunikacyjnej: kolei żelaznych, a idąc zawsze z postępem, udzielił poparcia kolei warszawsko-wiedeńskiej, której budową kierował Stanisław Wysocki. Finansował też Bank żeglugę parową na Wiśle. Jego działalność była od dawna solą w oku władz rosyjskich. Dlatego też od roku 1870 zaczyna się przymusowa likwidacja Banku Polskiego, aż zniesiono go całkowicie w 1885 r.
W zaborze rosyjskim zaczęło grozić tym większe niebezpieczeństwo przemysłowi polskiemu, kiedy od roku 1850 zaprowadzono (wbrew postanowieniom kongresu wiedeńskiego) jednolitą taryfę cłową dla całego państwa rosyjskiego wraz z ziemiami polskimi. Podrożała skutkiem tego wielce produkcja, a więc obniżyła się siła konkurencyjna.
Przemysł chemiczny zniszczono wprost drożyzną soli. Największe saliny świata, wielickie, są tuż obok, ale oddzielała od nich granica rozbiorowa rosyjsko-austriacka: ustanowiono więc na tę sól „zagraniczną" cło wynoszące 375-500% jej ceny – skutkiem czego Kongresówka musiała sprowadzać sól z odległości 1200 km z kopalni południowo-rosyjskich. Albo też nawet mąka rosyjska bywała w Kongresówce tańsza od własnej, którą należałoby przewieźć tylko kilkanaście mil. Takie wyprawiała Rosja na nas cudy ekonomiczne swymi taryfami kolejowymi!
Feliks Koneczny