Ivan Novotny
Zwróć uwagę, Czytelniku, że cała ta opowieść o Nowym Świecie koncentruje się wokół tylko jednego faktu i może zawierać tylko jeden jedyny pewnik: że taki szczęśliwy okres nadejdzie, i to w czasie przewidzianym przez Boga. Natomiast, w jakim kształcie on nadejdzie, tego ściśle nie wie nikt z ziemian ani wiedzieć nie może, gdyż… dopiero w dniu jego nadejścia ów kształt przestanie być dla nas tajemnicą. Zależy on przecież nie tylko od Boga, lecz i od nas, i to do ostatniej chwili.
Anioł Czystości – gdyż on to był we własnej osobie – według opisu podobny do chłopca, należący do Chóru Książąt, Anioł Matki Bożej, któremu Anioł Milczenia, święty Hagiel, zakłada na ramiona biały płaszcz milczenia – wpatrzył się tak głęboko w moje oczy, że zapomniałem, gdzie jestem… W tym jego wzroku zobaczyłem przez mgnienie oka, jasno jak w świetle błyskawicy, jak wiele mu zawdzięczam – ile walk o czystość musieliśmy razem stoczyć, jaki był jego udział w moich modlitwach, w poznaniu Matki Bożej oraz w związaniu z Nią życia, w poradach udzielanych ludziom przy spotkaniach, w listach i w książkach. Poznałem też, w jak wielu momentach ochronił mnie przed atakami piekła i przed innymi niebezpieczeństwami.
Gdy usiedliśmy obok siebie na kamieniu, święty Anael (jak nazywałem go zawsze w swoich myślach) [Anioł Stróż autora – red.], a odtąd po prostu Anael, zarysował przede mną intrygujący plan, w którym zawierała się misja, jaką otrzymał na najbliższy czas od Boga. (…) I tak dowiedziałem się, że w celu napisania książki, która będzie miała duże znaczenie dla wielu ludzi, powołanych do przejścia wraz z ziemią swojego Wielkiego Oczyszczenia, mamy razem odbyć podróż po Nowym Świecie.
Zeszliśmy do płytkiej wody i idąc wzdłuż brzegu doszliśmy do kajaka, przywiązanego linką do grubej gałęzi.(…) Nasza podróż będzie dla ciebie dobrą lekcją, bo nieraz nadużywałeś słów i nie panowałeś nad swoim językiem. A przecież będziesz osądzony z każdego wypowiedzianego słowa!
I oto teraz… jaka wielka przemiana! (…) kierujemy kajak ku przeciwległemu brzegowi, ku niewielkiej zatoczce, wyglądającej na przystań. Niezwykła to jednak przystań… Na pierwszym planie widać łódki, wyciągnięte częściowo na brzeg (są wśród nich i kajaki), lecz na drugim planie, a więc ponad nimi, na zboczu łagodnie schodzącym ku wodzie, widzę… pojazdy, ustawione w dziwny sposób – blisko siebie, a do tego jakoś chaotycznie… Moje oko wprawnego kierowcy samochodu rejestruje następujące szczegóły: pojazdy przypominają wprawdzie samochody różnych kształtów, wielkości i kolorów, lecz… nie mają wcale kół! Gdyby je miały, byłoby rzeczą wręcz niemożliwą zaparkowanie ich na tak pochyłym zboczu w taki właśnie sposób…!
Gdy nasz kajak wsuwa się dziobem na piasek i możemy wyjść na brzeg, w mojej głowie roi się od pytań natury technicznej, które chciałbym postawić memu towarzyszowi. Anael, jak poprzednio, czyta w moich myślach i wyraźnie chce dać mi odpowiedź, wskazując na dwie skrzyneczki z pokrętłami na pokładzie kajaków.
– Myślałeś, że mają jakiś silnik, chociaż nie widać zbiornika z paliwem…? Wcale go nie mają! W ich wnętrzu znajdują się bardzo proste urządzenia. Mają też maleńki generator potężnej energii, która działa jakby przyciągająco lub odpychająco, w zależności od potrzeb. Trochę przypomina to dwa elektromagnesy, których bieguny mogą się przyciągać lub odpychać, co zależy od kierunku przepływu prądu przez uzwojenie. Jest to tylko porównanie, gdyż chodzi tu o energię nie znaną jeszcze w Starym Świecie.
– A te pojazdy…? Wcale nie mają kół! Czy i one wykorzystują tę samą energię?
– Tak, przede wszystkim energię równoważącą pole grawitacyjne, czyli przyciągania ziemi. Dzięki niej mogą unosić się w powietrzu, ale nie tylko: dzięki innemu skierowaniu tej energii potrafią, jak nasz kajak, wytwarzać przed sobą coś w rodzaju energetycznej próżni, która je wsysa, a za sobą – pole jakby silnie zagęszczone, które je odpycha. Niektórym z nich pozwala to na rozwijanie ogromnych prędkości, nawet ponaddźwiękowych, chociaż do tego trzeba specjalnie przystosowanego kadłuba.
