French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Przeżyłem śmierć, widziałem niebo!

w dniu piątek, 01 maj 2020.

Usłyszałem słowa : „Jesteś żywym świadkiem życia po śmierci i Mojej prawdziwej obecności. Jesteś świadkiem nieba, piekła, czyśćca, szatana i Mnie. Bo byłeś tam i widziałeś. Chciałem, żebyś to przeżył, by przez Twoje świadectwo otwierały się serca na Moje działanie”

Z misją wśród Indian i Eskimosów

Jestem misjonarzem oblatem Maryi Niepokalanej. W styczniu 1991 r. wyjechałem na misje do Indian i Eskimosów w Kanadzie. Przebywałem tam 13 lat. Indianie, do których pojechałem, mieszkali na dalekiej północy Kanady, w pięciu miejscowościach, rozsianych w promieniu ponad 400 km. Na tym obszarze posługiwał tylko jeden misjonarz. Dlatego też Indianie, żeby móc uczestniczyć w niedzielnej Mszy św., przemierzali dystans samolotem. Tak kochali Pana Boga, że aby móc uczestniczyć we Mszy św., wyspowiadać się i przyjąć Komunię św., przylatywali samolotem ! Indianie są z natury bardzo religijni. Nigdy nie spotkałem ani jednego Indianina czy Eskimosa, który by powiedział, że nie wierzy w Boga ! Dla tych prostych ludzi niewiara w Boga jest do tego stopnia absurdem, że mówią, iż jest to niemożliwe i że trzeba być wyjątkowo głupim i ślepym, żeby mówić, że nie wierzy się w Boga. Jak można nie wierzyć w Boga ? ! Przecież jest to rzecz najbardziej oczywista na świecie ! Całe stworzenie mówi nam o Bogu : powietrze, słońce, księżyc, każdy ptak itd. Każde poruszenie liścia jest dowodem na wielkość Boga.

Po pierwszej odprawionej wśród Indian Mszy św. pewna stara i schorowana Indianka wytłumaczyła mi, na czym polega indiańska mądrość : „Jak z Bogiem rozmawiamy i Boga słuchamy, to jesteśmy wtedy mądrzy i wszystko wiemy. Jak przestajemy rozmawiać z Bogiem i Boga słuchać, wówczas wszyscy stajemy się głupi”… Owa Indianka nie potrzebowała mojej mądrości. W prostych słowach przekazała mi to, czego ode mnie – jako kapłana – oczekiwała. Te słowa dotyczą jednak nas wszystkich – chrześcijan. Jest to oczekiwanie wielu ludzi na świecie – wielu serc, które wciąż czekają na Ewangelię : „Abyśmy – jako chrześcijanie – potrafili kochać, modlić się i byśmy wszędzie byli znakiem Boga, uczniami Chrystusa. Aby drugi człowiek po spotkaniu z nami odchodził lepszy, a nie gorszy”.

Śmierć kliniczna

Kilka lat później wyjechałem z innym kapłanem, aby zregenerować swoje siły, na krótki urlop do Meksyku. Przebywaliśmy w kurorcie nad brzegiem morza. Pewnego dnia wcześnie rano poszedłem na spacer wzdłuż wybrzeża, aby odmówić różaniec. Morze było spokojne, tafla wody gładka, przy brzegu żadnej fali ! Początkowo nie miałem zamiaru pływać. Po chwili jednak wszedłem do wody, która bardzo przyjemnie mnie unosiła. Zacząłem więc płynąć wzdłuż brzegu. Położyłem się na plecach i tak sobie leżałem. Minęło parę minut…

