French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

O sprawach ekonomicznych rzut oka na polskie dzieje gospodarcze

w dniu piątek, 01 marzec 2002.

Wielki polski uczony Feliks Koneczny urodził się 140 lat temu, 1 listopada 1862 r. w Krakowie. W 1883 r. rozpoczął studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersy­tetu Jagiellońskiego, które ukończył pięć lat później pracą doktorską pt. Najdawniejsze stosunki Inflant z Pol­ską do r. 1393. W rok po studiach wyjechał do Rzymu w celu przeprowadzenia badań w archiwach watykańskich. Od 1890 r. pracował w Akademii Umiejęt­ności jako po­mocnik kancelaryjny, a następnie adiunkt. Potem do roku 1919 pracował w Bibliotece Jagielloń­skiej, jako kie­rownik działu rękopisów. W tym czasie na­pisał szereg książek, m. in. pierwszą w Polsce historię Śląska pt. Dzieje Śląska (1896). Za pracę pt. Jagiełło i Witold otrzymał renomowaną nagrodę Towarzystwa Hi­sto­ryczno-Literackiego w Paryżu (1893). Zajmował się w tym czasie również publicystyką. Współpracował z wie­loma czasopismami i w niektórych pracował jako redak­tor.

Był człowiekiem renesansu. Interesował się wie­loma dziedzinami. W latach 1896-1905 pisał recenzje te­atralne w „Przeglądzie Polskim". Poziom ich był tak wy­soki, że znany teatrolog prof. Raszewski nazwał Ko­necznego „największym być może polskim sprawoz­dawcą teatralnym".

W 1919 r. został zastępcą profesora na Uniwersyte­cie Stefana Batorego w Wilnie, gdzie uzyskał habilitację za pracę pt. Dzieje Rosji do 1449. W następnym roku został profesorem nadzwyczajnym, a w dwa lata później – profesorem zwyczajnym Uniwersytetu w Wilnie. W tym czasie wydał szereg książek, z których najważniejszą jest Polskie logos a ethos (1921). W 1929 r. został prze­niesiony na emeryturę. Wrócił z rodziną do Krakowa i zaczął pisać swoje najważniejsze prace (O wielości cy­wilizacji, Rozwój moralności i ważną dla historii kościoła w Polsce książkę Święci w dziejach narodu polskiego (1939)). Wtedy to powstała jego unikalna w skali świa­towej nauka o cywilizacjach. Rozpoczął też wtedy pisa­nie dzieł poświęconych filozofii dziejów (Prawa dziejowe, Cywilizacja żydowska, Cywilizacja bizantyńska).

Wojnę przeżył w Krakowie. W jej czasie spotkały go tragiczne wydarzenia – na wojnie zginęli jego dwaj sy­nowie. Sam Koneczny brał udział w podziemnym ruchu konspiracyjnym. Ostatnie powojenne lata swego życia poświęcił działalności publicystycznej. Kilka miesięcy przed śmiercią ukończył książkę pt. O ład w historii. Zmarł 10 lutego 1949 r. i spoczywa w rodzinnym grobie na cmentarzu salwatorskim w Krakowie.

Feliks Koneczny        

 Która z dziedzin życia kulturalnego jest najdo­nioślejsza i według czego uznawać jedne z gałęzi kultury za donioślejsze od drugich, którym odda­wać pierwszeństwo przed innymi jako mniej waż­nymi? – jałowe byłoby roztrząsanie pytań tego ro­dzaju. Gdzie wszystkie dziedziny życia publicz­nego kwitną, tam nie ma sporu o pierwszeństwo którejkolwiek z nich! Im zaś więcej gdzie zanie­dbań, tym więcej ochoty do dysput jałowych. U nas panował do niedawna wszechwładnie przesąd, ja­koby „kultura" składała się tylko z literatury, sztuki i nauki – a i dziś nie brak jeszcze umysłów uważa­ją­cych, jakoby sprawy ekonomiczne stały poza ob­rębem kultury…

Polskiej inteligencji, wykształconej na ogół wszechstronniej od inteligencji innych krajów, brak jednak z reguły wykształcenia ekonomicznego i skutkiem tego jest ona w praktyce życia… strasz­li­wie jednostronna. Poprawiło się pod tym wzglę­dem wiele w ostatnim pokoleniu; oby poprawa przybrała jak największe tempo, oby stała się ży­wiołową! Wszak nie ma prawdziwej niepodległości politycz­nej bez niezawisłości ekonomicznej.

