Sługa Boża Anna Katarzyna Emmerich urodziła się 8 XI 1774 r. w Westfalii. W 1802 r. wstąpiła do klasztoru Augustianek. 29 XII 1812 r. na jej rękach, nogach, piersiach i głowie pojawiły się krwawiące stygmaty, znamiona Ran Jezusowych. Wcześniej posiadała je ukryte. Umierała w 1824 r. w okropnych bólach. Od wczesnej młodości posiadała ona dar wizji i objawień. Widziała w niezliczonych obrazach całe dzieło stworzenia i odkupienia człowieka. Ukazywali się jej niezliczoną ilość razy Pan Jezus, Matka Najświętsza, św. Jan Chrzciciel i inni Święci. Wszystkie te zdarzenia zostały opisane w książce Żywot i Bolesna Męka Pana naszego Jezusa Chrystusa i Najświętszej Matki Jego Maryi, wraz z Tajemnicami Starego Przymierza. W końcu roku 2003 zakończył się jej proces beatyfikacyjny, trwający ponad sto lat.
W marcu 2004 r. wszedł na ekrany kin w Polsce film Mela Gibsona "Pasja", którego scenariusz jest oparty głównie na podstawie wizji Drogi Krzyżowej Anny Katarzyny Emmerich.
* * *
Wtem od strony nieba, gdy słońce wskazuje, czas między 10. a 11. godziną rano, spłynął ku Jezusowi wąski pas światła, a po nim spuścił się ku Niemu szereg Aniołów, pokrzepiając i umacniając Jezusa, upadającego pod brzemieniem smutku. Reszta groty wypełniona była ohydnymi, strasznymi obrazami grzechu, a złe duchy napadały ze wszech stron z szyderstwem i złością. Jezus przyjmował wszystko na Siebie, choć brzemię to było olbrzymie. Serce Jego, jedyne ze wszystkich serc, przepełnione było doskonałą miłością Boga i ludzi, więc ten bezmiar ohydy, ta obrzydliwość i ciężar wszystkich grzechów przejmowały to serce przerażeniem i smutkiem bez miary.
A oto teraz przedstawiły Mu się przed oczy wszystkie cierpienia, walki i zniewagi, jakie miał ponieść przyszły Kościół, Jego Oblubienica, którą postanowił odkupić tak drogą ceną Krwi Swojej Przenajświętszej. Musiał patrzeć na najboleśniejszą dla Niego niewdzięczność ludzką.
Przed duszą Jezusa stanęły jak żywe wszystkie przyszłe cierpienia Jego Apostołów, uczniów i przyjaciół; widział jak małym będzie z początku Kościół, jak później z Jego wzrostem pojawią się zaraz kacerstwa i schizmy, w których przez pychę i nieposłuszeństwo, pod różnymi formami próżności i pozornej samoobrony, powtórzy się cała historia upadku grzechowego. Widział chytrość, przewrotność i złość mnóstwa chrześcijan, różne rodzaje kłamstwa i oszukańcze wykręty dumnych nauczycieli; widział wszystkie świętokradcze zbrodnie występnych kapłanów i straszne następstwa tego; widział ohydne spustoszenia w Królestwie Bożym na ziemi, w tej Świętości, czynione przez ludzkość niewdzięczną, którą właśnie zamierzał odkupić i umocnić własną Krwią i życiem wśród mąk niewysłowionych.
Tak przeciągały przed duszą bolejącego Jezusa w niezliczonych rzędach obrazów zgorszenia i występki wszystkich stuleci aż po nasze czasy i dalej, aż do skończenia świata, we wszystkich przejawach chorobliwego obłąkania, pysznego fałszu, zagorzalstwa zaciekłego, fałszywego proroctwa, heretyckiej zatwardziałości i złośliwości.
Wtem rozstąpiła się przed Nim ziemia, w której głąb po smudze świetlistej wiodły schody do otchłani. W niej ukazali Mu się Adam, Ewa, wszyscy Patriarchowie i sprawiedliwi, rodzice Matki Jego i Jan Chrzciciel, a wszyscy czekali z utęsknieniem Jego przybycia i wyzwolenia ich. Serce Jego, gorejące miłością, wzmocniło się i pokrzepiło tym widokiem, gdyż to On miał tym duszom tęskniącym za Niebem, otworzyć je przez Swą śmierć. On miał je wyprowadzić z więzienia tęsknoty do wiecznej szczęśliwości.