– Wsiadamy, ten mobil jest wolny, nie ma żadnego bagażu – wyjaśnił. (…) Anael zajął miejsce po lewej stronie, za pulpitem sterowniczym, a mnie posadził obok siebie. Fotele niczym nie różniły się od samochodowych. Czytając w moich myślach, dodał:
– Na pewno nikt nie będzie go szukał. Myślałeś, że trzeba mieć kluczyki…? …prawo jazdy…? W Nowym Świecie nie ma złodziei. Prawo jazdy też niepotrzebne, bo w powietrzu nie ma znaków drogowych. Rodzice decydują, w jakim wieku dziecko może zacząć samo podróżować. Nie istnieją żadne przeciwwskazania, które kiedyś nazywaliście „medycznymi", gdyż pojęcie „chorzy i niepełnosprawni" nie istnieje. Policji też nie ma – nie jest nikomu potrzebna. Wypadki…? Chociaż taka maszyna jest tylko maszyną, a więc niedoskonałym tworem ludzkim, jednak ma tyle zabezpieczeń, że wypadki w praktyce się nie zdarzają. Nie zapominaj, że istniejemy my, aniołowie, a ludzie potrafią rozpoznać i wykorzystać natchnienia i ostrzeżenia od nas pochodzące…
Nacisnął klawisz w centrum pulpitu, zapaliło się czerwone światełko. Nasz mobil – jak nazwał go Anael – wypoziomował się, a następnie zaczął bezszelestnie, coraz szybciej, unosić się pionowo do góry… Czułem się jak w windzie.
Wystarczyło przełączyć ten sam klawisz, który pozwolił nam wznieść się w górę nad jeziorem, by mobil łagodnie osiadł na podwórku wśród zabudowań. (…) Za chwilę otworzyły się drzwi domu, ukazał się w nich wysoki młodzieniec i od razu mnie poznał, gdyż rzucił się w moim kierunku z okrzykiem: – Stryjek!!!
– Mów szybko, gdzie jest teraz Zora?! Czy została za granicą…? A Igor?!
– …A stryjek Igor… – już dawno u nas nie był, ciągle podróżuje po świecie…
– A co z jego mieszkaniem w stolicy?
– Przecież ze stolicy zostało jedno wielkie rumowisko, nawet nie chciało się nikomu jej odbudowywać! Bo zresztą dla kogo: dla bankierów, urzędników, biznesmenów? – takie stwory już dawno nie istnieją! (…)
– A czy kaplica jest w naszym domu…? Czy tam, gdzie była?
– To ty nie wiesz, stryjku, że teraz nie ma domu bez kaplicy?! Każda rodzina ją ma. U nas – tak, tam gdzie była, nic się nie zmieniło. (…) Pytasz, czy dolne wejście zamknięte…? Ależ skąd, kto by tam zamykał dom! Przecież w Nowym Świecie nie ma złodziei ani bandytów! (…)
Wprawdzie sam mówiłem w Starym Świecie, że ówczesne wynalazki, którymi tak się wtedy szczycono i które tak nagradzano noblami, są jak z epoki kamienia łupanego wobec tej epoki, która wkrótce nadejdzie, ale… przecież nie mogłem wiedzieć, jak to się wszystko rozwinie, jak szybko, w jakim kierunku…
– Nie mogłeś? Oj, czy twoja pamięć nie jest zbyt krótka? A Xie Xiao Li...?
Stanąłem jak wryty… W jednej chwili doznałem olśnienia! Imię chińskiej dziewczynki, wymówione przez Anaela, było jakby rakietą, trafiającą precyzyjnie w cel!
To był, zdaje się, rok 1991. Z jednego z najgorszych brukowców ktoś wyciął i przyniósł mi krótki artykuł o genialnej dziewczynce. Można tam było przeczytać, że w 1979 roku, gdy miała ona niecały rok życia, wypadła z łóżeczka tracąc przytomność i przez 11 lat jej nie odzyskała, sztucznie podtrzymywana przy życiu w klinice neurologicznej. Po tylu latach nagle ocknęła się, wstała z łóżka i zaczęła opowiadać (ogólnie, gdyż na szczegółowe opowiadanie mieszkańcy „zaświatów" podobno jej nie pozwolili), że przebywała w świecie różowosrebrzystym i przymglonym, pełnym przyjaźni, ciepła i dobroci, w którym otaczały ją istoty życzliwe i bliskie, między innymi dalecy jej przodkowie. Istoty te utwierdzały ją w przekonaniu, że jest w tym świecie gościem i będzie musiała niedługo wrócić na ziemię, i to ze specjalną misją: ma przekazać ziemianom rozległą wiedzę, przekraczającą obecne ich możliwości poznawcze. Dotyczy to zwłaszcza takich dziedzin, jak historia, biologia i fizyka. Nauczyła się tam władać biegle pięcioma językami: chińskim, japońskim, angielskim, francuskim i rosyjskim, a jej wiedza matematyczna osiągnęła poziom absolwentów wyższej uczelni. Po jej wyjściu z letargu uczeni zaczęli analizować zasób jej wiedzy. Wiele rzeczy stanowiło dla nich sensację, a niektóre z nich okazały się wprost niemożliwe do zrozumienia. A przez 11 lat lekarze myśleli, że gdyby nawet Xie Xiao Li powróciła do samodzielnego życia, jej rozwój psychiczny nie przekraczałby poziomu rocznego dziecka!
