French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Wstańcie, chodźmy!

Napisał Jan Pawel II w dniu sobota, 01 maj 2004.

Wezwanie

Jest rok 1958. Jestem w pociągu jadącym w stronę Olsztyna z grupą kajakową. Zaczynamy program wakacyjny, który się przyjął od 1953 roku: część wakacji spędzaliśmy w górach, najczęściej w Bieszczadach, a część na jeziorach mazurskich. Naszym celem była rzeka Łyna. Dlatego właśnie – było to w lipcu – jesteśmy w pociągu jadącym do Olsztyna. Mówię do tak zwanego „admirała" – o ile pamiętam, był nim wówczas Zdzisław Heydel: „Zdzisiu, będę musiał wyłączyć się z kajaków, bo otrzymałem wezwanie od Księdza Prymasa (od śmierci kardynała Augusta Hlonda w roku 1948 był nim kardynał Stefan Wyszyński) i muszę się do niego zgłosić".

Na to „admirał": „Zrobi się".

Tak też, kiedy nadszedł wyznaczony dzień, od­biliśmy od grupy, aby dotrzeć do najbliższej stacji kolejowej – do Olsztynka. (…) Tak więc na­przód ruszyliśmy kajakiem po fa­lach rzeki, a potem ciężarówką, która wiozła wory z mąką, i tak dotar­łem do Olsztynka. Pociąg do War­szawy odchodził późno w nocy. Zabrałem więc ze sobą śpiwór, myśląc, że w oczekiwaniu na pociąg trochę się zdrzemnę i poproszę kogoś, żeby mnie obudził. Nie było jednak takiej potrzeby, bo wcale nie za­snąłem.

W Warszawie zgłosiłem się na ulicę Miodową na oznaczoną godzinę. Na miejscu stwierdziłem, że razem ze mną byli wezwani trzej inni księża: Ślązak, ks. Wilhelm Pluta, proboszcz z Bochni w diecezji tarnowskiej, ks. Michał Blecharczyk i ks. Józef Drzazga z Lublina. Z początku nie zwróciłem uwagi na ten zbieg okoliczności. Później zrozu­miałem, że oni zostali wezwani w tym samym celu, co ja.

Kiedy wszedłem do gabinetu Ks. Prymasa, usłyszałem od niego, że Ojciec Święty mianował mnie biskupem pomocniczym arcybiskupa Kra­kowa. (…) Słysząc słowa Ks. Prymasa zwiastujące mi decyzję Stolicy Apostolskiej, powiedziałem: „Eminencjo, ja jestem za młody, mam dopiero 38 lat".

Ale Prymas na to: „To jest taka słabość, z któ­rej się szybko leczymy. Proszę się nie sprzeciwiać woli Ojca Świętego".

Więc powiedziałem jedno słowo: „Przyjmuję". „No, to pójdziemy na obiad", zakończył Prymas.

Po zakończeniu tej tak ważnej w moim życiu audiencji zrozumiałem, że nie mogę w tej chwili wracać do przyjaciół na kajaki; musiałem naprzód pojechać do Krakowa i zawiadomić ks. arcybi­skupa Eugeniusza Baziaka, mojego ordynariusza. Oczekując na nocny pociąg do Krakowa, wiele godzin modliłem się w kaplicy sióstr urszulanek w Warszawie na ulicy Wiślnej. (…)

Następnego dnia zgłosiłem się zatem do księ­dza arcybiskupa Eugeniusza Baziaka na ulicę Franciszkańską 3 i wręczyłem mu list od Ks. Pry­masa. Pamiętam jak dziś, że Arcybiskup wziął mnie pod rękę i wyprowadził do pocze­kalni, gdzie siedzieli księża, i powiedział: Habemus pa­pam. W świetle późniejszych wydarzeń można powiedzieć, że były to słowa proro­cze.

Mówię do Ks. Arcybiskupa, że pragnę wrócić na Mazury do opuszczonej grupy przyjaciół płyną­cych kajakami na Łynie. Od­powiedział: „To już chyba nie wypada".

Dosyć tym zmartwiony, poszedłem do kościoła franciszkanów i odprawiłem Drogę krzyżową przy stacjach malowanych przez Józefa Mehoffera. Chętnie tam chodziłem na Drogę krzyżową, bo te stacje są orygi­nalne, nowoczesne. Potem jeszcze raz wró­ciłem do arcybiskupa Baziaka ponawiając swoją prośbę. Powiedziałem: „Proszę jed­nak po­zwolić mi, abym mógł wrócić na Ma­zury".

Tym razem odpowiedział: „Bardzo pro­szę; bardzo proszę. Ale proszę – dorzucił z uśmie­chem – wrócić na konsekrację".

