Biskup niemieckiej Moguncji Wilhelm Emmanuel von Ketteler (1811-1877) jest prekursorem katolickiej myśli społecznej. Ten dziewiętnastowieczny hierarcha, myśliciel i działacz społeczny i polityczny wywarł ogromny wpływ na rozwój współczesnej nauki społecznej Kościoła. Jego idee państwa prawa, pomocniczości, demokracji oddolnej i praw ludzi pracy pozostają wciąż aktualne. Przypomniał o nim Ojciec Święty Benedykt XVI w swej pierwszej encyklice „Deus caritas est". W 2007 r. ukazał się w Polsce nakładem Instytutu Wydawniczego Pax wybór jego pism pt. „Nauczanie społeczne", którego przekładu dokonał ks. Zbigniew Waleszczuk. Przedstawiamy fragment przemówienia biskupa Kettelera na XXI ogólnym zebraniu katolickich związków niemieckich w Moguncji w 1871 r.
Istotę systemu obecnego liberalizmu możemy sformułować w następujących trzech zdaniach:
Państwo bez Boga.
Samo państwo jest Bogiem.
Walka państwa przeciwko prawdziwemu Bogu.
Najlepszą formułą tego potwora jest [wypowiedź] Hegla: „Państwo jest rzeczywistym, uobecnionym Bogiem1" oraz „Naród jako państwo jest duchem w swej substancjalnej rozumowości i bezpośredniej rzeczywistości i dlatego absolutną władzą na ziemi2". Nie ma więc obok niego miejsca dla Kościoła i chrześcijaństwa. Jeżeli państwo jest uobecnionym Bogiem, to możliwy do pomyślenia jest Kościół tylko jako instytucja państwowa. Aby tę Heglowską figurę zastosować do nowożytnego liberalizmu, musimy jeszcze pomyśleć o tym, że nowożytny liberalizm postawił na miejsce rzeczywistego ludu − takiego jakim jest on faktycznie i wobec którego jest on tak odległy, jak najdalsze gwiazdy od naszej kuli ziemskiej − siebie samego, wraz ze swoim, po wojskowemu zorganizowanym, sztabem generalnym. To jest teraz nasze prawdziwe miejsce: prawdziwie obecnym Bogiem na ziemi jest państwo, kierowane przez liberalizm, a wszyscy ludzie, wszyscy chrześcijanie powinni, ze względu na państwo, być zmuszeni − w imieniu kultury, oświecenia i ludzkości − do adorowania tego glinianego bożka.
Umiłowany Bóg troszczy się jednak zawsze o to, aby drzewa nie wyrosły za wysoko do nieba, jak też aby ludzie nie wybudowali wieży, która chce tam sięgnąć. I dlatego dał temu fałszywemu liberalizmowi legalnego syna, który ogłosił swojego ojca, będącego w sile wieku, zgrzybiałym starcem i coraz mocniej i zdecydowaniej zgłasza się jako prawomocny dziedzic liberalizmu. Mam na myśli socjalizm. Bóg ustanowił w wydarzeniach świata pewną logikę, która powoduje, że wielkie błędy ludzkości stają się dla niej − przez swoje konsekwencje − sądem i plagą.
Na tę prawdę musimy wyraźnie zwrócić uwagę. Socjalizm, który sam w sobie jest najbardziej szkodliwym błędem ducha ludzkiego, jest całkowicie prawomocny w świetle zasad liberalizmu. Tylko dlatego, że one są nieprawdziwe, dlatego również i on [socjalizm] nie jest prawomocny. Gdyby jednak liberalizm miał w swoich przesłankach rację, to rację miałby [również] socjalizm w swoich wnioskach. Pozostaje nam jeszcze to rozważyć.
Gdy zabieram się na serio do zasad liberalizmu, to konsekwentnie dochodzę do socjalizmu. Co prawda również i na tym etapie mam podstawy do tego, by wątpić, czy eksperymenty socjalizmu mogą przyczynić się do pełnego złagodzenia ludzkiej nędzy. Zaakceptowałbym jednak konieczność przeprowadzenia tego eksperymentu jako konsekwencję zasad, którym on hołduje.
Do wielkich przywilejów, które posiadamy wyłącznie my, chrześcijanie, należy, że znamy sposoby i środki, co prawda nie na to, by ludzi tu na ziemi uczynić całkowicie szczęśliwymi, ale z pewnością na to, by zaoferować im pewną [cząstkę] rzeczywistego szczęścia, które jednak daleko przekracza wszystko to, co można im zaoferować poza chrześcijaństwem. Bez chrześcijaństwa pozostaną tylko eksperymenty. I jako taki [eksperyment], będę w toku moich rozważań traktować socjalizm. Jak poważna to sprawa, ujawni poniższa refleksja.