Po tych dziedzicach nieba Starego Zakonu, którym Jezus się przyjrzał z prawdziwym wzruszeniem, przeprowadzili przed Nim Aniołowie orszak wszystkich przyszłych błogosławionych, którzy, łącząc swe walki duchowo z zasługami mąk Chrystusa, przez Niego mieli połączyć się z Ojcem Niebieskim. Był to nieopisanie piękny, pokrzepiający na duchu widok, przywodzący Jezusowi na pamięć najskrytszą i niewyczerpaną moc zbawczą i uświęcającą czekającej Go śmierci odkupienia. Wszyscy chodzili przed Jezusem, podzieleni na grupy stosownie do rodzaju i godności, strojni w cierpienia i dobre dzieła dokonane za życia. Szli więc Apostołowie, uczniowie, dziewice i niewiasty, wszyscy męczennicy, pustelnicy i wyznawcy, papieże i biskupi, wszyscy przyszli zakonnicy i w ogóle wszyscy, którzy mieli być zbawieni. Przystrojeni byli oni w zwycięskie wieńce swych cierpień i umartwień.
W końcu to pocieszające widzenie znikło, a dla Jezusa zaczęły się nowe katusze. W grocie pojawiła się wielka liczba Aniołów i ci zaczęli Mu przedstawiać całą Jego Mękę, począwszy od pocałunku Judasza aż do ostatniego słowa na krzyżu. Było tam przedstawione wszystko, co widziałam nieraz w rozmyślaniach męki Pańskiej. A więc zdrada Judasza, ucieczka uczniów, szyderstwa i zniewagi przed Annaszem i Kajfaszem, zaparcie się Piotra, wyrok Piłata, wyszydzenie przez Heroda, biczowanie i ukoronowanie cierniem, wyrok śmierci, upadki pod ciężarem krzyża, spotkanie Najświętszej Panny i Jej omdlenie, wyszydzenie Jej przez oprawców, okrutne przybijanie do krzyża, podniesienie krzyża, szyderstwa faryzeuszów, boleść Marii Magdaleny i Jana, przebicie boku, słowem wszystko. Wszystko to przesuwało się przed duszą Jezusa jasno i wyraźnie z wszystkimi szczegółami.
Już przedtem, zaraz gdy wypłacono Judaszowi nagrodę, zeszedł jeden z faryzeuszów na dół i wysłał siedmiu niewolników, by sprowadzili drzewo na krzyż Chrystusa i zaraz je obrobili na wypadek, gdyby Jezus został skazany, bo jutro, wobec przypadającej Paschy nie byłoby na to czasu. Drzewo to leżało wraz z innym materiałem należącym do budowy Świątyni, na placu budowlanym wzdłuż długiego wysokiego muru o kwadrans drogi stąd; wysłani niewolnicy przywlekli je na plac poza budynkiem sądowym Kajfasza. Pień ten, jako żywe drzewo, stał niegdyś w dolinie Jozefata nad potokiem Cedron, później obalony przez wiatry, tworzył jakby naturalny most przez potok. Gdy Nehemiasz chował w sadzawce Betesda święty ogień i święte naczynia, użył do zawalenia kryjówki i tego drzewa oprócz innych pniaków; później wydobyto je i odrzucono na bok między materiał budowlany. Częściowo, by wyszydzić Jezusa jako króla, częściowo z pozornego przypadku, a właściwie za zrządzeniem Bożym, sporządzono krzyż dla Jezusa w inny, niż zwykle sposób. Oprócz tablicy z napisem składał się krzyż z pięciu różnych gatunków drzewa. Miałam objawione różne jeszcze właściwości i znaczenia związane z krzyżem, ale obecnie pamiętam tylko tyle, co opowiedziałam.
Wśród okrzyków szyderczych, popychany, bity i obrzucany plugastwem, doszedł Jezus do gmachu sądowego. A oprawcy i bliżej stojący żołnierze szarpali wciąż Pana i popychali. Mieli oni żelazne pałeczki z gruszkowatą gałką na końcu, nabitą gwoździami; tymi laseczkami szturchali Go wciąż wołając: "Odpowiadaj! Otwórz usta! Nie umiesz mówić?" A tymczasem siepacze wciąż bili, trącali i katowali Jezusa, chcąc Go zmusić do odpowiedzi. Tylko przy Bożej pomocy był Jezus w stanie wytrzymać to wszystko i nie umrzeć, by mógł dźwigać grzechy świata.
