W dniach 25 II – 3 III 2007 r. kardynał Giacomo Biffi, emerytowany arcybiskup Bolonii, wygłosił rekolekcje wielkopostne dla Papieża i członków Kurii Rzymskiej. Nauki wielkopostne nawiązywały do słów z Listu do Kolosan: „Szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadający po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi" (3, 1-2).
Kardynał Biffi opierał się na pracy rosyjskiego filozofa Włodzimierza Sołowjowa pt. „Trzy rozmowy 1899-1900 na temat wojny, postępu i końca historii", którą nazwał „proroczym" ostrzeżeniem, dotyczącym współczesnych wcieleń Antychrysta. Kardynał wyjaśnił, że „nauczanie wielkiego filozofa rosyjskiego, które nam zostawił, mówi, iż chrześcijaństwo nie może zostać zredukowane do zbioru wartości. W centrum bycia chrześcijaninem, jest, faktycznie, osobiste spotkanie z Jezusem Chrystusem. Nadejdą dni w chrześcijaństwie, kiedy będą podjęte próby zredukowania zbawczego wydarzenia do zaledwie szeregu wartości".
Częścią „Trzech rozmów 1899-1900" Sołowjowa jest „Krótka opowieść o Antychryście", w której przewiduje on, że mała grupa katolików, ortodoksów i protestantów będzie sprzeciwiać się Antychrystowi i powie mu: „Dajesz nam wszystko, z wyjątkiem tego, co nas interesuje, z wyjątkiem Jezusa Chrystusa". Dla kardynała Biffiego opowieść ta jest ostrzeżeniem: „Dzisiaj, w istocie, jesteśmy narażeni na posiadanie chrześcijaństwa, które odkłada na bok Jezusa z Jego Krzyżem i Zmartwychwstaniem". 78-letni kardynał powiedział, że jeśli chrześcijanie „ograniczą się do mówienia o wspólnych wartościach, będą bardziej akceptowani w programach telewizyjnych i grupach społecznych. Lecz w ten sposób będą musieli wyprzeć się Jezusa, wszechogarniającej rzeczywistości zmartwychwstania. Nie oznacza to jednak potępienia wartości, ale zdolność ich uważnego rozróżniania. Istnieją takie wartości absolutne, jak dobro, prawda i piękno. Ci, którzy dostrzegają je i kochają, kochają także Chrystusa, nawet, jeśli tego nie wiedzą, ponieważ On jest Dobrem, Pięknem i Sprawiedliwością". Kardynał Biffi dodał, że: „istnieją wartości względne, takie jak solidarność, miłość pokoju i szacunek dla natury. Jeśli staną się one absolutem, wykorzeniając czy nawet zwalczając wydarzenie zbawienia, wtedy wartości te staną się podstawą dla bałwochwalstwa i przeszkodą na drodze do zbawienia. Jeśli chrześcijaństwo – otwierając się na świat i dyskutując ze wszystkimi – osłabi zbawcze wydarzenie, zamknie się na osobistą relację z Jezusem i umieści się po stronie Antychrysta."
„Antychryst jest redukcją chrześcijaństwa do ideologii, zamiast osobistego spotkania ze Zbawicielem. Antychryst prezentuje się jako pacyfista, ekolog i ekumenista. Zwoła on radę ekumeniczną i będzie szukał porozumienia wszystkich wyznań chrześcijańskich, przyznając coś każdemu z nich. Masy pójdą za nim, z wyjątkiem małych grup katolików, ortodoksów i protestantów", mówił kardynał Biffi.
Kardynał Giacomo Biffi urodził się 13 czerwca 1928 r. w Mediolanie. W 1975 r. został biskupem pomocniczym, a w 1984 r. po nagłej śmierci Enrico Manfrediniego z Bolonii, został arcybiskupem tego miasta. Na konsystorzu w roku 1985 został wyniesiony do godności kardynała. Na emeryturę przeszedł w 2003 r.