Nie mając bynajmniej zamiaru, żeby sprawy ekonomiczne wywyższać kosztem innych działów kultury, stwierdzam tylko, że nadają się one najle­piej, bo najdogodniej, na wykładnik stanu kultury. Zapatrywania na sposoby bogacenia się, na sto­sunek bogactw do potrzeb społecznych, na stosu­nek potrzeb do ilości pracy, na rozkład pracy; oraz z drugiej strony społeczna bierność czy czynność majątków, zdatność do pracy gospodarczej zbio­rowej, stopień i celowość oszczędności – oto strony życia, przedstawiające wszelką kulturę w przekroju, zwłaszcza że nie ma ani jednej strony jakiejkolwiek kultury, która nie pozostawałaby w związku z jakąś stroną ekonomicznego życia. Sto­sunki go­spodarcze są jak eter w świecie material­nym; wni­kają wszędzie – i dlatego, dostarczając niezmier­nie wiele informacji, nadają się na ów wy­kładnik, o którym wspomniano.

Polskie życie gospodarcze łączyło się z ustro­jem rodowym, który u nas trwał długo, bo rozwią­zywał się dopiero za Kazimierza Wielkiego, a jesz­cze za Władysława Jagiełły istniał tu i ówdzie. Kto nie był „rodowcem", nie mógł dojść do posiadania ziemi, bo wszelka posiadłość była na początku po­siadłością rodu. Jednak w XIII wieku poczyna się emancypować własność indywidualna, za Kazimie­rza Wielkiego jest już przeważająca; ta własność należała z natury rzeczy też do dawnych rodow­ców, do osób, których stanowisko społeczne i eko­nomiczne polegało na tym, ze wywodzili się z „ro­dów", że należeli do związków rodowych – którą to cechę podkreślając z naciskiem osadnicy nie­mieccy (żadnych rodowych instytucji nie posiada­jący) nazwali tamtą warstwę dlatego „slahtą", co znaczy dosłownie: rodowcy.

Jak w całym świecie, podobnie i u nas gospo­darstwo było zrazu osadnicze, tj. polegało na tru­dzie i sztuce, jak wynaleźć i sprowadzić oschotni­ków do zajęć rolniczych, oczywiście za dobrym wynagrodzeniem. Warunki były tak korzystne, że chociaż z biegiem lat traciły z natury rzeczy na wartości, jednakże o zubożałym kmieciu słyszy się w Polsce dopiero o dwa wieki później (w XVI w.) niż o zubożałym szlachcicu (w XIV w.). Stosunek pana gruntu do osadnika polegał na warunkach dzierżawnych, rozmaitych, lecz wywodzących się ogółem z zasady, że nie wolno rugować dzier­żawcy, póki czyni zadość swym zobowiązaniom; toteż wyrobiły się faktycznie dzierżawy wieczyste.

Ustrój gospodarczy rozwija się wówczas, gdy przybywa normalnie pracowitych rąk i zdolnych głów, co pociąga za sobą różnicowanie ekono­miczne i coraz dokładniejsze wyzyskiwanie dóbr naturalnych oraz okoliczności, stanowiących tło prac gospodarczych w danym kraju. Taki normalny rozwój przerwany był w dziejach naszych, niestety, trzy razy raptownym ubytkiem rąk i głów: w poło­wie XIII wieku, w połowie wieku XVII i obecnie, gdy na naszych oczach dokonuje się najstraszliwsze, bezwzględne, prawdziwie barbarzyńskie łupienie Polski.

