Adalbert (święty) apostoł Północy i patron Polski (jego właściwe imię brzmiało WOJCIECH, co znaczy: pociecha wojowników, consolator armorum), urodził się w roku 950 (a nie w 939, jak się czasem powiada) w Łunniku w Czechach. Jego matka była bliską krewną książąt tej krainy, a ojciec, imieniem Sławnik, władał niezależnym księstwem, leżącym na granicy z Polską. Młody Wojciech, przez swoje urodzenie i osobiste przymioty powołany, by pójść drogą świeckiej wielkości, otrzymał w zamku swego ojca wychowanie w pełni rycerskie i światowe. Wkrótce jednak okrutna choroba zniekształciła jego wyjątkową urodę, zniszczyła siły i kazała obawiać się o jego życie. Aby go ocalić, rodzice oddali go w opiekę Matce Bożej. Wojciech, uzdrowiony, obiecał wypełnić ślub i poświęcić się służbie Kościołowi. Odmienił zatem swoje obyczaje i zatrudnienia, od matki nauczył się czytać i śpiewać psalmy, później udał się do Magdeburga, by dopełnić nauki. Arcybiskup Adalbert, który zasiadał wówczas na tamtejszej stolicy metropolitalnej, udzielił mu święceń i nadał równocześnie swoje niemieckie imię. Jest rzeczą prawdopodobną, że ideały i przykład wielkiego teutońskiego prałata silnie wpłynęły na późniejsze losy młodego słowiańskiego diakona.
Po dziewięciu latach spędzonych w Magdeburgu Wojciech, którego zwać odtąd będziemy jego nowym imieniem Adalbert, powrócił do Pragi jako prosty diakon; odznaczał się pobożnością, czystością obyczajów i rozległością wiedzy, zaletami, które stanowiły wówczas rzadkość wśród słowiańskiego duchowieństwa. Kiedy w 983 roku umarł biskup Pragi, wybrano na jego następcę Wojciecha, przy jednogłośnym poparciu całego czeskiego ludu.
Chociaż w tamtym czasie chrześcijaństwo było już w Czechach rozpowszechnione, a nawet uważano je za religię panującą, to jednak ideały chrześcijańskie nie przeniknęły jeszcze wystarczająco głęboko do obyczajów, aby przemienić je w duchu Ewangelii. Chrześcijaństwo panowało w kaplicach, pogaństwo trwało nadal w życiu ludu. Czesi, porzucając kult bożków, nie odrzucili jednak przesądnych praktyk, wielożeństwa, handlu niewolnikami, przemocy, pijaństwa i rozwiązłości. Żyjąc wśród takiego ludu, również duchowieństwo ulegało rozprzężeniu, degradacji, ogłupieniu. Cudzoziemskie zło pogłębiło jeszcze miejscowe trudności. Wschodnia schizma rozpowszechniała swoje doktryny wśród Słowian. Schizmatycy, aby wykorzystać pogański nacjonalizm dla własnych interesów, wprowadzili liturgię w języku słowiańskim i przystawali na małżeństwa księży.
Wprowadzone lub zamierzone przez biskupa Pragi reformy, tak przeciw błędom schizmatyków, jak przeciw pogańskiemu bałwochwalstwu, wzbudziły w stosunku do niego powszechną nienawiść. Grozili mu wielmoże, znieważał tłum, nienawidziło duchowieństwo – nie mógł on dłużej pozostawać w swojej diecezji. Opuścił Pragę, udał się do Rzymu i padł do stóp Ojca Świętego. Z pokorą, zamiast występować przeciw swoim ziomkom, oskarżał samego siebie o niepowodzenie swoich przedsięwzięć, wyznawał brak wiedzy, doświadczenia, słabość charakteru. Powinien, jak mówił, poświęcić się samotności i pokucie. Złożył więc u stóp Papieża swój pastorał i otrzymał zgodę na ukrycie w klasztorze.
Tymczasem, gdy Kościół w Pradze pozbawiony był pasterza, arcybiskup Moguncji oraz książę Czech nie przestawali wzywać Wojciecha do powrotu. Na koniec Papież nakazał mu opuścić klasztor i wrócić do swojej diecezji. Adalbert, z sercem rozdartym żalem, zdjął mnisi habit, z bólem oderwał się od samotni celi, w której przeżył najszczęśliwsze chwile swego życia, i uroczyście wjechał do Pragi w roku 988.