W roku 2000 na konferencji w Bolonii kardynał Biffi powiedział, że Antychryst jest żyjącym, prominentnym filantropem, posiadającym „fascynującą osobowość" i promującym idee praw ludzkich, ekumenizmu, wegetarianizmu i pacyfizmu, a wkrótce dojdzie do wysokich pozycji, chociaż odmówił on ujawnienia jego nazwiska. Kardynał dodał, że Antychryst będzie ekspertem biblijnym, który zaniecha prawd Biblii, żeby nawracać na „niejasne i modne wartości duchowe".
Kardynał Biffi jest mocno antymasoński. Mówił on, że w kościołach katolickich powinno zostać zakazane wykonywanie muzyki Mozarta, ponieważ kompozytor był masonem. W ostatnich latach kardynał Biffi wzbudził kontrowersje, twierdząc, że Włochy powinny „chronić swoją narodową tożsamość" i zatrzymać lawinę imigrantów muzułmańskich. W 2000 r. przewidywał, że „Europa albo stanie się znowu chrześcijańska, albo będzie muzułmańska". Mówił: „Ogromna większość muzułmanów przybywa tutaj, zdecydowanych pozostać poza naszą społecznością".
Oto, co pisał na temat Sołowjowa tłumacz „Krótkiej opowieści o Antychryście", Ludwik Posadzy. Ukazała się ona w Poznaniu nakładem Fiszera i Majewskiego w 1924 r.
„Włodzimierz Sołowjow należy do najznakomitszych myślicieli rosyjskich. Wyróżnił się szlachetnością formy, głębokością myśli, szerokością i humanitamością poglądów, niezwykłą wiedzą, bystrością dialektyki i entuzjazmem apostolskim. Filozof i teolog, poeta i asceta, pragnący połączenia kościołów pod zwierzchnictwem papieża. W „Wiestniku Jewropy" pisywał znakomite, estetyczne, filozoficzne i polityczne rozprawy. Swego systemu filozoficznego nie wykończył, brak w nim estetyki, ale co stworzył, uprawnia do zaliczenia go w poczet najgłębszych i najoryginalniejszych myślicieli, nie tylko w Rosji. Źle wróżył cywilizacji widząc napierający zewsząd materializm."
„Z właściwą mu przenikliwością – powiada Delacroix – przewidział Sołowjow brzemienne w następstwa skutki, jakie przede wszystkim dla Rosji – a w ślad za nią i dla całego aryjskiego świata – mieć będzie połączona programowa akcja potężnego wszechświatowego związku żydowskiego z równie potężnym a podporządkowanym mu związkiem masońskim. Podjęta jest in gloriam narodu, co już ku końcowi XIX wieku zawładnął we wszystkich państwach i krajach świata najważniejszymi ich życiowymi arteriami: finansami (bankami i giełdami) oraz opinią publiczną (prasą), a przez nie – całymi niemal państwowymi ich aparatami."
Papież Benedykt XVI w ostatniej swojej książce pt. „Jezus z Nazaretu" (Wydawnictwo M, Kraków 2007) odnosi się w kilku miejscach do „Krótkiej opowieści o Antychryście" Włodzimierza Sołowjowa. Oto uwagi Benedykta XVI:
„Diabeł okazuje się znawcą Pisma, który potrafi dokładnie zacytować Psalm. Cała rozmowa tej drugiej pokusy wygląda rzeczywiście jak spór dwóch uczonych w Piśmie: Diabeł występuje jako teolog – zauważa Joachim Gnilka. Władimir Sołowjow wprowadził ten motyw do swej Krótkiej opowieści o Antychryście: Antychryst otrzymuje na uniwersytecie w Tybindze honorowy tytuł doktora teologii: jest wybitnym biblistą. W ten sposób Sołowjow drastycznie wyraził swój sceptycyzm w stosunku do pewnego typu erudycji biblijnej tamtych czasów. Nie jest to ‘nie’ wobec naukowego wykładu Biblii, lecz wysoce zbawienne i konieczne ostrzeżenie przed możliwymi jego błędnymi drogami. Wykład Pisma Świętego może w rzeczywistości stać się narzędziem Antychrysta. Sołowjow nie jest pierwszym, który to powiedział; jest to wewnętrzna treść samej historii kuszenia. Na bazie pozornych osiągnięć naukowej egzegezy pisano najgorsze książki, dokonujące destrukcji postaci Jezusa i demontażu wiary."
