French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Ojciec Pio, prawdziwy kapłan Jezusa Chrystusa

w dniu środa, 01 maj 2002.

Pierwszy kapłan-stygmatyk w historii Kościoła

Sługa i naśladowca Ukrzyżowanego, cierpiał Mękę Pańską

    W dniu 16 czerwca 2002 r. papież Jan Pa­weł II dokonał kanoniza­cji Ojca Pio z Pietrelciny, który zmarł 23 września 1968 r., w wieku 81 lat, a który był beatyfiko­wany 2 maja 1999 r. przez pa­pieża Jana Pawła II. W czasie be­atyfikacji, Jan Paweł II powiedział: "Ten po­korny zakonnik – kapu­cyn za­dziwił świat swoim życiem, całkowitym od­daniem modlitwie i słuchaniu braci. Niezliczone rzesze wiernych spo­tykały go w San Giovanni Rotondo i to pielgrzy­mowanie nie ustało nawet po jego śmierci. Gdy byłem studentem w Rzymie i ja mia­łem okazję po­znać go osobiście. I dzisiaj Bogu Najwyższemu dziękuję, że daje mi możli­wość wpi­sania go w poczet błogosławionych..."

Dzieciństwo

Dnia 25 maja 1887 r. w małżeństwie Grazia Forgione i Marii Józefy Di Nunzio, zamieszkałym w Pietrelcinie koło Benewentu, w południowych Wło­szech, przyszedł na świat chłopiec, któremu na­stępnego dnia na Chrzcie św. nadano imię Franci­szek. Dziecko rozwijało się normalnie, jak inne dzieci. Było bardzo spokojne i raczej nic nie wska­zywało na to, aby miało kiedyś sprawiać trudności.

Kiedy chłopiec miał 5 lat (1892 r.), złożył obiet­nicę oddania się na zawsze Panu. Już wtedy, jak podają źródła, miał walczyć z szatanem. Doznał też niezwykłej łaski w postaci objawienia się Matki Bożej. Odznaczał się skłonnością do samotności. Matka nieraz zachęcała go, by poszedł pobawić się z rówieśnikami. „Nie, mamo, bo chłopcy tak brzydko mówią i przeklinają" – odpowiedział matce. Mając 9 czy 10 lat biczował się żelaznym łańcuchem. Rodzice polecili, by pasł dwie owce. Na pastwisku, gdy był sam, odmawiał różaniec. Gdy był razem z kolegami, żartował z nimi, a ko­rzystając z wolnego czasu wyrabiał z glinki roz­ma­ite figurki, zwłaszcza św. Michała, pasterzy do szopki, Dzieciątka Jezus. Podczas modlitwy, z prostotą dziecka klęczał na ziemi i składał ręce. Z umiłowania modlitwy i samotności zrodziło się pra­gnienie przyjmowania cierpienia i wynagra­dzania. W taki to sposób przygotowywał się do przyszłych zadań wynikających z powołania. Po­godnie znosił przykrości wyrządzane mu przez szkolnych kole­gów.

W 12 roku życia (1899 r.) przyjął I Komunię św. W tym samym roku, 27 września, przyjął w swej rodzinnej parafii Pietrelcina sakramenty bierzmowania. Jako dziecko lubił spędzać czas w rodzinnym ogrodzie, pod drzewem. Zdarzały się wtedy „potyczki" z szatanem, z których – jak sam wyznaje – zawsze wychodził zwycięsko.

Powołanie zakonne

W chłopięcej głowie Franka pojawiały się różne myśli, dotyczące drogi życia. W sposób szczególny myślał o tym w grudniu 1902 r. Chciał w sposób całkowity, wewnętrzny, oddać się Bogu. Tylko gdzie? W tym czasie miało miejsce pewne objawienie, w którym poznał, że Pan powołuje go do życia zakonnego.