Pomimo przejawów radości, z jaką go powitano, wkrótce powróciły prześladowania, ale tym razem biskup, zdecydowany stawić czoło burzy, lekceważył pogróżki, spokojnie znosił obelgi i przeciwstawiał się przemocy, aż w końcu, gdy zaatakowano go z bronią w ręku, widząc, że znieważa się jego osobę, zajmuje kościół i bezcześci sanktuarium, idąc za głosem sumienia, poczuł się zmuszony opuścić na zawsze wiarołomny lud.
Tymczasem buntownicy, którym nie wystarczało wygnanie biskupa, zaatakowali jego rodziców, podcięli gardła braciom i zniszczyli zamek Sławnika. Adalbert, korząc się pod Bożą ręką, odebrał to nieszczęście jako przestrogę z nieba, jako nowy znak Bożej woli. Zaczynał dostrzegać, że Opatrzność przeznacza mu inny los, nową misję i że przygotowuje go do niej poprzez te doświadczenia.
Rzeczywiście dane mu było długo pozostawać w rzymskiej samotni. Cesarz Otton i arcybiskup Moguncji pragnęli, by wrócił do Pragi; także Papież nakłaniał go do powrotu. Trzeba było okazać posłuszeństwo. Adalbert opuścił Rzym, uzyskawszy jednak przedtem zapewnienie, że, gdyby Czesi okazali mu się niechętni, wolno mu będzie porzucić biskupstwo i pójść głosić Ewangelię wśród pogan.
Czesi z lekceważeniem odpowiedzieli na zabiegi swojego biskupa. Wówczas cesarz Otton III zapragnął zatrzymać go przy sobie, a jednocześnie król Polski zapraszał go do swojego kraju, świeżo nawróconego na wiarę chrześcijańską. Biskup wybrał Polskę, która obiecywała obfite żniwo dla apostolskiej gorliwości. Po drodze, odwiedził Chrobację i Śląsk. Nie znamy szczegółów tej podróży, ale kaplice wzniesione w Krakowie i Wrocławiu (Breslau) na drodze, którą przebył święty, i poświęcone później pod jego wezwaniem, są pamiątkami tych działań i osiągnięć.
W Polsce panował wówczas Bolesław, zwany Walecznym. Niegdyś sojusznik rodziny Sławników i żarliwy krzewiciel wiary, przyjął Wojciecha jak przyjaciela, jak krewnego, jak posłańca niebios. Usiłował zatrzymać go w swojej stolicy Gnieźnie, przeznaczał dla niego nowo utworzone biskupstwo. Lecz Adalbert, pozostając wierny swojej misji, prosił króla jedynie o radę i wsparcie w dalszej apostolskiej podróży. Dwa pogańskie ludy sąsiadowały z Polską: z jednej strony Pomorzanie, pochodzenia słowiańskiego, poddani Bolesława, w większości ochrzczeni, ale nadal buntujący się przeciw królowi i Kościołowi, z drugiej strony Prusowie. Ci ostatni należeli do tej samej rasy, co Litwini i Łotysze, ludy niepewnego pochodzenia, mówiący językiem różniącym się od znanych narzeczy, bardzo przywiązani do swoich przesądów. Adalbert zdecydował, że to im właśnie zaniesie słowo Boże. Zanim pożegnał króla, pozostawił mu na pamiątkę swojego pobytu w Polsce pieśń, którą ułożył w języku słowiańskim na cześć Matki Bożej. Pieśń ta, zatytułowana Bogurodzica, stała się sławna w czasach wielkości Polski.
Adalbert, dotarłszy do Gdańska, wsiadł na łódź otrzymaną od króla, popłynął dalej morzem i wylądował u ujścia Pregoły. Tam, odprawiwszy eskortujący go oddział Polaków, który mógłby wzbudzać nieufność barbarzyńców, w towarzystwie jedynie swojego przyjaciela Gaudentego i mnicha Benedykta, śmiało ruszył ku Prusom, zwabionym na brzeg widokiem obcego statku. Poganie okrążyli grupkę pielgrzymów, ze zdziwieniem i lekceważeniem przyjęli ich pokorną postawę, wyśmiali obcy i ubogi ubiór, by na koniec przejść do rękoczynów. Podczas gdy Adalbert usiłował uśmierzyć ich gniew, jeden z tych dzikich ludzi uderzył go maczugą i powalił na ziemię.
