Publikujemy wykład wygłoszony 8 X 2003 r. przez prof. Jerzego Dudę Gracza podczas inauguracji roku akademickiego 2003/2004 uczelni artystycznych Wrocławia. Wykład przedstawiamy bez żadnych skrótów i poprawek redakcyjnych w wersji wygłoszonej przez profesora w Auli Leopoldina Uniwersytetu Wrocławskiego.
Jerzy Duda Gracz był jednym z najwybitniejszych malarzy polskich. Urodził się 20 marca 1941 roku w Częstochowie. W 1968 roku uzyskał dyplom Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie na Wydziale Grafiki w Katowicach. W latach 1976-1982 był wykładowcą tej uczelni. Ostatnio pracował jako profesor Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach i Europejskiej Akademii Sztuk w Warszawie. Od 1970 roku wystawiał swoje prace na wystawach indywidualnych w Polsce i za granicą. W swoim dorobku miał około 200 wystaw indywidualnych i 300 zbiorowych w kraju i za granicą. Prace Jerzego Dudy Gracza znajdują się w wielu muzeach polskich i zagranicznych, m. in. w Muzeum Watykańskim, Muzeum Uffizi we Florencji, Muzeum Miejskim w Gandawie oraz w kolekcjach prywatnych na całym świecie. Profesor Duda Gracz w latach 2000-2001 wykonał 18 dużych obrazów przedstawiających Stacje Męki Pańskiej i podarował je Sanktuarium Matki Bożej Jasnogórskiej. Cykl nazywa się „Golgota Jasnogórska". „Obrazy Jerzego Dudy Gracza umieszczone zostały w przestrzeni zamkniętej - na górnej kondygnacji wejściowej części kaplicy Matki Bożej, tzw. przybudówki". Opublikowane też zostały w postaci albumu, wydanego na Jasnej Górze przez Wydawnictwo Zakonu Paulinów z wierszami Ernesta Brylla. Publikujemy reprodukcje dwóch z tych obrazów prof. Dudy Gracza.
Jerzy Duda Gracz zmarł nagle na serce 6 XI 2004 r. podczas pleneru malarskiego w Łagowie.
Jerzy Duda Gracz
Jestem zaszczycony i uradowany możliwością wygłoszenia wykładu w Auli Leopoldyńskiej Uniwersytetu Wrocławskiego, gdyż mam okazję prezentacji swoich poglądów, co w prasie, radiu i telewizji coraz rzadziej ostatnio mi się udaje. Nasze narodowe grzechy nie dotyczą wyłącznie społeczeństwa i państwa, ale odciskają swoje piętno także na kulturze i sztuce. Tworzone od stuleci perly architektury, rzeźby i malarstwa słusznie traktowane jako wizytówki kulturowej więzi Polaków z Europą są jednocześnie dowodem naszych kompleksów i niedowartościowania, bo w swojej znakomitej większości są z importu. Są dziełem rąk i umysłów obcych artystów. Z tego, co własne zostało niewiele: szczątki rozgrzebanych słowiańskich grodów, trochę pałaców, zamków, klasztorów, parę drewnianych kościółków czy resztki staropolskich dworów. Nie ceniliśmy sobie siebie, skoro ojciec naszej literatury imć Pan Rej z Nagłowic przekonywał „postronne narody", że „Polacy nie gęsi i swój język mają". Najświatlejszy polski król Stanisław August do malowania konterfektów zapraszał maestro Bacciarellego, mając pod bokiem dworskich rezydentów i powiatowych mistrzów sarmackiego portretu. A romantyczny wieszcz Juliusz rzucał obelgi w zniewoloną już Matkę-Ojczyznę: „pawiem narodów byłaś i papugą". Dopiero utrata niepodległości w XVIII wieku, upadek i rozbiory państwa wymusiły manifestowanie polskości. Rekompensata nieobecności Polski na mapie politycznej była możliwa tylko dzięki kulturze i sztuce. Dowodzi tego cały wiek XIX i początki ubiegłego stulecia nacechowane dynamicznym rozwojem polskiej kultury i sztuki od Petersburga do Nowego Jorku.