Benedykt XVI pisze dalej: „Gdybyśmy dzisiaj mieli dokonać wyboru, czy Jezus z Nazaretu, Syn Maryi, Syn Ojca, miałby jakąś szansę? Czy my w ogóle znamy Jezusa? Czy Go rozumiemy? Czy może zarówno wczoraj, jak i dzisiaj, nie musimy z całych sił próbować poznawać Go całkiem na nowo? Kusiciel nie jest do tego stopnia nachalny, żeby nam wprost zaproponował adorowanie diabła. Proponuje nam opowiedzenie się za tym, co rozumne, za prymatem świata zaplanowanego, od początku do końca zorganizowanego, w którym Bóg może mieć swe miejsce jako sprawa prywatna, jednak bez możliwości wtrącania się w nasze istotne zamiary. Sołowjow przypisuje Antychrystowi książkę zatytułowaną Otwarta droga do pokoju i dobrobytu światowego – która stanie się nową Biblią, a jej istotną treścią jest wielbienie dobrobytu i rozumnego planowania. (…)
W walce z szatanem zwyciężył Jezus. Fałszywym bożkom władzy i dobrobytu, fałszywym obietnicom przyszłości, w której władza i ekonomia wszystkim zapewnią wszystko, przeciwstawił boskość Boga – Boga jako rzeczywiste dobro człowieka."
W 1988 r. ukazał się w Polsce trzytomowy „Wybór pism" Sołowjowa, wydany przez Wydawnictwo Polskiej Prowincji Dominikanów „W drodze". Również poznańskie wydawnictwo „Wers" opublikowało w 1996 r. książkę pt. „Trójgłos o Antychryście". Są to trzy teksty na temat Antychrysta. Jednym z nich jest „Krótka opowieść o Antychryście" Włodzimierza Sołowjowa. Informujemy zainteresowanych, że książkę tę można nabyć w naszej redakcji w cenie 9 zł / $7 (koszt przesyłki wliczony).
Poniżej przedstawiamy obszerne fragmenty „Krótkiej opowieści o Antychryście" Sołowjowa w przekładzie Ludwika Posadzego.
opracował Janusz A. Lewicki
Wiek dwudziesty po narodzeniu Chrystusa stał się okresem ostatnich wielkich wojen, waśni społecznych i przewrotów. Najgłówniejsza z wojen zewnętrznych wywiązała się w swej dalekiej przyczynie z ruchu umysłowego, który się wszczął w Japonii pod koniec XIX stulecia, a nazywał się panmongolizm.
Jako naśladowcy przejęli Japończycy z zadziwiającą szybkością i skutkiem zewnętrzne formy kultury europejskiej, przy właszczając sobie zarazem niektóre idee europejskie niższego rzędu. Dowiedziawszy się z gazet i z podręczników historycznych o istnieniu w Europie panhellenizmu, pangermanizmu, panslawizmu, panislamizmu ogłosili wielką ideę panmongolizmu, to znaczy unię wszystkich ludów Azji wschodniej pod zwierzchnictwem Japonii, dla podjęcia rozstrzygającej walki z cudzoziemcami, to jest Europejczykami.
Korzystając z okoliczności, że na początku XX w. była Europa zaprzątnięta ostateczną rozprawą ze światem muzułmańskim, zabrali się Japończycy do urzeczywistnienia wielkiego programu.
