Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Na początku pragnę bardzo serdecznie przywitać wszystkich czytelników MICHAELA. Te kilka słów, które kieruję do was są pewną refleksją po przebytej pielgrzymiej trasie, o której nieco więcej w następnej części.
W głębi mojego serca coraz bardziej nurtują mnie te pytania. Panie Boże, dlaczego tak wielu ludzi spotykam na tym świecie, którzy dzisiaj siedzą wpatrzeni w gruzy rodzinnych domów, które budowali, dlaczego spoglądają na zgliszcza swoich pragnień o szczęściu rodzinnym, o domu bezpiecznym, szczęśliwym, w którym pokarmem podtrzymującym miała być nieśmiertelna jak się wówczas wydawało miłość małżeńska i rodzinna? Dlaczego dzisiaj jako pokarm pozostały im popioły ich marzeń, o cudownym, pełnym radości życiu, które niczym upiory z przeszłości powracają, by ciągle na nowo drażnić niezabliźnione jeszcze rany? Dlaczego Panie tak się stało? Dlaczego?
Właśnie ten obraz, obraz rodzin cierpiących, atakowanych ze wszech stron przez siły wrogie człowiekowi, poruszał mnie i nadal porusza do samej głębi. Pamiętam sytuację w moim życiu, kiedy miałem może 12-13 lat, byłem już wówczas dość samodzielny, ponieważ mogłem samotnie pojechać do pobliskiego miasta zrobić zakupy dla rodziny. Kiedy szedłem ulicą, obok mnie na poboczu miała miejsce tragiczna sytuacja. Ojciec szedł ze swoim synkiem, wydawali się być szczęśliwymi. Naraz podeszło do niego dwóch mężczyzn i po chwili zaczęli go szarpać. Nie pamiętam słów, które wypowiadali, ale z pewnością były to przekleństwa. Po chwili jeden z nich bardzo mocno pchnął tego ojca, drugi podłożył mu nogę, wskutek czego ojciec się przewrócił. Potem pamiętam, że kopali go gdzie tylko popadło, a on starał się bronić. Do dzisiaj mam przed oczyma tego małego chłopca, który mógł mieć jakieś 7-8 lat, przerażonego i rozpaczliwie proszącego: „Nie bijcie tatusia, to mój tatus". Nie potrafię powiedzieć jak długo to trwało, ale z pewnością wystarczająco, aby we mnie pozostawić ślad na zawsze. Pamiętam ten ból bezradności w moim sercu, ból współczucia nie tyle temu ojcu, co jego synowi. Nie wiem dlaczego, ale już wówczas wiedziałem, gdzieś w głębi serca czułem, że ojciec dla dziecka jest tym, najwspanialszym i najsilniejszym, przy którym dziecko ma się czuć bezpiecznie. Ja nie mogłem wówczas im pomóc, ponieważ sam jako dziecko byłem przerażony. Nie wiem, jaki ślad ta bolesna sytuacja pozostawiła w pamięci tego chłopca. Czy rana, którą otrzymał, kiedykolwiek się zagoi? Jaka jest dzisiaj ta rodzina? Przecież przede wszystkim na rodzinie spoczywa fundamentalny obowiązek, a zarazem prawo, by była dla człowieka tym najszczęśliwszym i najwspanialszym miejscem na ziemi.
Skoro ta sytuacja pozostawiła w mojej pamięci tak duży ślad, to z wielkim bólem spoglądam dzisiaj na te rodziny, o których wspomniałem na początku, które siedzą na gruzach swych domów i zgliszczach marzeń o szczęściu rodzinnym.
Aby choć trochę pomóc każdej rodzinie od wielu już lat, zawsze głosząc orędzie Ewangelii, staram się szukać źródeł i demaskować przyczyny takiego stanu rzeczy. Jestem świadomy, że nie wszystkie przyczyny można znaleźć i nazwać po imieniu, bo jest ich bardzo wiele, ale z pewnością te, o których zamierzam napisać kilka słów odgrywają decydującą rolę w destrukcji malżeństwa i rodziny.