Podniosłem głowę i spostrzegłem, że odpłynąłem już dość spory kawałek od brzegu. Wciąż jednak było na tyle płytko, że się tym nie przejąłem i pomyślałem sobie : „Nic nie szkodzi – zaraz wrócę”. Odwróciłem się więc i zacząłem płynąć kraulem w stronę brzegu. Czułem jednak, że się od niego oddalam… Zacząłem więc płynąć szybciej, ale bez efektu : odpływałem w przeciwnym kierunku ! W tym momencie zaczęła do mnie docierać myśl : „Jest odpływ !”. Rzeczywiście był odpływ, ja zaś nie zauważyłem czerwonych flag, które o tym ostrzegały ! Woda wzdłuż brzegu wydawała się spokojna – właśnie dlatego była gładka, że trwał odpływ. Odpływałem więc coraz dalej ! Byłem już naprawdę bardzo daleko od brzegu. I przyszła wówczas taka myśl : „Ciekawa rzecz, że ani przez chwilę nie ma we mnie strachu, że się utopię, czy że coś się ze mną złego stanie !”. Był we mnie wewnętrzny pokój. Starałem się po prostu zachować siły i oddychać. Ogarnęło mnie przekonanie, że „jakoś to będzie, że przecież to nie będzie moja śmierć !”. Byłem przekonany, że ktoś mnie dostrzeże i uratuje. Zupełnie jakby ktoś do mnie wewnętrznie przemawiał słowami : „Nie bój się !”. Tymczasem woda wyniosła mnie tak daleko, że dookoła zaczęły się pojawiać coraz większe fale. Powoli wpływałem na bezkresną przestrzeń oceanu. To już nie były żarty ! Znajdowałem się kilkaset metrów od brzegu !

Od uderzenia fali obróciłem się i straciłem dostęp do powietrza. Nurt odpływu wciągnął mnie pod wodę. Po wynurzeniu otworzyłem oczy, ale nurt tak mną obrócił, że za bardzo nie wiedziałem, gdzie jestem… Szukałem więc światła, bo wiedziałem, że tam znajdę powietrze. Wypłynąłem na powierzchnię, ale w tym momencie zaczęła się moja prawdziwa walka o życie ! Uderzenie ogromnej fali powtórzyło się jeszcze kilka razy. Za każdym razem byłem wciągany coraz głębiej i coraz też trudniej było mi się wydostać na powierzchnię oceanu. Zaczęła do mnie wtedy docierać myśl, że nurt może mnie wciągnąć tak głęboko, że nie będę już w stanie wypłynąć na powierzchnię ! Na razie jednak trwała walka… Nie myślałem jeszcze wtedy o śmierci. Nastąpiło jednak kolejne uderzenie fali, przy którym nabrałem powietrza i starałem się je trzymać jak najdłużej. Tym razem wciągnęło mnie na tyle głęboko, że znalazłem się w miejscu, w którym panowała totalna ciemność. W mroku tym nie byłem w stanie określić przestrzeni, w jakiej się znajdowałem, ani kierunku, z którego dochodziło światło. Nie wiedziałem, jak się ratować ! Powietrze w moich płucach się kończyło… Minęło kilkanaście sekund. W tym właśnie momencie zorientowałem się, że za chwilę nastąpi moja śmierć. Próbowałem się jeszcze ratować i na oślep wykonywać rękoma ruchy, ale głębiny, w których się znajdowałem, spowijała nieprzenikniona ciemność… Czułem, jak zaciskają mi się płuca, i byłem świadom, że umieram. Nastąpił koniec…

Przedsionek nieba

Była we mnie tylko jedna myśl : nastąpiła śmierć, więc zaraz stanę przed samym Bogiem ! Miałem już za sobą jakieś doświadczenie Boga [w wizji związanej z moim cudownym ocaleniem z wypadku samochodowego – przyp. red.]. Powiedziałem w myślach : „Boże – idę do Ciebie !”, „Boże – bądź miłosierny !”, „Przyjmij moją duszę !”. I w tym momencie ujrzałem światło Bożej obecności. Byłem wówczas zupełnie świadomy ; miałem zachowaną ostrość widzenia oraz świadomość zmysłów – nigdy się lepiej nie czułem. Zobaczyłem, jak moje ciało się ode mnie oddziela. Usłyszałem głos : „Nie przejmuj się ciałem. Ono ci jest niepotrzebne !”.

Zobaczyłem swoje ciało jak gdyby zwinięte, niczym dziecko w łonie matki. Pan Bóg utworzył dla mnie coś w rodzaju przezroczystej, szklanej bańki powietrza. I ujrzałem dwa snopy światła. Było to zupełnie inne światło niż to, w którym byłem skąpany. Wiedziałem, że to byli dwaj aniołowie, choć nie mieli oni ludzkich kształtów.

