French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Z Aniołem do Nowego Świata

Napisał Ivan Novotny w dniu środa, 01 sierpień 2007.

Ivan Novotny

Zwróć uwagę, Czytelniku, że cała ta opowieść o Nowym Świecie koncentruje się wokół tylko jed­nego faktu i może zawierać tylko jeden jedyny pewnik: że taki szczęśliwy okres nadejdzie, i to w czasie przewidzianym przez Boga. Natomiast, w jakim kształcie on nadejdzie, tego ściśle nie wie nikt z ziemian ani wiedzieć nie może, gdyż… do­piero w dniu jego nadejścia ów kształt przestanie być dla nas tajemnicą. Zależy on przecież nie tylko od Boga, lecz i od nas, i to do ostatniej chwili.

Święty Anael, mój przewodnik

Anioł Czystości – gdyż on to był we własnej osobie – według opisu podobny do chłopca, nale­żący do Chóru Książąt, Anioł Matki Bożej, któremu Anioł Milczenia, święty Hagiel, zakłada na ramiona biały płaszcz milczenia – wpatrzył się tak głęboko w moje oczy, że zapomniałem, gdzie jestem… W tym jego wzroku zobaczyłem przez mgnienie oka, jasno jak w świetle błyskawicy, jak wiele mu za­wdzięczam – ile walk o czystość musieliśmy razem stoczyć, jaki był jego udział w moich modlitwach, w poznaniu Matki Bożej oraz w związaniu z Nią ży­cia, w poradach udzielanych ludziom przy spotka­niach, w listach i w książkach. Poznałem też, w jak wielu momentach ochronił mnie przed atakami piekła i przed innymi niebezpieczeństwami.

Gdy usiedliśmy obok siebie na kamieniu, święty Anael (jak nazywałem go zawsze w swoich myślach) [Anioł Stróż autora – red.], a odtąd po prostu Anael, zarysował przede mną intrygujący plan, w którym zawierała się misja, jaką otrzymał na najbliższy czas od Boga. (…) I tak dowiedzia­łem się, że w celu napisania książki, która będzie miała duże znaczenie dla wielu ludzi, powołanych do przejścia wraz z ziemią swojego Wielkiego Oczyszczenia, mamy razem odbyć po­dróż po No­wym Świecie.

Zeszliśmy do płytkiej wody i idąc wzdłuż brzegu doszliśmy do kajaka, przywiązanego linką do grubej gałęzi.(…) Nasza podróż będzie dla cie­bie dobrą lekcją, bo nieraz nadużywałeś słów i nie panowałeś nad swoim językiem. A przecież bę­dziesz osądzony z każdego wypowiedzianego słowa!

I oto teraz… jaka wielka przemiana! (…) kie­rujemy kajak ku przeciwległemu brzegowi, ku nie­wielkiej zatoczce, wyglądającej na przystań. Nie­zwykła to jednak przystań… Na pierwszym planie widać łódki, wyciągnięte częściowo na brzeg (są wśród nich i kajaki), lecz na drugim planie, a więc ponad nimi, na zboczu łagodnie schodzącym ku wodzie, widzę… pojazdy, ustawione w dziwny sposób – blisko siebie, a do tego jakoś chaotycz­nie… Moje oko wprawnego kierowcy samochodu rejestruje następujące szczegóły: pojazdy przypo­minają wprawdzie samochody różnych kształtów, wielkości i kolorów, lecz… nie mają wcale kół! Gdyby je miały, byłoby rzeczą wręcz niemożliwą zaparkowanie ich na tak pochyłym zboczu w taki właśnie sposób…!

Gdy nasz kajak wsuwa się dziobem na piasek i możemy wyjść na brzeg, w mojej głowie roi się od pytań natury technicznej, które chciałbym postawić memu towarzyszowi. Anael, jak poprzednio, czyta w moich myślach i wyraźnie chce dać mi odpo­wiedź, wskazując na dwie skrzyneczki z pokrętłami na pokładzie kajaków.

– Myślałeś, że mają jakiś silnik, chociaż nie wi­dać zbiornika z paliwem…? Wcale go nie mają! W ich wnętrzu znajdują się bardzo proste urządzenia. Mają też maleńki generator potężnej energii, która działa jakby przyciągająco lub odpychająco, w zależności od potrzeb. Trochę przypomina to dwa elektromagnesy, których bieguny mogą się przy­ciągać lub odpychać, co zależy od kierunku prze­pływu prądu przez uzwojenie. Jest to tylko porów­nanie, gdyż chodzi tu o energię nie znaną jeszcze w Starym Świecie.

– A te pojazdy…? Wcale nie mają kół! Czy i one wykorzystują tę samą energię?

– Tak, przede wszystkim energię równoważącą pole grawitacyjne, czyli przyciągania ziemi. Dzięki niej mogą unosić się w powietrzu, ale nie tylko: dzięki innemu skierowaniu tej energii potrafią, jak nasz kajak, wytwarzać przed sobą coś w rodzaju energetycznej próżni, która je wsysa, a za sobą – pole jakby silnie zagęszczone, które je odpycha. Niektórym z nich pozwala to na rozwijanie ogrom­nych prędkości, nawet ponaddźwiękowych, cho­ciaż do tego trzeba specjalnie przystosowanego kadłuba.

