Tymczasem biznes znajduje się w zastoju z powodu braku sprzedaży, a my walczymy ze wzrastającym ciężarem ogromnego opodatkowania i długu. W 1932 r. nasze podatki przekroczyły 13 miliardów dolarów, co oznacza, że tego roku każdy pracujący oddawał jeden dzień z dwóch i pół tylko na zapłacenie podatków. W latach 1933-34 podatki wciąż rosły. Obietnica ciągle wyższych podatków staje się szybko bolesną rzeczywistością. Dziś, w 2001 r., każdy pracownik oddaje jeden z dwóch dni pracy na zapłacenie podatku.
Wzrastające wydatki na ulgi i poprawę sytuacji muszą być pokrywane głównie z coraz większych podatków. Jako podatnicy zbliżamy się do dnia, kiedy będziemy zaciskali nasze pasy coraz mocniej wokół już pustego żołądka. Ponieważ gwałtowny wzrost podatków wciąż postępuje, szczyt tego procesu przyniesie eksplozję narodowego bankructwa. Czy musimy cierpliwie siedzieć i czekać, aż to się stanie?
Rosnąca opieka społeczna i fundusze zapomogowe obciążają tych, którzy są zatrudnieni. Fundusze te już okazują się niewystarczające, by zabezpieczyć przyzwoity poziom wyżywienia, ubrania i schronienia dla bezrobotnych i ich rodzin. Większość z nich mocno pragnie i chce pracować, ale nie potrafimy znaleźć dla nich pracy. A jednak muszą oni jakoś żyć. Żeby więc zaopatrzyć ich w żywność, ubranie i schronienie zaciągamy młodych mężczyzn do robót, planujemy niepotrzebne budowle i używamy pracy ręcznej, podczas gdy maszyny mogą wykonać tę samą pracę lepiej i szybciej. Wszystko to z funduszy publicznych w imię ulżenia bezrobociu. Skąd się biorą te fundusze? Rząd czerpie je głównie z podatków, tak że w efekcie wszyscy z nas, podatnicy, zatrudniamy bezrobotnych.
Chociaż fundusze natychmiast potrzebne na ulgi są uzyskiwane przez emisję obligacji, skupowanych głównie przez banki, obligacje muszą być ostatecznie spłacone z podatków. W ten sposób gromadzimy przyszły dług na długu obecnym, odkładając na przyszłość zapłatę za dzisiejszy nieład.
Wysiłki rządu, by rozprowadzić dodatkową siłę nabywczą przez pożyczki, programy prac obywatelskich i publicznych oraz środki zapomogowe zwiększyły zatrudnienie i ożywiły produkcję, lecz siła zakupu znajdująca się w rękach krajowych konsumentów była niewystarczająca, by wchłonąć całość tej produkcji. Bezrobocie zostało zredukowane, ale wiele ludzi w ten sposób zatrudnionych pracowało na pół etatu. Był to zbyt krótki czas pracy, żeby mogli oni zarobić nawet połowę płacy minimalnej. Bezustanny postęp technologiczny nie może zostać zatrzymany przez ograniczenie czasu pracy i przeciążanie kosztami przedsiębiorstw.
W grudniu 1934 r. 19 milionów 18 tysięcy osób w Stanach Zjednoczonych otrzymało zapomogi z agencji publicznych. Około jedna osoba na siedem spośród wszystkich Amerykanów była uzależniona od opieki społecznej i funduszy zapomogowych. Według ówczesnych ocen suma wydawana na rządowy program naprawczy równała się zdumiewającej na owe czasy liczbie 12.000 dolarów na minutę. Pieniądze te były pożyczane głównie od systemu bankowego przez emisję obligacji rządowych. Jednocześnie statystycy oceniali, że ponad 85% majątku przedsiębiorstw USA stanowiło dług wobec systemu bankowego.
Przedsiębiorstwa nie mogą pożyczać, banki nie mogą udzielać pożyczek, a konsumenci nie mogą kupować. W tym błędnym kole poprawa sytuacji jest zablokowana.