Kilku świadków wynalazło ten zarzut, że Jezus spożył paschę, wbrew przepisom, dzisiejszego szabatu i że zeszłego roku także nie zachował przepisanych prawem obrzędów. Wreszcie wezwano Nikodema i Józefa z Arymatei, by się usprawiedliwili, dlaczego, wiedząc że dziś nie jest dzień spożywania paschy, wynajęli Jezusowi wieczernik na Syjonie. Ci wystąpili więc przed Kajfasza i wykazali z ksiąg, że według starego zwyczaju wolno Galilejczykom spożywać paschę o jeden dzień wcześniej, zatem co do tego nie wykroczył Jezus przeciw prawu, bo jest Galilejczykiem, a co do reszty, to wszystko odbyło się w porządku, gdyż byli przy tym obecni ludzie ze Świątyni. Złość faryzeuszy wzrosła jeszcze do najwyższego stopnia, gdy Nikodem tak zakończył swe dowodzenie: "Czuję, jaką musi być obelgą dla całej Rady, że zwołano nas tu w nocy przed największym świętem, z takim pośpiechem, by z takim pewnym siebie uprzedzeniem wnieść skargę na tego Męża, a tymczasem zeznania wszystkich świadków są najoczywiściej sprzeczne i nic nie można Mu złego dowieść".
Wprawdzie siepacze poderwali Jezusowi głowę za włosy do góry i jeszcze bili Go pięściami w brodę, lecz mimo to On uporczywie spoglądał w ziemię. Wtedy Kajfasz podniósł gwałtownie ręce do góry i drżącym ze złości głosem zawołał: "Poprzysięgam Ci na Boga żywego, powiedz, czyś Ty jest Chrystus, Mesjasz, Syn Boga Najświętszego?"
W sali zrobiła się wielka cisza, a Jezus, wzmocniony przez Boga, głosem wstrzymującym, głosem Słowa Wiecznego, rzekł z niewypowiedzianą godnością: "Jam Jest! tyś powiedział! A zaprawdę, powiadam wam, wkrótce ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Majestatu Bożego i zstępującego w obłokach niebieskich."
Kajfasz, jakby w piekielnym natchnieniu, po powyższych słowach Jezusa uchwycił rąbek swego wspaniałego płaszcza, nadciął go nożem, rozdarł z szelestem i krzyknął głośno: "Zbluźnił! na cóż jeszcze świadków? Słyszeliście sami bluźnierstwo. Cóż wam się zdaje?" A obecni, powstawszy, zawołali strasznym głosem: "Winien jest śmierci! Winien jest śmierci!"
Bijąc i potrącając Jezusa, włóczyli Go siepacze po sali na oczach Rady, nie żałując także szyderstw i obelg. Właśnie zapiał kur, a Jezusa prowadzono z okrągłej sali przez dziedziniec do więzienia, znajdującego się pod salą. Więzienie Jezusa była to mała, sklepiona piwniczka pod salą sądową.
Dręczyciele i w więzieniu nie dali Jezusowi spokoju. Przywiązali Go do słupa wbitego w środku więzienia, a nie dali Mu się oprzeć o niego, choć Jezus ledwo trzymał się na nogach znużonych, nabrzmiałych i poranionych od upadania i od uderzeń łańcucha, spadającego aż do kolan. Nie przestawali także na chwilę naigrywania i katowania. Jezus znosił wszystko nie otworzywszy nawet ust. Wtem, gdy tak Jezus stał wsparty o słup, padło światło na Niego, gdyż dzień zaświtał. A miał to być dzień Jego nieskończonych mąk i zadośćuczynienia, dzień naszego odkupienia. Ze wzruszeniem dziękował Jezus za ten dzień, który miał przynieść nasze zbawienie, cel Jego życia, miał otworzyć Niebo, zwyciężyć piekło, otworzyć ludziom skarbnicę łask i błogosławieństwa i spełnić wolę Ojca Jego.
Cały pobyt Jezusa w więzieniu trwał przeszło godzinę.
Siepacze zawlekli Jezusa po schodach marmurowych aż na taras; Pan stanął tutaj cicho w jego głębi, a tymczasem Piłat porozumiewał się z oskarżycielami. O uszy jego obijały się już nieraz różne wieści o Jezusie, a dziś raniutko dali mu znać żydowscy kapłani i radni, że przyprowadzą mu do osądzenia Jezusa z Nazaretu, który zasłużył na śmierć. Teraz ujrzawszy Jezusa skatowanego, a przy tym z dziwnym, niezatartym wyrazem niezwykłej godności na twarzy, uczuł Piłat rosnący w sobie wstręt i pogardę dla żydowskich kapłanów i radnych, więc dał im poznać, że nie wyda potępiającego wyroku na Jezusa bez dowiedzenia Mu oczywistej i pewnej winy.