Zatem jeszcze tego wieczora wsiadłem znowu do pociągu w kierunku Olsztyna. Mia­łem przy so­bie książkę Hemingwaya Stary człowiek i morze. Czytałem ją całą noc, jedy­nie na chwilę zapadając w drzemkę. Czułem się jakoś dziwnie…

Kiedy przyjechałem do Olsztyna, była w nim już moja grupa, która dobiła tam płynąc kajakami po rzecze Łyna. „Admirał" wyszedł po mnie na stację i mówi mi: „I co, został Wujek biskupem?"

A ja na to, że tak. A on: „Żeby mnie…, tak so­bie w duchu myślałem i tego Wujkowi życzyłem".

Wawel

Po letnich wakacjach wróciłem do Krakowa i zaczęły się przygotowania do konsekracji wyzna­czonej na dzień 28 września, dzień św. Wacława, patrona Katedry Wawelskiej. (…)

Jak wspominałem w książce Dar i Tajemnica, bardzo pragnąłem swoją pierwszą Mszę św. od­prawić na Wawelu w krypcie św. Leonarda w pod­ziemiach katedry, i tak też się stało. Z pewnością to pragnienie zrodziło się z głębokiej miłości, jaką darzyłem wszystko to, co niosło w sobie ślady mojej Ojczyzny. Jest mi drogie to miejsce, w któ­rym każdy kamień mówi o Polsce, o polskiej wiel­kości. (…) Najdroższym dla mnie miejscem w Wa­welskiej Katedrze jest krypta św. Leonarda.

I tak nadszedł dzień 28 września, wspomnie­nie św. Wacława. Na ten dzień były wyznaczone moje święcenia biskupie. Mam to wielkie wydarze­nie wciąż przed oczyma. Powiedziałbym, że wtedy jeszcze liturgia była bogatsza niż dzisiaj.

Pamiętam poszczególne osoby, które brały w niej udział. Był taki obrzęd symboliczny niesienia darów, które otrzymywał konsekrator. Beczułkę z winem i bochen chleba nieśli moi koledzy: Zbyszek Siłkowski, kolega z gimnazjum i dziś sługa Boży Jurek Ciesielski, a w drugiej parze Marian Wójto­wicz i Zdzisław Heydel. Chyba był też Stanisław Rybicki. Najbardziej czynny był jednak ks. Kazi­mierz Figlewicz. Dzień był pochmurny, ale na końcu zaświeciło słońce. Jakby dobry znak, pro­myk słońca padł na tego biednego konsekrowa­nego. (…)

Szczególny kult mam do Anioła Stróża. Od dziecka, jak pewnie wszystkie dzieci, wiele razy modliłem się: „Aniele Boży, stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój… bądź mi zawsze ku pomocy, strzeż duszy, ciała mego…" Mój Anioł Stróż wie, co robię. Moja wiara w niego, w jego opiekuńczą obecność stale się we mnie pogłębia. Św. Michał, św. Gabriel, św. Rafał to Archaniołowie, których często na modlitwie przyzywam. Wspominam też najpiękniejszy traktat św. Tomasza o aniołach, czystych duchach.(…)

Jak wiadomo, zostałem wyświęcony na ka­płana w dniu Wszystkich Świętych. Dzień ten zaw­sze stanowi dla mnie największe osobiste święto.

Konsekratorzy

Nie mogę nie wspomnieć tu osoby głównego konsekratora, którym był arcybiskup Eugeniusz Baziak. (…) Niemałe znaczenie ma dla mnie jego biskupie pochodzenie, skoro to on właśnie był dla mnie pośrednikiem w sukcesji apostolskiej. Konse­krował go arcybiskup Bolesław Twardowski. Jego z kolei konsekrował arcybiskup Józef Bilczewski, którego dane mi było niedawno beatyfikować we Lwowie na Ukrainie. Bilczewski zaś był konsekro­wany przez kardynała Jana Puzynę, biskupa kra­kowskiego, a współkonsekrującymi byli święty Józef Sebastian Pelczar, biskup przemyski, i sługa Boży Andrzej Szeptycki, arcybiskup greckokato­licki. Czy to nie zobowiązuje? Czy mogłem nie brać pod uwagę tej tradycji świętości wielkich pasterzy Ko­ścioła? Współkonsekratorami byli: biskup Franci­szek Jop z Opola i biskup Bolesław Kominek z Wrocła­wia. (…) W okresie stalinowskim, gdy był już bi­skupem, władze komunistyczne zakazały mu obję­cia diecezji. Wówczas osiadł on w Krakowie jako infułat. Potem, gdy było to już możliwe, mógł kano­nicznie objąć biskupstwo wrocławskie, a w 1965 r. został mianowany kardynałem. To byli wielcy lu­dzie Kościoła, którzy w trudnych czasach dali świadectwo osobistej wielkości oraz wierności Chrystusowi i Ewangelii. Jak nie brać pod uwagę tej bohaterskiej spuścizny duchowej?