Wtargnęli najpierw do Korei, potem do Pekinu, gdzie z pomocą chińskich postępowców wywrócili starą dynastię mandżurską, zastępując ją dynastią japońską. (…)
Japończycy powtarzali im bez ustanku: „Zechciejcież zrozumieć, uparci bracia, że my przywdziewamy zbroję psów zachodnich nie z miłości ku nim, ale by ich pokonać ich własną bronią. Jeżeli złączycie się z nami, jeżeli przyjmiecie rzeczywiście nasz kierunek, to nie tylko uda się nam niebawem wypędzić tych białych diabłów z naszej Azji, ale oprócz tego zdobędziemy ich własne kraje i założymy prawdziwe Cesarstwo Środkowe, które będzie królować nad całym światem. Macie słuszność, że nie chcecie się wyrzec waszej dumy narodowej i że gardzicie Europejczykami (…)".
Rozsądni Chińczycy uznali, że to rozumowanie było uzasadnione, i dynastia japońska utwierdziła się na tronie. Ma się rozumieć, że zajęła się przede wszystkim organizowaniem potężnej armii i floty. Największa część japońskich sił zbrojnych została przeniesiona do Chin, służąc tam za podstawę dla nowej ogromnej armii.
Następca [pierwszego cesarza z dynastii japońskiej], z matki Chińczyk, w którym łączyła się chytrość i giętkość chińska z japońską energią, ruchliwością i przedsiębiorczością, wystawił w Turkiestanie chińskim armię z 4 milionów ludzi. Gdy Tsun-li-Jamin zawiadamia poufale ambasadora rosyjskiego, że ta armia jest przeznaczona do zdobycia Indii, wpada bogdychan do rosyjskiej Azji środkowej, a podburzywszy tam całą ludność, posuwa się szybko przez Ural, zalewa swoim wojskiem Rosję wschodnią i środkową.
Wojska rosyjskie zmobilizowane jak najspieszniej dokonują co żywo koncentracji, nadciągając z Polski i Litwy, z Kijowa i Wołynia, z Petersburga i Finlandii. Nie mając z góry obmyślanego planu wojennego i wobec olbrzymiej przewagi liczebnej wroga nie pozostało armii rosyjskiej nic innego jak tylko zginąć z honorem. Szybkość napadu bowiem nie zostawiła im czasu do odpowiedniego skupienia się; dlatego korpusy ginęły jeden po drugim w walkach zaciętych i beznadziejnych.
Zostawiwszy część swoich wojsk w Rosji, aby przeszkodzić formowaniu się nowych zaciągów i zarazem aby tępić coraz liczniejsze oddziały partyzantów, prowadzi bogdychan trzy armie do Niemiec. Tutaj zdążono przygotować obronę, toteż jedna z armii mongolskich została na głowę pobita.
Wówczas we Francji bierze górę spóźnione stronnictwo odwetowe i wkrótce milion bagnetów nieprzyjacielskich jeży się na tyłach Niemców. Dostawszy się między młot i kowadło, nie ma armia niemiecka innego wyjścia, jak przyjąć ofiarowane przez bogdychana zaszczytne warunki rozbrojenia. Uniesieni radością Francuzi bratają się z Żółtymi, rozlewają się po całych Niemczech i tracą prędko całe poczucie karności wojskowej; cesarz mongolski każe swoim żołnierzom wyrżnąć niepotrzebnych już sprzymierzeńców, które to zarządzenie wykonują z chińską dokładnością.
W jednym roku nakłania bogdychan wszystkie państwa europejskie do uznania jego zwierzchnictwa. Wówczas zostawiwszy w Europie dostateczną armię okupacyjną, powraca na wschód i podejmuje wyprawę morską przeciw Ameryce i Australii. Przez lat pięćdziesiąt dźwiga Europa nowe jarzmo mongolskie. (…)
Wzrasta czynność międzynarodowa tajnych organizacji, tworzących olbrzymie sprzysiężenie europejskie, które dąży do wypędzenia Mongołów i uzyskania na nowo niezależności Europy.
To potężne sprzysiężenie, w którym przyjmują udział różne rządy narodowe, o ile na to pozwala dozór wicekrólów mongolskich, przygotowane ręką mistrza udaje się znakomicie. W chwili umówionej zaczyna się rzeź żołnierzy mongolskich. Robotnicy azjatyccy zostają przez Europejczyków albo wymordowani, albo wypędzeni.