Pragnę podzielić się kilkoma refleksjami dotyczącymi tego
ogromnego przedsięwzięcia, którego podjęliśmy się z Panem Jackiem Morawą, red. pisma MICHAEL i Pielgrzymem Świętego Michała Archanioła. Po doświadczeniach poprzednich dwóch lat, kiedy to spotykaliśmy się z polonijnymi rodzinami w Toronto i okolicach postanowiliśmy tym, jakże trudnym do przyjęcia orędziem, dotyczącym Misterium Zła w świecie, podzielić się z większą liczbą katolickich rodzin, by je przestrzec przed grożącymi im niebezpieczeństwami, a jednocześnie wskazać na pewne możliwości, które mamy w zasięgu ręki, by złagodzić ich skutki.
Przejechaliśmy przez Ziemię Kanadyjską ze wschodu na zachód i wróciliśmy północnymi stanami USA na wybrzeże wschodnie, by zamknąć ostatecznie to ogromne koło liczące ok. 20 tysięcy kilometrów. Wszędzie nasze spotkania cieszyły się dużym zainteresowaniem, zważywszy szczególnie na to, że był to czas wakacyjny.
Pierwsze spostrzeżenia dotyczą skali zaangażowania katolików w różne praktyki okultystyczne, takie jak: wróżbiarstwo, przepowiadanie przyszłości, wiara w przesłanie horoskopów, czy senników, praktyki medytacyjne niechrześcijańskie, praktyki para-uzdrowicielskie, spirytyzm, czyli m.in. tzw. wywoływanie duchów, a nawet zamawianie czarów np. o powodzenie w biznesie, czy też, by wyrządzić komuś szkodę.
Obraz, który wyłania się z tego doświadczenia ukazuje bardzo jasno i czytelnie, że tam, gdzie upada wiara wzrasta zabobon i szerzy się religia diabła, czyli wszelkiej maści praktyki i wierzenia magiczne.
Wiele osób z tych, które brały udział w spotkaniach odczuwa już na sobie konsekwencje zaangażowania w te praktyki. Kościół wierny Objawieniu Biblijnemu, zawsze zakazywał swoim wiernym tych praktyk i ostrzegał przed konsekwencjami. Niestety od pewnego czasu wydaje się, że nie jest w „modzie" słuchanie Kościoła i wierność Pismu Świętemu. Wiarę natomiast wielu ludzi tworzy sobie samemu, pod swoje wymagania, które często kapryśnie zmieniają.
Problem dostrzegamy dopiero wówczas, kiedy bezpośrednio na sobie, czy też na kimś bliskim, na łonie rodziny doświadczamy krzyża, czy to poprzez jakąś formę cierpienia, czy poprzez rozpad rodziny. Wówczas szukamy ratunku i wołamy o pomoc do Nieba. Chcielibyśmy natychmiast wycofać się ze zła, ale tak się nie da. Oczywiście wina za popełnione grzechy, jeśli je Bogu na spowiedzi wyznajemy, zostaje odpuszczona, lecz czas się nie cofa i konsekwencje naszych czynów nadal pozostają. Jeszcze raz przypomnę zasadę, że jeśli złamię komuś złośliwie nogę, a potem się opamiętam i proszę o przebaczenie, to człowiek pokrzywdzony mi przebaczy, Pan Bóg mi przebaczy, ale noga pozostaje nadal złamana, a więc konsekwencja mojego czynu pozostaje. Muszę ją leczyć i nawet wówczas, kiedy wyleczę, to i tak muszę być ostrożny, ponieważ w tym zaleczonym miejscu pozostanie już słabsza i nie wolno mi jej wystawiać na ciężką próbę, gdyż może nie wytrzymać obciążenia. Analogicznie jest z naszą naturą duchową. Jeśli została poraniona, to najpierw muszę podjąć proces uzdrowienia, który może trwać niekiedy
dość długo. Pamiętajmy, że syn marnotrawny opamiętał się w momencie, kiedy zapragnął pokarmu świni. Nie wystarczyło mu to, że zrobili go świniopasem, sam poniżył się jeszcze bardziej, kiedy zapragnął tego samego pokarmu, którym żywiły się świnie, osiągnął poziom świni. Wówczas to postanawia wrócić do domu ojca i prosić o przebaczenie. Zauważmy, że musi on pokonać drogę powrotną jeszcze o własnych siłach, prowadzony nadzieją dóbr domu swego ojca. Nie wiemy jak długo wracał, jedno jest pewne: czekający na niego ojciec skrócił mu tę drogę wyszedłszy naprzeciw niego. Niech to będzie nadzieją dla tych, którzy podjęli drogę powrotu.