Tyle artykuł. Domyśliłem się, że jeśli to prawda, dziewczynka jest przygotowana do wypełnienia swojej misji dopiero w świecie mającym przejść swoje Wielkie Oczyszczenie, gdy ustanie rywalizacja między narodami oraz produkcja coraz potężniejszych śmiercionośnych broni. Mimo niepewnego źródła tak byłem tą wiadomością przejęty, że przy okazji próbowałem nawet odszukać tę dziewczynkę – wówczas już dorosłą – w Chinach przez znajomą Chinkę, która nauczyła mnie wymawiać poprawnie jej imię: Sje Sjao Li. Nie udało się to jednak, więc odcinek z gazety pożółkł na słońcu, a ja w końcu przestałem myśleć o całej tej sprawie. I oto teraz, po latach, Anael wymówił to imię, nie tylko budząc wspomnienia, lecz potwierdzając tamte moje przypuszczenia: Xie Xiao Li musiała dobrze wypełnić swoje zadanie, skoro w tak krótkim czasie na ziemi, zniszczonej przecież przez straszliwe kataklizmy „apokaliptyczne", dokonał się tak szybki skok cywilizacyjny!
Moje obserwacje i cisnące się do głowy myśli przerywa donośny dźwięk dzwonu, ogłaszającego godzinę 15.00 – Godzinę Miłosierdzia. Różnie ją obchodzono w Starym Świecie. Często był to śpiew Koronki do Miłosierdzia Bożego, główną jednak praktyką, którą zalecił Jezus światu przez swoją „sekretarkę" Faustynę, miała być Droga Krzyżowa („na ile czas pozwala" – zapisała Święta). W Nowym Świecie czasu nikomu nie brakuje, więc nie dziwi mnie wcale, że i w tym kościele rozpoczyna się Droga Krzyżowa (ofiarowana, według zapowiedzi księdza, za cierpiących w czyśćcu).
Gdy wszystko ucichło, zostawiam Anaela pogrążonego w modlitwie i wychodzę za księdzem do zakrystii. (…) Wita mnie serdecznie jak starego znajomego (…)
– (…) interesuje cię trwoga narodów… To było tak straszne, że wprost nie do opisania! Nikt zresztą do dzisiaj nie próbował tego opisać, gdyż trzeba by było zebrać świadectwa wielu ludzi, wniknąć w ich przeżycia – a przecież każde z nich było jedyne i niepowtarzalne, więc powstałyby całe opasłe tomy – ale po co…?
– Jak to „po co"…?! Czy nie byłaby to głęboka nauka, a zarazem przestroga, dla tych, którzy urodzili się już po Wielkim Oczyszczeniu…?
– Tak by się wydawało. Jednak weź pod uwagę, że dzieci wychowują się już w innym świecie, w rodzinach niemal świętych, jeśli porównać je z dawnymi rodzinami, a do tego w epoce, w której smok piekielny został związany, aby nie zwodzić narodów. Wydaje się mało prawdopodobne, by te dzieci, gdy dorosną, powróciły do dawnego stylu życia i umożliwiły szatanowi powrót na ziemię…
– Jednak Apokalipsa opisuje jego powrót!
– Owszem, wydaje się on nam jednak czymś tak odległym, że aż niemożliwym… Ja przynajmniej nie umiem, a nawet nie chcę o nim myśleć, podobnie jak o przeszłości. My dzisiaj żyjemy teraźniejszością, i chyba dzięki temu jesteśmy tak szczęśliwi. (…) Jak się wkrótce przekonasz, ludzie umierają z radością, tęskniąc za swoim wiecznym domem. Inaczej też wyglądają pogrzeby niż dawniej, nie ma „kondolencji", „żałoby"…
Bóg dokonał tego WIELKIEGO CUDU, zostawiając na ziemi tylko tych, którzy byli w stanie rozpocząć tak właśnie – nowe, święte – życie. Pozostałych zabrał. Co nie znaczy, że zabrał samych złych lub nie rokujących nadziei na gruntowną przemianę życia. To pozostawienie na ziemi tylko niektórych ludzi pozostanie do końca Jego tajemnicą, zwłaszcza na tych rozległych terenach, które całe zostały zniszczone. (…)
– „Oczyszczenie z garbu przeszłości"... Czy przez to chce Ksiądz powiedzieć, że nikt nie zajmuje się już historią, a także literaturą, opartą na przeszłych wydarzeniach...?
