Tkwi we mnie głębokie przeświadczenie, że przeważająca większość Polaków nie zdaje sobie całkowicie sprawy z tego, co stało się na Krakowskim Przedmieściu, nie rozumie wagi i wymowy wydarzeń. Znaczna część społeczeństwa, środowisk prawicowych, katolickich oraz duchowieństwa poddała się ponadto bezwiednie propagandzie mediów, które zrobiły wszystko, by ukryć prawdę o wydarzeniach.
Antykatolicka i antypolska propaganda upowszechniała przekonanie, że było to zjawisko polityczne związane z jedną partią: PiS. Uwierzyło w to nawet wielu reprezentantów najbardziej konserwatywnych, patriotycznych i ortodoksyjnych środowisk. To mnie zdumiało i przeraziło.
Co tam się stało? O co chodziło? Co mogło się stać? Jakie szanse zostały zmarnowane? Co może jeszcze się stać?
Po 10 kwietnia 2010 r. pod Pałac Prezydencki zaczęły przychodzić dziesiątki, a nawet setki tysięcy ludzi. Działo się coś, co zdumiało cały świat, co przeraziło rządzących i media. Wydawało się, że Polska się zmienia, że Polska się budzi.
Powstała wtedy moja książka „Tu chodzi o Polskę". W jej zakończeniu napisałem:
„Jakie wnioski powinniśmy wyciągnąć z wydarzeń, które miały miejsce w dniach 10-18 kwietnia 2010 roku?
Wydarzenia tych dni, wydarzenia, które zdumiały nie tylko nas, ale i całą Europę pokazały prawdziwą twarz Polski, pokazały, że jeszcze nie zginęła, że ma szansę na odrodzenie, że jest w stanie tego dokonać.
Tu były, choć przepojone smutkiem. Wielkie, Piękne i Wspaniałe dni, to były dni Polskości i dni Wartości.
Zrodziły one polskie nadzieje, których dotąd tak bardzo brakowało. Odnowiły wiarę w Polskę i Polaków.
Naród polski jest wciąż żywy i niezależnie od tego jak jest liczny stanowi siłę, która może zmieniać bieg historii.
Nasza siła ma charakter duchowy i moralny.
Jesteśmy w stanie ją wyrażać i używać jej tylko bezpośrednio, wychodząc na ulice.
Jeżeli pozostaniemy, tak jak przed 10 kwietnia 2010 r., bierni, jeżeli ograniczymy się w wyrażaniu swojej woli wyłącznie do wykorzystywania formalnych mechanizmów demokratycznych, niczego nie osiągniemy i być może czeka nas czas wielkiej niewoli.
Polska i wszystko to, co polskie było dotąd ignorowane i deptane. Ignorowano nas, ignorowano nasze uczucia i aspiracje, ignorowano naszą wolę. Nie możemy na to więcej pozwolić.
Pamiętajmy, kim jesteśmy, gdzie jesteśmy i dokąd powinniśmy zmierzać.
Jesteśmy Polakami, obywatelami Polski będącej Królestwem Matki Bożej.
Te fakty zobowiązują nas do realizacji Jej programu, do budowania, do obrony Polski Wartości, Polski, w której najważniejsze są Wiara, Ojczyzna, Tradycja, Szlachetność i Wolność.
Bóg daje nam znak, zmusza nas do myślenia, wzywa do tego, abyśmy przestali być bierni, abyśmy wreszcie odważyli się być sobą i rozpoczęli walkę o Polskę zwyciężając zło dobrem i tworząc świat, który będzie Królestwem Chrystusowym na ziemi.
Znajdujemy się na jakimś ważnym zakręcie historii i musimy uruchomić wszystkie siły i podjąć wszystkie te działania, które spowodują, że ta historia potoczy się w sposób właściwy, zgodny z wolą Bożą".
Jak ta historia powinna się potoczyć? Jak się potoczyła?
Nad Polską, jak i nad całą Europą, zawisła groźba, która wciąż jest realna i to coraz bardziej realna, że dotknie nas wielka klęska, gdy wybuchnie wielki wulkan w Islandii.
Na wiosnę zaczęły się wielkie powodzie. I to można uznać za kolejny znak.
Jednym z kluczowych, moim zdaniem, momentów było wydarzenie, które przez niewielu zostało zarejestrowane, choć upowszechnione przez media.
Helikopter TVN krążąc cały dzień nad zalanymi terenami przelatywał kilkakrotnie obok miejsca, gdzie na skrawku ziemi otoczonej zewsząd po horyzont wodą klęczała kobieta. Klęczała tam cały dzień. Następnego dnia dotarł do niej z kamerą jeden z dziennikarzy i zadał jej pytanie: „Dlaczego pani tam klęczała?".