Historia pieniądza w Polsce

Przed przeszło czterystu laty Mikołaj Kopernik wydał rozprawę o biciu monety i o walucie w ogóle (De monetae cudendae ratione). Wbrew panują­cym pod koniec wieku XV i z początkiem XVI za­patrywaniom wystąpił z twierdzeniem, że nie może być dobrobytu przy słabym pieniądzu, a zwłaszcza cierpią na braku dobrej waluty warstwy uboższe; wykazał, jak mylne są przypuszczenia, że byt uboższych poprawia się przez to samo, że dyspo­nują większą ilością pieniądza. Dodał jeszcze Ko­pernik szereg spostrzeżeń, wśród których jedno zaskakujące: że przy słabym pieniądzu upadają i upadać muszą rzemiosła i nauki.

Nie było jeszcze wówczas w Europie pieniądza papierowego tylko kruszcowy. Dodawało się do srebra coraz więcej miedzi. Wartość rzeczywista sztuki monety spadała coraz niżej wartości nomi­nalnej. Na pozór zarabiał skarb państwa, pobiera­jąc zysk z różnicy kursu urzędowego i kupieckiego. Jakieś dziwne zaślepienie przeszkadzało sferom rządowym dostrzec to, co widział każdy kupiec; rząd w swych zamówieniach i zakupach musiał płacić ceny według kursu kupieckiego, tj. według rzeczywistej wartości swej monety, bo każdy do­stawca musiał podwyższać odpowiednio swe ceny, gdyż im słabszy był pieniądz, tym bardziej musiała wzrastać drożyzna. Swoje własne wierzytelności, np. podatki, musiała kasa rządowa przyjmować według kursu urzędowego, a zatem pobierała na­prawdę coraz mniej. Zbyt wielka różnica kursów zwracała się więc przeciwko skarbowi państwa. I tak popadało wszystko w coraz większe zuboże­nie.

Czasy wojenne nie sprzyjają poprawie waluty. Wojna trzydziestoletnia (1618-1648) spowodowała ciężkie przesilenie pieniężne w całej Europie. Cóż mówić o Polsce, skoro u nas było w ciągu 116 lat, w latach od 1600 do 1715 roku, lat wojennych 87, a pokojowych zaledwie 29! Stanowi to w sam raz 25%, to znaczy trzy razy więcej wojny niż pokoju; co czwarty rok wypoczynek przed nowymi trzema latami wojny – i tak przez całe 116 lat, a zatem przez cztery pokolenia!

Były to cztery pokolenia ciągle ubożejące, nie tylko nie mogące nic zaoszczędzić, lecz tracące bez ustanku i uszczuplające swe majętności. Przy­szedł „potop" i dalsze jego skutki u potomnych. Należy stwierdzić, że wszystkie te wojny polskie były obronne; nie prowadziliśmy ani jednej za­czepnej.

Uczciwa też była polityka pieniężna polskich rządów. Z początkiem XVII wieku zdarzyły się na­wet bankructwa państwowe w Hiszpanii, Francji i Holandii. Rządy psuły umyślnie pieniądz, a naj­pierw najgorzej w Anglii. We Francji poprawiono walutę dopiero w roku 1640, bijąc tzw. louidory, ale i te zaczęto wkrótce psuć na nowo, po prostu fał­szować nadmierną domieszką miedzi. Najgorzej było w Hiszpanii, która w XVII w. zeszła wprost na walutę miedzianą. Trzeba jej było nadawać kurs przymusowy, ażeby pospłacać długi państwowe. Zepsuto też monetę w Niderlandach, podległych wówczas władzy hiszpańskiej, a stamtąd przeszło psucie monety do Niemiec, Habsburgowie bili ta­lary, w których było 60% miedzi, a nawet 75%; zdarzało się nawet, że bito je całkowicie z miedzi i pociągano tylko lekkim srebrem.