Do rodzinnej miejscowości Pietrelcina przy­chodził brat Kamil z zakonu Kapucynów. Miał on długą brodę i robił wrażenie patriarchy. Chodził tutaj po kweście. Był bardzo życzliwy dla wszyst­kich, urzekał swoją dobrocią. Małemu Frankowi przypadł do gustu ten właśnie brat. Obudziło się w nim pragnienie wstąpienia do tego właśnie za­konu. Ów brat poradził, że powinien w tej sprawie napi­sać do ojca prowincjała do Benewentu. Fra­nek na­pisał list. Odpowiedź była jednak od­mowna. W za­konie nie było miejsca. Trzeba było poczekać pół roku. Doradzono wówczas małemu Frankowi: – Idź do innego zakonu. Może do Re­demptorystów? Może do Franciszkanów? A mały Franek pytał: – Czy oni noszą brody? – Nie. – To nie pójdę tam. Ja chcę do takiego zakonu, w któ­rym noszą brody!

Wreszcie otrzymał pozytywną odpowiedź od o. Prowincjała Kapucynów. Rodzice również wy­razili zgodę, by syn poświęcił się służbie Bożej w zako­nie Kapucynów. Rozstając się z matką - jak sam wspomina – usłyszał jej słowa: „Synu mój, zdaje mi się, że to rozstanie wydziera serce z mego wnę­trza... Ale nie patrz w tej chwili na ból twej matki: święty Franciszek cię wezwał, a więc idź!" 6 stycz­nia 1903 r. z błogosławieństwem ro­dziców opuścił dom. Rozpoczęła się długa droga życia zakon­nego, która – według objawienia otrzyma­nego 1 stycznia 1903 r. – stała się jednym pa­smem du­chowej walki z szatanem i złem. Kole­dzy z nowi­cjatu zauważyli, że podczas rozważa­nia Męki Pań­skiej z jego oczu płynęły łzy.

Już w nowicjacie doznał niezwykłych łask w postaci objawień Matki Bożej. Po ukończeniu stu­diów filozoficznych, pod koniec października 1907 r., został przeniesiony razem z kolegami do Ser­ra­capriola koło Foggii na studia teologiczne. 27 stycznia 1907 r., gdy minęły 3 lata od złożenia pierwszej profesji, brat Pius złożył wieczyste śluby. Niższe święcenia i sub­diakonat w Benewencie otrzymał w 1908 r. Brat Pius był chorowity. Po konsultacji z lekarzami uznano za wskazane, by odbył kurację w rodzinnej miejscowości.

18 lipca 1909 r. otrzymuje święcenia diako­natu. Powoli dobiegło końca jego życie semina­ryjne. Świadkowie tego okresu jego życia opowia­dają, że wyróżniał się szczególnym umiłowaniem modlitwy. Raz po raz spotykano go w mieszkaniu klęczącego i zapłakanego. Z tego okresu warto odnotować jedno zdarzenie bilokacji. Było to w styczniu 1905 r. Brat Pius wraz z br. Anastazym modlili się w chórze zakonnym. Zbliżała się go­dzina 23.00 „w jednym momencie – opowiada brat Pius - znalazłem się w jakimś mieszkaniu, gdzie umierał ojciec rodziny. Matka rodziła. Uka­zała mi się wówczas Matka Boża i powiedziała: Otocz szczególną opieką to nowo narodzone dziecię, bo to wielki skarb. Jakże to możliwe za­pytałem – skoro jestem klerykiem i zupełnie nie znam tej ro­dziny? Gdzie i kiedy ją spotkam? Nie bój się – od­powiedziała Matka Boża – przyjdzie czas, że to dziecię już jako dorosłą dziewczynę spotkasz u św. Piotra i ją wyspowiadasz." W r. 1922 matka wraz z córką przeniosła się do Rzymu. Córka wy­spowia­dała się w bazylice św. Piotra u Ojca Pio w czasie jego bilokacji. W 1923 r. Dziewczyna przy­była do San Giovanni Rotondo. O. Pio powiedział do niej: „Znam cię i wiem, że w dniu twych narodzin umarł twój ojciec. Ty również i mnie znasz. Przecież u mnie się spowiadałaś w ubiegłym roku w bazylice św. Piotra (...) Zostałaś oddana przez Maryję pod moją opiekę."