Wraz z odzyskaniem niepodległości dobrowolnie uzależniamy się od obcych cierpiąc na chorobę, jak ją nazywam, nieodwzajemnionej miłości. Tak było w roku 1918 i tak jest obecnie. Bo kiedy znów w 1989 r. wybiliśmy się na niepodległość" nasze polskie marzenia o wolności i wspólnocie z Europą oraz ukochaną Ameryką na czele odebrały nam trochę rozumu. Bezkrytycznie wciąż nienasyceni pakujemy sobie w polski czerep rubaszny" wszelkie śmieci: mundurową modę na anglojęzyczny bełkot, głupotę reklam i mediów oraz uległość kultury wobec podkultury. Uwierzyliśmy nawet, że jesteśmy mocarstwem, jako agresor placząc się w wojnę z Irakiem. Potulnie godzimy się na fałszowanie i paskudzenie sobie historii, tradycji, obyczajów, a nawet kuchni, czego nie robią np. Japończycy szeroko otwarci na postęp świata i szczelnie przed nim zamknięci w swojej historycznej, narodowej odrębności. W przeciwieństwie do nas nie obawiają się pomówień o ksenofobię i nacjonalizm.
Również na obszarze sztuki w Polsce wskutek transformacji ustrojowej nastąpiło szereg zmian, w wyniku których zamiast oczekiwanej wolności tworzenia i swoistego pluralizmu artystycznego mamy do czynienia z coraz bardziej dominującym i powszechnym zjawiskiem, użyję cudzysłowu, ,,awangardy", oraz problemem, i tu drugi cudzysłów, ,,doganiania Europy", przed czym ostrzegał Witold Gombrowicz, jak się okazało na próżno. W praktyce bowiem znaczy to, że w sztuce wartościowe jest tylko nowe, a odrębność, jakakolwiek, od tzw. norm europejskich to peryferyjne odszczepienie. W ten sam sposób w czasach śp. Związku Radzieckiego wynaradawiano np. obywateli Ukrainy. Kto nie chciał mówić po rosyjsku lecz swoim ojczystym, ukraińskim językiem, ,,był prosto mużyk" - chłop, wiejski cham.
Chciałbym nieco rozwinąć tę kwestię, dlatego cofnijmy się w czasie do połowy XIX stulecia, kiedy to wraz ze wspólnotowymi ideami proletariatu socjalizmu, syjonizmu i internacjonalizmu pojawiły się w europejskiej sztuce pierwsze próby zburzenia fundamentów i tradycji cywilizacji łacińskiej. Z różnych powodów, ale na ogół zawsze w imię postępu, zaczęto deprecjonować klasyczne kanony, z których dotąd czerpała wciąż nowe inspiracje kultura i sztuka w momentach swojego schyłku i stagnacji. Tym samym rozpoczął się proces rozpadu wzorców i kryteriów, których negatywnym symbolem w plastyce był tzw. Akademizm (i Akademia!), czyli rzetelna i wymierna wiedza artystyczna oraz porównywalne umiejętności i wartości. Podobnie rozpoczął się proces podważania w sztuce jej przesłania czyli treści, albo jeszcze inaczej, tego, co w niej ideowe, religijne, historyczne, a przede wszystkim narodowe. Uznano to za zbędny literacki i dydaktyczny balast obciążający artystyczny postęp i międzynarodowy charakter sztuki, która miała być czysta czyli wolna od wszystkiego, co nieformalne. Kiedy kolejną ofiarą padły kwestie warsztatowe czyli problemy podstawowej wiedzy, techniki i technologii, w ten sposób zachwiano fundamentami, z których plastyka w ogóle się wywodzi. Przecież warto pamiętać, że kiedy była jeszcze bezimienną, cechową profesją, powstawały arcydzieła, którym niewielu nawet wielkich twórców potrafiłoby sprostać.