Równocześnie faryzeusze kazali rozdzielać pieniądze między żołnierzy Heroda, by nie oglądając się na nic, jak najokrutniej katowali Jezusa. Żywili bowiem w duchu nadzieję, że może Jezus, nie mogąc znieść tych katuszy, umrze, zanim Piłat wyda wyrok uwalniający Go. Wśród szyderczych oznak czci i hołdu obrzucali Go błotem, popychali Go, a gdy zaplątawszy się w długi, obszerny worek, upadł na ziemię, wlekli Go rynsztokiem, biegnącym wkoło dziedzińca wzdłuż ścian, tak że święta Jego głowa uderzała o kolumny i narożniki domu, to znów poderwali Go z ziemi i wśród ogólnej wrzawy na nowo zaczęli Go dręczyć. Krew spływała z najświętszej głowy Jezusa. Trzykroć upadał na ziemię pod razami rozbestwionych żołdaków, wtedy jednak, niewidzialni dla innych, pojawiali się przy Jezusie płaczący Aniołowie i namaszczali Mu Głowę. Duchem Bożym otrzymałam objaśnienie, że bez tej pomocy Bożej, Rany zadane Jezusowi byłyby śmiertelne.
Kilka to już razy powtarzał chwiejny, małoduszny Piłat te słowa: "Nie znajduję w Nim żadnej winy, każę więc wychłostać Go i puścić na wolność". Lecz natarczywe i groźne okrzyki żydowskiego motłochu wciąż się powtarzały. – "Ukrzyżuj Go! Ukrzyżuj Go!" – wołano ze wszystkich stron. Piłat nie wiedział jeszcze, czy potem uwolni Jezusa, czy wyda Go na śmierć, ale w każdym razie kazał Go tymczasem ubiczować na sposób rzymski. Do biczowania wyznaczono sześciu oprawców. Dwaj z tych okrutników zaczęli ze zwierzęcą żądzą krwi siec rózgami Jego święte plecy od góry do dołu. Po kwadransie biczowania odstąpili oprawcy, a przyłączywszy się do swych kolegów zaczęli w najlepsze się upijać. Całe Ciało Jezusa pokryte było sinymi, brunatnymi i czerwonymi pręgami. Krew święta spływała w perlistych kroplach na ziemię.
Po krótkim odpoczynku rzuciła się druga para katów z nową wściekłością na Jezusa. Ci mieli znów rózgi, najeżone, zapewne cierniami, poutykane gęsto kolcami i kulkami. Pod ich silnymi uderzeniami pękały pręgi na Ciele Jezusa, Krew obficie tryskała wkoło, obryzgując ręce oprawców. Pod srogimi, bolesnymi razami Jezus jęczał i drgał boleśnie, ale nie ustawał się modlić za tych zaślepionych ludzi.
Wreszcie przystąpiła trzecia para katów do Jezusa z nowymi biczami; były to pęki łańcuszków czy rzemyków, umocowanych w żelaznej rączce, a zakończonych żelaznymi haczykami. Ci już nie ranili, ale po prostu odrywali tymi haczykami całe kawałki skóry i Ciała, tak że miejscami widać było nagie kości. Pióro się wzdraga przed opisem tej ohydnej, barbarzyńskiej sceny.
Nie było już zdrowego miejsca na Jezusie. Najświętsze, czci najgodniejsze Ciało Syna Bożego, poszarpane bezlitośnie przedstawiało jedną wielką ranę broczącą krwią. Kilkakroć widziałam, jak zjawiali się przy Nim bolejący Aniołowie, by Go pocieszyć.
Po zaprowadzeniu Jezusa do strażnicy nastąpiła krótka chwila spokoju. Tymczasem na wewnętrznym dziedzińcu strażnicy odbywało się koronowanie Jezusa cierniem. Korona ta wysoka na kilka dłoni, pleciona była gęsto z trzech gałęzi cierniowych, grubych na palec, umyślnie w tym celu wyciętych w krzakach. Ciernie, zwrócone do środka, wnikały głęboko w głowę Jezusa. Krew zaczęła spływać Jezusowi po twarzy i zalewać mu oczy. Tak dręczono Jezusa około pół godziny.
Odzianego płaszczem purpurowym, w koronie cierniowej na głowie, z berłem trzcinowym w związanych rękach, poprowadzono Jezusa z powrotem na taras pałacu. Teraz siepacze popchnęli Jezusa na przód tarasu obok Piłata, tak że wszystek lud z dziedzińca mógł Go widzieć. Co za straszny widok rozdzierający serce! Nieludzko skatowany najświętszy Syn Boży, Jezus, stał pokryty ranami, zlany własną krwią. Straszna korona cierniowa raniła Go do głębi mózgu, Krew zalewała Mu oczy, a On zwracał je miłosierne na falujący się tłum ludu. Groza przeniknęła ludzkie serca, cisza nastała na chwilę, cisza ponura, złowroga, a wśród niej rozległ się z tarasu gromki głos Piłata, wskazującego na Jezusa: "Patrzcie! Oto człowiek!"