– Wsiadamy, ten mobil jest wolny, nie ma żad­nego bagażu – wyjaśnił. (…) Anael zajął miejsce po lewej stronie, za pulpitem sterowniczym, a mnie posadził obok siebie. Fotele niczym nie różniły się od samochodowych. Czytając w moich myślach, dodał:

– Na pewno nikt nie będzie go szukał. Myśla­łeś, że trzeba mieć kluczyki…? …prawo jazdy…? W Nowym Świecie nie ma złodziei. Prawo jazdy też niepotrzebne, bo w powietrzu nie ma znaków drogowych. Rodzice decydują, w jakim wieku dziecko może zacząć samo podróżować. Nie ist­nieją żadne przeciwwskazania, które kiedyś nazy­waliście „medycznymi", gdyż pojęcie „chorzy i nie­pełnosprawni" nie istnieje. Policji też nie ma – nie jest nikomu potrzebna. Wypadki…? Chociaż taka maszyna jest tylko maszyną, a więc niedoskona­łym tworem ludzkim, jednak ma tyle zabezpieczeń, że wypadki w praktyce się nie zdarzają. Nie zapo­minaj, że istniejemy my, aniołowie, a ludzie potrafią rozpoznać i wykorzystać natchnienia i ostrzeżenia od nas pochodzące…

Nacisnął klawisz w centrum pulpitu, zapaliło się czerwone światełko. Nasz mobil – jak nazwał go Anael – wypoziomował się, a następnie zaczął bezszelestnie, coraz szybciej, unosić się pionowo do góry… Czułem się jak w windzie.

W domu rodzinnym

Wystarczyło przełączyć ten sam klawisz, który pozwolił nam wznieść się w górę nad jeziorem, by mobil łagodnie osiadł na podwórku wśród zabudo­wań. (…) Za chwilę otworzyły się drzwi domu, uka­zał się w nich wysoki młodzieniec i od razu mnie poznał, gdyż rzucił się w moim kierunku z okrzy­kiem: – Stryjek!!!  

– Mów szybko, gdzie jest teraz Zora?! Czy zo­stała za granicą…? A Igor?!

– …A stryjek Igor… – już dawno u nas nie był, ciągle podróżuje po świecie…

– A co z jego mieszkaniem w stolicy?

– Przecież ze stolicy zostało jedno wielkie ru­mowisko, nawet nie chciało się nikomu jej odbu­dowywać! Bo zresztą dla kogo: dla bankierów, urzędników, biznesmenów? – takie stwory już dawno nie istnieją! (…)

– A czy kaplica jest w naszym domu…? Czy tam, gdzie była?

– To ty nie wiesz, stryjku, że teraz nie ma domu bez kaplicy?! Każda rodzina ją ma. U nas – tak, tam gdzie była, nic się nie zmieniło. (…) Py­tasz, czy dolne wejście zamknięte…? Ależ skąd, kto by tam zamykał dom! Przecież w Nowym Świecie nie ma złodziei ani bandytów! (…)

Wprawdzie sam mówiłem w Starym Świecie, że ówczesne wynalazki, którymi tak się wtedy szczycono i które tak nagradzano noblami, są jak z epoki kamienia łupanego wobec tej epoki, która wkrótce nadejdzie, ale… przecież nie mogłem wiedzieć, jak to się wszystko rozwinie, jak szybko, w jakim kierunku…

– Nie mogłeś? Oj, czy twoja pamięć nie jest zbyt krótka? A Xie Xiao Li...?

Stanąłem jak wryty… W jednej chwili doznałem olśnienia! Imię chińskiej dziewczynki, wymówione przez Anaela, było jakby rakietą, trafiającą precy­zyjnie w cel!

To był, zdaje się, rok 1991. Z jednego z naj­gorszych brukowców ktoś wyciął i przyniósł mi krótki artykuł o genialnej dziewczynce. Można tam było przeczytać, że w 1979 roku, gdy miała ona niecały rok życia, wypadła z łóżeczka tracąc przytomność i przez 11 lat jej nie odzyskała, sztucznie podtrzymywana przy życiu w klinice neu­rologicznej. Po tylu latach nagle ocknęła się, wstała z łóżka i zaczęła opowiadać (ogólnie, gdyż na szczegółowe opowiadanie mieszkańcy „za­światów" podobno jej nie pozwolili), że przebywała w świecie różowosrebrzystym i przymglonym, peł­nym przyjaźni, ciepła i dobroci, w którym otaczały ją istoty życzliwe i bliskie, między innymi dalecy jej przodkowie. Istoty te utwierdzały ją w przekonaniu, że jest w tym świecie gościem i będzie musiała niedługo wrócić na ziemię, i to ze specjalną misją: ma przekazać ziemianom rozległą wiedzę, prze­kraczającą obecne ich możliwości poznawcze. Dotyczy to zwłaszcza takich dziedzin, jak historia, biologia i fizyka. Nauczyła się tam władać biegle pięcioma językami: chińskim, japońskim, angiel­skim, francuskim i rosyjskim, a jej wiedza mate­matyczna osiągnęła poziom absolwentów wyższej uczelni. Po jej wyjściu z letargu uczeni zaczęli ana­lizować zasób jej wiedzy. Wiele rzeczy stanowiło dla nich sensację, a niektóre z nich okazały się wprost niemożliwe do zrozumienia. A przez 11 lat lekarze myśleli, że gdyby nawet Xie Xiao Li powró­ciła do samodzielnego życia, jej rozwój psychiczny nie przekraczałby poziomu rocznego dziecka!