Niezniechęceni tak przykrym przyjęciem, pielgrzymi udali się do pobliskiej nadmorskiej wioski. Tam poddano ich swoistemu przesłuchaniu, kiedy tylko poznano cel ich podróży, nakazano im pod groźbą śmierci opuścić pruskie ziemie. Adalbert zmuszony był ponownie przepłynąć Pregołę. Jednakże, zdecydowany bardziej niż kiedykolwiek przedtem kontynuować swoją misję, rozmyślał w samotności nad najlepszym sposobem jej spełnienia. Chcąc owocnie skorzystać z tego skromnego doświadczenia, jakie zdobył podczas krótkiego pobytu wśród pogan, zgolił brodę, włożył odzienie, jakie nosili Prusowie, i nauczył się lepiej władać językiem mieszkańców tego kraju. Tak więc nasi trzej podróżnicy, zagubieni w odwiecznych lasach, otoczeni przez okrutne zwierzęta i niemal równie dzikich ludzi, pozbawieni wszelkiej pomocy, kontynuowali zamysł przemiany kultu i obyczajów całego ludu. Ich skarby, ich broń, ich wojenne zapasy mieściły się w kielichu, który służył im do odprawiania świętych obrzędów pośród wycia wilków, ryków niedźwiedzi i żubrów.
Odwaga apostoła pozwoliła mu przetrwać w obliczu wszelkich rodzajów niebezpieczeństw i niedostatków, nie złamały go ani własne obawy i wizje, ani senne obrazy jego towarzyszy. Pewnej nocy Gaudenty ujrzał we śnie złoty kielich napełniony winem, wyciągnął poń rękę, kiedy nagle pojawił się strażnik, który powstrzymał go, mówiąc, że kielich ten przeznaczony jest Adalbertowi. Przerażony tą wizją mnich opowiedział o niej swojemu mistrzowi. „Mój synu – odrzekł spokojnie biskup – oby z woli Boga twoje przeczucie się spełniło, strzeż się jednak, by dawać wiarę sennym omamom!”.
Nazajutrz poszli dalej, śpiewając psalmy. Około południa Gaudenty odprawił mszę, Adalbert przyjął z jego rąk komunię świętą. Ani on, ani jego towarzysze nie wiedzieli, że odprawili właśnie ofiarę w pogańskim sanktuarium, pośrodku świętego lasu, w sąsiedztwie bożków, obserwowani przez barbarzyńców, którzy od dawna podążali ich śladem. Wkrótce nadbiegli oni tłumnie, rzucili się na biskupa, powalili go na ziemię i skrępowali. Adalbert ledwo zdążył odmówić krótką modlitwę i skierować do swoich towarzyszy kilka słów pociechy, a już sigo, czyli pogański kapłan zagłębił oszczep w jego piersi. Na ten znak siedmiu barbarzyńców przeszyło go równocześnie dzidami; było to w 997 roku. Adalbert rozłożył ramiona i upadł, modląc się o nawrócenie sowich oprawców. Gaudenty i Benedykt, wzięci w niewolę, zdołali zbiec i przybyć do Polski.
Król Bolesław, żywo przejęty śmiercią biskupa, wysłał negocjatorów, oni zaś za cenę złota wykupili od Prusów doczesne szczątki męczennika, a następnie złożyli je we wspaniałym grobowcu w Gnieźnie.
Tymczasem wpływ, jaki Adalbert wywierał w krajach Północy za życia, wzrastał jeszcze po jego śmierci. Jego sława szybko rozchodziła się po całym świecie chrześcijańskim. Dzięki wizji, jakiej dostąpił jeden ze świętych mnichów na Awentynie, nowina o jego męczeństwie w cudowny sposób pojawiła się w Rzymie. W Polsce doznawano wyjątkowych łask, modląc się przy jego grobie, dokąd się tłumnie zjeżdżano. Sam cesarz Otton III przybył z pielgrzymką do Gniezna, by nawiedzić relikwie dawnego przyjaciela. Bolesław wykorzystał tę okazję, aby roztoczyć przed oczyma cesarza swoją potęgę i bogactwa. Otton, zachwycony przyjęciem, jakiego doznał ze strony polskiego monarchy, nadał mu uroczyście tytuł królewski i włożył na głowę własną koronę.