Powiedziała: „Rzuciła mnie na kolana moc Boża. Uświadomiłam sobie, że możemy mieć różne plany, ale ostatecznie będzie tylko to, czego chce Bóg".
Gdy to wszystko się działo, na Krakowskim Przedmieściu miały miejsce wydarzenia, których praktycznie nikt nie zarejestrował. Ludzie w pewnym momencie przestali przychodzić pod Pałac Prezydencki i wydawało się, że wszystko wróciło do normy.
Nie zauważono, że pod Krzyżem została garstka ludzi, że ktoś, wciąż ci sami ludzie, tam się modlą dzień i noc.
Co to byli za ludzie?
To byli ludzie „znikąd", którzy wcześniej się nie znali. Każdy z nich pochodził z innego środowiska, miał inną historię, inne wykształcenie, inne poglądy na wiele spraw.
Każdy z nich samodzielnie podjął decyzję, decyzję z potrzeby serca, żeby tu przychodzić i się modlić. Początkowo była to modlitwa w intencji Ofiar. Potem zaczęto modlić się za Polskę, za Kościół. Następnie pojawiła się adoracja Krzyża i powoli wzrastała świadomość, czym jest Krzyż w katolicyzmie, czym jest Krzyż dla Polski. Pojawiła się kwestia upamiętnienia Ofiar adekwatnym do wagi wydarzenia pomnikiem. Ona dla wielu Obrońców Krzyża jest nadal ważna, ale nie jest już chyba dla nikogo pierwszorzędna.
Ludzie modlący się pod Krzyżem zaprzyjaźnili się, ale nikt nikomu nie zadawał pytań, nikt nie opowiadał o sobie. Gdzieś na marginesie codziennych rozmów przed i po modlitwie pojawiły się jakieś strzępy informacji. Nikt jednak o nic się nie dopytywał. Lubili się i mieli do siebie zaufanie w oparciu o zachowania, które miały tu miejsce.
Gdy znali się już 4 miesiące zadałem im pytanie dotyczące jednego z nich: „Czy wiecie, że Barbara jest znanym uniwersyteckim profesorem, profesorem belwederskim?". Byli zdziwieni.
Kim są? Dalej nie potrafię na to pytanie do końca odpowiedzieć. Są wśród nich młodzi, w średnim wieku i starsi, kobiety i mężczyźni, robotnicy, studenci, bezdomni, aktorzy, nauczyciele, socjolodzy, plastycy, ekonomiści, rolnicy, katecheci, biznesmeni, ludzie zdrowi i ludzie w różny sposób niepełnosprawni, ludzie, których życie przebiegało szczęśliwie i ludzie, których życie było jednym wielkim pasmem nieszczęść.
Zobaczymy, jakiś socjolog powiedziałby, że to idealna reprezentacja społeczeństwa – społeczeństwo w pigułce.
Ci ludzie mieli jedną wspólną cechę – nigdy nie zajmowali się polityką.
W lipcu, szczególnie po nocach, zaczęto tych ludzi atakować: obrażać, obrzucać przekleństwami, pluć na nich, szarpać ich, niekiedy kopać i uderzać pięściami. Wtedy pojawiło się wśród nich więcej mężczyzn i to z całej Polski, nawet spoza Polski. Historia każdego z tych mężczyzn była na początku podobna. Przyjechali na krótko do Warszawy, przyszli na Krakowskie Przedmieście, zobaczyli modlących się, zobaczyli te ataki i podjęli decyzję, że rzucą wszystko i tu zostaną, by chronić tych modlących się. Jeden Darek przyjechał z Ciechanowa, drugi Darek z Biskupca. Tak powstał nieformalny Komitet Obrony Ludzi, Którzy Modlą się Pod Krzyżem.
Do grona modlących się dochodziły też wciąż nowe osoby. Niektórzy odchodzili, by nigdy już się nie pokazać lub zaczynali pojawiać się od czasu do czasu.
Po 3 sierpnia zaczęli zorganizowane i intensywne „dyżury pod Krzyżem". W tym czasie ataki na nich się zintensyfikowały. Żadna instytucja, w tym PiS, w żaden sposób im nie pomogła. Megafony kupił im prywatny człowiek. Pewną pomoc, szczególnie w żywności, uzyskiwali od nieznajomych ludzi.
Sprzysięgły się przeciwko nim wielkie, różne, siły. Za ich przyczyną Krakowskie Przedmieście przed Pałacem Prezydenckim stało się miejscem nieustannej całodobowej modlitwy. Wielu ludzi z Warszawy, spod Warszawy, ale i z całej Polski, zaczęło im towarzyszyć w modlitwie, dochodzić, na kwadrans, na godzinę, na dwie godziny, na jeden dzień, na jedną noc, sporadycznie lub systematycznie. Wielu ludzi zaczęło przychodzić codziennie na Anioł Pański, na Koronkę, na Apel Jasnogórski, na Różaniec, na Drogę Krzyżową. Wytworzyła się pewna duchowa, modlitewna siła. Znać było żarliwość i determinację.