Kapłan - ofiara miłości Chrystusowej

Brat Pius bardzo pragnął zostać kapłanem, lecz nawroty chorób powodowały przerwy w stu­diach. Naukę uzupełniał więc prywatnie. W uro­czystość św. Wawrzyńca diakona, 10 sierpnia 1910 r., brat Pius przyjął święcenia kapłańskie w katedrze w Benewencie. Spełniło się jego żarliwe pragnienie. Został kapłanem Chrystusowym. Był szczęśliwy. Od tego dnia wszyscy mówią do niego Padre Pio. W cztery dni później, 14 sierp­nia, Padre Pio odprawił uroczystą Mszę św. w swojej rodzin­nej miejscowości. Po prymicjach przez jakiś czas pozostał w rodzinnej miejscowo­ści ze względu na zły stan zdrowia. Cieszył się, że jest kapłanem. Eucharystia stała się centrum jego życia. W tym roku (1910) miały miejsce pierwsze objawienia dotyczące stygmatów. Ze względu na stan zdrowia przedłużał się pobyt Padre Pio w ro­dzinnej miej­scowości. W piątym roku swego ka­płaństwa Ojciec Pio został powołany do służby wojskowej na sku­tek rozpoczętych działań wojen­nych I wojny świa­towej. W niespełna dwa tygo­dnie później został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia.

Diabeł w klasztorze w Foggii

17 lutego 1916 r. Ojciec Pio razem z o. Augu­stynem przybył z Benewentu do kasztoru w Fog­gii, gdzie zatrzymał się około 7 miesięcy. W tym domu zakonnym przyszło mu staczać morderczy bój ze śmiertelnym wrogiem, który go dręczył swoimi ata­kami. Ojciec Pio wciąż niedomagał na zdrowiu. Zakonnicy o godzinie 18.00 udawali się na kolację. O. Pio pozostawał w mieszkaniu, które znajdowało się nad refektarzem. Gdy zakonnicy zasiedli do stołu, aby spożyć wieczorny posi­łek, dał się sły­szeć jakiś rumor i huki, dochodzące z mieszkania Ojca Pio. Kiedy zaniepokojeni bra­cia przyszli do jego mieszkania, Ojciec Pio leżał na łóżku, twarzą zwrócony do poduszki. Był bar­dzo zmęczony, cały mokry i spocony. Widać na twa­rzy, że jest bardzo utrudzony. Co się stało? O. Pio nie mógł wypowie­dzieć słowa. „To było mo­cowa­nie się z diabłem" – wyszeptał po chwili. Pew­nego dnia przybył do klasztoru o. Prowincjał i zwrócił się do Ojca Pio, by nie robił tego rodzaju rzeczy, bo to niepokoi zwłaszcza młodych zakon­ników. „Cóż poradzę, oj­cze, skoro to nie ode mnie zależy. Ten potwór rzuca się na mnie i chce mnie pozbyć życia."

Stygmatyzacja – 20 IX 1918 r.

Głębokiemu życiu wewnętrznemu Ojca Pio to­warzyszyły niezwykłe łaski. Były one niejako przy­gotowaniem do tego, co miało się stać. Nad­szedł piątek, 20 września 1918 r. O. Pio jak zwy­kle klę­czał w chórze przed Ukrzyżowanym i od­prawiał dziękczynienie. Przez chwilę jakby się zdrzemnął. Wszystkie zmysły i uczucia doznały jakiegoś wiel­kiego ukojenia. Wtem zobaczył ta­jemniczą postać, którą oglądał 5 sierpnia. Ten wi­dok napełnił go przerażeniem. „Czułem, że chyba umrę, jeśli Pan nie przyjdzie mi z pomocą, że me serce wyskoczy z piersi. Postać na chwilę cofnęła się, a ja zauwa­żyłem, że moje ręce, nogi i pierś zostały przebite i ociekają krwią. Możecie sobie wyobrazić ból, jaki przeżyłem. Ojciec Pio jak mógł, tak starł się ukryć swe stygmaty. Czuł się nimi bardzo upokorzony i za­wstydzony. Wiadomość o stygmatyzacji lotem bły­skawicy obiegła świat i ściągnęła do San Giovanni Rotondo ludzi cieka­wych i religijnych fa­natyków, szukających pomocy w utrapieniach du­szy i ciała. Z tego powodu Oj­ciec Pio przeżywał jeszcze więk­szą udrękę i ból. Do Padre Pio przy­bywali dostoj­nicy kościelni, przedstawiciele prasy, członkowie zakonów, lu­dzie świeccy. Magnesem przyciągają­cym ludzi były niewątpliwie stygmaty i niezwykła świętość życia surowego kapucyna.