Rozproszone szczątki armii mongolskiej powracają w głąb Azji. Europa jest oswobodzona! Jej półwiekowy podbój pod jarzmo azjatyckich barbarzyńców spowodowała niezgoda państw zajętych wyłącznie własnymi interesami narodowymi – natomiast jej wielkie i pełne chwały wyzwolenie było owocem międzynarodowej organizacji, w której się zjednoczyły siły wszystkich ludów europejskich. Naturalnym skutkiem tego oczywistego faktu był ten, że tradycyjny stary ustrój oddzielnych narodów traci wszędzie znaczenie i niemal powszechnie rozpadają się ostatnie resztki dawnych instytucji monarchicznych.
W wieku XXI przedstawia Europa unię państw mniej lub więcej demokratycznych: Stany Zjednoczone Europy.
* * *
Żył wówczas wśród małej liczby wierzących spirytualistów człowiek niepospolity – wielu nazywało go nadczłowiekiem – równie daleki od dziecięctwa ducha jak od dziecięctwa serca. Jakkolwiek miał dopiero lat 33, posiadał jednak dzięki swemu geniuszowi rozgłośne imię wielkiego myśliciela, pisarza i działacza społecznego. Świadomy swej wielkiej siły ducha był zawsze spirytualistą z przekonania. Jego jasny umysł ukazywał mu zawsze prawdę tego, w co trzeba wierzyć, jak: Dobro, Bóg, Mesjasz. On wierzył w to wszystko, ale kochał tylko siebie samego.
Wierzył w Boga, ale w głębi duszy mimowolnie i nieświadomie przekładał siebie nad Niego. Wierzył w Dobro, ale wszechwiedzące oko Wieczności widziało, że ten człowiek skłoni głowę przed potęgą zła, jeżeli tylko go podkupi – nie przez nikczemność uczuć i niskich namiętności, ani nawet nie przez wysoką ponętę władzy – ale przez połechtanie jego bezgranicznej miłości własnej.
Zresztą ta miłość własna nie była ani nieświadomym instynktem, ani uroszczeniem bez sensu. Jego wyjątkowy talent, jego piękność, jego szlachetność, a prócz tego uderzające dowody wstrzemięźliwości, bezinteresowności, dobroczynności, które dawał, usprawiedliwiały poniekąd dostatecznie niezmierną miłość własną, która cechowała wielkiego spirytualistę, ascetę i filantropa. Czyż obwiniać go za to, że tak hojnie obsypany darami Bożymi widział w tym szczególne oznaki wyjątkowej łaskawości Nieba względem swej osoby, że uznawał siebie za drugiego po Bogu, za jedynego w swoim rodzaju syna Bożego? Jednym słowem, przyznawał sobie prawdziwy charakter Chrystusa. Ale ta świadomość jego wysokiej godności nie wyrażała się w nim w formie moralnego zobowiązania względem Boga i względem świata – tylko przeciwnie, w formie przywileju i pierwszeństwa wobec bliźnich, a przede wszystkim wobec Chrystusa Pana. Z początku nie czuł on też zasadniczej nieprzyjaźni względem Jezusa. On uznawał w nim znaczenie i dostojność mesjaniczną, ale szczerze mówiąc, widział w nim jedynie swego czcigodnego poprzednika. Moralne dzieło Chrystusa Pana i Jego bezwzględna wyjątkowość były niepojęte dla tego rozumu omroczonego miłością własną.
Rozumował tak: „Chrystus przyszedł przede mną – ja ukazuję się jako drugi, ale przecież to, co w porządku czasów zjawia się później, to w porządku idei jest wyższe. Ja przychodzę jako ostatni, na końcu dziejów właśnie dlatego, że jestem zbawcą ostatecznym i doskonałym. Pierwszy Chrystus jest moim przesłańcem. Jego posłannictwo polegało na tym, aby poprzedzać i przygotować moje przyjście."