Na koniec mamy do czynienia ze zjawiskiem, gdzie ludzie stają się w oczach krytyków i artystów nierozumnymi głupcami i w konsekwencji tego dzisiaj człowiek w ogóle nie istnieje na obszarze sztuki jako adresat, bo uważa się go za zbyt prymitywnego, aby ją pojął. Chociaż był to proces prawie pięćdziesięcioletni licząc od lat siedemdziesiątych XIX w. aż do triumfu w latach dwudziestych XX stulecia, miał wszystkie cechy rewolucyjnej, nowotworowej choroby sztuki. Założenie, że to, co nowe jest lepsze niż stare, spowodowało lawinowe powstawanie nowych stylistyk i tzw. „izmów", czyli działań summa sumarum odrywających twórczość od tradycji i jej korzeni. W harmonijnym dotychczas rozwoju sztuki nastąpiło pomieszanie pojęć, gdzie przy pomocy aspiracji „naukowych", filozoficznych, metafizycznych, socjologicznych twórcy próbowali dowodzić równoległości swoich dokonań z postępem technologiczno-cywilizacyjnym. Czasem miało to charakter obłędu, kiedy któryś z nowatorów-paranoików domagał się spalenia Luwru. Według kryteriów awangardy jako rzekomo jedynej możliwości postępu w sztuce powinniśmy przyjąć, że Giotto, Rembrandt czy Velazquez byli gorsi niż Celnik Rousseau, Picasso i Warhal, a Matejko, Malczewski i Wyspiański bardziej nieudolni niż Nikifor, Dominik czy Tarasewicz1.
Apogeum nowości to wspomniane lata dwudzieste i „szkoła paryska" - najprawdziwsza międzynarodówka sztuki, gdzie było już nieistotne jak, co i dlaczego. Istotne było jedno: sztuka miała być nowoczesna. Rewolucja radziecka, nim nastał stalinowski socrealizm, wyzwoliła więc kolejne erupcje sztuki nowej, wolnej, proletariackiej i antyburżuazyjnej, ale rychło pogoniła swoich wyznawców na emigrację. Dokąd? Oczywiście, że do gniazda burżuazji, do Europy. Europy kapitalizmu, monarchii, religii, Europy narodów. Jak wiadomo Europa eksplodowała ideami rewolucyjnego nowatorstwa. I tak oto mija prawie sto lat, ponad sto lat, od tamtych wydarzeń, kiedy sztuka stała się ofiarą własnego postępu, a rewolucja jak zawsze zjada własne dzieci. Chciałbym w tym momencie przypomnieć z tytułu wykładu ową dyktaturę babuni. Wbrew pozorom wcale nie mam ochoty na żarty i dowcipkowanie. W swoim czasie profesor Maria Rzepińska sformułowała pojęcie:,,dyktatura awangardy". Właśnie tak, przez analogię do dyktatury proletariatu. Mówiąc zatem o dyktaturze babuni chcę zwrócić uwagę Państwa na to kuriozalne zjawisko, które kiedyś podważając fundamenty sztuki klasycznej jako wsteczne i skostniałe, samo ani myśli przeminąć. Przecież to czysty absurd, że ta niesympatyczna i zła staruszka wciąż udaje młodą i bojową jak komsomolka panienkę, licząc sobie ponad sto lat.
Euro-bolszewicka awangarda, która zatriumfowała w latach dwudziestych ubiegłego wieku, mimo klęski socjalizmu jako systemu politycznogospodarczego w życiu narodów w tej części kontynentu, na obszarze sztuki ma się fantastycznie. Ta wskrzeszana i animowana wciąż na nowo, mówiąc językiem Leśmiana, ,,trupienga", jest swoistym stylem totalitarnym w Europie i na świecie. Wszystko to, co jest oficjalne i promowane jako tzw. sztuka współczesna, czyli ta najwyższego lotu, ma swój internacjonalistyczny i antynarodowy charakter niezależnie od ustroju państwa na świecie i w Polsce.
Wiem oczywiście jak nieroztropnie jest mówić publicznie takie rzeczy, bo zdarzało mi się już czasem doświadczać skutków anatemy, którą obłożyła mnie kiedyś wszechmogąca „Gazeta Wyborcza".
Czuję też na ustach knebel dobrych obyczajów, ale mimo wyuczonej kindersztuby i tresury w duchu otwartości i tolerancji dla postępu w sztuce nie potrafię udawać ślepego, bo jestem malarzem. Polskim. Widzę zatem, że w kilkanaście lat po odzyskaniu niepodległości stajemy się czymś w rodzaju kolonii kulturowej, do której eksportuje się śmieci tzw. cywilizacji świata. Widzę, jak stajemy się pokornymi konsumentami kulturowego imperializmu państw dużych i bogatych, z amerykańskim cudem świata na czele. Widzę także jak w rezultacie transformacji ustrojowej, zmian cywilizacyjnych i politycznych oraz bezradności wobec wolnorynkowej wolnej amerykanki odczuwamy skutki tej niby-nowej sytuacji w sztuce.