Wstrząsająca Msza Ojca Pio

Opinia świętości Ojca Pio, charyzmaty, jakimi został obdarowany, szczególnie dar czytania w sumieniach, bardzo szybko przyciągnęły do San Givanni Rotondo tłumy pielgrzymów. Nikt, kto tam przybył, nie chciał odejść bez uczestniczenia we Mszy św. sprawowanej przez stygmatyzowanego kapucyna. Kiedy Ojciec Pio odprawiał Mszę św. odczuwalny był jego ścisły i głęboki związek z Ukrzyżowanym z Kalwarii, który ofiarował się Ojcu, jako ofiara wynagradzająca za grzechy świata. Nosił w swym ciele jak jego boski wzór – krwa­wiące znaki ukrzyżowania. Wielu wiernych, a na­wet kapłanów orzekło, że dopiero w San Giovanni Rotondo pojęli sens Najświętszej Ofiary. Celebra­cja trwała długo. Rzadko krócej niż 2 go­dziny. Kiedy sprawował Eucharystię prywatnie dochodziła nawet do 6-7 godzin! Jednak ci, którzy brali w niej udział, byli nią tak pochłonięci, że nie odczuwali mijającego czasu. Najświętsza Ofiara była centrum jego życia. To była dla niego równo­cześnie okazja do ogromnej radości i do niewyra­żalnej boleści. Przeżywał bowiem całą Mękę od Getsemani aż do ukrzyżowania. Mszę odprawiał po łacinie i kiedy wypowiadał słowa konsekracji, często wypowiadał każde słowo dwa razy. Czy chciał być pewien, że wypowiadał je właściwie?

Oto kilka pytań, jakie postawiono mu w związku z Mszą św.:

- Ojcze, jakie dobrodziejstwa otrzymujemy uczestnicząc we Mszy św.? – Nie można ich zli­czyć. Poznamy je dopiero w Raju.

- Czym jest dla Ojca Msza św.? – Świętym związkiem z Męką Jezusa.

- Co jest w Ojca Mszy św.? – Cała Kal­waria.

- W jakiej chwili cierpi Ojciec najbardziej w czasie Mszy św.? – Cierpienie stale ro­śnie, ale przede wszystkim od Konsekracji do Komunii św.

- Czy Najświętsza Panna jest obecna, aby uczestniczyć w Ojca Mszy św.? – A są­dzicie, że Ona nie zajmuje się sprawami Swojego Syna?

- Kto jeszcze jest obecny przy ołtarzu? – Cały Raj...

- Czy chciałby Ojciec móc odprawiać więcej niż jedną Mszę św. w ciągu dnia? – Gdyby to za­le­żało jedynie ode mnie, nigdy nie odchodził­bym od ołtarza.