Arcykapłanów i radnych tym więcej rozzłościł widok Jezusa, będącego dla nich wyrzutem sumienia, dlatego też zaraz krzyknęli: "Precz z Nim! Ukrzyżuj Go!" Widział Piłat, że nie da sobie rady z tymi szaleńcami. Wobec tego zapomniał o dotychczasowym postanowieniu i zgodził się zasądzić Jezusa. Kazał jednak służącemu przynieść wody w czarce i polać nią sobie ręce wobec wszystkich, przy czym zawołał głośno: "Nie winien jestem krwi tego Sprawiedliwego! Wy odpowiadacie za nią!" A tłum, zebrany ze wszystkich miejscowości Palestyny, zawrzeszczał znowu przeraźliwie: "Krew Jego niech spadnie na nas i na nasze dzieci".
Tę samą Krew, którą Piłat chciał zmyć ze swych rąk, a nie mógł jej zmyć z sumienia, ściągnęli krwiożerczy Żydzi przekleństwem na siebie i swoje dzieci. Żądali, by ta Krew Jezusa, która dla nas woła o miłosierdzie, wzywała pomsty Bożej na nich. Piłat kazał zadąć w puzon, by wrzawa ucichła, i z lękiem pomieszanym ze złością, zaczął wygłaszać wyrok. Zakończył zaś tymi słowami: "A więc skazuję Jezusa Nazareńskiego, Króla żydowskiego na śmierć, którą ma ponieść przez przybicie do krzyża". Zaraz też rozkazał oprawcom przynieść krzyż. Niesprawiedliwy wyrok wydany został według naszego czasu około godziny dziesiątej rano.
Jezus niesie krzyż na Golgotę
Siepacze zaprowadzili Jezusa na środek forum, a równocześnie za zachodnią bramę przyniosło kilku niewolników drzewo krzyża, rzucając je z trzaskiem Jezusowi pod nogi. Ujrzawszy przed sobą na ziemi krzyż, Jezus upadł na kolana, objął go rękoma i ucałował trzykroć, przy czym odmówił po cichu wzruszającą modlitwę do Ojca niebieskiego, w której dziękował Mu, że już zaczyna się odkupienie ludzi. Wkrótce jednak szarpnęli Nim siepacze, by się wyprostował, i musiał, biedny, osłabiony, brać na siebie ciężką belkę. Widziałam, że Jezusowi pomagali Aniołowie, dla innych niewidzialni, bo sam o własnych siłach nie dałby sobie rady. Tak rozpoczął się ten haniebny na ziemi, a błogosławiony i chwalebny w Niebie, pochód triumfalny Króla królów.
Od wczorajszej Ostatniej Wieczerzy nie jadł nic, nie pił ani nie spał, przez cały czas bezlitośnie Go katowano; Jego siły wyczerpały się utratą krwi, ranami, febrą, pragnieniem, nieskończonym udręczeniem ducha i ciągłą trwogą; więc też zaledwie mógł się utrzymać na drżących, chwiejnych, poranionych nogach.
Jezusa wprowadzono w uliczkę, szeroką zaledwie na parę kroków, biegnącą zaułkami, a pełną brudów i nieczystości. Na zakręcie uliczki, zanim poziom zaczyna się wznosić, jest głębsze miejsce, gdzie w czasie deszczów tworzy się wielka kałuża błota i wody. Tutaj to, jak i na wielu innych ulicach Jerozolimy, leży spory kamień, by łatwiej było przejść przez kałużę. Doszedłszy dotąd, osłabł Jezus bardzo i nie miał już siły iść dalej; a że siepacze szarpali Nim niemiłosiernie, potknął się o wystający kamień i jak długi upadł na ziemię, a krzyż przygniótł Go swym ciężarem. Siepacze zaczęli kląć, kopać Go i popychać, powstała wrzawa i cały pochód się zatrzymał. Nadprzyrodzoną mocą wzniósł Jezus swą biedną głowę do góry, a ci okrutnicy szatańscy skorzystali z tego i zamiast ulżyć, wsadzili Mu na głowę cierniową koronę, po czym dopiero poderwali Go gwałtownie z ziemi i włożyli Mu krzyż na barki.
Oprawcy ciągnęli go nielitościwie za sznury. Przechodząc wzniósł Jezus nieco głowę, poranioną strasznymi cierniami, i spojrzał na Matkę Swą boleściwą, wzrokiem pełnym tęsknej powagi i litości; lecz w tejże chwili potknął się i upadł po raz drugi pod ciężarem krzyża na kolana. Boleść niezmierna i miłość ozwały się na ten widok z podwójną siłą w sercu Najświętszej Panny. Wypadła z bramy na ulicę, przedarła się między siepaczy i upadła na kolana przy Jezusie, obejmując Go ramionami. Niedługo klęczała Najświętsza Panna, bo żołnierze, towarzyszący po bokach pochodowi, kazali usuwać się z drogi, więc Jan wprowadził Ją z powrotem w bramę.