Można zatem powiedzieć, że Bolesław z rąk męczennika otrzymał królewską koronę, której pragnął od dawna i której nie mógł uzyskać ani od Papieża za pośrednictwem darów, ani też wydrzeć cesarzowi siłą swego wojska. Wydawało się, że już sama ceremonia koronacji wywarła na króla zbawienny wpływ. Dotychczas niezbyt szczęśliwy w swoich przedsięwzięciach, zmierzał odtąd od sukcesu do sukcesu, odnosił wielkie zwycięstwa, zdobył rozległe prowincje i zasłużył na miano założyciela królestwa. Moglibyśmy mu jednak zarzucić, że nie do końca pojął polityczne przesłanie religijnej misji Adalberta. Gdyby, zamiast zawzięcie występować przeciw Niemcom i Czechom, poszedł w ślady apostoła, gdyby skierował wysiłki na Północ, prawdopodobnie zdobyłby dla wiary i dla swojego państwa Prusy i Litwę, które przyłączyły się do Polski dopiero po trzystu latach walk i nieszczęść.
Wspomnieliśmy o hymnie Bogurodzica. Bolesław rozkazał, by śpiewały go jego oddziały, stał się on heroiczną pieśnią Polaków. Właśnie ze śpiewem Bogurodzicy na ustach siejąca postrach jazda Lechitów uderzała na wroga. Zwiastująca orła białego pieśń wznosiła się nad niezmierzonymi polami bitewnymi i przecinała powietrze od Bałtyku po Morze Czarne, od Kremla po brzegi Łaby, a zamilkła dopiero wówczas, gdy Polacy przestali odnosić zwycięstwa. Te wieki historii Polski, które określamy jako epokę zdobyczy, mogłyby słusznie nazywać się epoką Bogurodzicy. W ten sposób rozumieć należy profetyczne imię Wojciecha, oznaczające pociecha wojska.
Istnieją dwa oryginalne zapisy Bogurodzicy: jeden w dawnym rękopisie katedry gnieźnieńskiej, drugi w Warszawie, w rękopisie Biblioteki Załuskich.
Możemy zobaczyć ten hymn, zapisany w notacji podobnej do zazwyczaj stosowanej, w zbiorze pieśni dotyczących historii Polski, zatytułowanym Śpiewy historyczne z muzyką i rycinami Juliana Ursyna Niemcewicza, prezesa Królewskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Warszawie, sekretarza Królestwa Polskiego etc., wyd. 3, Warszawa 1819, in-8°, s. 573, Drukarnia Rządowa.
Oprócz Bogurodzicy święty Adalbert jest także autorem muzyki w formie litanii, którą Gerbert opublikował w De cantu et musica sacru (t. 1, s. 148) i którą śpiewano do słów w języku starosłowiańskim. Bogurodzicę opublikował w Dreźnie Janocki.
Najstarsza biografia świętego Wojciecha nosi tytuł Vita vel passio Sancti Adalberti episcopi et martyris; była ona umieszczona w licznych zbiorach, między innymi w Canisii lect. antiq. t. 5, część 2, s. 329, w Acta sanctorum, t. 3 i w Annales Baroniusa, t. 10. Biografię tę prawdopodobnie napisał Gaudenty, towarzysz Adalberta, późniejszy biskup gnieźnieński.
Historycy protestanccy nie oszczędzali pamięci świętego męczennika Kościoła katolickiego. Czasem występują przeciwko jego nietolerancji dla kultu bożków, kiedy indziej znów przypisują mu interesowności i ambicję. Kotzebue, historyk pruski, krytykuje ignorancję apostoła. Twierdzi, że powinien on był zdobyć serca kobiet natchnionymi opowieściami, przyciągnąć dzieci za pomocą podarków itp., itp. Voigt oddaje sprawiedliwość silnemu charakterowi i zaletom Adalberta, usprawiedliwiając to, co nazywa egzaltacją, barbarzyńskimi stosunkami panującymi w średniowieczu.
Adam Mickiewicz
(podpisano B. Karski)
Pierwodruk w języku francuskim ukazał się w Encyklopedii katolickiej w Paryżu, w 1839 r. Na życzenie Mickiewicza pod tekstem widnieje podpis B. Karski. Był to pseudonim używany przez Edwarda Duńskiego. Mickiewicz napisał ten tekst w 1836 r. Przekładu na język polski dokonał syn Adama, Władysław Mickiewicz.