Momentami modliło się kilkaset osób. Bardzo często było to kilkadziesiąt osób. Tak to trwa, gdy piszę te słowa, już szósty miesiąc.
Wiele osób, które z różnych powodów przyszło odwiedzić to miejsce nawróciło się tutaj, odnowiło swoje życie religijne, pogłębiło i zintensyfikowało swoją modlitwę.
Ta modlitwa, to miejsce nabrały szczególnego duchowego wymiaru. Zaczęli na to zwracać uwagę niektórzy kapłani. Ci kapłani zaczęli przyjeżdżać z całej Polski, by wesprzeć Obrońców Krzyża, pomodlić się z nimi, choć na chwilę otoczyć ich duszpasterską opieką. Trzech kapłanów zaczęło to robić systematycznie stając się, chcąc nie chcąc, duszpasterzami Obrońców Krzyża. Byli to: kapłan diecezjalny ks. Stanisław Małkowski; salezjanin ks. Jacek Bałemba obecny pod Krzyżem codziennie za wiedzą i akceptacją swoich przełożonych; podległy biskupowi w RPA misjonarz z RPA, ks. Jerzy Garda, który, schorowany, przybył do Polski na leczenie sanatoryjne i jak na razie odnalazł „sanatorium pod Krzyżem" (niekiedy modlił się tu, i to w strugach nieustannego deszczu, ponad 30 godzin bez przerwy).
Dopiero chyba we wrześniu 2010 r. zauważono, że to, co dzieje się na Krakowskim Przedmieściu ma wszystkie znamiona „modlitewnej rewolucji" i że jest to dopiero początek tej „rewolucji". Zauważył to chyba pierwszy ks. Jerzy Garda, który 16 września, w dniu usunięcia Krzyża Smoleńskiego, powiedział w wywiadzie dla naszej strony internetowej: „Ci, którzy usunęli Krzyż powiedzieli, że będą teraz mieli spokój. To samo powiedzieli faryzeusze po śmierci Chrystusa. A to był dopiero początek. Teraz, gdy aresztowano Krzyż Chrystusowy omodlony przez tysiące, też jest dopiero początek".
Takie „rewolucje" miały kilkakrotnie miejsce na świecie. Najbardziej znane to „rewolucje różańcowe" w Austrii i na Filipinach.
„Rewolucję" w Austrii zainicjował ojciec Petrus Pavlicek, franciszkanin. Nazwał ją „Pokutną krucjatą różańcową o pokój dla świata". Krucjata zaczęła swą działalność w Wiedniu w 1947 r., zaś w dwa lata później została oficjalnie zatwierdzona przez Austriacką Konferencję Biskupów. Wspólnota stawia sobie trzy cele: będzie się modlić i pokutować w imieniu tych wszystkich, którzy zapomnieli o Bogu, będzie błagać niebo o pokój na świecie, będzie prosić o wolność dla Austrii. W 1954 r. Krucjata liczyła 500 000 członków. Modlono się w domach, w kościołach, na ulicach, wszędzie. 13 kwietnia 1954 r., w Dzień Fatimski, Rosja Sowiecka podpisała nagle, bez racjonalnych przyczyn umowę z Austrią i wojska sowieckie opuściły ten kraj. Austria stała się wolnym państwem.