Aniołowie ci – te dwa snopy światła – zanosili gdzieś moje ciało. Usłyszałem : „Nie zajmuj się tym – to ci nie jest teraz potrzebne”. Był to przepiękny widok. W tym momencie odwróciłem uwagę od swojego ciała, gdyż zobaczyłem inne światło. Moja dusza doznała zachwytu nad pięknem tego, co jest po śmierci. Szedłem, rozglądałem się i znalazłem w czymś w rodzaju prostokątnego pomieszczenia. U góry nie było sufitu, tylko jakaś przestrzeń, tak jakbym patrzył na przepiękne niebo, a po bokach były ściany jakby ze światła. Byłem skąpany w świetle, które miało pewne granice.

To wszystko umownie nazywam pokojem. Był to rodzaj przedsionka. Miałem świadomość siebie, jako żywej osoby, z rękoma, nogami itd. Trudno jest opisać to, co ujrzałem, gdyż nie ma do tego ziemskich odniesień. Owo światło również nie miało odpowiednika w ziemskim

świetle. Byłem skąpany w świetle, które było Miłością. W pewnym momencie owo pomieszczenie zaczęło się wydłużać i powiększać. Na jego końcu zobaczyłem coś w rodzaju katedry. Zaczęły się pojawiać przepiękne światła, kolory i muzyka. Owa katedra wyglądała jak katedra gotycka, ale ze szkła, z kryształów, ze światła. Coś wspaniałego ! Wiedziałem, że chcę tam wejść – to było niebo… To było to, co w Piśmie Świętym określa się mianem Nowego Jeruzalem („Świątynia Boga w niebie się otwarła” – Ap 11, 19). Widziałem wejście do świątyni i odczułem wielkie pragnienie, żeby do niej wejść. Musiałem jednak poczekać, gdyż wokół mnie zaczęli się gromadzić ludzie ubrani w piękne szaty – białe oraz o różnych pastelowych odcieniach (różowych, zielonych czy niebieskich). Każdy z tych kolorów (np. czysta biel) symbolizował co innego.

To było nie do opisania. Ludzie stali w długich szatach i mieli złożone ręce. Widzieli mnie, ale jakby nie zwracali na mnie uwagi. Byłem jednym z nich, ale nie byłem tam najważniejszy. Spytałem więc : „Co tu się będzie działo, że tu przychodzicie i że tu jesteśmy ?”. Nikt mi nie odpowiedział, więc znowu spróbowałem spytać… Zdziwiła mnie pewna rzecz : wśród tych ludzi poznawałem zmarłych ze swojej rodziny, sowich zmarłych znajomych oraz ludzi, których spotkałem na ziemi. W większości jednak były to osoby, których nie znałem. Widziałem też osoby mniej więcej w średnim wieku. Gdy jednak zadawałem im pytania, ludzie ci nie odpowiadali. Zrozumiałem więc, że nie powinienem o nic ich pytać. To nie był odpowiedni czas. Dano mi do zrozumienia, że nastąpi coś ważnego. W momencie, w którym zadawałem im jeszcze pytania, pojawił się mój nieżyjący od wielu lat ojciec. Podszedł do mnie i stanął po mojej lewej stronie, gdyż po prawej, w postaci słupa światła, stał mój Anioł Stróż (jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak ma na imię). Mój ojciec jakby objął mnie i rzekł : „Dlaczego pytasz ? O nic nie pytaj, przecież już teraz wiesz wszystko”.

Sąd szczegółowy

Miałem wizję całego swojego życia. Zło i dobro, moje myśli, słowa, czyny były zapisane jak na twardym dysku w komputerze. To było tak, jakby Pan Bóg nacisnął jakiś guzik i wyświetlił mi się na szerokim ekranie film. Oczami swojej duszy widziałem całe zło i dobro swojego życia – całe swoje życie, od urodzenia aż do tego momentu – oraz zło i dobro, jakiego doświadczyłem. Kiedy znalazłem się w tym świetle, od razu nasuwały mi się pewne cytaty z Pisma Świętego dobrane do sytuacji, którą właśnie przeżywałem. Kiedy było światło, wówczas od razu słyszałem cytat : „Ja jestem światłością świata. Kto idzie ze Mną, nie będzie chodził w ciemności” (J 8, 12). Były też cytaty o miłości. Światło i miłość – to był Sam Bóg. Wiedziałem, że żyję, właśnie dzięki temu światłu. Zrozumiałem, że tyle jest we mnie życia, na ile jestem włączony w to światło, oraz że jako stworzenie Boże jestem częścią tego światła. Zacząłem rozumieć, czym jest dusza oraz w jaki sposób Bóg stworzył moją duszę i ciało, a następnie powierzył mi misję do spełnienia. Otrzymałem zrozumienie słów : „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40).