Jeszcze raz wszystkim, którzy mienią się być katolikami przypominam, że z demonami w karty się nie gra i nie wolno zapraszać ich do „tańca", ponieważ poprowadzą w rytmie swoich kroków.
Niestety, obserwując ten świat widzimy, że ludzkość masowo odwraca się od Światła Objawienia i idzie w stronę ciemności. Coraz częściej słyszymy, że człowiek zasiadł na „tronie Bożym❞ i w swojej pysze zaczyna decydować o tym, co dobre, a co złe. Pytamy skąd tyle zła? Dlaczego tak się dzieje? My katolicy znamy odpowiedź na te pytania. My wierzymy w całość objawienia, wierzymy w Boga w Trójcy Świętej Jedynego, który stworzył świat i ten widzialny, i ten niewidzialny. Wiemy: walka, którą toczymy jest walką z mocami ciemności, upadłymi duchami niebieskimi, które wypowiedziały posłuszeństwo Stwórcy i walczą z rodzajem ludzkim, by jak największą liczbę ludzi pociągnąć do siebie.
Właśnie dlatego, w swoich wyborach mamy obowiązek przewidywać konsekwencje swoich czynów. W wielu przypadkach, które spotykam ludzie dźwigają już konsekwencje swoich wcześniejszych decyzji.
Czasami zadaję pytanie i proszę, aby sami sobie na nie odpowiedzieli.
Jeśli wyrzucimy Boga z naszego życia, kto wejdzie na Jego miejsce?...
Jeśli powiemy Bogu: „nie chcemy Ciebie w Konstytucji", kto wejdzie na Jego miejsce?...
Jeśli wyrzucimy Boga z ekonomii, kto wypełni tę przestrzeń?...
Jeśli wyrzucimy Boga z gospodarki, co pojawi się w zamian?...
Jeśli usuniemy Boga ze szkoły, kto zamiast Niego stanie się nauczycielem dzieci?...
Jeśli usuniemy Boga z zakładów pracy, kto pojawi się w jego miejsce?...
Jeśli wreszcie usuniemy Boga i Jego prawo z naszego prawa, jakie będą tego konsekwencje? Jeśli usuniemy Boga i Jego Prawo z nauki, z badań naukowych, to co się wówczas dzieje?
Za wszelką cenę próbuje się dzisiaj przed ludzkością ukryć Boga jako fundament i źródło wszelkiej moralności.
Ponieważ wyrzucono go z prawa, które stanowi ludzkość, to zaraz zaczęto przegłosowywać prawo moralne, które jest nieprzegłosowalne. Nie wolno człowiekowi głosować nad prawem do zabijania dzieci złożonych pod sercami matek. Zagłosowano jednak i jakie są dzisiaj tego konsekwencje? Jeśli raz się zagłosuje, to znaczy, że można głosować, a więc inna grupa ludzi zagłosuje inaczej. Jedni zagłosowali, że wolno zabić dziecko z gwałtu, inni przegłosowali więcej, jeszcze inni pozwolili na każde żądanie kobiety i dzisiaj zabija się dzieci, które już o własnych siłach przeżyłyby poza organizmami matek.