„Rewolucja różańcowa" na Filipinach miała miejsce w 1986 r. „22 lutego 1986 r. na Filipinach1 wybuchła rewolucja. Rządzący krajem od 14 lat dyktator Ferdynad Marcos, bezwzględnie tępiący wszelkie działania zagrażające jego władzy, polecił aresztować ministra obrony gen. Juana Ponce Enrile i kilka osób z jego otoczenia. Na wieść o tym generał wraz z dowódcą sił zbrojnych gen. Ramosem i 300 osobową grupą żołnierzy zabarykadowali się w koszarach leżących przy manilskiej Alei Objawienia się Świętych (EDSA). Wojskowi, pragnąc uniknąć rozlewu krwi, zwrócili się o pomoc do cieszącego się wielkim społecznym szacunkiem ks. kard. Jaime L. Sina. Kardynał porozmawiał z nimi, a potem udał się do swojej kaplicy. Po półtoragodzinnej modlitwie wyszedł i wygłosił rozpowszechnione przez radio orędzie do Filipińczyków. Wezwał wiernych, by wzięli różańce, wyszli na Aleję EDSA i utworzyli żywy kordon, oddzielający zabarykadowanych rebeliantów od zbliżających się do nich wojsk żołnierzy wiernych dyktatorowi. Apelu kardynała posłuchało 2 miliony osób. Ludzie wyszli na główną arterię Manili i przebywali na niej przez 4 dni, uczestnicząc w wielkim narodowym nabożeństwie różańcowym. Biedni i bogaci Filipińczycy modlili się, śpiewali maryjne pieśni, brali udział w odprawianych przy polowych ołtarzach Mszach św. Zakonnice z trzech klasztorów kontemplacyjnych przez cztery dni trwały na modlitwie i pościły. Najtrudniejsze, pełne nienawiści i strachu były pierwsze dni, kiedy naprzeciw tłumu dyktator wysłał armię złożoną z 25 czołgów i 6 tysięcy żołnierzy. Ludzie uklękli wówczas przed nadciągającym wojskiem, podnieśli w górę trzymane w dłoniach różańce i zaczęli się modlić. Czołgi zbliżyły się, próbując wjechać w tłum, i nagle zatrzymały się, a żołnierze zamiast zaatakować, przyłączyli się do modlitwy. (…) Widząc fiasko działań pacyfikacyjnych, wściekły dyktator nakazał rozpędzić tłum za pomocą pocisków z gazem. Pojemniki wrzucono w tłum, ale wtedy wiatr zmienił nagle kierunek i ci, którzy je wrzucali, sami zmuszeni zostali do ucieczki. Marcos polecił następnie ostrzelać koszary z moździerzy. Morderczego rozkazu nie wykonano, bo nie znaleziono „odpowiedniego celu", a co więcej, żołnierze nie chcieli strzelać, żeby nie pozabijać cywilów. Kiedy cel wreszcie odnaleziono, odpalone pociski okazały się być niewypałami. Także wysłane do boju załogi śmigłowców przyłączyły się do buntowników. Marcos zrozumiał wreszcie, że nie ma szans wygrać ze zbuntowanym narodem i nie ma już czego szukać na Filipinach. 25 lutego uciekł z kraju. Nowym prezydentem wybrana została Corazon Aquino, wdowa po zgładzonym przez dyktatora polityku Benigno Aquino. Bezkrwawa rewolucja uznana została za cud" (cytat za: http://24l.eu/ap).
Czy wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu są początkiem faktycznej „rewolucji modlitewnej" pokaże czas. Wszystko wskazuje jednak na to, że tak jest, a ostateczny efekt będzie wiązał się oczywiście z reakcją i zachowaniem Polaków. Jeden transparent jest obecny na Krakowskim Przedmieściu od kiedy tylko pamiętam. Napisane jest na nim: „Obudź się Polsko". Czy Polska będzie się teraz budzić?
Jestem głęboko przekonany, że wydarzenia od 10 kwietnia ujawniają wolę Bożą. Bóg wzywa nas do „rewolucji modlitewnej", pragnie byśmy zmienili oblicze Polski. Czy zdamy ten egzamin zależy od nas.
Wiemy jak ma wyglądać nasza walka o Polskę i wiemy, że taka walka może być skuteczna, aż do zwycięstwa. Wiemy, że potrzebna nam jest Nowa Konfederacja Barska i powinniśmy wiedzieć, że będzie ona, jeśli ma mieć sens i ma doprowadzić do zwycięstwa, modlitewna.
Nie dziś, to jutro musimy wyjść z różańcami na ulice polskich miast i zwyciężyć zło modlitwą, odwagą, determinacją, świadectwem wiary i polskości i tą modlitwą zbudować fundamenty Polski, która będzie Polską w pełni i do końca, Polską, która ze swojej istoty jest Królestwem Matki Bożej. Nie widać innej drogi. Nie ma innej drogi.
Polacy, odważcie się być sobą! Obudź się Polsko!
Jeśli się nie obudzisz z różańcem w ręku, jeśli nie pokażesz swojej duchowej siły i swojej determinacji, wiary i nadziei, swojej miłości i wierności, na wiele lat czeka nas wielka, w tym ta najstraszniejsza – intelektualna, moralna i duchowa niewola.
Stanisław Krajski
Książka „W obronie Krzyża" pod redakcją Stanisława Krajskiego, przedstawiająca wydarzenia pod Pałacem Prezydenckim na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie w dniach 10 kwietnia – 1 listopada 2010 r., ukazała się w Wydawnictwie św. Tomasza z Akwinu w 2010 r.
1.) Zobacz: artykuł Alaina Pilote’a „Kardynał Jaime Sin i cud Rewolucji Różańcowej”, MICHAEL nr 34, październik-grudzień 2005 (przyp. red.).