Tyle artykuł. Domyśliłem się, że jeśli to prawda, dziewczynka jest przygotowana do wypeł­nienia swojej misji dopiero w świecie mającym przejść swoje Wielkie Oczyszczenie, gdy ustanie rywalizacja między narodami oraz produkcja coraz potężniejszych śmiercionośnych broni. Mimo nie­pewnego źródła tak byłem tą wiadomością prze­jęty, że przy okazji próbowałem nawet odszukać tę dziewczynkę – wówczas już dorosłą – w Chinach przez znajomą Chinkę, która nauczyła mnie wy­mawiać poprawnie jej imię: Sje Sjao Li. Nie udało się to jednak, więc odcinek z gazety pożółkł na słońcu, a ja w końcu przestałem myśleć o całej tej sprawie. I oto teraz, po latach, Anael wymówił to imię, nie tylko budząc wspomnienia, lecz potwier­dzając tamte moje przypuszczenia: Xie Xiao Li musiała dobrze wypełnić swoje zadanie, skoro w tak krótkim czasie na ziemi, zniszczonej przecież przez straszliwe kataklizmy „apokaliptyczne", do­konał się tak szybki skok cywilizacyjny!

Ksiądz Leopold i jego parafia

Moje obserwacje i cisnące się do głowy myśli przerywa donośny dźwięk dzwonu, ogłaszającego godzinę 15.00 – Godzinę Miłosierdzia. Różnie ją obchodzono w Starym Świecie. Często był to śpiew Koronki do Miłosierdzia Bożego, główną jednak praktyką, którą zalecił Jezus światu przez swoją „sekretarkę" Faustynę, miała być Droga Krzyżowa („na ile czas pozwala" – zapisała Święta). W Nowym Świecie czasu nikomu nie bra­kuje, więc nie dziwi mnie wcale, że i w tym kościele rozpoczyna się Droga Krzyżowa (ofiarowana, we­dług zapowiedzi księdza, za cierpiących w czyśćcu).

Gdy wszystko ucichło, zostawiam Anaela po­grążonego w modlitwie i wychodzę za księdzem do zakrystii. (…) Wita mnie serdecznie jak starego znajomego (…)

– (…) interesuje cię trwoga narodów… To było tak straszne, że wprost nie do opisania! Nikt zresztą do dzisiaj nie próbował tego opisać, gdyż trzeba by było zebrać świadectwa wielu ludzi, wniknąć w ich przeżycia – a przecież każde z nich było jedyne i niepowtarzalne, więc powstałyby całe opasłe tomy – ale po co…?

– Jak to „po co"…?! Czy nie byłaby to głęboka nauka, a zarazem przestroga, dla tych, którzy uro­dzili się już po Wielkim Oczyszczeniu…?

– Tak by się wydawało. Jednak weź pod uwagę, że dzieci wychowują się już w innym świe­cie, w rodzinach niemal świętych, jeśli porównać je z dawnymi rodzinami, a do tego w epoce, w której smok piekielny został związany, aby nie zwodzić narodów. Wydaje się mało prawdopodobne, by te dzieci, gdy dorosną, powróciły do dawnego stylu życia i umożliwiły szatanowi powrót na ziemię…

– Jednak Apokalipsa opisuje jego powrót!

– Owszem, wydaje się on nam jednak czymś tak odległym, że aż niemożliwym… Ja przynajm­niej nie umiem, a nawet nie chcę o nim myśleć, podobnie jak o przeszłości. My dzisiaj żyjemy te­raźniejszością, i chyba dzięki temu jesteśmy tak szczęśliwi. (…) Jak się wkrótce przekonasz, ludzie umierają z radością, tęskniąc za swoim wiecznym domem. Inaczej też wyglądają pogrzeby niż daw­niej, nie ma „kondolencji", „żałoby"…

Bóg dokonał tego WIELKIEGO CUDU, zosta­wiając na ziemi tylko tych, którzy byli w stanie roz­począć tak właśnie – nowe, święte – życie. Pozo­stałych zabrał. Co nie znaczy, że zabrał samych złych lub nie rokujących nadziei na gruntowną przemianę życia. To pozostawienie na ziemi tylko niektórych ludzi pozostanie do końca Jego tajem­nicą, zwłaszcza na tych rozległych terenach, które całe zostały zniszczone. (…)

– „Oczyszczenie z garbu przeszłości"... Czy przez to chce Ksiądz powiedzieć, że nikt nie zaj­muje się już historią, a także literaturą, opartą na przeszłych wydarzeniach...?