I w tej myśli wielki człowiek XXI wieku stosował do siebie wszystko, co mówi Ewangelia o drugim przyjściu Chrystusa Pana, tłumacząc to przyjście nie jako powrót pierwszego Chrystusa, ale jako zastąpienie Chrystusa Poprzednika przez Chrystusa ostatecznego, doskonałego – to znaczy przez niego samego.
W owym stadium ma nadczłowiek jeszcze niewiele szczególnej oryginalności. Wszak w podobny sposób patrzał na swój stosunek do Chrystusa na przykład Mahomet, człowiek jak i drudzy, którego nie można obwiniać o żadną złą intencję.
Samolubne wywyższenie się nad Chrystusa Pana usprawiedliwia ten człowiek jeszcze następującym rozumowaniem: „Chrystus przepowiadając i objawiając przez swoje życie Dobro Moralne, był reformatorem ludzkości, ja zaś jestem powołany na dobroczyńcę tejże ludzkości w części zreformowanej, w części niepoprawnej. Ja dam wszystkim ludziom wszystko, co im jest potrzebne. Chrystus jako moralista rozdzielał ludzi dobrem i złem. Ja ich zjednoczę przez dobrodziejstwa, które są równie potrzebne dobrym i złym. Ja będę prawdziwym przedstawicielem tego Boga, który każe słońcu świecić na dobrych i złych i który spuszcza deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Chrystus przyniósł miecz, ja przyniosę pokój. On groził światu strasznym sądem ostatecznym. Dobrze – tym ostatnim sędzią – będę ja; a mój sąd nie będzie tylko sądem samej sprawiedliwości, ale także sądem dobroci. Sprawiedliwość będzie w moim sądzie; nie sprawiedliwość wynagradzająca, ale sprawiedliwość rozdzielająca. Ja rozróżnię jednych od drugich i dam każdemu to, co mu jest potrzebne". (…)
Ten pyszny sprawiedliwiec czeka najwyższej sankcji, aby zacząć swoje dzieło zbawienia ludzkości i – nie może się doczekać. (…)
I wówczas na miejsce dawnego rozumowego, zimnego uznania dla Pana Boga i Chrystusa Pana rodzi się i wzrasta w jego sercu najpierw jakieś przerażenie, potem paląca zazdrość, która pognębia i kurczy całe jego jestestwo; wreszcie dzika nienawiść owłada jego ducha: „Ja, ja, a nie on! – Nie zmartwychwstał, nie zmartwychwstał, nie zmartwychwstał! – Zgnił, zgnił w grobie, zgnił jak ostatnia..."
I z pianą na ustach, w konwulsyjnych podskokach wybiega z domu, z ogrodu i w głuchą, czarną noc pędzi po skalistej ścieżce. (…)
I rzucił się z urwiska do przepaści. W tej chwili coś elastycznego, do wodnistego słupa podobne podtrzymało go w powietrzu. Uczuł wstrząśnienie jakoby od prądu elektrycznego i jakaś siła odrzuciła go nazad.
Stracił na chwilę przytomność, a gdy się ocknął, klęczał o parę kroków od urwiska.
Przed nim rysowała się w mglistym, fosforycznym świetle migocząca postać, której dwie źrenice przenikały mu duszę tak ostrym światłem, że znieść ich nie mógł.