– Jeśli sam chcesz się przekonać, pochodź po domach i zobacz... Spróbuj znaleźć na rodzinnych półkach książki opisujące wojny, okresy niewoli i rozbiorów, zesłania i tułaczki, nie mówiąc już o kryminałach czy erotykach. Cały ten chory i „zdiablony" świat przeminął jak pęknięta bańka mydlana. Spróbuj wypytywać ludzi o przeszłe zdarzenia, a zobaczysz, że pamiętają tylko dobro. Złych, wstrząsających przeżyć, nawet własnych, nie tylko nie chcą, ale nawet nie potrafią wspominać!1
W naszej parafii, jak w każdej prawdziwej, dobrej rodzinie, nie ma biednych i bogatych, dzielimy się wszystkim, co mamy. A potrzeby nasze są tak niewielkie w porównaniu z tymi, które miewał chociażby przeciętny Europejczyk w Starym Świecie. On wciąż gonił za zyskiem, za czasem na jego pomnażanie, zajęty był nabywaniem coraz to nowszych i droższych rzeczy, zabezpieczaniem sobie dostatniej przyszłości… Nie mówiąc już o pogoni za znaczeniem, stanowiskiem, sławą. Tamta pogoń jest dla nas czymś zupełnie obcym – umiemy poprzestawać na małym, a całe nasze życie jest oparte na słowach Pana Jezusa, przekazanych przez świętego Pawła, a zapisanych przez świętego Łukasza w Dziejach Apostolskich. Więcej szczęścia jest w dawaniu…
– Aniżeli w braniu! – tak dobrze to zdanie pamiętam. I to jest chyba klucz do zrozumienia szczęścia panującego teraz na ziemi?!
– Tak jest. Sam Bóg wciąż przychodzi nam z pomocą, byśmy to rozumieli i stosowali w codziennym życiu, gdyż niemal natychmiast dobroć okazana innym powraca do nas, i to w najprzeróżniejszych formach. (…) Kościół jest jedną owczarnią pod przewodem jednego pasterza. Z Wielkiego Oczyszczenia wyszedł już zjednoczony, problem ekumenizmu sam Bóg rozwiązał w jednej chwili!
– Jedna owczarnia…? A więc wszyscy chrześcijanie…? A protestanci, anglikanie…
– Nie tylko chrześcijanie się zjednoczyli, ale i wyznawcy innych religii zapragnęli przyjąć chrzest – zupełnie jak w Jerozolimie w dniu Pięćdziesiątnicy.
– A więc… Nowa Pięćdziesiątnica?! Ta, o której mówił już Jan Paweł II, tęsknił za nią, łączył ją z „nową wiosną Kościoła"…?
– Oczywiście. Duch Święty w jednej chwli zburzył wszystkie bariery, oczyścił umysły i serca, oświecił ludzi nie tylko co do prawd wiary, ale ukazał każdemu jego powołanie, no i umożliwił wzajemne porozumienie wszystkich dzięki językowi miłości.
– I to wszystko stało się w jednej chwili? Właśnie w momencie tego „Ostrzeżenia"…? A muzułmanie, którzy w Starym Świecie zalewali Europę…? Budowali w naszych miastach meczety, ale także kupowali kościoły i zamieniali je na swoje świątynie?!
– Bóg ich oświecił i ukazał im piękno Kościoła, do którego wstępowali z ogromną gorliwością. (…) Aha, siedmioramienny świecznik – menora – chyba go zauważyłeś? – jest także we wszystkich kościołach. Jak łatwo się domyślić – z synagogi żydowskiej. A synagogi teraz, po nawróceniu żydów, niczym nie różnią się od kościołów. (…) A potem… Potem także wcale nie był potrzebny ten rozbudowany system kontroli, rozciągający się od kancelarii parafialnej aż po te dykasterie watykańskie, przed którymi biskupi musieli kiedyś składać raporty w ustalonym czasie. Tamten system – tak zwana administracja, i państwowa, i kościelna, z mnóstwem urzędów i urzędników różnych stopni i hierarchii – przeminął wraz ze Starym Światem. Teraz ludzie ufają jedni drugim, a i Bóg im ufa, gdyż wszystko oparte jest na przykazaniu miłości…
– A co z Watykanem? Pewno się „skurczył", skoro jego urzędy przestały być potrzebne…?
– Runął, jak i prawie cały Rzym, w czasie Wielkiego Trzęsienia Ziemi, i tylko częściowo został odbudowany…
– Ale na pewno coś z niego ocalało…?