Kiedy komuś zadaję ból swoim słowem lub czynem, to nie wiem, jak to boli tę osobę. Ona może to uzewnętrzniać przez złość lub bunt, ale jaki ból jej to sprawiło, wie tylko ona sama. Czy tylko ona jedna ? Nie – Jezus żyjący w duszy tej osoby także zna jej ból, bo jest to ból Boga w niej samej. Jezus, który przebywa w duszy bliźniego, jest tym samym Jezusem, który żyje i w mojej duszy. Dlatego też, rozważając dany czyn czy słowo, które wypowiedziałem, dał mi Bóg poznać ból, który wówczas zadałem bliźniemu – i poznałem ciężar swego grzechu, czyli jak to Jezusa bolało. Był to przerażający ból – miażdżący i rozrywający jak tsunami. Było to cierpienie za grzechy, które nie zostały odpokutowane lub nie zostały dobrze wyspowiadane. Grzech, który został przebaczony i odpokutowany, nie bolał ; miało się jedynie poznanie, że został popełniony. Bólu, jaki przez grzechy wobec ludzi zadałem Bogu, nie byłbym w stanie znieść, gdybym nie był w tym momencie skąpany w owym świetle i w Miłości, która mnie podtrzymywała. I zobaczyłem wówczas wszystkie swoje dobre myśli, słowa, czyny, modlitwy i cierpienia, które ofiarowałem Bogu w ciągu życia. Było to jak balsam, jak miłość, jak orzeźwiający powiew. W jednym momencie poznałem całe swoje życie oraz to, kim byłem w Bożych oczach. Poznałem, ile w moim życiu było dobra, a ile zła – nic nie pozostawało ukryte. Dlatego też mój ojciec powiedział do mnie : „Już wszystko wiesz”. Wiedział on bowiem, że zostało mi dane poznanie stanu, w jakim stałem przed Bogiem, w którym byłem zanurzony. Po chwili usłyszałem słowa Pana Jezusa (nie widziałem Go, ale wiedziałem, że to był Jezus) : „Otaczają cię ci, którym pomogłeś się zbawić. Przyszli oni na spotkanie z tobą, aby razem z tobą uwielbiać Boga, przed którym stoisz. Otaczają cię ci, którym pomogłeś się zbawić modlitwą, cierpieniem i miłością”.

To Bóg zbawia, my zaś, żyjąc na ziemi, mamy za zadanie nie tylko dbać o własne zbawienie, ale swoimi wyborami i świadectwem dobrego życia – przyczynić się do zbawienia innych. Mamy być znakiem Boga, aby pomóc im Go poznać i pokochać. Mamy doprowadzić do tego, by inni też byli zbawieni. Wszystkich, którym pomogliśmy się zbawić modlitwą, cierpieniem czy w jakikolwiek inny sposób, spotkamy po śmierci. Ci, którzy umrą przed nami, w momencie naszej śmierci wyjdą nam na spotkanie. Oni się też stale za nas modlą, niezależnie od tego, czy przebywają w niebie, czy też w czyśćcu. Bo to, że znaleźli się w czyśćcu, a nie w piekle, może też nam zawdzięczają. To, że ich czyściec jest krótszy lub ich cierpienia są złagodzone, jest owocem naszej modlitwy i ofiar, jakie ofiarowujemy : Mszy św., Komunii św. i naszych dobrych uczynków. I oni się nam odwdzięczają, gdyż są nam bardzo wdzięczni, a kiedy znajdą się w niebie, wówczas modlą się za nas nieustannie, aby moment naszej śmierci był doświadczeniem prawdziwej miłości, którą jest Bóg. Tak wyglądał sąd szczegółowy.

Bóg pozwolił mi zapamiętać pewne obrazy. Gdy o tym myślę, powracają do mnie otwarte niejako niebiosa, niebiańska muzyka oraz przepiękne widoki z nieba, które jakby przez kryształ, przez światło do mnie dochodzą.