Pocieszyciel cierpiących

Życie Ojca Pio od samego początku było na­znaczone stygmatem cierpienia. Udrękę i ból prze­żywał w dziedzinie ducho­wej (rozmaite po­kusy, walki z szatanem, wątpliwości i niepokoje) i ciele­snej (fizyczne cierpienia, stygmaty, wysoka go­rączka). Do klasztoru przychodziły rozmaite ano­nimowe listy. Oskarżano go, przypisując roz­maite proroctwa. Donoszono przełożonym, że kontaktuje się skrycie z kobietami. Na te in­synu­acje, odpo­wiedział: „Znoszę cierpliwie wszystko, przebaczam i modlę się za oszczerców." Nawet w myśli nie pojawiła się żądza zemsty. Nic więc dziwnego, że był bardzo wrażliwy na każdą ludzką nędzę i cier­pienie. Jak mógł, tak starał się współ­czuć i na miarę możliwości spieszyć z po­mocą tym, którzy się do niego zwracali, szukając rady i otuchy. Mo­dlił się nieustannie za wszystkich cierpiących i bła­gał Boga, by – jeśli Mu się po­doba – uwolnił cho­rych od ich zła. Aby zaradzić potrze­bom i przyjść ze skuteczną pomocą cier­piącym, należało pomy­śleć o wybudowaniu od­powiedniego szpitala. Na miejscu nie było wielu lekarzy. Ich praca i pomoc miała raczej charakter doraźny. W 1938 r. okolice San Giovanni Ro­tondo nawiedziło trzęsienie ziemi. Szpital św. Franciszka został znacznie uszko­dzony. Potrzeby chwili wymagały budowy nowego szpitala. 9 stycznia 1940 r. w mieszkaniu Ojca Pio odbyła się narada w tej spra­wie. Uczestniczyło w niej trzech lekarzy: dr San­guinetti, dr Kiswarday i dr Sanvico. O. Pio przed­stawił swoje argumenty: "W każdym człowieku chorym jest Chrystus, który cierpi. W każdym ubo­gim jest Chrystus, który znosi swoje udręczenie. A więc w chorym i ubogim są jakby dwa oblicza Chrystusa." Dzieło, o którym mówili miało się na­zywać „Dom Ulgi w Cierpieniu". Uro­czyste otwarcie szpitala odbyło się 5 maja 1956 r. Ojciec Pio po­wiedział: „W każdym potrze­bującym pomocy czło­wieku jest obecny Chrystus i trzeba oczyma wiary spojrzeć na człowieka, do­strzec w nim żyjącego i cierpiącego Chrystusa, aby można było zrozumieć go w całej pełni jego istoty."

Kim był Ojciec Pio?

Nie ulega wątpliwości, że Ojciec Pio należał do autentycznych mistyków chrześcijaństwa. Do­strzec można było w nim wyraźne działanie Du­cha Świętego. Posiadał dar czytania w duszy. Nie można było nic przed nim ukryć i to przynosiło ulgę wielu penitentom, którzy przystępowali do spowie­dzi. Oj­ciec przypominał grze­chy ich życia, nawet te cał­kowicie za­pomniane, ale też nie oszczędzał pe­ni­tentom zbawczego upokorzenia wyznania ich. Często te spowiedzi były począt­kiem nawróceń. Liczni byli ateiści i masoni, którzy po nawróce­niu gorliwie popierali stygmatyka. Kie­dyś zdarzyło się, że zabito pew­nego człowieka, a mor­derca nie zo­stał uka­rany, bo zbrodni nigdy nie udało się wyja­śnić. Przyszedł jednak do spowie­dzi. Ale nie po­wiedział o swej zbrodni. Na koniec Ojciec Pio za­pytał: To wszystko mój synu? Męż­czyzna milczał, choć ojciec powtó­rzył trzy razy pytanie. Spowied­nik pogrą­żył się w modlitwie, potem wziął mężczy­znę za ramię i zapro­wadził do kościoła. Tam grzesznik zemdlał, bo w ławce uj­rzał czło­wieka, którego za­bił! Kiedy odzy­skał przytomność oj­ciec Pio za­pro­wadził go z powro­tem do konfe­sjo­nału, gdzie tam wyznał swą winę, odszedł rozgrze­szony.