– Resztki pozbierano w kilku salach… Bazylika Świętego Piotra została częściowo odbudowana, lecz już nie w tak okazałej formie. Kolumnada Berniniego nie istnieje. Tylko kopuła przypomina tamtą Bazylikę sprzed lat. A papież żyje bardzo skromnie, wystarczy mu niewielki dom i jedna sala reprezentacyjna na uroczystości… Ma swój mobil i może wylądować, gdzie chce, nawet bez uprzedzenia. Nie musi już teraz zbierać ogromnych tłumów, by wypominać im błędy i wzywać do nawrócenia. Nie musi upominać rządzących i udzielać im pouczeń, gdyż wszyscy są ludźmi Kościoła… Nie istnieje władza państwowa. (…)
– A pieniądze...? Czy można się bez nich obejść?
– Od początku wszyscy dzielili się tym, co mają, zwłaszcza żywnością i ubraniami, gdyż w jednej chwili wszystkie pieniądze na całym świecie przestały się liczyć, nawet złoto. I dzisiaj w parafii, tak jak w wielkim klasztorze, nie prowadzimy między sobą ścisłych rozliczeń, więc moglibyśmy się obejść bez pieniędzy. Inaczej bywa jednak w naszych kontaktach zewnętrznych. Po jakimś czasie okazało się, że każda parafia ma jakieś nadwyżki produkcji, bo przecież wszyscy pracują, ale też jakieś braki, wynikające z niedoboru surowców, pomysłów i technologii...
– Parafia czy osiedle...?
– Mówiąc „parafia" mam na myśli osiedle, używam tych dwóch terminów zamiennie. Czy każda parafia potrafi, na przykład, wytworzyć mobile i zaopatrzyć w nie wszystkich? Jakieś pieniądze stały się więc, z tych właśnie względów, konieczne. Powstała myśl, by wynagrodzenie za całodzienną pracę nazwać, jak w czasach biblijnych, denarem. Najpierw tymi „denarami" były zwykłe karteczki z pieczęcią każdej parafii, potem zaczęto używać trwalszego, już specjalnego, papieru...
– I co, każda parafia ma swój „bank"?
– Po co zaraz taka szumna nazwa! Czy jedna kieszeń nie wystarczy? Każdy setnik ma swojego skarbnika, a ten, korzystając z pieczęci parafialnej wytwarza tyle denarów, ile ich potrzebujemy do zakupu towarów u nas nie wytwarzanych albo niedostępnych. Większość tych towarów w niewielkiej ilości (zawsze przecież można je sprowadzić) jest dostępna w sklepiku osiedlowym, w którym każda rodzina ma swoje „konto" i swój „przydział". Dziwisz się...? Weź pod uwagę, że wszędzie panuje duch ubóstwa i poprzestawania na małym, na tym, co konieczne! Rzadko się zdarza, by któraś z rodzin wyczerpała swój „przydział". Jeśli tak się dzieje, to prawie wyłącznie tam, gdzie rodzina nastawiona jest na przyjmowanie gości ze świata. Wtedy ma prawo otrzymać dużo większy „przydział".
Gdy na nasz teren przychodzą fachowcy, na przykład specjaliści od zakładania w domach telewizji, poszczególne rodziny zgłaszają zapotrzebowanie na ich usługę, a wynagrodzenie otrzymują oni od setnika.
– Czy istnieje jakiś limit, jeśli chodzi o napełnienie denarami tej „kieszeni parafialnej"?
– Parafia ma prawo wytworzyć rocznie tyle denarów, ile dniówek przepracowała – to najprostsza reguła, zrozumiała sama przez się, a do trzymania się jej zobowiązuje się w sumieniu każdy skarbnik. Jeśli wytworzy więcej denarów – gdy parafia ma na przykład coś większego do zbudowania – w następnych latach musi zaoszczędzić, chyba że otrzyma dotację ze stolicy diecezji lub z innego źródła. Dziesięć procent przekazuje corocznie na wspólne cele radzie działającej przy biskupie, na przykład na organizację życia kulturalnego, na sieć łączności. W praktyce wygląda to tak, że przeciętna parafia prawie zawsze wytwarza tyle denarów, że ma ich nadmiar i może podzielić się z innymi.
– Czy dniówka każdego z pracujących jest warta tyle samo?
– W zasadzie tak, są jednak trzy wyjątki, związane ze służbą społeczną, wymagającą szczególnych poświęceń i bycia do dyspozycji innych nie tylko w dzień, lecz i w nocy...
– Na pewno straż pożarna do nich należy...?
– Straż nie. Teoretycznie są wprawdzie strażacy na służbie stale, w dzień i w nocy, ale w praktyce tak rzadko muszą gasić pożary, że do tych wyjątków ich nie zaliczono. Podobnie jest z lekarzami, którzy mają bardzo mało pacjentów. Podwójnym denarem wyróżniono księży, nauczycieli i rodziców wychowujących dzieci.
– To rzeczywiście mądre i bardzo praktyczne rozwiązanie. A gdy ktoś udaje się w podróż zagraniczną, czy otrzymuje jakiś większy „przydział" denarów?