Bestia

W pewnym momencie znalazłem się nad brzegiem morza. Był przepiękny zachód słońca i piękna, potężna tarcza słoneczna. Wyglądało to tak (i usłyszałem też taki przekaz), jakby miało być 20 minut przed zachodem słońca. Niebo było czyste, a kolory niesamowite. Patrzyłem na słońce, a ono mnie w ogóle nie raziło. Byłem otoczony duszami, które dostały się do nieba. Zrozumiałem, że mój ojciec również był w niebie. Kiedy patrzyłem na światło i niebo, nagle na niebie i na słońcu pokazała się chmurka, która zaczęła się powiększać. Była ona najpierw biała, ale z czasem, gdy urosła, przekształciła w czarną chmurę, zupełnie jak przerażające tornado. Chmura ta zaczęła pędzić w moją stronę. Czułem, że mam na nią patrzeć. Nie odczuwałem przy tym żadnego strachu ani lęku. Bo mimo iż byłem sam, to byłem otoczony tym światłem i ono się jakby do mnie zawężało. Znajdowałem się w czymś w rodzaju klatki, pomieszczenia nie do przeniknięcia. Po chwili owa chmura przeobraziła się w przerażającą wizję bestii-szatana. Była to straszliwa bestia o ludzko-zwierzęcych formach. Widziałem w swoim życiu różne obrazy mistyków – niemalarzy – którzy przedstawiali demona, ale nigdy nie widziałem tak strasznego, pełnego grozy obrazu jak ten.

Przerażający jednak wcale nie był wygląd bestii, ale nienawiść, jaka od niej zionęła. Wyjący, ryczący demon wykrzykiwał okropne, przerażające przekleństwa i zbliżał się do mnie. wówczas jeden ze stojących przy mnie aniołów rzekł do mnie : „Tylko patrz”. Stałem więc, niczego się nie lękając, bo wiedziałem, że owa bestia nic mi nie zrobi. Było to doświadczenie nienawiści, którą zionie szatan. Wiedziałem, że on mnie nienawidzi. Rzucał wobec mnie przekleństwa i mówił, że zrobi wszystko, żebym został wyrwany ze światła do piekła ! Tak bardzo mnie nienawidzi z dwóch powodów. Po pierwsze – jestem kapłanem, a po drugie – chce się zemścić na mnie za dusze, które mnie otaczały, a które pomogłem Bogu zbawić. Tak bardzo szatan nienawidzi kapłanów i nienawidzi też, kiedy się modlimy i ofiarowujemy swoje cierpienia za nawrócenie grzeszników oraz za zbawienie ludzi. Bo jest to wyrywanie dusz z rąk szatana i oddawanie ich Bogu. Każda modlitwa za grzeszników, każde cierpienie, każda przyjęta Komunia św. ma zbawczą moc, kiedy jest ofiarowywana ze względu na Bożą miłość. I za to nas szatan nienawidzi i prześladuje – robi wszystko, by zniechęcić nas do modlitwy i oderwać od Boga, byśmy się nie spowiadali, byśmy nie chodzili do kościoła i byśmy nie czynili dobra. Demonowi chodzi o to, żebyśmy się zamknęli w swoim egoizmie i konformizmie.

I przyszedł moment, że bestia chciała się wbić w ścianę światła, którą byłem otoczony. I usłyszałem : „Odmów modlitwę !”. I od razu wiedziałem, jaką modlitwę miałem odmówić. W tym największym odczuciu nienawiści ze strony Złego zacząłem mówić : „Dla Jego bolesnej Męki – miej miłosierdzie dla mnie !”. To były słowa Koronki do miłosierdzia Bożego, ale nieco zmienione, gdyż ja już się znajdowałem po „tamtej stronie”. Moja dusza była przy Bogu i nie przebywałem już między ludźmi. Modlitwę tę razem ze mną odmawiał mój Anioł Stróż, który stał obok mnie. I w tym momencie, w którym wypowiedziałem te słowa, bestia (czyli szatan) zaryczała tak mocno, jakby cały świat się rozrywał – to było przeraźliwe wycie, jakby jakaś bomba atomowa rozrywała świat ! I bestia momentalnie się zwinęła i – tak szybko, jak przyszła – powróciła do tej chmurki nad słońcem, i zniknęła. I usłyszałem słowa : „Dałem ci poznać moc Mojego miłosierdzia. Kiedy dusza wzywa Mojego miłosierdzia, szatan staje się bezsilny. Taka jest moc Mojego miłosierdzia. To zostało wam przekazane w Koronce do miłosierdzia Bożego. Dałem ci poznać tę moc, jedno wezwanie wystarczy, aby szatan odstąpił”.

