Czy gratyfikowanie (publiczne docenienie, płacenie) pracy domowej kobiet jest potrzebne?
Tak. Ale raczej nie „gratyfikacja" to jest płacenie ZA COŚ, lecz płacenie NA COŚ. Ekonomiści powtarzają – za F. A. von Hayekiem1 – jakby mantrę, że „nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad. Zawsze ktoś zań płaci". Ileż słuszniejsze jest to stwierdzenie w odniesieniu do domowej pracy, szczególnie do wychowywania dzieci.
Czy istnieje jakakolwiek działalność ludzka ściśle prywatna, nie mająca wpływu na społeczeństwo? Prywatna praca jest przecież tylko myślową abstrakcją, pożyteczną, ale często bardzo mylącą. Co dopiero, gdy chodzi o wychowywanie dzieci. Mało która praca może się z tym równać pod względem znaczenia społecznego. Ten wydatek energii trzeba podtrzymywać. Jakoś nikt nie liczy, że samochód pojedzie bez paliwa i zabiegów konserwacyjnych. Każdy wolontariat wymaga podtrzymania, jeśli ma się utrzymać. Działalność charytatywna też nie jest możliwa za darmo. Jedynie nie przynosi ZYSKU. Podtrzymanie energetycznych wydatków może być dokonywane realnymi dobrami na zaspokojenie potrzeb w naturze lub za pośrednictwem pieniędzy, stanowiących uprawnienie do pobierania z rynku dóbr według własnego wyboru.
Jeśli uznajemy, że dobre wychowanie dzieci jest konieczne, to pokrywanie kosztów jest też konieczne, ze względu na prawo zachowania energii.
Dlaczegóżby KOSZTÓW pracy społecznie niezbędnej nie miało pokrywać społeczeństwo? Nie ma takich wątpliwości w przypadku instytucji wychowawczych. Czy efektywność pracy rodziców nie jest oczywiście większa niż wychowawców instytucjonalnych? Czy rodzicielskie uwarunkowania fizjologiczne i psychologiczne nie są pewniejsze niż dyplomy pedagogicznych kwalifikacji? Czy nie zapewniają większej efektywności? Można chyba mówić wręcz o „mnożnikowym efekcie" właśnie rodzicielskich postaw w stosunku do nakładów. Wprawdzie u rodziców zdarzają się patologie, ale przecież trafiają się one także u zawodowych pedagogów. Czy nawet nie częściej?
Co jest najważniejsze: emerytury, pensje, odpisy podatkowe z wyraźnym wskazaniem, że to za pracę domową, czy jakieś inne formy wynagradzania?
Najważniejsze jest, moim zdaniem, potraktowanie serio zasady zachowania energii. Samochodowi nie „wynagradza się" za jazdę. Paliwo wlewa się na czas jazdy. Myślę, że prawdziwym wynagrodzeniem rodziców jest zaspokojenie ich rodzicielskich impulsów. Dlatego mówienie o WYNAGRODZENIU nie wydaje mi się w tym przypadku właściwe, podobnie jak wspieranie dzieł charytatywnych nie jest WYNAGRODZENIEM wolontariuszy, lecz fizycznym umożliwieniem im skutecznego działania. I tutaj znów „mnożnik emocjonalny" zapewnia efektywność nieporównanie większą niż w przypadku instytucjonalnym.
Dlatego sądzę, że rodzic wychowujący dzieci nie powinien otrzymywać „pensji", lecz BEZPODATKOWE POKRYCIE niezbędnych KOSZTÓW, zatem przynajmniej w wysokości minimum socjalnego na głowę, wliczając jego osobę, ilość dzieci, z uwzględnieniem ich ewentualnego inwalidztwa.