Zagłosowano, że zmienia się definicje rodziny, że dwoje ludzi tej samej płci może stworzyć namiastkę „rodziny", i jakie będą tego konsekwencje? Obym się mylił, ale za niedługo będzie się głosować, czy człowiek może ze zwierzęciem stworzyć związek partnerski, albo czy ojciec może żenić się z córką. Może to szokować, ale dlaczego nie? Przynajmniej jest to zgodne z naturą. Matka z synem, czemu nie, przecież się kochają. Jeśli odrzucono Boga i Jego Prawo, i przegłosowano prawo natury, to już nic nie stoi na przeszkodzie, aby przegłosować związki pomiędzy najbliższymi. Przecież w imię,,wolności" nie możemy zakazywać być razem tym, którzy się „kochają".
Kultura śmierci - tak często wyraża się Namiestnik Chrystusa Jan Paweł II o stanowionych ludzkich prawach, bez Boga i Jego moralności.
Nam się wydaje, że to nie my za tym stoimy, przecież to nie my tworzymy takie prawa. Az skóra cierpnie mi na plecach, jak sobie pomyślę o tych milionach katolików, którzy w czasie wyborów do parlamentu stawiają znak krzyża obok nazwisk ludzi, którzy w swoim programie jawnie deklarują, że są za aborcją, eutanazją, eksperymentami na embrionach, związkami homoseksualnymi itp. Przecież my wybierając takich ludzi znakiem krzyża, tak naprawdę nakładamy krzyż na miliony istnień ludzkich, które ten człowiek, czy ta grupa ludzi skaże na śmierć swoją ustawą, którą podpiszą. Tak przecież jest chociażby z ustawą aborcyjną. Ten znak krzyża, który my stawiamy obok nazwiska człowieka, którego wybieramy, on zamienia na kon-
kretne prawo i my bierzemy za to odpowiedzialność. Na naszych rękach jest wówczas krew tych, którzy zostaną unicestwieni. Nie dziwmy się, że dzisiaj nasze rodziny są w rozkładzie, że wydaje się, iż Bóg milczy na nasze modlitwy. Jeśli my wyrzuciliśmy Boga z wszystkich niemal dziedzin życia, to jednocześnie pozbawiliśmy się Jego ochrony. Powiedzieliśmy: nie chcemy Ciebie i Twego Prawa w naszej codzienności". On jest na tyle pokorny, że szanując naszą wolność usuwa się na ubocze i patrzy jak zatracają się Jego dzieci.
Szatan zaś wraz ze swoimi aniołami zbiera żniwo, zasiewa kąkol i zatruwa swoim niszczycielskim jadem umysły, prawa i życie ludzi.
Boję się konsekwencji tych głosowań nad prawem Bożym. Boję się o przyszłość młodego pokolenia wychowanego na tych prawach. Z nadzieją jednak patrzę w przyszłość, kiedy przypominam sobie naszą misję. Te wspaniałe rodziny, po katolicku wychowujące swoje dzieci. Rodziców, którzy często poświęcają swoją karierę zawodową, by móc w domowym nauczaniu oddać siebie całkowicie dziecku. Żyjących skromnie, w niezwykłym bogactwie ducha. Kiedy przypomnę sobie wspaniałych kapłanów, którzy nie szczędząc czasu, wysiłku i zdrowia oddani są Chrystusowi do końca. Z głębi mojego serca jeszcze raz wszystkim bardzo serdecznie dziękuję i obiecuję pamięć przed Panem, każdego dnia w mojej modlitwie. Już teraz, w czasie Eucharystii składam Was wszystkich na ottarzu, z całą tajemnicą Waszego życia i proszę o opiekę dla Waszych Rodzin i dla każdego z osobna. Niech Najświętsza Rodzina z Nazaretu, Jezus, Maryja, i Józef, patronka mojej Rodziny Zakonnej, ma Was w swojej opiece. Pamiętajcie najmilsi, że my chrześcijanie znamy nasz koniec. My wiemy, co czeka gorszycieli maluczkich. W końcu naszych dni każdy z nas, a także i oni znajdą się w Piekle lub w Niebie. Ja mam nadzieję i głęboko ufam w to, że my spotkamy się w Niebie.
ks. Bogusław Jaworowski MSF