Czyściec

Czyściec jest samotnością lub jest ciemnością – w zależności od tego, w jakim stanie grzechu ludzie, którzy do niego trafiają, się znajdują. Czyściec jest wielkim cierpieniem. Niektóre pokłady czyśćca niczym się nie różnią od piekła. Z tą tylko różnicą, że z czyśćca jest nadzieja na wyjście na końcu czasów. Na sądzie ostatecznym dusza wyjdzie z czyśćca i będzie zbawiona w niebie. Z piekła natomiast nie ma już nadziei na wyjście, gdyż piekło jest wieczne. Niektórzy ludzie zostają uratowani. Weszli do czyśćca dzięki jakiemuś dobremu czynowi lub dzięki modlitwie. To sakramenty chrztu św. i Komunii św. wyciskają na duszy takie piętno. Do piekła pójdzie ten, kto w chwili śmierci zaprze się Boga i odrzuci Boże miłosierdzie. Bo Bóg do końca, do ostatniego momentu, daje możliwość zbawienia. Choćby nie wiem jak wielki był grzesznik i jak straszne by były grzechy przez niego popełnione, to do ostatniej chwili życia może się on zbawić. Idzie na potępienie ten, kto w tym momencie całkowicie odrzuci Boga.

Miałem możliwość rozmawiania i otrzymania daru poznania, czym jest czyściec i jak w nim cierpią dwie osoby z mojej rodziny. Jedna z nich mi powiedziała : „Walczcie o niebo, mów o czyśćcu, mów o tym w kazaniach !”. Jeden z kapłanów przekazał mi to, co mam mówić. Żałował, że on sam o tym nie mówił, i że poprzez złe wybory zmarnował swoje życie. Podkreślał, jak bardzo wdzięczne są nam dusze czyśćcowe za każdą modlitwę. Jednakże zwrócił też uwagę na fakt, iż modlitwy te oraz ofiarowywane w ich intencji Msze św. w takim stopniu im pomagają, w jakim oni sami je cenili za swego życia. To jest niesamowite przeżycie – dusze czyśćcowe wiedzą, kto się za nie modli, ale same sobie, niestety, pomóc nie mogą. Msza św. jest największą potęgą !

Dusza czyśćcowa, zbliżając się coraz bardziej do nieba, odczuwa coraz więcej światła i coraz więcej widzi – widzi perspektywę nieba. W czyśćcu panuje straszna tęsknota za Bogiem. Tęsknota ta powoduje przenikliwy ból. Panuje tam niesamowity ból z powodu wszystkich utraconych okazji, kiedy mogliśmy być na Mszy św., kiedy mogliśmy przyjąć Komunię św., kiedy mogliśmy odmówić modlitwę lub uczynić coś dobrego. Ból ten stanowi żal zmarnowanych okazji do dobrego… Każdego dnia Matka Boża odwiedza dusze w czyśćcu – tam nie ma poczucia czasu. Każde odwiedziny Matki Bożej są dla każdej duszy czyśćcowej wielką ulgą. Największą ulgę w cierpieniach dusze te mają w Maryjne święta. Najwięcej dusz wychodzi z czyśćca do nieba w dzień Bożego Narodzenia, bo Jezus zszedł na ziemię właśnie po to, by zbawiać. Również dzień Wszystkich Świętych jest dniem takiej wielkiej „amnestii”.