Dar języków

O. Pio cieszył się posiadaniem i tego daru. Nie uczył się nigdy ani ję­zyka francuskiego, ani grec­kiego, a rozumiał jeden i drugi. Co więcej: na­wet pisał w języku francuskim. Znał także nie­miecki. Niepodobna wymie­nić i przykładowo ukazać wszystkie niezwykłe dary mi­styczne, jakimi cie­szył się Ojciec Pio. Pisarze asce­tyczni, specja­liści od teologii ży­cia wewnętrznego po­wiadają, że mi­styczne dary mogą dotyczyć umysłu, woli i ciała. Osoba Ojca Pio była jed­nym wielkim wulka­nem Bożej miłości. Innymi znamionami ży­cia mi­stycz­nego Ojca Pio były bilo­kacja i niezwy­kły za­pach. W jego życiu było wiele faktów bilo­kacji. „Pew­nego dnia – opowiada jedno z jego du­cho­wych dzieci – odprawiałem późnym wieczo­rem godzinę świętą. Modliłem się razem z moją sio­strą. W pew­nym momencie jakby się zdrzem­ną­łem. Wtem ktoś do­tknął mnie. Był to Oj­ciec Pio. Drżałem wprost z przerażenia. Dla upew­nienia zapytałem go na­stępnego dnia, czy to był na­prawdę on. W odpo­wiedzi usłyszałem: „Ładnie to spać w czasie mo­dlitwy?"

W marcu 1920 r. zmarł Nicola Pompilio. W czasie ośmiu dni jego choroby w pokoju unosił się niezwykły zapach. Koleżanka chorego, Nina Cam­panile, przyszła go odwiedzić. Siostra cho­rego po­wiedziała, że już poleciła go w modlitwie Ojcu Pio. W czasie rozmowy z Ojcem Pio usły­szała: "Ja się tylko modlę, nie ruszam się z miej­sca. Byłem jed­nak przy jego łóżku. On jednak musiał umrzeć. Był to dla niego moment najbar­dziej odpowiedni. Nic by mu nie pomogło, gdyby nawet żył jeszcze dzie­sięć lat". Zapach lilii był często spostrzegany jako znak uzdrawiania. Tak było we wrześniu 1951 r. z naczelnikiem stacji kolejowej w Rzymie. Został uprzedzony o mają­cym się dokonać cudzie wy­zdrowienia z raka gar­dła, podczas gdy udzielono mu już wiatyku. W ostatniej chwili dano mu do ucałowania zdjęcie Ojca Pio. Wszyscy członkowie rodziny, którzy uczestniczyli w tym, poczuli utrzy­mujący się miły zapach. Byli pomiędzy nimi też niewierzący. Umierający, który od dawna nie po­trafił mówić, odezwał się nagle: "Zdejmijcie te wszystkie ban­daże, jestem zdrowy."

W mistycznym życiu o. Pio nie brakło też prze­rażających zjaw szatana. Drżał wówczas cały z przerażenia, gdyż były to okropne pokusy, strasz­liwe zjawy, igraszki szatańskie. „Na po­czątku zja­wił się – opowiada Ojciec Pio – w Ve­nafro w 1911 r. Pod postacią czarnego, brzyd­kiego kota. Drugim razem w postaci nagiej dziew­czyny, która perfidnie kusiła do grzechu. Po raz trzeci gdy go zobaczy­łem, naplułem mu w twarz. Robił hałas i zamiesza­nie, gdy był czwarty raz. Po raz piąty zobaczyłem go w postaci kata, który bi­czował. Po raz szósty przyjął postać Ukrzyżowa­nego. Siódmy raz przy­szedł młody człowiek, udając przyjaciela braci. Chciał ich tylko odwie­dzić. Za ósmym razem przy­brał postać duchow­nego. Po raz dziewiąty wcielił się w postać pro­wincjała. Po raz dziesiąty w postać papieża Piusa X. Innym razem przybrał postać Anioła Stróża, św. Franciszka, Matki Bożej..."

Dar proroctwa

Wśród innych charyzmatów można przyto­czyć dar proroctwa. Wiele zapowiedzi już się zre­alizo­wało, m. in. ta dana młodemu Karolowi Woj­tyle, że będzie Papieżem... Także dar niewidzial­ności, niejako przeciwieństwo daru biloka­cji. Gdy niesto­sowni goście przychodzili do niego z niego­dziwą inten­cją, zdarzało się, że mijali go nie ostrze­gają­cego. Dopiero po ich odej­ściu można było ponow­nie do­strzec Ojca Pio. Miał on też czę­sto kontakt z du­szami w Czyśćcu. Przychodziły prosić, aby mo­dlić się o ich uwolnienie. Zdarzało mu się pocie­szać osoby niespokojne o los zmar­łego. Mówił, że ich bliski jest zba­wiony, lub że przebywa już w chwale nieba.