W Polsce obniżono w roku 1578 stopę mone­tarną o 15%, lecz w innych państwach miała mo­neta stopę jeszcze niższą, nawet znacznie niższą i skutkiem tego Polska naraziła się na wywóz za granicę swego stosunkowo dobrego pieniądza. Z polskich monet bito za granicą, zwłaszcza w Belgii, sztuki podlejsze, co było ciągłym fałszowaniem na­szego pieniądza. Skupywano talary w Polsce, a pozbywano się ich w Niemczech. Spekulanci do­płacali z ochotą po kilka groszy na sztuce i wywo­zili do Niemiec. Gdy cena talara podniosła się, okazało się, że wartość jego była i tak znacznie mniejsza niż odpowiedniej ilości „drobnych", któ­rych brakowało. Zaczęło się więc bicie drobnej monety na wielką skalę. Skupywano nasze pienią­dze i przetapiano na nowo. Ceny towarów podsko­czyły szalenie.

Ażeby zapobiec fałszowaniu monety, posta­nowiono w 1616 r. wybijać co roku nowy stempel z datą roczną. Na ostrzygiwaczy pieniądza, którzy dorabiali się majątków, ostrzygując brzeżki srebra dookoła monety, naznaczono karę konfiskaty mie­nia i ucięcia ręki; podobnie na puszczających w obieg pieniądze nieważne. Wszystko nie zdało się na nic. W roku 1624 zastosowano radykalny śro­dek przeciw wykupywaniu monety, mianowicie wstrzymano bicie drobnych. Ale czasy wojen szwedzkich nie były porą sposobną do przeprowa­dzenia reformy monetarnej. Za Władysława IV ustanowiono nową stopę i nowe monety, lecz przesilenia nie zażegnano. A tymczasem kraj za­lany był obcą monetą. Skoro tylko polskie mennice wybiły nieco talarów, zaraz znikały one za granicą.

Podczas „potopu" przestały pracować mennice koronne; tylko we Lwowie bito pieniądze ze srebra kościelnego. Potem trzeba było spłacić czymś ol­brzymie długi u zaciężnych żołnierzy i skończyło się na tym, że obniżono wartość waluty prawie dwukrotnie, bo nie widziano już innego środka ra­tunku. Szelągów miedzianych wybito za dwa mi­liony. Była już moneta miedziana we Francji i w Szwecji, a w Polsce powstał wielki krzyk, gdy po­jawił się pierwszy miedziany szeląg. Jednak stał się monetą obiegową.

Najgorszy kryzys miał dopiero nadejść, gdy zaczęto wybijać nowy srebrny pieniądz (tzw. tynfy) wartości nominalnej 50 groszy, lecz którego war­tość istotna wynosiła tylko 12 groszy. W ciągu trzech lat nastąpiła przeraźliwa zmiana stopy. Przy zmianie weksli w Belgii tracił polski kupiec 16%. Ceny towarów podniosły się, również płace, dwu­krotnie. Nie tylko kupcy, ale każdy chłop przyjeż­dżający do miasta z artykułami żywności żądał za­płaty w stosunku do rzeczywistej wartości monety, a nie do urzędowej nominalnej. Straty ponosił przede wszystkim stan kupiecki.

W ciągu sześciu lat (od 1663 do 1669 r.) kurs pieniądza spadł o 100%. Uchwała sejmu z roku 1676, żeby odtworzyć na nowo mennicę srebra i złota, nie dała się wykonać „dla drogości materia­łów i podrożenia wekslów", aż… przez sto lat. Do­piero w 1776 r. można było zabrać się do gruntow­nej reformy waluty.

Przez cały ten czas obniżał się ciągle wywóz towarów z Polski, natomiast wzmagał się nadmier­nie przywóz; bilans handlowy Polski pogarszał się stale. Upadała produkcja w Polsce, bo cały szereg produkcji nie opłacał się, nie „kalkulował się" przy fatalnych stosunkach walutowych. Wszystkie stany ubożały. Nie dostarczał dostatecznego zarobku je­den stan drugiemu; przestała ręka rękę wspierać. Gdy się zdawało, że nadchodzi wreszcie poprawa ekonomiczna, nastąpiły rozbiory [...].

Handel i przemysł

[...] Panującą w drugiej połowie XVIII wieku w Europie doktryną ekonomiczną był fizjokratyzm; w Polsce znany dobrze, ale – mimo wybitnie rolni­czego charakteru kraju – nie przyjęty. Polscy eko­nomiści doby stanisławowskiej i pierwszej ćwierci XIX w. liczą się tylko z fizjokratyzmem, ale go nie przejmują, tworząc obok niego (czasem czerpiąc nawet z niego pewne przesłanki) swoisty polski system ekonomii politycznej.