– Jeśli sam chcesz się przekonać, pochodź po domach i zobacz... Spróbuj znaleźć na rodzinnych półkach książki opisujące wojny, okresy niewoli i rozbiorów, zesłania i tułaczki, nie mówiąc już o kryminałach czy erotykach. Cały ten chory i „zdia­blony" świat przeminął jak pęknięta bańka my­dlana. Spróbuj wypytywać ludzi o przeszłe zdarze­nia, a zobaczysz, że pamiętają tylko dobro. Złych, wstrząsających przeżyć, nawet własnych, nie tylko nie chcą, ale nawet nie potrafią wspominać!1

W naszej parafii, jak w każdej prawdziwej, do­brej rodzinie, nie ma biednych i bogatych, dzielimy się wszystkim, co mamy. A potrzeby nasze są tak niewielkie w porównaniu z tymi, które miewał cho­ciażby przeciętny Europejczyk w Starym Świecie. On wciąż gonił za zyskiem, za czasem na jego pomnażanie, zajęty był nabywaniem coraz to now­szych i droższych rzeczy, zabezpieczaniem sobie dostatniej przyszłości… Nie mówiąc już o pogoni za znaczeniem, stanowiskiem, sławą. Tamta po­goń jest dla nas czymś zupełnie obcym – umiemy poprzestawać na małym, a całe nasze życie jest oparte na słowach Pana Jezusa, przekazanych przez świętego Pawła, a zapisanych przez świę­tego Łukasza w Dziejach Apostolskich. Więcej szczęścia jest w dawaniu

Aniżeli w braniu! – tak dobrze to zdanie pa­miętam. I to jest chyba klucz do zrozumienia szczęścia panującego teraz na ziemi?!

– Tak jest. Sam Bóg wciąż przychodzi nam z pomocą, byśmy to rozumieli i stosowali w codzien­nym życiu, gdyż niemal natychmiast dobroć oka­zana innym powraca do nas, i to w najprzeróżniej­szych formach. (…) Kościół jest jedną owczarnią pod przewodem jednego pasterza. Z Wielkiego Oczyszczenia wyszedł już zjednoczony, problem ekumenizmu sam Bóg rozwiązał w jednej chwili!

– Jedna owczarnia…? A więc wszyscy chrze­ścijanie…? A protestanci, anglikanie…

– Nie tylko chrześcijanie się zjednoczyli, ale i wyznawcy innych religii zapragnęli przyjąć chrzest – zupełnie jak w Jerozolimie w dniu Pięćdziesiąt­nicy.

– A więc… Nowa Pięćdziesiątnica?! Ta, o któ­rej mówił już Jan Paweł II, tęsknił za nią, łączył ją z „nową wiosną Kościoła"…?

– Oczywiście. Duch Święty w jednej chwli zbu­rzył wszystkie bariery, oczyścił umysły i serca, oświecił ludzi nie tylko co do prawd wiary, ale uka­zał każdemu jego powołanie, no i umożliwił wza­jemne porozumienie wszystkich dzięki językowi miłości.

– I to wszystko stało się w jednej chwili? Wła­śnie w momencie tego „Ostrzeżenia"…? A muzuł­manie, którzy w Starym Świecie zalewali Eu­ropę…? Budowali w naszych miastach meczety, ale także kupowali kościoły i zamieniali je na swoje świątynie?!

– Bóg ich oświecił i ukazał im piękno Kościoła, do którego wstępowali z ogromną gorliwością. (…) Aha, siedmioramienny świecznik – menora – chyba go zauważyłeś? – jest także we wszystkich kościołach. Jak łatwo się domyślić – z synagogi żydowskiej. A synagogi teraz, po nawróceniu ży­dów, niczym nie różnią się od kościołów. (…) A potem… Potem także wcale nie był potrzebny ten rozbudowany system kontroli, rozciągający  się od kancelarii parafialnej aż po te dykasterie watykań­skie, przed którymi biskupi musieli kiedyś składać raporty w ustalonym czasie. Tamten system – tak zwana administracja, i państwowa, i kościelna, z mnóstwem urzędów i urzędników różnych stopni i hierarchii – przeminął wraz ze Starym Światem. Teraz ludzie ufają jedni drugim, a i Bóg im ufa, gdyż wszystko oparte jest na przykazaniu miło­ści…

– A co z Watykanem? Pewno się „skurczył", skoro jego urzędy przestały być potrzebne…?

– Runął, jak i prawie cały Rzym, w czasie Wielkiego Trzęsienia Ziemi, i tylko częściowo zo­stał odbudowany…

– Ale na pewno coś z niego ocalało…?