– To byłoby logiczne, gdyby nie... – no właśnie, znów niepisana – reguła gościnności, jakże ewangeliczna, przestrzegana chętnie przez cały świat. Polega ona na tym, że my jako parafia, poczuwamy się do obowiązku udzielenia gościny wszystkim do nas przybywającym, zarówno krajowcom jak i zagranicznikom, a udając się w podróż mamy prawo korzystać z ich gościnności. Chodzi o przyjęcie nie tylko jednostek, ale całych grup ludzi. (…)
– Mamy chór i dwa zespoły dziecięco-młodzieżowe, mamy też i teatr.
– W takiej małej parafii – teatr...?!
Trudno byłoby znaleźć parafię bez teatru. Jest to bardzo ważny, wprost konieczny środek wychowawczy, zarówno jeśli chodzi o wychowanie innych, jak i o samowychowanie, o pracę nad sobą. Widzisz to wejście? Te schody prowadzące w dół, do podwójnych drzwi...? Tam jest właśnie nasza sala teatralna, olbrzymia, tej wielkości, co kościół, chociaż z zewnątrz niewidoczna. (…)
– Co, może myślałeś, że ktoś tu teraz przychodzi do lasu po drzewo na opał, żeby przetrwać zimę…? – Aldona uśmiechnęła się do mnie. – Ani nie ma takich zim jak dawniej, z wielkimi mrozami, ani pieców, w których trzeba by było palić!
– A kominki?
– To jedyne, co pozostało z tamtych czasów. Bardzo lubimy siedzieć przy tym ogniu. Są nawet domy, w których na ruszcie kominków wszystko się gotuje…
– Teraz nie bawię się w takie gotowanie, wszystko i bez tego jest zdrowe dla człowieka.
– A weźmy, na przykład, cukier. W Starym Świecie większość ludzi nie potrafiła się bez niego obejść... Pamiętasz mój artykuł o jego trujących właściwościach?
– O, dobrze pamiętam! „Ogromna siła trucia dwusiarczynu zawartego w cukrze, a pochodzącego z rafinacji"... Mimo twoich „wykładów" trudno było ludziom, nawet chorym, zrezygnować z tej trucizny, nie trafiała do nich informacja, że do rafinacji wszędzie stosuje się wapno gaszone, kwas węglowy i kwas siarkowy. (...) ale teraz ludzie zmądrzeli i sami się przekonali, że odparowany syrop buraczany i trzcinowy, bez żadnej chemicznej obróbki, jest bardzo zdrowy.
– A aspartam? Czy czytałaś o nim? Nie...? Ten sztuczny słodzik, aż 180 razy (w stosunku wagowym) słodszy od cukru, wynaleziony został w USA w 1965 roku, a pojawił się w sprzedaży w USA w 1982 roku, chociaż testy szkodliwości wypadły bardzo niepomyślnie. Pamiętam dość dobrze, bo śledziłem ten problem, że u siedmiu małpich noworodków, którym podawano ten środek w mleku, jeden zdechł, a u pięciu pojawiły się objawy padaczki. Kolejne badania wykazały, że aspartam powoduje guzy rakowe mózgu u myszy. Amerykański Urząd do Spraw Żywności i Leków (FDA) opublikował listę aż 92 objawów zatrucia ludzi przez aspartam. Były wśród nich: astma, rak mózgu, niewydolność płciowa, drgawki, uszkodzenie wzroku, tycie, chroniczne zmęczenie, a nawet zgony, a mimo to, pod silnym naciskiem polityka Donalda Rumsfelda, właściciela firmy, w której wynaleziono aspartam, za aprobatą rządu Urząd (FDA) dopuścił ten słodzik do powszechnego użytku. To było diabelstwo! Chorzy, których ostrzeżono przed trującym działaniem rafinowanego cukru, przechodzili na aspartam, a potem, nawet dość szybko i sprawnie... na tamten świat! I do tego wierząc, że uniknęli trucizny...! A zażywali ją w tak zwanej „zdrowej żywności", w mnóstwie środków spożywczych, napojów, a nawet leków...
Czy pamiętasz, jak próbowaliśmy psy nakarmić kaszą kukurydzianą? Nawet głodne, wcale nie chciały jej ruszyć! Wtedy na własne oczy mogliśmy się przekonać, co to jest „żywność genetycznie zmodyfikowana", o której tyle się słyszało! (…)
– Czy zawsze jecie w milczeniu? Tak jak wczoraj obiad…?
– Zawsze. Po prostu łączymy posiłek z modlitwą. Jak ci to wyjaśnić... (na chwilę przymknęła oczy)... Jest to modlitwa uwielbienia Boga za Jego dobroć i hojność, proste okazanie Mu wdzięczności. Do tego nie trzeba nawet słów, to się po prostu czuje w sercu. Ale żeby ta modlitwa w pełni nasyciła duszę, trzeba jeszcze objąć myślą siedzących obok nas ludzi, a nawet całą kulę ziemską, i wypromieniować z serca ku wszystkim to, co najlepsze: życzliwość, serdeczność, wdzięczność. Gdy jem na oczach Boga, pochylając się przed Nim z wdzięcznością, a jednocześnie myślę w ten sposób o ludziach, wiesz, co się dzieje...? Przenika mnie tak potężna fala energii, miłości, chęci do życia, że gdybym nawet zjadła suchy kawałek chleba, czułabym się nasycona! Spróbuj tak jeść, a sam się przekonasz!