Anonimowy autor książki O związkach i przy­stosowaniu wzajemnem rolnictwa, rękodzieł i han­dlu (Warszawa 1786) uznaje wprawdzie, że rolnicy są „klasą zasadniczą", lecz twierdzi, że wszystkie warstwy społeczne powiększają bogactwo kra­jowe. Dowodząc, iż kupiec nadaje wartość towa­rowi, przewożonemu przez niego, tym właśnie przewo­żeniem – wyprzedzał współczesnych eko­nomistów Zachodu. Podobnie Ferdynand Nax w swym Wy­kładzie prawideł początkowych ekonomji politycz­nej (Warszawa 1790) zwraca uwagę na to, że przemysł tworzy wartości nawet tam, gdzie ich zu­pełnie nie daje przyroda. Kołłątaj uznawał pracę za źródło bogactw. I gdzież tu fizjokratyzm?

Nie czuję się kompetentnym orzekać, czy i w jakim stopniu zaznaczył się tu wpływ Adama Smi­tha, którego klasyczne dzieło1 pojawiło się jeszcze w roku 1776; chociaż dopiero w roku 1811 Jan Znosko podał w polskim języku samo tylko stresz­czenie tego systemu (w Wilnie). Być może, iż swoistość polskich pomysłów ekonomicznych po­legała na tym, że dawano pewnego rodzaju syn­tezę fizjokratyzmu i industrializmu, do czego dołą­czono następnie uwzględnianie indywidualizmów narodowych (u Skarbka). W każdym razie wbrew fizjokratyzmowi cechą życia ekonomicznego Polski pod koniec XVIII wieku jest dążenie do uprzemy­słowienia. Wyniki były świetne; pobudowano liczne fabryki w całym kraju.

Nagle wszystko ulega gwałtownemu przewro­towi. Następują rozbiory Polski: państwo rozdarte, dorzecze Wisły – ta naturalna podstawa gospo­darczego organizmu Polski – podzielone na trzy części, a życie ekonomiczne całe zmuszone [jest] dostosowywać się do obcych organizmów.

Na rozerwaniu Wisły najgorzej wyszedł zabór austriacki. Zachwiała się cała gospodarka Galicji, odkąd produktów rolniczych ni leśnych nie można było spławiać Wisłą do Gdańska; wywóz drogą kołową do zachodnich krajów austriackich nie mógł się opłacać z powodu nieproporcjonalnie wysokich kosztów przewozu – i jedynym sposobem użycia ziarna stało się przerabianie żyta na spirytus i pę­dzenie wódki dla chłopów na podstawie prawa propinacyjnego. Pogarsza się też fatalnie położe­nie ludności wiejskiej, zwłaszcza gdy ilość podat­ków austriackich doszła już w roku 1822 do nie­prawdopodobnego „rozwoju", bo aż do 52 rodza­jów. Starał się rząd austriacki z całych sił o to, żeby Galicja podupadła jak najbardziej. Jakież to zna­mienne, ze za Józefa II było w Galicji mniej kup­ców niż w roku 1772!

Rozwój przemysłu, otoczonego szczególną troską przez rząd polski podcięto w Austrii od razu, bo wyznaczono Galicję na teren ekspansji dla au­striackiego handlu i przemysłu. Hut żelaznych było przedtem do 400, a już w roku 1810 pozostało ich pod rządami austriackimi zaledwie 14. Jak rząd przeszkadzał przemysłowi w Galicji, pouczyć mogą trzy przykłady z różnych lat pierwszej połowy XIX wieku, przykłady, za którymi kryją się tysiączne przypadki utrudnień.