– Resztki pozbierano w kilku salach… Bazylika Świętego Piotra została częściowo odbudowana, lecz już nie w tak okazałej formie. Kolumnada Ber­niniego nie istnieje. Tylko kopuła przypomina tamtą Bazylikę sprzed lat. A papież żyje bardzo skrom­nie, wystarczy mu niewielki dom i jedna sala repre­zentacyjna na uroczystości… Ma swój mobil i może wylądować, gdzie chce, nawet bez uprze­dzenia. Nie musi już teraz zbierać ogromnych tłu­mów, by wypominać im błędy i wzywać do nawró­cenia. Nie musi upominać rządzących i udzielać im pouczeń, gdyż wszyscy są ludźmi Kościoła… Nie istnieje władza państwowa. (…)  

– A pieniądze...? Czy można się bez nich obejść?

– Od początku wszyscy dzielili się tym, co mają, zwłaszcza żywnością i ubraniami, gdyż w jednej chwili wszystkie pieniądze na całym świecie przestały się liczyć, nawet złoto. I dzisiaj w parafii, tak jak w wielkim klasztorze, nie prowadzimy mię­dzy sobą ścisłych rozliczeń, więc moglibyśmy się obejść bez pieniędzy. Inaczej bywa jednak w na­szych kontaktach zewnętrznych. Po jakimś czasie okazało się, że każda parafia ma jakieś nadwyżki produkcji, bo przecież wszyscy pracują, ale też jakieś braki, wynikające z niedoboru surowców, pomysłów i technologii...

– Parafia czy osiedle...?

– Mówiąc „parafia" mam na myśli osiedle, używam tych dwóch terminów zamiennie. Czy każda parafia potrafi, na przykład, wytworzyć mo­bile i zaopatrzyć w nie wszystkich? Jakieś pienią­dze stały się więc, z tych właśnie względów, ko­nieczne. Powstała myśl, by wynagrodzenie za całodzienną pracę nazwać, jak w czasach biblij­nych, denarem. Najpierw tymi „denarami" były zwykłe karteczki z pieczęcią każdej parafii, potem zaczęto używać trwalszego, już specjalnego, pa­pieru...

– I co, każda parafia ma swój „bank"?

– Po co zaraz taka szumna nazwa! Czy jedna kieszeń nie wystarczy? Każdy setnik ma swojego skarbnika, a ten, korzystając z pieczęci parafialnej wytwarza tyle denarów, ile ich potrzebujemy do zakupu towarów u nas nie wytwarzanych albo nie­dostępnych. Większość tych towarów w niewielkiej ilości (zawsze przecież można je sprowadzić) jest dostępna w sklepiku osiedlowym, w którym każda rodzina ma swoje „konto" i swój „przydział". Dzi­wisz się...? Weź pod uwagę, że wszędzie panuje duch ubóstwa i poprzestawania na małym, na tym, co konieczne! Rzadko się zdarza, by któraś z ro­dzin wyczerpała swój „przydział". Jeśli tak się dzieje, to prawie wyłącznie tam, gdzie rodzina na­stawiona jest na przyjmowanie gości ze świata. Wtedy ma prawo otrzymać dużo większy „przy­dział".

Gdy na nasz teren przychodzą fachowcy, na przykład specjaliści od zakładania w domach tele­wizji, poszczególne rodziny zgłaszają zapotrzebo­wanie na ich usługę, a wynagrodzenie otrzymują oni od setnika.

– Czy istnieje jakiś limit, jeśli chodzi o napeł­nienie denarami tej „kieszeni parafialnej"?

– Parafia ma prawo wytworzyć rocznie tyle de­narów, ile dniówek przepracowała – to najprostsza reguła, zrozumiała sama przez się, a do trzymania się jej zobowiązuje się w sumieniu każdy skarbnik. Jeśli wytworzy więcej denarów – gdy parafia ma na przykład coś większego do zbudowania – w na­stępnych latach musi zaoszczędzić, chyba że otrzyma dotację ze stolicy diecezji lub z innego źródła. Dziesięć procent przekazuje corocznie na wspólne cele radzie działającej przy biskupie, na przykład na organizację życia kulturalnego, na sieć łączności. W praktyce wygląda to tak, że prze­ciętna parafia prawie zawsze wytwarza tyle dena­rów, że ma ich nadmiar i może podzielić się z in­nymi.

– Czy dniówka każdego z pracujących jest warta tyle samo?

– W zasadzie tak, są jednak trzy wyjątki, zwią­zane ze służbą społeczną, wymagającą szczegól­nych poświęceń i bycia do dyspozycji innych nie tylko w dzień, lecz i w nocy...

– Na pewno straż pożarna do nich należy...?

– Straż nie. Teoretycznie są wprawdzie stra­żacy na służbie stale, w dzień i w nocy, ale w praktyce tak rzadko muszą gasić pożary, że do tych wyjątków ich nie zaliczono. Podobnie jest z lekarzami, którzy mają bardzo mało pacjentów. Podwójnym denarem wyróżniono księży, nauczy­cieli i rodziców wychowujących dzieci.

– To rzeczywiście mądre i bardzo praktyczne rozwiązanie. A gdy ktoś udaje się w podróż zagra­niczną, czy otrzymuje jakiś większy „przydział" denarów?