Posuwając się dalej tą ulicą, pochód dotarł do sklepionej bramy, umieszczonej w starych wewnętrznych murach miejskich. Przed bramą rozciąga się wolniejszy plac, w którym zbiegają się trzy ulice. I tu wypadło Jezusowi mijać wielki kamień, lecz zabrakło Mu znowu sił. Zachwiał się i upadł na kamień, nie mogąc już nawet powstać; krzyż zwalił się obok Pana na ziemię. Faryzeusze, kierujący pochodem, zlękli się trochę, widząc że naprawdę Jezus nie może już powstać, więc rzekli do żołnierzy: "Nie doprowadzimy Go żywego. Musicie poszukać kogoś, żeby Mu pomógł nieść krzyż". Właśnie nadszedł ulicą poganin, Szymon z Cyreny. Poznano go zaraz po ubraniu, jako poganina i mało znaczącego rzemieślnika, więc żołnierze pochwycili go natychmiast i przyprowadzili by pomógł nieść krzyż Galilejczykowi. Szymon bronił się i wymawiał wszelkimi sposobami, ale zmuszono go do tego przemocą. Szymon przystępował do Jezusa z wielkim wstrętem i odrazą. Jezus zapłakał i spojrzał na niego wzrokiem pełnym miłosierdzia, przystąpił więc Szymon do pomocy Chrystusowi. Już po niedługiej chwili uczuł Szymon dziwną w sobie zmianę, wzruszenie niezwykłe ogarnęło go, a pod jego wpływem już chętnie pomagał Jezusowi nieść krzyż.
Mniej więcej na dwieście kroków od bramy, przy której Jezus niedawno upadł, stał po lewej stronie ulicy piękny dom. Gdy orszak mijał ten dom wybiegła z niego naprzeciw wysoka, okazała matrona, prowadząca dziewczynkę za rękę. Była to Serafia, żona Syracha, jednego z członków "Wielkiej Rady", której dzisiejszy uczynek miłosierny miał zjednać imię Weroniki od słowa "wera icon" (prawdziwy wizerunek). Docisnąwszy się do Jezusa, upadła przed Nim na kolana, podniosła chustę rozpostartą do połowy i rzekła błagalnie: "Pozwól mi otrzeć oblicze Pana mego". Zamiast odpowiedzi ujął Jezus chustę lewą ręką, przycisnął ją dłonią do krwawego oblicza, przesunął nią po twarzy ku prawej ręce i zwinąwszy chustę obiema rękami, oddał ją z podzięką Serafii; ta ucałowała ją, wsunęła pod płaszcz i wstała z ziemi. Trwało to wszystko zaledwie dwie minuty. Nadbiegli wnet faryzeusze, rozgniewani przerwą w pochodzie, a jeszcze bardziej tym aktem publicznej czci, oddanej Jezusowi.
Droga wiodła teraz trochę spadzisto ku bramie, dość jeszcze odległej. Tuż przed bramą na nierównej, wyjeżdżonej drodze była wielka kałuża błota. Okrutni siepacze, im bliżej byli bramy, tym gwałtowniej ciągnęli Jezusa naprzód. Przed bramą ścisk stał się większy; Szymon z Cyreny chciał wygodniej bokiem obejść kałużę, przesunął przez to krzyż, a Jezus, osłabiony, straciwszy równowagę, upadł po raz czwarty pod krzyżem, i to w błotnistą kałużę tak silnie, że Szymon zaledwie mógł krzyż utrzymać.
Przed bramą na środku gościńca, w miejscu, gdzie skręca droga na górę Kalwarię, stał wbity słup z przymocowaną na nim tablicą, na której wielkimi, białymi, jakby naklejonymi literami wypisany był wyrok śmierci na Zbawiciela i obu łotrów. W tym właśnie miejscu zasłabł Jezus tak dalece, że zachwiał się i jak omdlały byłby upadł na ziemię, lecz Szymon, widząc to, oparł prędko krzyż o ziemię i skoczył podeprzeć Pana. Jezus oparł się o niego całkiem i tym sposobem uchronił się od upadku na ziemię. To nazywamy piątym upadkiem Jezusa na drodze krzyżowej.