Widzi te dwoje ócz przenikliwych i nie mogąc rozeznać czy to pochodzi od niego samego, czy z zewnątrz, słyszy głos dziwny, głuchy, jakby zdławiony i zarazem wyrazisty, metaliczny i zupełnie bezduszny, podobny do głosu wychodzącego z fonografu. I ten głos mówi mu: „Synu mój najmilszy, w tobie upodobałem sobie. Dlaczego nie zwróciłeś się do mnie? Dlaczego czciłeś tamtego, tego głupca i jego ojca? Ja Bóg i ojciec twój! A ten żebrak ukrzyżowany – tobie i mnie obcy. Tyś jest jedyny, jednorodzony, równy mnie. Ja ciebie kocham i niczego od ciebie nie żądam. Tyś i tak najpiękniejszy, wielki, potężny. Wykonuj twoje dzieło w imię t w o j e, a nie w moje. Ja ci nie zazdroszczę. Ja ciebie miłuję. Niczego od ciebie nie potrzebuję. T e n, któregoś uważał za Boga, żądał od S w e g o syna posłuszeństwa, i to posłuszeństwa bezgranicznego, aż do śmierci krzyżowej i nie pomógł mu na krzyżu. Ja ciebie będę wspierał, nic w zamian nie żądając od ciebie. Dla ciebie samego, dla twej własnej godności i dostojności, z czystej i bezinteresownej miłości do ciebie – będę cię wspierał: Przyjm ducha mego. Jak ongi duch mój zrodził ciebie w piękności, tak teraz rodzi ciebie w mocy".
Na te słowa nieznajomego wargi nadczłowieka mimowolnie rozchyliły się, dwoje przenikliwych ócz zbliżyło się tuż do jego twarzy i uczuł, jakby jakiś ostry i lodowaty prąd wstąpił weń i napełnił całe jego jestestwo. Jednocześnie poczuł się niezwykle silnym, odważnym, lekkim i pełnym entuzjazmu. W tej chwili zniknął nagle świetlny cień i dwoje ócz, a jakaś siła uniosła nadczłowieka nad ziemię i spuściła go bezpośrednio w ogrodzie u drzwi jego mieszkania.
* * *
Nazajutrz nie tylko goście, ale i służba wielkiego człowieka była zdumiona jego osobliwym, jakby natchnionym wyglądem. Ogarnęłoby ich zdumienie, gdyby go byli mogli widzieć, jak zamknięty w swej pracowici pisał z szybkością i łatwością nadprzyrodzoną swoje sławne dzieło zatytułowane: „Otwarta droga do powszechnego pokoju i szczęśliwości". (…)
Tę zadziwiającą książkę tłumaczą natychmiast na wszystkie języki narodów cywilizowanych, a nawet wielu ludów dzikich. Przez cały rok tysiące dzienników we wszystkich częściach świata są pełne reklam wydawców i entuzjazmu krytyków. Wydania popularne ozdobione portretem autora rozchodzą się w milionach egzemplarzy. Cały świat cywilizowany – to znaczy naówczas niemal cały glob ziemski – śpiewa chwałę tego człowieka nieporównanego, wielkiego, jedynego.
Nikt nie odpowiada na tę książkę. Ona zdaje się być dla wszystkich objawieniem prawdy zupełnej. (…) I ten dziwny pisarz nie tylko porywa wszystkich, ale jest przyjemny dla każdego (…) Wszelako niektórzy pobożni ludzie przy wielkich pochwałach nie szczędzonych tej książce pytają się, dlaczego Chrystus Pan nie jest wspomniany w niej ani razu?
* * *
Niedługo po ogłoszeniu „Otwartej drogi", która uczyniła jej autora najpopularniejszym człowiekiem w dziejach świata, miał się odbyć w Berlinie międzynarodowy sejm ustawodawczy Unii Państw Europejskich.
Po długim paśmie wojen zewnętrznych i wewnętrznych odnoszących się do zrzucania jarzma mongolskiego, które bardzo znacznie zmieniły kartę Europy, dokonana Unia ta była wystawiona na niebezpieczeństwo zatargu – wtenczas już nie między narodami, ale pomiędzy stronnictwami politycznymi i społecznymi. Kierownicy powszechnej polityki europejskiej, którzy należeli do potężnego bractwa wolnomularzy, czuli brak powszechnej władzy wykonawczej.
Wprowadzona w życie za cenę takich wysiłków, była Unia Europejska ciągle bliską rozpadu. W rządzie Unii albo w Trybunale Powszechnym (Comite permanent universel) nie było zgody; albowiem nie wszystkie odpowiedzialne stanowiska udało się zająć rzeczywistym masonom, bezwzględnie sprawie oddanym. W łonie komitetu członkowie niezależni tworzyli między sobą oddzielne związki i wojna wisiała w powietrzu. Dlatego wtajemniczeni postanowili powierzyć urząd wykonawczy pojedynczej osobie obdarzonej pełną władzą.