W ostatecznym rozrachunku powinno to być kosztowo bardziej efektywne niż poczynania instytucjonalne. W koszty te trzeba wliczyć ubezpieczenie zdrowotne i emeryturę rodzica. Oszczędności budżetowe polegałyby na uznaniu gospodarstwa domowego za już istniejące miejsce pracy, zasadniczo z bardzo małymi kosztami inwestycyjnymi. Rynkowy koszt inwestycyjny miejsca pracy wytwórczej czy usługowej wynosi od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy złotych. Ponadto można by zapewne uzyskać bezinwestycyjnie miejsca pracy, zwolnione przez osoby decydujące się poświęcić parę lat na wychowanie dzieci. Jeśli taki proces zmiany warty na istniejących pozadomowych miejscach pracy byłby podtrzymywany, powinno to dać, ostrożnie licząc, około milionową redukcję bezrobocia, mniejszym kosztem pieniężnym i społecznym niż w przypadku instytucjonalnych poczynań. Pytanie „co ważniejsze – emerytura, pensje, odpisy podatkowe?" czyni wrażenie troski o jeden aspekt bardzo złożonej, nierozdzielnej całości. Uważam, że wynika to z natury myśli, która nie umie sobie radzić z całościami inaczej niż fragmentarycznie. Ta fragmentaryczność jest abstrakcyjna. Pomaga myśleć, lecz myślenie jest tylko małym fragmentem egzystencji. Prawo zachowania energii jest bardzo realne, nie abstrakcyjne.
Trzeba zauważyć, że żyjemy nie DZIĘKI pieniądzom, lecz dzięki obecności dóbr i pracy na zaspokojenie potrzeb egzystencjalnych, wyprodukowanych w KRAJU lub importowanych za KRAJOWE usługi, towary. W obecności rezerwowego nadmiaru, ograniczania produkcji podstawowych dóbr, brak pieniędzy nie jest istotny. Wobec istniejących wielkich rezerw nie trzeba zabierać z talerza Jana, żeby dać Pawłowi. Dlaczego ktoś ma umniejszać podatkami swoje spożycie, jeśli produkcja i rezerwowe moce produkcyjne prawie wszystkiego na zaspokojenie podstawowych potrzeb pozostają nie wykorzystane?
Dlatego nie jest konieczne zwiększanie podatków na „wydatki socjalne", lecz dobre przemyślenie, jak wyemitować adekwatną informację o istniejących rezerwach, stanowiącą też uprawnienie do korzystania z nich. Nie nalewajmy młodego wina do starych bukłaków…
Co trzeba zrobić najszybciej, żeby kobiety wychowujące dzieci nie żyły w poczuciu, że są nic niewarte?
Potrzeba, by rodzice wychowujący dzieci, przeważnie kobiety, uświadomiły sobie swoją godność, pierwszorzędną ważność swej pracy domowej i zażądały uznania jej przez społeczeństwo. Dowodem uznania jest dostarczenie im energii potrzebnej na jej wykonywanie. Trzeba, aby kobiety uświadomiły sobie, że są do dyspozycji, wciąż nie wykorzystane, marnowane, krajowe rezerwy realnych dóbr na pokrycie co najmniej ich podstawowych realnych potrzeb i należy tylko wyrazić je w pieniądzu. To stanowi już problem techniczny, możliwy do rozwiązania, jeśli będzie odpowiednia wola polityczna.
W Anglii roczny budżet na zbrojenia jest tylko około 9% wyższy niż roczny koszt pracy domowej kobiet. Czy kobieta musi wytworzyć bombę, aby móc dać dzieciom i sobie chleb? Czy trzeba wylać pół litra krajowego mleka, aby móc zaimportować je, na kredyt, spłacany podatkami?
Trzeba, aby kobiety zdały sobie sprawę, że brak możliwości fizycznych POZAPODATKOWEGO zaspokojenia ich energetycznych potrzeb jest mitem. „Nie ma innej możliwości" (TINA –'There is no alternative'), to wypróbowana socjotechnika wysokopłatnych operatorów obecnego systemu finansowego, wewnętrznie sprzecznego, niespójnego. Potrzeba, aby kobiety wyzwoliły się z hipnozy niższości i niemożności. Jeśli tylko kobiety wezmą się za to na serio…
Mit niemożności realizacji czegoś całkiem możliwego paraliżuje nawet podstawowe odruchy obrony własnej biologicznej egzystencji.
Szczęsny Górski
1- Friedrich August von Hayek (1899-1992), ekonomista austriacki, profesor London School of Economics i uniwersytetu w Chicago, wybitny przedstawiciel tzw. nowej szkoły wiedeńskiej. Powołują się nań często ekonomiści liberalni, nurtu monetarystycznego. 1974 Nagroda Nobla.