Wdzięczny byłem swojej siostrze za tę lekcję... „jedzenia po nowemu"! (…)A jeśli chodzi o zachowanie przy stole – umiałem się już teraz dostosować do wszystkich, pogrążając się w cichej modlitwie uwielbienia Boga i Jego Opatrzności, a bliźnich obejmując „polem życzliwości". Mogę tylko zachęcić wszystkich Czytelników, by próbowali jeść w ten sposób, a nie tylko poczują prawdziwy smak potraw, lecz i duszę swoją obficie nakarmią. A jeśli dane im będzie znaleźć się w Nowym Świecie, może staną się nauczycielami innych...?
– Zdarzyło mi się kiedyś być bardzo blisko płonącego lasu w Bośni. Wydawało się w nocy, że lada chwila ogień zagrozi domom, a ratujący stali z łopatami i patrzyli bezradnie. Wtedy użyłem starego egzorcyzmu przeciwko duchom ognia, którego nauczył mnie staruszek pielgrzym, i ogień wkrótce zgasł!
– Czy stryjek pamięta ten egzorcyzm?
– Oczywiście, jest bardzo łatwy, nauczyłem go grupę strażaków w Starym Świecie, nie wiem jednak, czy go wykorzystali. Trzeba robić ręką duży krzyż, a przy kolejnych jego częściach: najpierw górnej, potem dolnej, przy lewym i prawym ramieniu, wymawiać kolejne części egzorcyzmu, przypominającego złym duchom zwycięską moc Chrystusa: „W Nazarecie się począł – w Betlejem się urodził – do Egiptu uchodził – w Jeruzalem umarł". Ten krzyż-egzorcyzm trzeba wykonać cztery razy, czyli zwracając się w cztery strony świata. Stary pielgrzym mówił, że wykorzystał jego moc w różnych sytuacjach, nawet na pielgrzymce do ugaszenia płonącego stogu siana. Możesz i ty go wypróbować! (…)
– O tak! Gdybyś widział, stryjku, pracujących w skupieniu, wyciszeniu, rozmodleniu i z radością, dopiero mógłbyś docenić wartość pracy! Praca to ofiara miłości, składana Bogu... Ale ludziom także.
– Czy każda rodzina ma prawo zaczerpnąć z budżetu parafialnego na własne cele? I czy istnieje jakiś limit, którego nie wolno przekroczyć?
– Tak, każda rodzina ma do tego prawo, od chwili zawarcia małżeństwa począwszy, kiedy to otwierane jest konto rodzinne. Ponieważ jest ono puste, nowożeńcy dostają dożywotnio od parafii dom i niezbędne sprzęty: łóżko, szafę, pościel oraz urządzenie kuchni. A jeśli chodzi o „limit", o który pytasz, jest nim liczba przepracowanych przez kogoś dniówek, czyli wypracowanych denarów. W praktyce nie zdarza się, by ktoś wyczerpał swój limit. Gdyby wyczerpali go wszyscy, budżet parafii bardzo by zmalał, lecz wszyscy starają się go pomnożyć na wszelkie możliwe sposoby, a nie wyczerpać…
– Nowożeńcy otrzymują dom, mówisz?! To niezły prezent, jak na początek!
– Dzisiaj dom to nie problem! Gdy stryjek będzie przy kościele, proszę zajrzeć na plac parafialny, okolony drzewami, więc z daleka mało widoczny. Złożone są na nim, między innymi, prefabrykowane części domów, wykonane z gliny. Wystarczy płytki fundament, który wykonuje nasza ekipa parafialna na terenie już uzbrojonym – mamy kilka fundamentów już czekających na nowe rodziny – żeby błyskawicznie zestawić na nim dom z gotowych części. Ponieważ piękne jest dla nas to co naturalne, nikomu nie przychodzi do głowy, by glinę chować pod tynkiem…
– Nie ma dymów, nie licząc tych z domowych kominków, a mimo to ludzie dysponują tak potężnymi energiami… Czy już niczego się teraz nie spala dla uzyskania energii?
– Węgla, ropy naftowej i jej pochodnych, gazu ziemnego… – to stryjek miał na myśli, prawda? To oczywiste, że tego się już nie spala. Ale jeśli chodzi o „spalanie" w ogóle, w tym najszerszym znaczeniu, to można za nie uznać uzyskiwanie energii z bombardowania materii cząsteczkami antymaterii. Mam na myśli przemianę materii w energię, co ma zastosowanie chociażby w napędzie mobili.