„Dyktatura babuni" po'89 roku stała się ponurym faktem w polskiej sztuce i nie ma to nic wspólnego ze zmianą warty ustrojowej, pokoleniowej i z tym, że po nas idziecie wy, młodzi, bo was to też będzie dotyczyć. Według współczesnych kryteriów wszystko to, co wspiera się na umiejętności czyli kunszcie, na warsztacie, szacunku dla tradycji i na wartościach sztuk pięknych jest działaniem z marginesu, a właściwie działaniem poza obszarem tej rzekomo jedynej, prawdziwej sztuki". Jest jakąś peryferyjną, absurdalną fanaberią artystycznych frustratów. Dogmaty głoszone w minionym wieku, że każdy może być artystą i wszystko dziełem sztuki są obowiązujące nadal. Dalej wszelka nieudolność, wszelki śmieć i wszelkie nic bardziej podobno wyraża sens współczesności życia i sztuki niż obraz, grafika czy rzeźba będące dziełem ducha, wiedzy, umiejętności czy talentu.
Sytuacja w Polsce jest gorsza niż na świecie o tyle, że jak zawsze stanowi tylko odbicie szerszego globalnego zjawiska. Gorsza również z powodu wspomnianego już kompleksu peryferyjności i skłonności do przedrzeźniania i doganiania tego, co robią tzw. artyści świata. Dodatkowo sytuację komplikuje z jednej strony ignorancja, a z drugiej aktywność obrotnych animatorów sztuki, nie potrafiących lub nie chcących stworzyć własnych kryteriów, do czego gorąco i bezskutecznie namawiał Gombrowicz. Powiadał: „Nie próbujcie dogonić Europy. Nigdy jej nie dogonicie. Spróbujcie raczej pokazać jej niedojrzałość i stwórzcie własne kryteria. Z waszych braków nie urodzi się Braque2".
Każda niedorzeczność, każde głupstwo może stać się sztuką, a gdy to nastąpi nie utraci nigdy swojego statusu. I tzw. środowisko i media potulnie przyjmą do wiadomości owe „fakty artystyczne", nie mając ani siły ani chęci, żeby wyartykułować chociaż jedno polemiczne zdanie wobec tego, co jest im narzucone. W rezultacie zjawiska świadczące o odrębności sztuki są za granicą nieznane. W zastępstwie mamy towarzyską operatywność naszych kreatorów awangardy na płaszczyźnie kontaktów międzynarodowych, którzy potrafią pretensjonalne i bezmyślne paskudztwo wypromować na europejskie dzieło sztuki. A przecież polska sztuka i polscy artyści nie muszą dowodzić, że nie są gorsi od „artystów świata". Chodzi tylko o to, żeby zrozumieć, że nie ma do tego świata innej przepustki jak identyfikacja i odrębność narodowa. Mamy tego przykłady: muzykę Góreckiego, Kilara i Lutosławskiego; Kantora i jego „Wielopole", galicyjską dziurę, znaną chyba na wszystkich kontynentach; filmy Kieślowskiego i Rybczyńskiego; do niedawna polską szkołę plakatu; teatr Tomaszewskiego, Swinarskiego, Mądzika czy teatr Gardzienice; literaturę Mrożka, Herberta i Harasymowicza, nie zapominając na koniec o „Mazowszu" i sztuce ludowej. Jeśli nie zdobędziemy się na trochę szacunku dla siebie, na chwilę szaleństwa i zachwytu nad polską sztuką, na odrobinę artystycznego imperializmu, wciąż będziemy dla świata „braćmi mniejszymi" ze wschodu Europy i nie zmieni tego video-podglądactwo pani Kozyry, konzentrazionlager z klocków Lego pana Libery, prowokacje „Zachęty" ze sponiewieranym Papieżem, ani ukrzyżowany fallus pani Nieznalskiej. Proszę Państwa, na marginesie, pomyślmy, co by zrobiono z panią Rottenberg lub Nieznalską, gdyby podobne wygłupy zaprezentowały w krajach islamu, buddyzmu czy judaizmu, tak jak to zrobiły w tym strasznym polsko-katolickim, nietolerancyjnym ciemnogrodzie, którego rzekomo są ofiarami?