Liberalizm czyni państwo uobecnionym [w świecie] Bogiem. Mimo to jeszcze mówi o religii chrześcijańskiej, o Kościele. Jest to oczywisty bezsens. Jeżeli państwo jest obecnym [w świecie] Bogiem, to cały rozwój religii chrześcijańskich był tylko błądzeniem. Dlatego socjalizm nie chce nic słyszeć o religii, o Kościele, o Eucharystii.
Liberalizm chce pozbawić małżeństwo jego religijnego charakteru. Mimo to jednak chce on pozostawić ten związek w postaci małżeństwa cywilnego. Na to przychodzi socjalizm i mówi: Skoro Bóg nie ustanowił żadnego porządku dla małżeństwa, to nie pozwólmy wyznaczać sobie jakiegoś porządku przez człowieka. Jeśli tak, to nasza wola, nasze porządki, nasze zmienne skłonności są prawem natury, którego nikt nie może naruszać.
Liberalizm mówi: nie ma żadnego wiecznego boskiego prawa ponad państwem; prawo państwowe jest absolutne. Kościół, rodzina, ojciec, nie posiadają żadnego innego prawa, niż to, które ustanowi państwo przez swoje instytucje. Tylko własność prywatna jest nietykalna. Co prawda są wyjątki: Kościołowi można ją odebrać, bowiem jego prawo własności opiera się tylko na prawie państwowym. I dlatego wszystkim instytucjom kościelnym można ją odebrać z tego samego powodu. Ale w naszą [− państwową −] własność nie można ingerować. Na to mówi socjalizm: To jest nonsens. Skoro państwo jest jedynym źródłem reguł i prawa, to jest ono również źródłem własności prywatnej. To, co państwo stanowi o własności, jest słuszne i zasadne; dlatego domagamy się rewizji zasad prawa własności i dziedziczenia. Stan obecny, w którym cały majątek jest w rękach niewielu, podczas gdy wielka liczba ludzi pędzi życie w biedzie, jest potworny i nieludzki. Tylko własna praca zapewnia rzeczywiste bogactwo. Obowiązujące zatem prawo dziedziczenia jest szkodliwe. Cały stan posiadania, nieruchomości jest wspólnym majątkiem całej ludzkości itd.
Jeżeli prawdziwa jest przesłanka, że państwo jest uobecnionym Bogiem, że jego prawa są absolutne, kto może jeszcze zakwestionować prawo państwa do zreformowania według tych zasad praw własności? Jeśliby tylko ktoś to uczynił, to powiemy za Heglem, że uczynił to Bóg − ów Bóg uobecniony. Wówczas słuszne stanie się to właśnie, co przedtem było niesłuszne
Liberalizm śmieje się z wieczności, z pocieszenia, jakie przynosi religia. Fizyczna rozkosz jest dla niego jedynym przeznaczeniem człowieka. Zagarnia więc dla siebie wszystkie bogactwa Ziemi, aby uzyskać środki na zmysłową rozkosz tak szeroko, jak to jest możliwe. Jednocześnie uważa, że jest to całkowicie w porządku, iż 90 proc. ludzkości jest zupełnie wyłączone z jakiejkolwiek rozkoszy i żyje tylko po to, aby tym 10 proc. wybrańców umożliwić rozkosz aż do przesytu.
Na to odpowiadają socjaliści: Również i my razem z wami śmiejemy się z wieczności, z wiecznej nagrody za trudy życia, także i my szydzimy razem z wami z tego kleszego oszustwa − tak, jak nas skrzętnie uczyliście w waszej prasie i w waszej szkole. Jeżeli jednak jest prawdą, że nie ma żadnej wieczności, że nasze całe przeznaczenie sprowadza się do naszego trwania [tu, na ziemi], które polega wyłącznie na używaniu życia, to jest bezprzykładnym przestępstwem wyłączenie 90 proc. ludzkości z osiągnięcia tego ich jedynego przeznaczenia życiowego, które jest w interesie owych 10 proc. Dlatego wszyscy muszą mieć jednakowy udział w dobrach doczesnych. Wszyscy muszą współdziałać w ich uzyskiwaniu poprzez jednakową pracę, wszystkim musi być wydzielony zysk według miary ich pracy. Nie do zniesienia jest więc sytuacja, w której nieliczni próżniacy odcinają kupony i używają życia, a robotnik nie otrzymuje nic z tego, co jest przeznaczeniem człowieka.
Ta gadanina nie jest jednak prawdziwa, bowiem nie jest słuszne to, co mówi liberalizm. Prawdziwe jest to, co mówi chrześcijaństwo: ponieważ jest wieczność, ponieważ ziemska rozkosz nie jest prawdziwym i ostatecznym przeznaczeniem człowieka, to nie ona może go uczynić prawdziwie szczęśliwym. Wyłącznie posiadanie Boga stanowi największe spełnienie człowieka. Gdyby tak nie było, to socjalizm miałby rację, a liberalizm byłby wówczas nieludzkim egoizmem.