– To byłoby logiczne, gdyby nie... – no właśnie, znów niepisana – reguła gościnności, jakże ewan­geliczna, przestrzegana chętnie przez cały świat. Polega ona na tym, że my jako parafia, poczu­wamy się do obowiązku udzielenia gościny wszystkim do nas przybywającym, zarówno kra­jowcom jak i zagranicznikom, a udając się w po­dróż mamy prawo korzystać z ich gościnności. Chodzi o przyjęcie nie tylko jednostek, ale całych grup ludzi. (…)

– Mamy chór i dwa zespoły dziecięco-młodzie­żowe, mamy też i teatr.

– W takiej małej parafii – teatr...?!

Trudno byłoby znaleźć parafię bez teatru. Jest to bardzo ważny, wprost konieczny środek wycho­wawczy, zarówno jeśli chodzi o wychowanie in­nych, jak i o samowychowanie, o pracę nad sobą. Widzisz to wejście? Te schody prowadzące w dół, do podwójnych drzwi...? Tam jest właśnie nasza sala teatralna, olbrzymia, tej wielkości, co kościół, chociaż z zewnątrz niewidoczna. (…)

Moja siostra przewodniczką

– Co, może myślałeś, że ktoś tu teraz przycho­dzi do lasu po drzewo na opał, żeby przetrwać zimę…? – Aldona uśmiechnęła się do mnie. – Ani nie ma takich zim jak dawniej, z wielkimi mrozami, ani pieców, w których trzeba by było palić!

– A kominki?

– To jedyne, co pozostało z tamtych czasów. Bardzo lubimy siedzieć przy tym ogniu. Są nawet domy, w których na ruszcie kominków wszystko się gotuje…

– Teraz nie bawię się w takie gotowanie, wszystko i bez tego jest zdrowe dla człowieka.

– A weźmy, na przykład, cukier. W Starym Świecie większość ludzi nie potrafiła się bez niego obejść... Pamiętasz mój artykuł o jego trujących właściwościach?

– O, dobrze pamiętam! „Ogromna siła trucia dwusiarczynu zawartego w cukrze, a pochodzą­cego z rafinacji"... Mimo twoich „wykładów" trudno było ludziom, nawet chorym, zrezygnować z tej trucizny, nie trafiała do nich informacja, że do rafi­nacji wszędzie stosuje się wapno gaszone, kwas węglowy i kwas siarkowy. (...) ale teraz ludzie zmądrzeli i sami się przekonali, że odparowany syrop buraczany i trzcinowy, bez żadnej chemicz­nej obróbki, jest bardzo zdrowy.

– A aspartam? Czy czytałaś o nim? Nie...? Ten sztuczny słodzik, aż 180 razy (w stosunku wago­wym) słodszy od cukru, wynaleziony został w USA w 1965 roku, a pojawił się w sprzedaży w USA w 1982 roku, chociaż testy szkodliwości wypadły bardzo niepomyślnie. Pamiętam dość dobrze, bo śledziłem ten problem, że u siedmiu małpich nowo­rodków, którym podawano ten środek w mleku, jeden zdechł, a u pięciu pojawiły się objawy pa­daczki. Kolejne badania wykazały, że aspartam powoduje guzy rakowe mózgu u myszy. Amery­kański Urząd do Spraw Żywności i Leków (FDA) opublikował listę aż 92 objawów zatrucia ludzi przez aspartam. Były wśród nich: astma, rak mó­zgu, niewydolność płciowa, drgawki, uszkodzenie wzroku, tycie, chroniczne zmęczenie, a nawet zgony, a mimo to, pod silnym naciskiem polityka Donalda Rumsfelda, właściciela firmy, w której wynaleziono aspartam, za aprobatą rządu Urząd (FDA) dopuścił ten słodzik do powszechnego użytku. To było diabelstwo! Chorzy, których ostrzeżono przed trującym działaniem rafinowa­nego cukru, przechodzili na aspartam, a potem, nawet dość szybko i sprawnie... na tamten świat! I do tego wierząc, że uniknęli trucizny...! A zażywali ją w tak zwanej „zdrowej żywności", w mnóstwie środków spożywczych, napojów, a nawet leków...

Czy pamiętasz, jak próbowaliśmy psy nakarmić kaszą kukurydzianą? Nawet głodne, wcale nie chciały jej ruszyć! Wtedy na własne oczy mogliśmy się przekonać, co to jest „żywność genetycznie zmodyfikowana", o której tyle się słyszało! (…)

– Czy zawsze jecie w milczeniu? Tak jak wczo­raj obiad…?

– Zawsze. Po prostu łączymy posiłek z modli­twą. Jak ci to wyjaśnić... (na chwilę przymknęła oczy)... Jest to modlitwa uwielbienia Boga za Jego dobroć i hojność, proste okazanie Mu wdzięczno­ści. Do tego nie trzeba nawet słów, to się po prostu czuje w sercu. Ale żeby ta modlitwa w pełni nasy­ciła duszę, trzeba jeszcze objąć myślą siedzących obok nas ludzi, a nawet całą kulę ziemską, i wy­promieniować z serca ku wszystkim to, co najlep­sze: życzliwość, serdeczność, wdzięczność. Gdy jem na oczach Boga, pochylając się przed Nim z wdzięcznością, a jednocześnie myślę w ten spo­sób o ludziach, wiesz, co się dzieje...? Przenika mnie tak potężna fala energii, miłości, chęci do życia, że gdybym nawet zjadła suchy kawałek chleba, czułabym się nasycona! Spróbuj tak jeść, a sam się przekonasz!