Chciałbym teraz zwrócić się do was, młodych - Drogie Brojlery, rozpoczynających edukację artystyczną, bo to Wy zdecydujecie, jaka będzie sztuka przyszłości. To Wy musicie dokonać wyboru między dyktaturą „babci awangardy", a tym, co własne, suwerenne, czyli dla awangardy peryferyjne. Czy wybierzecie narzuconą wolność zbiorową", czy własną wolność wypowiedzi? Rozważcie zatem, czy na początku XXI w. nie powinno dojść w sztuce plastycznej do tego, co zdarzyło się już kiedyś, gdy pojawiło się kino, mające być
śmiercią teatru. Ktoś rozsądny mianował je wówczas kolejną muzą, stąd elitarny teatr i według Lenina najważniejsza ze sztuk - kino dla ludu - żyją obok siebie i rozwijają się jednocześnie, nie wchodząc sobie w drogę. Może zatem należy doprowadzić do rozwodu w plastyce i oddzielić nowoczesne dziwactwo od klasycznej, warsztatowej sztuki. Niech ono nazywa się, bo ja wiem, kreacją multimedialną albo chałupnictwem intelektualnym. A sztuka niech pozostanie sztuką, umiejętnością, wyznaniem wiary w Piękno i Dobro. Pomyślcie też, czy chcecie dalej być wyznawcami narzuconych wam przez wiek XX wątpliwych dogmatów, że „każdy jest artystą i wszystko dziełem sztuki", że tylko awangarda, tylko to, co nowe wyznacza postęp w sztuce? Nie macie czasem ochoty zapytać: a cóż to jest awangarda? Do przodu, czyli liniowo? Zatem tylko linia jest jedyną możliwością rozwoju? Przecież sztuka jest skrzydlata, więc może chyba fruwać. Czy wirując nie rozkręca się jak spirala i nie rozwija? Czy to nie jest realne? Jeśli wyobrazimy sobie tę spiralę, bez trudu dostrzeżemy możliwość harmonijnego rozwoju sztuki, kiedy te same zjawiska będą, jak przez wieki, pojawiać się w tych samych punktach lecz na różnych poziomach. I nie należy obawiać się dogmatyzmu i frazeologii wyznawców postępu liniowego, że nie stworzymy nic nowego i w sztuce nie będzie rozwoju. Przecież ten sam człowiek, zwierzę, roślina w Fajum, na Akropolu, w Ołtarzu Mariackim, w Kaplicy Sykstyńskiej, u Goi, w Szkole Barbizońskiej, u Malczewskiego czy Beksińskiego są zawsze zmienne. W każdym czasie wyglądają inaczej. I tak jest odkąd człowiek zszedł z drzewa i tak będzie dopóki tam nie wróci, co jest możliwe, jeśli dalej będzie taki postępowy i zafunduje sobie cywilizacyjne samobójstwo.
W czasie studiów, kochani, kiedy już Was opuści pokora nowicjuszy i zaczniecie się buntować przeciwko swoim belfrom, spróbujcie na własny użytek postawić pytanie dotyczące wolności w sztuce. To bardzo ważna kwestia. Bez tego pytania i bez jego praktycznej weryfikacji nigdy możecie się nie dowiedzieć, czy jesteście artystami, czy macie osobowość, czy może tylko jesteście ofiarami własnych urojeń. Spróbujcie najpierw poddać się temu, czego wymaga od Was Akademia, nawet jeśli jesteście przeciw i sądzicie inaczej. Tylko w kontakcie z praktyką, próbując sprostać temu, z czym nie zawsze się utożsamiacie, macie szansę sprawdzić, co jesteście warci. Współczesna rzeczywistość artystyczna będzie Was kusić pięknymi złudzeniami o karierze nieskończonych możliwości. Ale prawdziwa, świadoma sztuka jest praktyką, która pozbawia złudzeń, jest narastającą górą wątpliwości i udręki, bo nie może być lekka, łatwa i przyjemna. Mówiąc na skróty: wolność artystyczna, prawdziwa wolność, to nie tylko zrozumienie, ale umiejętność pokonania konieczności. Spróbujcie najpierw narysować, namalować i pojąć istotę rzeczy, a potem dopiero ewentualnie to odrzućcie jako nieprzydatne wyrażenie swojej osobowości. Jeśli będziecie już teraz dąsać się na szkołę, potem na głupotę adresatów swojej twórczości i wzgardzicie praktyką warsztatową jako zbędną w procesie waszej samorealizacji, nawet mając w kieszeni dyplom magistra, pozostaniecie dyplomowanymi sierotami sztuki. Niemowami, które nie potrafią wyrazić siebie inaczej jak przy pomocy właśnie owych nowatorskich, lecz w gruncie rzeczy starych już i rozpaczliwie nudnych fanaberii. Wyobraźmy sobie, że kiedyś Michal Anioł odmówiłby malowania Sykstyny Juliuszowi II i oświadczyłby Jego Świątobliwości, że nie będzie drapał się po rusztowaniach i malował sufitów, bo jest rzeźbiarzem. Nie wiem, czy uczynił to z lęku przed strasznym Papieżem, czy dla pieniędzy czy, żeby zrobić na złość nielubianemu Leonardo da Vinci? To nieistotne. Malując Sykstynę dał ją nam nie tylko jako świadectwo epoki, którą tym dziełem wyprzedził, nie tylko jako pokaz możliwości swojego geniuszu, ale przede wszystkim jako świadectwo, jako dowód swojej wolności.