Każda kobieta, każdy mężczyzna i każde dziecko w USA ma dzisiaj (w marcu 2001 r.) dług wobec rządu federalnego w wysokości 20 211 dolarów US i liczba ta stale rośnie (każdego dnia o 154 miliony dolarów). W jaki sposób może to być kiedykolwiek spłacone? A jednak przeważa stanowisko, że nie mamy się co obawiać spłacenia naszych długów, że jest to niewielki problem i że dalej musimy pożyczać i cieszyć się wydawaniem naszego bogactwa. Zostało to zaplanowane jako praktyczny sposób doprowadzenia nas do obecnego niedostatku.
W jaki sposób coraz większy dług może być metodą pozbycia się naszego obecnego zadłużenia? Równie dobrze moglibyśmy próbować powstrzymać oziębienie pogody przez zdejmowanie kolejnych części ubrania.
Mamy też niespodziewane widowisko zorganizowanego i sankcjonowanego przez rząd planu sabotażu – celowe zniszczenie majątku rolniczego, żeby ograniczyć produkcję do poziomu bieżącej konsumpcji. W jaki sposób bogactwo może przynosić korzyści potrzebującym konsumentom przez zniszczenie go? Oczywiście zniszczenie bogactwa niszczy także odpowiadające mu zaspokojenie ludzkich potrzeb.
Pisząc w Saturday Evening Post o odwiecznym marzeniu człowieka o dostatku dla wszystkich i o jego obecnej niezdolności do zarządzania swoimi własnymi sprawami Garet Garret mówi: „W samym akcie zablokowania rzeczywistości nieograniczonego dostatku jest on (człowiek) zawiedziony, nie przez coś, co jest niepomyślne dla samego marzenia, ale ponieważ marzenie spełniło się. Obfitość przygniata go. Nie może dać sobie z tym rady. A kiedy próbuje on wyjaśnić dlaczego – to, co mówi nie ma sensu dla niego samego. Ponieważ ludzie mogą wyprodukować więcej, niż mogą skonsumować, nie mogą oni konsumować tyle, ile chcą. Czy to ma sens? A jednak musi on zachowywać się, jak gdyby to miało sens, niezdolny do wymyślenia, co innego można by zrobić.
Płaci gotówką pochodzącą z publicznego sektora, którym jest jego własna kieszeń, żeby zaorać swoją bawełnę, ponieważ jest za dużo bawełny, nie zatrudnia się, żeby hodować pszenicę, ponieważ są nadwyżki pszenicy, kupuje prosiaki, hoduje je i zabija, żeby się ich pozbyć; tą samą gotówką ze swojej kieszeni płaci sobie za ograniczanie swoich godzin pracy; i nic z tego nie ma sensu, ponieważ oczywiście tym sposobem, jeśli będzie to kontynuowane, uczyni on świat biednym... Nigdy nie było gorszego bałaganu. Cudowny mechanizm ekonomiczny, z którego byliśmy dumni zepsuł się bezsensownie."
Z pewnością nasze zasoby naturalne, nasze pola, kopalnie i fabryki, z całą ich zdolnością produkcyjną istnieją dziś, tak jak istniały w 1929 r. I wiemy z jeszcze większą pewnością, że potrzeby i pragnienia naszych obywateli dotyczące żywności, odzieży i schronienia, nie wspominając o takich rzeczach, jak radioodbiorniki, ciepłe koce i samochody są tak wielkie, jeśli nie większe, jak nigdy dotąd.
A jednak wmawia się nam teraz, że jesteśmy zadłużeni. Od 1929 do 1935 r. wartość naszego narodowego bogactwa, liczona w dolarach, skurczyła się o więcej niż 100 miliardów dolarów – blisko jedną trzecią jego całkowitej wartości z 1929 r. „Eksperci finansowi" stwierdzają, że przeliczywszy na pieniądze blisko jedna trzecia naszego bogactwa znikła jak kamfora.
Teraz, jeśli jedna trzecia naszego kraju zostałaby zniszczona przez trzęsienie ziemi, pożary czy powódź moglibyśmy zrozumieć, jak jedna trzecia naszego bogactwa mogła zostać zniszczona. Ale przecież nie było żadnej takiej katastrofy. Natura była dla nas łaskawa. Ameryka jest tak piękna i obfita jak zawsze, z jej bogatymi plonami i fabrykami wypełnionymi maszynerią.
Co się stało z tym bogactwem, co doprowadziło je do utraty wartości? Kompletnie nic. Samo bogactwo wciąż istnieje, ale jego wartość, liczona w pieniądzach, została zniweczona. Uczyniliśmy fatalny błąd mieszając nasze BOGACTWO z PIENIĘDZMI i w ten sposób pozbawiliśmy się bogactwa, którego potrzebujemy.