Wdzięczny byłem swojej siostrze za tę lekcję... „jedzenia po nowemu"! (…)A jeśli chodzi o zacho­wanie przy stole – umiałem się już teraz dostoso­wać do wszystkich, pogrążając się w cichej mo­dlitwie uwielbienia Boga i Jego Opatrzności, a bliź­nich obejmując „polem życzliwości". Mogę tylko zachęcić wszystkich Czytelników, by próbowali jeść w ten sposób, a nie tylko poczują prawdziwy smak potraw, lecz i duszę swoją obficie nakarmią. A jeśli dane im będzie znaleźć się w Nowym Świe­cie, może staną się nauczycielami innych...?

Rozmowa z Rafałem (o technice, i nie tylko)

– Zdarzyło mi się kiedyś być bardzo blisko pło­nącego lasu w Bośni. Wydawało się w nocy, że lada chwila ogień zagrozi domom, a ratujący stali z łopatami i patrzyli bezradnie. Wtedy użyłem sta­rego egzorcyzmu przeciwko duchom ognia, któ­rego nauczył mnie staruszek pielgrzym, i ogień wkrótce zgasł!

– Czy stryjek pamięta ten egzorcyzm?

– Oczywiście, jest bardzo łatwy, nauczyłem go grupę strażaków w Starym Świecie, nie wiem jed­nak, czy go wykorzystali. Trzeba robić ręką duży krzyż, a przy kolejnych jego częściach: najpierw górnej, potem dolnej, przy lewym i prawym ramie­niu, wymawiać kolejne części egzorcyzmu, przy­pominającego złym duchom zwycięską moc Chry­stusa: „W Nazarecie się począł – w Betlejem się urodził – do Egiptu uchodził – w Jeruzalem umarł". Ten krzyż-egzorcyzm trzeba wykonać cztery razy, czyli zwracając się w cztery strony świata. Stary pielgrzym mówił, że wykorzystał jego moc w róż­nych sytuacjach, nawet na pielgrzymce do uga­szenia płonącego stogu siana. Możesz i ty go wy­próbować! (…)

– O tak! Gdybyś widział, stryjku, pracujących w skupieniu, wyciszeniu, rozmodleniu i z radością, dopiero mógłbyś docenić wartość pracy! Praca to ofiara miłości, składana Bogu... Ale ludziom także.

– Czy każda rodzina ma prawo zaczerpnąć z budżetu parafialnego na własne cele? I czy istnieje jakiś limit, którego nie wolno przekroczyć?

– Tak, każda rodzina ma do tego prawo, od chwili zawarcia małżeństwa począwszy, kiedy to otwierane jest konto rodzinne. Ponieważ jest ono puste, nowożeńcy dostają dożywotnio od parafii dom i niezbędne sprzęty: łóżko, szafę, pościel oraz urządzenie kuchni. A jeśli chodzi o „limit", o który pytasz, jest nim liczba przepracowanych przez kogoś dniówek, czyli wypracowanych denarów. W praktyce nie zdarza się, by ktoś wyczerpał swój limit. Gdyby wyczerpali go wszyscy, budżet parafii bardzo by zmalał, lecz wszyscy starają się go po­mnożyć na wszelkie możliwe sposoby, a nie wy­czerpać…

– Nowożeńcy otrzymują dom, mówisz?! To niezły prezent, jak na początek!

– Dzisiaj dom to nie problem! Gdy stryjek bę­dzie przy kościele, proszę zajrzeć na plac para­fialny, okolony drzewami, więc z daleka mało wi­doczny. Złożone są na nim, między innymi, prefa­brykowane części domów, wykonane z gliny. Wy­starczy płytki fundament, który wykonuje nasza ekipa parafialna na terenie już uzbrojonym – mamy kilka fundamentów już czekających na nowe ro­dziny – żeby błyskawicznie zestawić na nim dom z gotowych części. Ponieważ piękne jest dla nas to co naturalne, nikomu nie przychodzi do głowy, by glinę chować pod tynkiem…

– Nie ma dymów, nie licząc tych z domowych kominków, a mimo to ludzie dysponują tak potęż­nymi energiami… Czy już niczego się teraz nie spala dla uzyskania energii?

– Węgla, ropy naftowej i jej pochodnych, gazu ziemnego… – to stryjek miał na myśli, prawda? To oczywiste, że tego się już nie spala. Ale jeśli cho­dzi o „spalanie" w ogóle, w tym najszerszym zna­czeniu, to można za nie uznać uzyskiwanie energii z bombardowania materii cząsteczkami antymate­rii. Mam na myśli przemianę materii w energię, co ma zastosowanie chociażby w napędzie mobili.