Powrót na Ziemię

Cały czas tęskniłem za niebem, gdyż w oddali widziałem tę światłość oraz skrawki tego niebiańskiego życia, które bardzo mnie pociągało. Bardzo już chciałem tam wejść. I w tym momencie ukazał mi się Pan Jezus w ludzkiej, cielesnej postaci. Chciałem Go zapytać, kiedy będę mógł wejść do nieba. Wiedziałem, że to wszystko było łaską i że ja na to nie zasługiwałem, jednakże wiedziałem też, że moje wyznanie wiary oraz moja prośba o miłosierdzie nie były bez znaczenia. Odczuwałem wielką tęsknotę, żeby wejść do nieba ! I wtedy usłyszałem takie słowa : „Posyłam cię z powrotem na ziemię”. Ja zaś zacząłem coś w rodzaju dysputy z Panem Jezusem, gdyż nie chciałem wracać na ziemię – tak dobrze mi tam było ! Pan Jezus zaś rzekł : „Tak – wiem, że tu chcesz być, bo Ja tego też pragnę, abyś tu był ze Mną jak najszybciej. Bo pragnę, aby każda dusza ze Mną była tutaj szczęśliwa i była ze Mną jak najszybciej, ale twoja misja na ziemi jeszcze nie jest wypełniona. Jeszcze musisz wiele cierpieć, wiele się modlić i wiele kochać, aby wiele dusz do Mnie przyprowadzić”. Pan Jezus ma niesamowitą czułość i delikatność, kora jest nie do opisania ! Ja zaś na to odpowiedziałem : „Nie !”. Pan Jezus więc kontynuował : „Jeszcze wróć i mów o tym, co widziałeś. Mów wszystkim, jak bardzo kocham każdą duszę. Mów wszystkim, jak bardzo tęsknię za każdą duszą, aby była szczęśliwa i była we Mnie zatopiona. Mów wszystkim, że czekam na każdego. Mów wszystkim, że Mnie na ziemi mogą spotkać żywego i prawdziwego. Tak jak ty teraz tu widzisz Mnie – tak samo na ziemi każdy Mnie może spotkać w Komunii św. We Mszy św. czekam na was wszystkich. Kiedy kapłan podnosi w konsekracji Hostię, nie skłaniajcie głów, nie zamykajcie oczu, ale patrzcie na Mnie ! Bo Ja z tej Hostii patrzę na was, patrzę na wasze życie, widzę was, patrzę na was z miłością i z miłości przychodzę do tych, którzy z miłością Mnie przyjmują, aby napełnić swoją duszę Moją miłością i mocą do walki ze złem. Mów o tym !”.

Halucynacje ?

Po tej końcowej rozmowie z Panem Jezusem, w której odesłał mnie z powrotem na ziemię, usłyszałem słowo : „Wstań !”. Poczułem w tym momencie grunt pod nogami ; czułem, że powróciły moje zmysły, wróciło poczucie mojego ciała. Czułem, że jestem na dnie wody, i zastanawiałem się, jak ja się teraz dostanę do brzegu, skoro jestem na dnie oceanu ! I usłyszałem słowa : „Wyprostuj się !”. Wyprostowałem się więc i moja głowa wynurzyła się z wody. Byłem zanurzony do wysokości brody. Następnie usłyszałem : „Wyjdź z wody !”. Zacząłem się więc kierować w stronę brzegu i wyszedłem dokładnie w tym samym miejscu, w którym wszedłem do wody. Było to fizycznie niemożliwe, gdyż cały czas trwał odpływ ! Powróciłem do życia, bo tak chciał Bóg. Ani przez chwilę nie odczuwałem zmęczenia, nie miałem też uczucia duszenia się czy łapania powietrza. Było to tak, jakbym się po prostu na moment zanurzył i wyszedł z wody – nic więcej ! Kiedy wyszedłem na brzeg, usłyszałem : „Usiądź !”. Siadłem więc na piasku, spojrzałem w kierunku wody i zacząłem się zastanawiać. Powróciła mi pamięć. I zadałem sobie przejmujące pytanie : „Co to było ?”. Zacząłem znowu wszystko widzieć tak jakby na filmie. Miałem widzenie jak gdyby w dwóch wymiarach – jakbym w tym znowu uczestniczył, a z drugiej strony – jakbym to wszystko obserwował z góry. To było niesamowite ! Widziałem cały przebieg zdarzeń od momentu swojego zanurzenia, przez tonięcie aż po wyjście z wody. I znowu zacząłem się zastanawiać : „Co to było ? Czy to jest prawdziwe, czy może jakaś halucynacja ?”.