Ktoś go zapytał: „Ojcze, powiedz mi krótko, co należy czynić, aby stać się świętym?" O. Pio od­rzekł: "Są konieczne dwie rzeczy: czysta intencja i kontrola wła­snego postępowania..." O. Pio pro­mie­nio­wał na otoczenie przede wszystkim swoją wiarą. Ten, kto do niego przychodził, spo­tykał się z wielką ewangeliczną prostotą. Ileż było takich przypadków, że przycho­dzili do niego ludzie w zu­pełnie innych za­miarach i odchodzili wewnętrz­nie przemie­nieni.

Kiedyś przybyła do San Giovanni Ro­tondo ate­istka, profesorka matematyki, Betti z Bolonii. Przy­szła tu, by ośmieszyć Ojca Pio, a znalazła „życie i zmartwych­wstanie, postanawiając wyna­grodzić za grzechy i za cierpienia Ojca Pio, które on podjął za jej winy". Życie stygmatyka spod Gargano było znakiem i dla wierzących i dla nie­wierzących. Lu­dzie wierzący mogli, patrząc na niego, oglądać własnymi oczyma war­tości życia nadprzyrodzo­nego. Dla niewierzących był on zna­kiem zapyta­nia, powodo­wał wstrząs su­mienia, niepokój serca, był tajem­nicą, której niepo­dobna wyjaśnić w sposób racjo­nalny, tłumacząc wszystko prawami natural­nymi. Dla wszystkich było to wezwanie do przyję­cia po­stawy pokory przed Bogiem, postawy miło­ści. Ulu­bioną modli­twą Ojca Pio był Różaniec św. Właści­wie zawsze prze­suwał w palcach pa­ciorki Ró­żańca. Można go było spotkać z Różań­cem w ręku na korytarzu, na schodach, wśród lu­dzi. Ści­skając paciorki Ró­żańca i wypowiadając Ave Ma­ria, oddał Panu swego du­cha. Miłość do Maryi była na­tchnieniem dla jego apostolatu. „Chciałbym mieć bardzo mocny głos i nim wezwać wszystkich grzeszników ziemi, aby kochali Maryję!" Na dwa dni prze śmiercią rzekł: "Kochajcie Maryję i czyńcie wszystko, co możecie, aby ludzie Ją ko­chali. Od­mawiajcie ku Jej czci Ró­żaniec św. Czyń­cie to zawsze".

Profesor Lotti powiedział o Ojcu Pio: "Ojcze, ale przecież dzisiaj szatan rządzi światem... O. Pio powiedział: « Czy naprawdę? A jeśli tak, to nie rzą­dzi on sam jako duch, ale wnika w ludzką wolę. Naprawdę w bardzo złym czasie przyszli­śmy na świat. Kto się dużo modli, ten się zbawi i uświęci. Kto się nie modli, ten traci! ». Ojcze, po­wiedz mi dobre słowo... „Staraj się kochać Maryję i czyń dużo, by Ją kochano. Ta modlitwa jest triumfem Tego, który jest Panem wszystkich. Ma­ryja – jak ongiś Jezus – uczy nas tej modlitwy: Oj­cze nasz..."

Cały dzień życia Ojca Pio to niemal nie­ustanna modlitwa. Od świtu aż do późnej nocy starał się nie tylko o wewnętrzne zjednoczenie z Bogiem, ale poprzez praktyki i ćwiczenia du­chowe, osobistą modlitwę w chórze, Różaniec, rozmyślanie był zjednoczony ze swym Panem.

oprac. Tadeusz Głowacz

* Do opracowania wykorzystano materiały z książek: Na drodze do Boga - o. Gracjana Majka, Who is Padre Pio!

- Alberto del Fante oraz stron internetowych.

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com