Józef II wprowadził stemplowanie wyrobów przemysłowych w Austrii, żeby przeszkodzić w przemycaniu wyrobów zagranicznych. Środek po­siadający więc znaczenie protekcyjne obrócono w Galicji w środek tępienia przemysłu w sposób sta­nowiący jedno z arcydzieł pomysłowości biurokra­tycznej: oto fabryce tkanin bawełnianych w Nawsiu pod Jasłem kazano posyłać wyroby do ostemplo­wania do Wiednia właśnie dlatego, że przewóz (kołami!) tam i z powrotem kosztowałby o wiele więcej niż wartość towaru. Trwało długo, nim po takiej lekcji ośmielił się ktoś założyć fabrykę – a gdy wreszcie znalazł się śmiałek, zakładający fa­brykę sukna w Załoźcach w Galicji wschodniej, udzielono mu nauczki, co się zowie, każąc zapła­cić 20 000 złotych reńskich podatku jeszcze przed wprawieniem w ruch zakładu. Kiedy zaś w roku 1847 wysyłał rząd grupę przemysłowców z Austrii i z Czech do Belgii dla studiowania tam uprawy i ob­róbki lnu i konopi, odmówiono wręcz prośbie o przyjęcie do tej wyprawy kogoś z Galicji. Skazano Galicję na to, żeby pozostała krajem wyłącznie rol­niczym, a zatem i rolnictwo skazywano na niedo­ro­zwój, bo przecież wyższy rozkwit rolnictwa moż­liwy jest tylko przy równoczesnym rozwoju prze­mysłu.

Fryderyk II pruski przygotował natomiast zu­pełny upadek przemysłu polskiego w Wielkopolsce za pomocą celowo do tego stopnia obmyślanych taryf celnych. Na skutki nie trzeba było długo cze­kać: jeszcze przed rokiem 1820 zginął prawie do­szczętnie przemysł płócienniczy i sukienniczy. Za­bór pruski stawał się obszarem czysto rolniczym, zupełnie tak samo jak Galicja. Pielęgnowały też obydwa rządy sztuczne osadnictwo niemieckie na ziemiach polskich, i protegowały Żydów. Po roku 1830 (za rządów osławionego Flotwella) nie było w miastach wielkopolskich żadnego przemysłu, tylko elementarne niezbędne rzemiosła, handel zaś po­zostawał wyłącznie w ręku Żydów, protegowanych za… ich patriotyzm niemiecki.

Centrum ziem polskich cieszyło się rządami własnymi, narodowymi, przynajmniej w latach 1807-1830, w Księstwie Warszawskim (do 1814) i w wykrojonej z jego resztek, a szumnie królestwem zatytułowanej „Kongresówce" (1815-1831).

Ledwie umilknął szczęk wojen napoleońskich, rozwija się dalej polska nauka ekonomiczna. Na­stępują tłumaczenia Dawida Ricardo (1826), Maxa Cullocha (1828), a Saya zaczęto poznawać już od roku 1815. Wkracza do Polski szkoła Smitha, zo­staje tutaj przyswojona, ale też przetrawiona, po­dobnie jak przedtem fizjokratyzm, służąc za pod­stawę do własnych pomysłów. W warszawskim uniwersytecie powstaje katedra ekonomii politycz­nej, na której drugi z rzędu jej profesor Fryderyk Skarbek, (od r. 1818) rozwija swe Gospodarstwo narodowe (ogłoszone drukiem w latach 1820-21). Wprowadzając w swój system dwa nie uwzględ­niane dotychczas czynniki: właściwości narodowe i historyczne („ducha instytucji dawnych i nowocze­snych z przemysłem narodowym związek mają­cych"), wyprzedził Skarbek o dwadzieścia lat Fry­deryka Lista.2

Bank Polski

Teorii towarzyszyła energiczna praktyka. Rządy okrojonych małych polskich państewek, Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongreso­wego, nie szczędziły wydatków na zaszczepianie przemysłu. Wszak słynna Łódź („Manchester pol­ski") rozrosła się dzięki temu, że cała okolica sta­nowiła własność skarbu polskiego i rząd mógł tam swobodnie gospodarzyć. W roku 1828 założono Bank Polski, ów bank wiekopomny, „odbiegający od reguł wszelkiej cechowej bankowości". Wielki ten opiekun rolnictwa, handlu i przemysłu nie po­przestawał na popieraniu wszystkich gałęzi gospo­darstwa narodowego, lecz sam występował z ini­cjatywą, uwzględniając szczególniej górnictwo oraz komunikację.