Stoimy po drugiej stronie sklepowej szyby z mnóstwem towarów, patrzymy na nią i pragniemy mieć więcej pieniędzy, więcej siły nabywczej. Zniechęceni i oszołomieni wzdychamy do bogactwa dóbr za szybą, które jest nam odmówione po prostu przez ograniczenia naszego własnego tworu, Systemu Monetarnego. Co za tragiczny absurd! I jest to podwójnie bezsensowne, ponieważ może to zostać zmienione, kiedy tylko zdecydujemy się to zmienić.
Spróbujmy przedstawić problem w sposób prosty i precyzyjny. Posłużenie się znanymi faktami naprowadzi nas być może na trop odpowiedzi. Inżynierowie przemysłu zapewniają, że jesteśmy w stanie produkować pod dostatkiem wszystko, czego potrzebujemy dla zaspokojenia naszych potrzeb. Zatem dlaczego tego nie robimy? Musi być tak dlatego, że po prostu już wyprodukowaliśmy więcej, niż możemy sprzedać.
Nasze rozwiązanie musi leżeć gdzieś w tej tak zwanej „nadprodukcji". Dlaczego nie możemy sprzedać tego „nadmiaru dóbr"? Ponieważ nie ma w kraju wystarczającej siły nabywczej, żeby zrównoważyć ceny dóbr, które wyprodukowaliśmy. To jest jasne dla każdego.
„Kłopotem jest najwyraźniej nie brak potrzeb, ale brak siły nabywczej."1
Brak siły nabywczej w rękach potencjalnych klientów jest zakorzeniony w naszym systemie monetarnym. A przecież pieniądze zostały wynalezione przez samego człowieka jako miara wartości dla ułatwień w prowadzeniu biznesu.
Czy to możliwe, że gdy biznes działa dzisiaj zawsze musi istnieć ta niepokupna nadwyżka, którą absurdalnie uczciliśmy mianem „nadprodukcji"? Z pewnością śmieszne jest mówienie o nadprodukcji tak długo, jak konsumenci potrzebują dóbr i chcą je kupić. Sama idea nadprodukcji jest bezsensownym fałszem, dopóki istnieje niezaspokojony popyt.2
Zbliżamy się teraz do sedna problemu. Bardzo wyraźnie nasze trudności związane są nie z nadprodukcją, ale raczej z zaniżoną konsumpcją. Konsumenci muszą mieć siłę nabywczą, żeby kupić produkty. Ale nie mamy tej koniecznej siły nabywczej. Zaniżona konsumpcja istnieje, ponieważ nie mamy dostatecznej siły nabywczej, żeby kupić wszystkie dobra, które produkujemy.
Mamy obfite środki na finansowanie produkcji, ale małe i wadliwe środki na finansowanie konsumpcji. Producenci mogą produkować, ale konsumenci nie mogą konsumować.
Dlaczego konsumentom brakuje siły nabywczej? Odpowiedzi należy szukać w samym systemie finansowym. Ten stały brak istnieje, ponieważ system monetarny, który był zaprojektowany do osiągnięcia gładkiego przepływu dóbr od producenta do konsumenta, ma tkwiące w swojej naturze DWA FUNDAMENTALNE DEFEKTY, tak poważne, że system załamał się. Te katastrofalne defekty stanowią korzenie depresji, ubóstwa, długu i opodatkowania, ponieważ dają początek chronicznemu brakowi siły nabywczej. Ten brak istniał zarówno w czasie „depresji", jak i w czasie „dobrobytu".
J. Crate Larkin (cdn)
1- Przegląd Amerykańskiej Zdolności Konsumpcyjnej, studia Instytutu Brookings, s. 57. Generał Hugh Johnson, były administrator National Recovery, powiedział w 1933 r.: “Zdolność zakupu ludzi nie jest tak duża, jak całkowita wartość tego, co jest wystawione na sprzedaż.”
2- „Stany Zjednoczone nie osiągnęły stopnia ekonomicznego rozwoju, w którym możliwa jest produkcja wyższa, niż chęci konsumpcyjne wszystkich obywateli amerykańskich.” Digest of Brookings Institution Studies, s. 57.