Anioł

I usłyszałem w duchu : „Spójrz – ktoś idzie do ciebie”. Spojrzałem i zobaczyłem mężczyznę w średnim wieku, który szedł w pewnej odległości ode mnie. Miał jasne, dosyć długie, lokowane włosy, był ubrany w koszulkę w ładnych, pastelowych kolorach i niósł ze sobą książkę. Szedł dalej, podniósł rękę i pozdrowił mnie : „Witaj !”. Przywitałem go, po czym rozpoczęliśmy rozmowę. Zapytał mnie : „Jak się czujesz ?”. Odpowiedziałem : „Dobrze”. „Na pewno dobrze ?”. Odparłem : „Dobrze”. „Potrzebujesz pomocy ?”. A ja na to : „Nie”. Ta rozmowa była niesamowita, gdyż on szedł ok. 30 metrów ode mnie, a mimo to miałem z nim dobry kontakt i dobrze go słyszałem ! I on tak się do mnie powoli zbliżał i rzekł do mnie : „Ale przed chwilą potrzebowałeś pomocy”.

Nie wiedziałem, kim on był i skąd wiedział, co się wydarzyło. Byłem tym mocno zakłopotany. On zaś rzekł do mnie : „Wszedłeś do wody i nie widziałeś, że jest odpływ”. I opowiedział mi to wszystko, co sam przeżyłem ! Przyszła mi taka myśl : „Skoro wszystko widziałeś, to dlaczego mnie nie ratowałeś ?”. I w tym momencie usłyszałem wewnętrzny głos : „Rozmawiasz z aniołem. Mój anioł przyszedł do ciebie”. Anioł ów opisał mi wszystko aż do momentu, kiedy fala wciągnęła mnie pod wodę. I powiedział mi : „Kilka razy udało ci się wydostać, ale za którymś razem nie wyszedłeś. I długo cię nie widziałem”.

Chciałem go zapytać : „Jak długo ?”. Byłem tego ciekaw, bo wiedziałem, że po „tamtej stronie” nie ma poczucia czasu. I od razu usłyszałem słowa (nie od niego, ale swój wewnętrzny głos) : „Minęło 20 minut ziemskiego czasu… Tam, gdzie byłeś, nie ma czasu, ale na ziemi minęło 20 minut twojego bycia poza ciałem”. I dalej mi anioł tłumaczył : „Długo cię nie było, aż zobaczyłem cię przy brzegu, wynurzającego się spod wody. I przyszedłem, aby ci pomóc wrócić do rzeczywistości”. Na koniec spotkania anioł powiedział : „To do zobaczenia. Zawsze będę blisko, kiedy będziesz potrzebował pomocy, wystarczy, że zawołasz. Przyjdę z pomocą !”.

Pewne osoby, które przeżyły śmierć kliniczną, powracają do życia bez żadnych wizji. Jeszcze inne mają wizję zła. Osoby takie zapamiętują tyle, ile Bóg chce, żeby zapamiętały – tyle, ile potrzeba, albo też, ile mogą i powinny przekazać innym. Człowiek nie obudzi się ze śmierci klinicznej tylko dlatego, że chce się obudzić, ale dlatego, że Bóg tak chce. To Bóg włada całym światem. Człowiek nie będzie żył ani jednej sekundy dłużej, niż Bóg to zaplanował. Jeżeli więc występuje doświadczenie śmierci klinicznej, to jest ono w planach Bożych. To nie od człowieka zależy, co w czasie śmierci klinicznej zobaczy i jakich wizji dozna. Ja przeżyłem swoją śmierć. To jeszcze widocznie nie był czas mego odejścia na tamten świat. Czas naszej śmierci jest wyznaczony. Tak mi to zostało przekazane w czasie mojej wędrówki po „tamtej stronie”. Czas naszej śmierci jest wyznaczony w momencie narodzin. Bóg już wyznaczył czas – to, ile będziemy żyć, oraz misję, jaką mamy spełnić. Czy ją spełnimy, to od nas zależy, bo jesteśmy wolni. Okoliczności śmierci się zmieniają. Do ostatniej chwili mogą się zmienić, ale data śmierci jest z góry wyznaczona. „Postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd” (Hbr 9, 27).

o. Wiesław Nazaruk OMI

opracował Jan Gaspars

Publikujemy za zgodą redakcji dwumiesięcznika „Miłujcie się !”

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com