Książki i studium

Chciałbym powiedzieć tu kilka słów o znacze­niu lektury w moim biskupim życiu. Zawsze miałem dylemat: Co czytać? Starałem się wybierać to, co najistotniejsze. Tyle rzeczy się publikuje. Nie wszystkie są wartościowe i pożyteczne. Trzeba umieć wybierać i radzić się, co czytać.

Od dziecka lubiłem książki. Do tradycji czyta­nia książek wdra­żał mnie mój ojciec. Siadał obok mnie i czytał mi całego Sienkiewicza i innych pisa­rzy polskich. Kiedy umarła matka, zostaliśmy we dwóch z oj­cem. I on nie przestawał zachęcać mnie do po­znawania najbardziej wartościowej literatury. Nigdy też nie stawał na przeszkodzie mojemu za­intere­sowaniu teatrem. Gdyby nie wybuchła wojna i nie zmieniła się radykalnie sytuacja, to może per­spektywy, jakie otwierały przede mną uniwersytec­kie studia literatury polskiej, pociągnęłyby mnie bez reszty. Kiedy powiadomiłem Mieczysława Kotlar­czyka o mojej decyzji zostania księdzem, powie­dział: „Człowieku, co ty robisz? Chcesz zmarnować talent?" Tylko ks. arcybiskup Sapieha nie miał wąt­pliwości.

Różnych autorów przeczytałem jeszcze jako student polonistyki. Naprzód sięgnąłem po litera­turę piękną, zwłaszcza dramatyczną. Czytałem Szekspira, Moliera, polskich wieszczów: Norwida, Wyspiańskiego. Fredrę, oczywiście. Miałem zami­łowania aktorskie, sceniczne. Nieraz więc myśla­łem sobie, które postacie chciałbym zagrać. Czę­sto, póki jeszcze żył Kotlarczyk, obsadza­liśmy możliwe role in abstracto: kto by mógł grać kon­kretną postać. Minęło. Później niektórzy mówili: „Ty się nadajesz…, byłbyś wielkim aktorem, gdy­byś został w teatrze". (…)

Nadszedł potem czas literatury filozoficznej i teologicznej.(…) Nowy świat mi się otworzył. Za­cząłem studiować książki teologiczne. Potem pod­czas studiów w Rzymie zacząłem zgłębiać Summę teologiczną św. Tomasza. (…)

Dużo później ksiądz profesor Różycki zapro­ponował mi temat pracy habilitacyjnej w oparciu o dzieło M. Schelera Der Formalismus in der Ethik und materiale Wertethik. Tłumaczyłem sobie tę książkę na polski i pisałem tezę. To był nowy przełom. Pracę habilitacyjną ukończyłem i obroni­łem w listopadzie 1953 roku. Recenzentami roz­prawy byli ks. Aleksander Usowicz, Stefan Swie­żawski i teolog ks. Władysław Wicher. Była to ostatnia habilitacja na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego przed jego likwidacją przez komunistów. Wydział – jak wyżej wspo­mniałem – został przeniesiony na Akademię Teo­logii Katolickiej do Warszawy, a od jesieni 1954 r. podjąłem wykłady na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, co umożliwił mi prof. Swieżawski, z którym do dziś się przyjaźnię.1 (…)

W mojej lekturze i studium starałem się har­monijnie łączyć sprawy wiary, sprawy myślenia i sprawy serca. To nie są osobne obszary. Każdy przenika i ożywia pozostałe. W tym przenikaniu się wiary, myśli i serca szczególną rolę odgrywa zdu­mienie nad cudem osoby – nad podobieństwem człowieka do Boga jedynego w Trójcy, nad naj­głębszym związkiem miłości i prawdy, daru wza­jemnego i życia, które z niego się rodzi, nad prze­mijaniem i przychodzeniem ludzkich pokoleń.

Jan Paweł II

Publikujemy fragmenty najnowszej książki Ojca Świę­tego Jana Pawła II  Wstańcie, chodźmy! za zgodą pol­skiego wydawcy, którym jest Wydawnictwo św. Stani­sława BM Archidiecezji Krakowskiej. Książka ukazała się w Polsce w nakładzie 500 tys. egz.

O autorze

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com