– Słyszałem, że istnieją nawet olbrzymie trans­portowce na liniach międzykontynentalnych… Właśnie to mnie intrygowało, gdzie podziewa się cały ich napęd!

– Wystarczy maleńka komora, w której prze­biega wspomniany proces, chociaż w Starym Świecie – myślę o eksperymentach, wszystko wtedy było w stadium prób – musiała być ta ko­mora ogromna, a to ze względu na zastosowanie par metali ciężkich, promieniotwórczych, na przy­kład uranu. (…) Gdyby nagle doprowadzić do ze­tknięcia się jednego grama materii z takąż masą antymaterii, uzyskalibyśmy energię 180 bilionów dżuli, równoważną wybuchowi 45 tysięcy ton tro­tylu! Wystarczą więc bardzo małe masy, rzędu mikrogramów, by uzyskać potężną energię.

U pustelnika

– Wiem, że chociaż żyłeś w tych czasach, nie zdawałeś sobie jednak w pełni sprawy z tego, jak bardzo duch Sodomy i Gomory – miast zniszczo­nych za te grzechy na oczach Abrahama – opa­nował ówczesny Zachód. W twoim kraju nie posu­nięto się aż tak daleko. Bóg chciał podziałać na wyobraźnię grzeszników poprzez kary, które, mimo iż były dotkliwe, można uznać za nikły cień tego, co miało nadejść na świat. Przypomnij sobie jedną z takich kar – był nią straszliwy huragan, który zniszczył południe USA pod koniec sierpnia 2005 roku. Najwięcej ucierpiał Nowy Orlean, do którego właśnie wtedy zjechali się na swoje coroczne „święto" homoseksualiści. To bagno moralne zna­lazło swoje odbicie w rzeczywistości zewnętrznej: całymi tygodniami poszukiwano zwłok tych bied­nych ludzi w wodzie i w szlamie zalegającym ulice…

Gdy nadeszło Wielkie Oczyszczenie, Bóg wziął pod uwagę stan moralny poszczególnych naro­dów. Niektóre z nich były aż tak zepsute, że legły na dnie morza, zapadły się wraz z górami lub wy­spami, a całe połacie innych zostały spłukane przez fale o wysokości kilkudziesięciu metrów lub zalane potokami lawy wulkanicznej. Nie podróżo­wałeś jeszcze wiele, ale z lotu ptaka mogłeś przyj­rzeć się znacznemu obszarowi Europy… Widzia­łeś, co się stało z Niemcami, Szwajcarią, Danią, Szwecją albo i naszą Holandią… Ile ucierpiały Francja, Hiszpania i Anglia. Wiem, że już jako dziecko otrzymałeś od Boga pouczenie o tej Karze Oczyszczającej i u schyłku Starego Świata nie zaopatrywałeś się w atlasy ani w encyklopedie wiedząc, że niedługo wszystko ulegnie zmianie. Czy jednak spodziewałeś się, że aż do tego stop­nia…?

– O tak! Bóg pokazał mi kiedyś prawie całą kulę ziemską jakby z lotu ptaka, z takiej wysokości, że mogłem się przyjrzeć kontynentom i krajom oraz temu, co się tam działo. To było przeraża­jące!!! Miałem wrażenie, że życie na ziemi zawisło na włosku i lada chwila nasz glob rozsypie się w kawałeczki! Niewiele już z tego pamiętam oprócz samej grozy oraz wielkich śniegów, pokrywających Azję i Europę. A potem wiosna i … nieopisana radość! Wszystko rozkwitło życiem jakby na nowo, z rozkoszą lądowałem wśród zieleni… Czy i Ame­ryka przeżywała coś podobnego – chwile takiej grozy, jakichś kataklizmów? Czy bardzo była zniszczona…?

– Musisz sam się przekonać, niedługo tam bę­dziesz. (…) A Ameryka… Ogromny jej obszar – myślę o Ameryce Północnej, bo Południowa mniej ucierpiała – spotkał rzeczywiście los Sodomy i Gomory: błyskawicznie stała się morzem dymiącej lawy, która jak z wrzącego kotła wylała się spod parku Yellowstone. Nie zdążyła tylko dotrzeć na samo południe i na wybrzeże wschodnie, ale tam zniszczenia dopełniły monstrualne fale oce­aniczne…

Ivan Novotny

Przedstawiliśmy Państwu fragmenty książki Ivana Novotnego pt. Z Aniołem do Nowego Świata. Książka ukazała się pod pseudonimem autor­skim, za którym kryje się ksiądz Kościoła katolickiego znany osobiście redakcji i została wydana w Agencji ATM, w Warszawie w 2006 r. Format A5, stron 224. Można ją zakupić w naszej redakcji w cenie 22 zł / $15 (koszt przesyłki wliczony).


1.  Miałem więc rację, gdy mówiłem ludziom pod koniec starej epoki: jeżeli chcesz napisać i wydać pamiętnik, śpiesz się, bo potem już nikt nie weźmie go do ręki...

O autorze

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com