Myśląc więc i mówiąc o wolności artysty, pamiętajcie, że sztuka, wielka sztuka, bardzo często była skutkiem konieczności, wymogów, zamówień, ale zawsze, choć z różnych przyczyn, była adresowana do ludzi. Podstawowym warunkiem było i jest wciąż to samo: aby była dobra i uczciwa, czyli własna. Tworzona nie dla siebie, lecz od siebie, do drugiego człowieka. Warto też, aby pamiętać o tym, że wyrażanie swojego ja, to nie tylko taka twórczość, która boli, bo trzeba ją wprost wyrwać ze środka, ale działanie, które może wywołać również bolesne skutki. Pomyślcie więc, jak korzystać z tego, co Wam daje Akademia i profesorowie, aby najpełniej wyrazić to, co jest Waszym światem. Musicie to wiedzieć, bo staniecie przed koniecznością wyboru między łatwością i uleganiem właśnie tej dyktaturze postępowej sztuki, a udręką artykułowania siebie z głębi duszy, co może spotkać się ze wzgardą lub zarzutem anachronicznego zacofania, wtórności lub prowincjonalizmu. Na szczęście nigdy nie spotka się z obojętnością.
Myślę, że na dzisiaj starczy już dręczenia Was opisem okropności, jakie są skutkiem bliskich, zawodowych kontaktów ze sztuką. Dlatego na koniec pragnę Was prosić, abyście zawsze pamiętali, że kultura stanowi sens istnienia człowieka, zaś sztuka jest dobrem i pięknem tego człowieczeństwa, a skoro tak, jako artyści nie zasłaniajcie się koszmarem epoki, ale próbujcie zmienić brzydotę i bezsens waszego czasu w romantyczny cud, czyli twórzcie piękno, nie zapominając o swoim adresacie, o człowieku, którego możecie „w anioły przerobić". Aby to było możliwe, zapamiętajcie, proszę, nie żadne prawdy objawione, ale trzy proste zasady. Podczas studiów na Akademii zasadę pierwszą: „Nulla dies sine linea" - ani dnia bez kreski. Kiedy już skończycie szkołę i zaczniecie pracować na swój rachunek, zasadę drugą: „Cacatum non est pictum" - nabazgrane nie znaczy namalowane. I wreszcie, kiedy, daj Boże, dowiedziecie, że jesteście artystami, nie zapomnijcie o zasadzie trzeciej, że: gwiazdy nie tworzą sztuki, tylko zaledwie rubryki towarzyskie".
Dziękuję wszystkim Państwu za cierpliwość, a Jego Magnificencji, panu rektorowi profesorowi Zbigniewowi Horbowemu za ryzyko wpuszczenia tutaj polonocentrycznego i heretyckiego miłośnika peryferii.
Jerzy Duda Gracz
1Nikifor (1895-1968) - malarz-samouk, przedstawiciel sztuki naiwnej, stworzył ponad 2000 akwareli; Tadeusz Dominik (ur. 1928) - malarz polski, prof. ASP w Warszawie; Leon Tarasewicz (ur. 1957) - współczesny malarz polski, działa na pograniczu konceptualizmu i instalacji artystycznej.
2Georges Braque (czytaj: brak; gra słów) - malarz francuski (1882-1963), współtwórca kubizmu. Jego twórczość wywarła wpływ na rozwój współczesnego malarstwa.