Po chwili odpoczynku ruszył pochód dalej uciążliwą, dziką, drogą miedzy murami miejskimi i Kalwarią w kierunku północnym. Siepacze, nie zważając na nic, gnali Jezusa pod górę, ciągnęli za powrozy, bili i popychali. W jednym miejscu zwraca się drożyna wężykowato, przybierając znowu kierunek południowy. Tu upadł Jezus po raz szósty pod ciężarem krzyża, lecz siepacze z większym niż dotychczas okrucieństwem zmusili Go biciem do powstania i pędzili bez wytchnienia aż na górę na miejsce stracenia, gdzie Jezus bez tchu prawie upadł wraz z krzyżem na ziemię po raz siódmy.
Sam plac egzekucji jest okrągły, mniej więcej takiej wielkości, że zmieściłby się na cmentarzu naszego kościoła parafialnego. Było prawie kwadrans przed dwunastą, gdy Jezus, przywleczony na plac, upadł pod ciężarem krzyża. Jezus sam chętnie położył się na krzyż. Wśród szyderstw przypatrujących się faryzeuszów oprawcy rozciągnęli Go na krzyżu i odznaczyli w odpowiednich miejscach długość Jego rąk i nóg. Oprawcy porwali jego prawą rękę, przymierzyli dłonią do dziury, wywierconej w prawym ramieniu krzyża, i przykrępowali rękę sznurami. Wtedy jeden ukląkł na świętej piersi Jezusa, przytrzymując kurczącą się rękę, drugi przyłożył do dłoni długi, gruby gwóźdź, ostro spiłowany na końcu i zaczął gwałtownie bić z góry w główkę gwoździa żelaznym młotkiem. Słodki, czysty, urywany jęk wyrwał się z piersi Pana. Krew trysnęła dokoła, obryzgując ręce katów. Po przybiciu prawej ręki zabrali się kaci do lewej, przywiązanej już do ramienia krzyża. Wtedy ujrzeli, że ręka prawie o dwa cale nie dosięgała do dziury, wywierconej na gwóźdź. Odwiązali więc rękę od drzewa, przywiązali sznury do samej ręki i opierając się nogami o krzyż ciągnęli z całej siły, dopóki ręka nie naciągnęła się do pożądanego miejsca. Wtedy dopiero, stąpając Jezusowi po piersiach, ramionach, przywiązali ponownie silnie rękę do belki i wbili gwóźdź w dłoń lewej ręki. Znowu Krew trysnęła dokoła i znowu rozległ się słodki, donośny jęk Jezusa, przygłuszany uderzeniami ciężkiego młota. Obie ręce, naciągnięte tak strasznie, wyszły ze stawów, łopatki wpadły w głąb Ciała, na łokciach wystawały zaokrąglenia przerwanych kości. Najświętsza Panna odczuwała wraz z Jezusem straszną tę mękę.
Podwiązali Jezusowi piersi i ramiona, by ręce nie przedarły się na gwoździach, po czym przywiązali powróz do prawej nogi i bez względu na to, że sprawiają Jezusowi straszną męczarnię, całą mocą dociągnęli ją na dół do klocka i przykrępowali tymczasem mocno sznurami. Ciało naciągnęło się tak strasznie, że słychać było chrzęst kości w klatce piersiowej. W ten sposób naciągnęli i lewą nogę. Potem dopiero wzięli okropny, olbrzymi gwóźdź i z mocą wielką wbili go poprzez ranę lewej nogi i przez prawą nogę w otwór, wywiercony w klocku, a przezeń aż w pień krzyża. Gwóźdź rozdzierał po drodze ścięgna i żyły, łamał kości w nogach. Przybicie nóg było dla Jezusa największą męką, właśnie z powodu strasznego naprężenia Ciała. Naliczyłam trzydzieści sześć uderzeń młotem, przerywanych czystym, a donośnym jękiem cierpiącego Odkupiciela. Według słońca było kwadrans po dwunastej, gdy krzyżowano Jezusa.
Po przybiciu Pana naszego i Zbawiciela wznosili krzyż ostrożnie tak długo, aż przybrał prawie pionowe położenie i wreszcie całym ciężarem wsunął się w otwór z taką siłą, że zadrgał od góry do dołu. Jęk bolesny wydarł się z piersi Jezusa. Rany rozciągały się, Krew zaczęła spływać obficiej, kości wywichnięte ze stawów uderzały z chrzęstem o siebie. Około siedmiu minut wisiał tak Jezus w milczeniu, jakby martwy, pogrążony w mękach nieskończonych. Krew, sącząca się z mnóstwa Ran, napływała do jam ocznych, oblewała włosy, brodę i spragnione otwarte usta.
Żydzi tymczasem, podjechawszy naprzeciw Jezusa, natrząsali się z Niego pogardliwie. Wtedy Jezus podniósł nieco głowę do góry i rzekł: "Ojcze! Odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią"; po czym modlił się dalej po cichu.