Liberalizm chce, i obiecał to światu, wszystkich uczynić równymi − w przeciwieństwie do nierówności panującej w okresach wcześniejszych. Zaczął więc od tego, że zrywał, niszczył i burzył wszelkie różnice stanowe. Zamiast jednak trzymać się tej obietnicy, sam ustanowił nową różnicę między ludźmi, która jest o wiele bardziej sztywna niż jakakolwiek inna; zróżnicowanie według bogactwa i posiadania pieniędzy. Różnica ta jest tym większa, ponieważ nie jest, jak dawniej, różnicą stanową, łagodzoną przez nauki chrześcijaństwa. Przepaść, która rozdziela ludzi ze względu na pieniądze staje się codziennie głębsza i szersza.
Jednak i tutaj socjalizm stoi z zaciśniętymi pięściami za liberalizmem i popycha go dalej po drodze, po której już kroczy. Wyśmienicie − woła [do liberalizmu]: Wszyscy ludzie są równi, więc powinni znowu stać się równi. I tak być powinno. Ale zniesienie stanów nic nie daje, gdyż własność [prywatna] w rękach niewielu niszczy równość pomiędzy ludźmi we wszystkich dziedzinach ludzkiego życia. Niszczy ona równość prawa do powszechnej nauki; niszczy równość najbardziej koniecznego i pierwotnego prawa ludzkiego do pozyskiwania dóbr doczesnych; niszczy równość w całym politycznym systemie, bowiem samo prawo wyborcze jest zależne od posiadania pieniędzy; niszczy równość poprzez ogromny wpływ, który wszędzie − we wszystkich warunkach: w życiu publicznym i prywatnym − mają bogaci, a nie ich współobywatele, którzy nie mają nic; niszczy nawet równość wobec prawa, o której tak dużo mówicie − tak jakby świat zawdzięczał ją liberalizmowi, a przecież bogaty ma zupełnie inne środki na zdobycie ochrony prawnej niż ubogi pozbawiony rady i pomocy; niszczy także równość przy zdobywaniu stanowisk państwowych, z czego niezamożny jest wykluczony; niszczy nawet równość w dziedzinie wielce wysławianego [przez was] powszechnego obowiązku służby wojskowej, bowiem któż może porównać jeden rok [służby wojskowej] bogatego ochotnika, dla którego służba jest przyjemnością, z trzema latami ubogiego robotnika najemnego i rzemieślnika, który zabierany jest ze swego warsztatu? Wywołuje w końcu nieskończenie wielką różnicę w spożywaniu wszelkich dóbr doczesnych, bez których człowiek nie może się obejść. Zostawcie nas przeto − z waszą rzekomą wolnością − w spokoju. Albowiem wy sami, przez wasze zasady gospodarcze, koncentrujecie całe bogactwo w niewielu rękach, a z ogromnej rzeszy ludzi, z ich siły roboczej, czynicie sprzedajny towar do zbycia, codziennie zmuszany do sprzedawania się na rynku!
To wszystko, co socjalizm mówi o liberalizmie, jest prawdziwe, ale mimo to jest fałszywe w fundamentach. Chrześcijaństwo bowiem ma rację, że zarówno liberalizm, jak i socjalizm tak jak nie znają prawdziwego i pełnego pojęcia wolności, tak też nie znają [pojęcia] prawdziwej równości, które ostatecznie odnosi się nie do wartości ziemskich, lecz do innych dóbr, o których ani liberalizm, ani socjalizm nic nie wie. O nich zaś myślał św. Piotr, gdy upominał Filemona, aby niewolnika Onesimusa, który przez chrzest stał się dzieckiem Bożym, przyjął do swego domu już nie jako niewolnika, lecz jako swojego najukochańsczego brata. Im bardziej chrześcijaństwo rozszerza się, tym bardziej czyni wszystkich ludzi prawdziwie równymi w posiadaniu tak wzniosłych dóbr, że wobec nich ziemska, doczesna nierówność znika.
Ks. Biskup Wilhelm Emmanuel von Ketteler
przełożył ks. Zbigniew Waleszczuk
1.) Ketteler nie cytuje tutaj Hegla, lecz posługuje się rozpowszechnionym wówczas w piśmiennictwie katolickim streszczeniem poglądów tego filozofa. A jego autorem był A. Stockl, Lehrbuch der Geschichte der Philosophie, Mainz 1870, s. 761. Podstawą owego streszczenia był między innymi zacytowany poniżej fragment Zasad filozofii prawa Hegla. Zob.: Wilhelm Emmanuel von Ketteler, Sämtliche Werke und Briefe, Abteilung I, Band 4, s. 27.
2.) G. W. F. Hegel, Zasady filozofii prawa, tłum. A. Landman, Warszawa 1969, s. 321.