– Słyszałem, że istnieją nawet olbrzymie transportowce na liniach międzykontynentalnych… Właśnie to mnie intrygowało, gdzie podziewa się cały ich napęd!
– Wystarczy maleńka komora, w której przebiega wspomniany proces, chociaż w Starym Świecie – myślę o eksperymentach, wszystko wtedy było w stadium prób – musiała być ta komora ogromna, a to ze względu na zastosowanie par metali ciężkich, promieniotwórczych, na przykład uranu. (…) Gdyby nagle doprowadzić do zetknięcia się jednego grama materii z takąż masą antymaterii, uzyskalibyśmy energię 180 bilionów dżuli, równoważną wybuchowi 45 tysięcy ton trotylu! Wystarczą więc bardzo małe masy, rzędu mikrogramów, by uzyskać potężną energię.
– Wiem, że chociaż żyłeś w tych czasach, nie zdawałeś sobie jednak w pełni sprawy z tego, jak bardzo duch Sodomy i Gomory – miast zniszczonych za te grzechy na oczach Abrahama – opanował ówczesny Zachód. W twoim kraju nie posunięto się aż tak daleko. Bóg chciał podziałać na wyobraźnię grzeszników poprzez kary, które, mimo iż były dotkliwe, można uznać za nikły cień tego, co miało nadejść na świat. Przypomnij sobie jedną z takich kar – był nią straszliwy huragan, który zniszczył południe USA pod koniec sierpnia 2005 roku. Najwięcej ucierpiał Nowy Orlean, do którego właśnie wtedy zjechali się na swoje coroczne „święto" homoseksualiści. To bagno moralne znalazło swoje odbicie w rzeczywistości zewnętrznej: całymi tygodniami poszukiwano zwłok tych biednych ludzi w wodzie i w szlamie zalegającym ulice…
Gdy nadeszło Wielkie Oczyszczenie, Bóg wziął pod uwagę stan moralny poszczególnych narodów. Niektóre z nich były aż tak zepsute, że legły na dnie morza, zapadły się wraz z górami lub wyspami, a całe połacie innych zostały spłukane przez fale o wysokości kilkudziesięciu metrów lub zalane potokami lawy wulkanicznej. Nie podróżowałeś jeszcze wiele, ale z lotu ptaka mogłeś przyjrzeć się znacznemu obszarowi Europy… Widziałeś, co się stało z Niemcami, Szwajcarią, Danią, Szwecją albo i naszą Holandią… Ile ucierpiały Francja, Hiszpania i Anglia. Wiem, że już jako dziecko otrzymałeś od Boga pouczenie o tej Karze Oczyszczającej i u schyłku Starego Świata nie zaopatrywałeś się w atlasy ani w encyklopedie wiedząc, że niedługo wszystko ulegnie zmianie. Czy jednak spodziewałeś się, że aż do tego stopnia…?
– O tak! Bóg pokazał mi kiedyś prawie całą kulę ziemską jakby z lotu ptaka, z takiej wysokości, że mogłem się przyjrzeć kontynentom i krajom oraz temu, co się tam działo. To było przerażające!!! Miałem wrażenie, że życie na ziemi zawisło na włosku i lada chwila nasz glob rozsypie się w kawałeczki! Niewiele już z tego pamiętam oprócz samej grozy oraz wielkich śniegów, pokrywających Azję i Europę. A potem wiosna i … nieopisana radość! Wszystko rozkwitło życiem jakby na nowo, z rozkoszą lądowałem wśród zieleni… Czy i Ameryka przeżywała coś podobnego – chwile takiej grozy, jakichś kataklizmów? Czy bardzo była zniszczona…?
– Musisz sam się przekonać, niedługo tam będziesz. (…) A Ameryka… Ogromny jej obszar – myślę o Ameryce Północnej, bo Południowa mniej ucierpiała – spotkał rzeczywiście los Sodomy i Gomory: błyskawicznie stała się morzem dymiącej lawy, która jak z wrzącego kotła wylała się spod parku Yellowstone. Nie zdążyła tylko dotrzeć na samo południe i na wybrzeże wschodnie, ale tam zniszczenia dopełniły monstrualne fale oceaniczne…
Ivan Novotny
Przedstawiliśmy Państwu fragmenty książki Ivana Novotnego pt. Z Aniołem do Nowego Świata. Książka ukazała się pod pseudonimem autorskim, za którym kryje się ksiądz Kościoła katolickiego znany osobiście redakcji i została wydana w Agencji ATM, w Warszawie w 2006 r. Format A5, stron 224. Można ją zakupić w naszej redakcji w cenie 22 zł / $15 (koszt przesyłki wliczony).
1. Miałem więc rację, gdy mówiłem ludziom pod koniec starej epoki: jeżeli chcesz napisać i wydać pamiętnik, śpiesz się, bo potem już nikt nie weźmie go do ręki...