Do godziny dziesiątej padał od czasu do czasu grad. Następnie aż do dwunastej była pogoda i słońce świeciło, dopiero po dwunastej słońce pokryło się mglistym, czerwonawym obłokiem. Nagle o w pół do pierwszej nastąpiło dziwne, niezwykłe zaćmienie słońca. W Jerozolimie panowała ogólna trwoga i osłupienie. Ciemność gęsta, mglista, zalegała ulice miasta.
Jezus cierpiał i tak niewypowiedziane męki, a do nich przyłączyło się teraz jeszcze uczucie zupełnego opuszczenia i zwątpienia. Nowym tym cierpieniem zyskiwał dla nas kochający Jezus siłę wywalczenia sobie zwycięstwa w takich chwilach ostatniego opuszczenia i zwątpienia, kiedy to rozrywają się wszystkie węzły i spójnie, łączące nas z życiem doczesnym, światem i przyrodą i z naturą własną, i kiedy w ten sposób tracimy z oczu cel główny, nasze życie przyszłe, do którego pomostem jest to życie doczesne. W takich to chwilach dopomagają nam do zwycięstwa nad sobą zasługi Chrystusa, zdobyte tym cierpieniem, gdy uczuł się tak strasznie od wszystkich opuszczonym.
Około trzeciej godziny zawołał Jezus silnym głosem: "Eloj, Eloj, lamma sabachtani!" – co znaczy: "Boże Mój, Boże Mój! Czemuś Mnie opuścił?" – Tak więc jawnymi słowami dał Jezus świadectwo Swego opuszczenia i przez to dał prawo wszystkim uciśnionym, uznającym Boga za Ojca, by w ucisku swym z ufnością dziecięcą udawali się do Niego ze skargą. Wkrótce po trzeciej godzinie zrobiło się jaśniej.
Zbliżała się już ostatnia godzina Jezusa i rozpoczęło się konanie przedśmiertne; zimny pot okrył członki Jego i spływał obficie. Jan, stojący pod krzyżem, ocierał chustą wilgotne nogi Pana. Magdalena, złamana boleścią, oparła się o tył krzyża. Najświętsza Panna stała między krzyżem Jezusa i dobrego łotra, podtrzymywana przez Marię Kleofasową i Salome, i spoglądała z boleścią na Swego konającego Syna. Wtem rzekł Zbawiciel: "Wypełniło się!" A podniósłszy głowę, zawołał zaraz głośno: "Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha Mego!" Krzyk ten słodki, a donośny, przeniknął niebo i ziemię; a Jezus, wypowiedziawszy te słowa, opuścił głowę na piersi i skonał.
Widziałam, jak dusza Jego, w postaci świetlistego cienia, spuściła się po krzyżu w ziemię do otchłani. Święte niewiasty wraz z Janem upadły na ziemię. Ziemia zadrżała w posadach, skała rozpękła się z trzaskiem głęboko między krzyżem Jezusa i lewego łotra. Śmierć Jezusa nastąpiła zaraz po trzeciej godzinie.
Trzęsienie ziemi, powodujące pęknięcie Kalwarii, dało się odczuć szeroko i daleko, a głównie w Jerozolimie i całej Palestynie. Na Golgocie było tymczasem cicho i smutno. Wtem dziesiętnik Kassiusz (Longinus), człowiek dwudziestopięcioletni, prędki, gorliwy, uczuł się nagle ogarnięty dziwnym zapałem. Rozciągnął włócznię, złożoną dotychczas w kilkoro, nasadził ostrze, po czym zwróciwszy konia, popędził go gwałtownie na wąski wzgórek krzyżowy; wstrzymał go przed nowo powstałą szczeliną. Tak stojąc, między krzyżem Jezusa a dobrego łotra, na prawo od zwłok Zbawiciela, ujął włócznię obiema rękami i z taką gwałtownością wbił ją w zapadnięty, naciągnięty prawy bok Zbawiciela, że włócznia, przebiwszy wnętrzności i serce, wyszła troszkę lewym bokiem, utworzywszy małą ranę. Gdy następnie włócznię nagle wyciągnął, buchnął z szerokiej Rany prawego boku obfity strumień krwi i wody, oblewając zbawieniem i łaską jego podniesione do góry oblicze. W tej chwili zeskoczył Kassiusz z konia, upadł na kolana i bijąc się w piersi, głośno wobec wszystkich wyznał Jezusa i oddał Mu cześć.
Anna Katarzyna Emmerich
"Dlaczego szukacie żyjącego wśród umarłych? Nie ma Go tutaj; zmartwychwstał." (Łk, 24,5-6)