Dróg bitych zbudował rząd małej Kongresówki trzy razy tyle, co równocześnie cała olbrzymia Ro­sja, sam zaś Bank Polski około tysiąca kilometrów – jego dziełem jest wielki „trakt krakowski" z War­szawy przez Radom, Kielce i Miechów.

Po roku 1839 nastał okres dla kultury umysło­wej polskiej najcięższy, wręcz zabójczy dla pracy gospodarczej. Nawet teoria chroniła się za granicę. Główny przedstawiciel polskiej ekonomii tych lat, liberał Ludwik Wołowski był specjalistą w kwestii banków i monety. Pisywał i był w ogóle czynnym długo, zwłaszcza w latach 1864-1875; w kraju nie było dla niego miejsca. August Cieszkowski ogła­sza po francusku w Paryżu 1839 r. swe doniosłe dzieło Du crédit et de la circulation i przyczynia się wraz z Wołowskim do założenia najpoważniejszej instytucji francuskiej i jednej z najpoważniejszych w całym świecie: Crédit Foncier.

Po roku 1830 nie było również na ziemiach polskich żadnej wyższej szkoły technicznej. Kra­kowski Instytut, założony przez Wolne Miasto, był szkołą średnią – nie stała zaś wyżej nawet nie­miecka Akademia Techniczna we Lwowie. Rządy zaborcze dbały wielce o to, żebyśmy sytuowali się jak najniżej w zawodach stanowiących o dobroby­cie kraju. „Z dwojga złego" wolały tam zawsze pol­ską sztukę niż polski handel i przemysł.

Od roku 1834 zamknięto towarom polskim drogę przez Rosję do Azji, a zabrano się też ener­gicznie do tamowania polskiego wywozu do Rosji. W 1840 r. eksport ten wynosił ledwie trzecią część wartości z roku 1829 (najbardziej ucierpiał wywóz wyrobów wełnianych). I byłby rozpadł się w gruzy cały przemysł Kongresówki, gdyby nie obywatel­ska działalność Banku Polskiego, będącego aż do roku 1870 jedynym zakładem kredytowym w całym kraju (gdyż nie dopuszczano do zakładania no­wych).

Doczekał się jeszcze Bank Polski, zanim go zamknięto, nowej ery komunikacyjnej: kolei żela­znych, a idąc zawsze z postępem, udzielił poparcia kolei warszawsko-wiedeńskiej, której budową kie­rował Stanisław Wysocki. Finansował też Bank że­glugę parową na Wiśle. Jego działalność była od dawna solą w oku władz rosyjskich. Dlatego też od roku 1870 zaczyna się przymusowa likwidacja Banku Polskiego, aż zniesiono go całkowicie w 1885 r.

Niszczenie polskiego przemysłu

W zaborze rosyjskim zaczęło grozić tym więk­sze niebezpieczeństwo przemysłowi polskiemu, kiedy od roku 1850 zaprowadzono (wbrew posta­nowieniom kongresu wiedeńskiego) jednolitą taryfę cłową dla całego państwa rosyjskiego wraz z zie­miami polskimi. Podrożała skutkiem tego wielce produkcja, a więc obniżyła się siła konkurencyjna.

Przemysł chemiczny zniszczono wprost droży­zną soli. Największe saliny świata, wielickie, są tuż obok, ale oddzielała od nich granica rozbiorowa rosyjsko-austriacka: ustanowiono więc na tę sól „zagraniczną" cło wynoszące 375-500% jej ceny – skutkiem czego Kongresówka musiała sprowadzać sól z odległości 1200 km z kopalni południowo-ro­syjskich. Albo też nawet mąka rosyjska bywała w Kongresówce tańsza od własnej, którą należałoby przewieźć tylko kilkanaście mil. Takie wyprawiała Rosja na nas cudy ekonomiczne swymi taryfami kolejowymi!

                                      Feliks Koneczny

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com