Jako tajny członek zakonu był „nadczłowiek" głównym kandydatem. Był on jedyną osobistością, która posiadała wielkie wszechświatowe imię. Z zawodu artylerzysta, należał stanem majątkowym, do wielkich kapitalistów i dzięki temu żył w przyjacielskich stosunkach z finansistami i sferami wojskowymi. (…)
Prawie jednogłośnie wybrano nadczłowieka na dożywotniego prezydenta Stanów Zjednoczonych Europy. (…) zgromadzenie uchwaliło, (…) aby mu przyznać najwyższą godność: tytuł cesarza rzymskiego.
Wszędzie poza Europą, a szczególnie w Ameryce, tworzyły się potężne stronnictwa imperialistyczne, które zmusiły swoje rządy do połączenia się na różny sposób ze Stanami Zjednoczonymi Europy pod najwyższym zwierzchnictwem cesarza rzymskiego.
Tu i ówdzie, w Azji i Afryce, znajdowały się jeszcze ludy i monarchowie niezależni. Z nielicznym, ale wyborowym wojskiem złożonym z Rosjan, Niemców, Polaków, Węgrów i Turków wykonuje cesarz przechadzkę wojskową od Azji wschodniej aż do Maroka i bez wielkiego krwi rozlewu skłania wszystkich tych nieposłusznych pod swoje berło. (…) Przyczyny wojny są wyrwane z korzeniem.
Najważniejszym jego dziełem było rzetelne zaprowadzenie w całej ludzkości rzeczywistej równości w najwyższym stopniu; była to równość powszechnej sytości. Drugi rok jego panowania widział urzeczywistnienie tej reformy. Kwestia społeczna była pod względem gospodarczym ostatecznie rozwiązana.
* * *
Oto jakie było w owej epoce położenie chrześcijaństwa: mimo ogromnego zmniejszenia się liczby wiernych – na całej kuli ziemskiej nie było wówczas więcej jak 45 milionów chrześcijan – Kościół podniósł się i wzmógł moralnie, zyskując na jakości co stracił na liczbie. Chrześcijan z imienia tylko nie spotykało się już więcej. (…)
Papiestwo było już od dawna wypędzone z Rzymu i po długiej tułaczce znalazło przytułek w Petersburgu pod warunkiem, że nie będzie uprawiać propagandy w tym mieście ani wewnątrz kraju. W Rosji nabyło papiestwo prostoty. (…)
We wszystkich innych krajach, szczególnie w Ameryce Północnej, miała hierarchia kościelna katolicka jeszcze bardzo wielu przedstawicieli z silną wolą, niestrudzoną energią i stanowiskiem niezależnym, którzy daleko silniej niż dawniej zacieśniali jedność Kościoła katolickiego, zachowując mu jego charakter międzynarodowy. (…)
W ciągu dwóch pierwszych lat nowego panowania wszyscy chrześcijanie zarówno przestraszeni, jak znużeni poprzednimi rewolucjami i wojnami, okazywali względem nowego władcy i jego pokojowych reform to życzliwą rezerwę, to stanowczą sympatię, albo nawet żywy entuzjazm. (…)Zabrano się do uważniejszego czytania i ożywionego objaśniania ewangelicznych i apostolskich tekstów, które mówią o księciu tego świata i o Antychryście. (…)
Stolica imperatora była już z Rzymu przeniesiona do Jerozolimy. Palestyna była natenczas samodzielną prowincją, zamieszkałą i rządzoną głównie przez Żydów. Jerozolima stała się najpierw wolnym miastem, potem stolicą cesarską. Relikwie chrześcijaństwa stały nietknięte (…)
14 września miał się rozpocząć sobór powszechny. (…) liczba uczestników soboru przekroczyła trzy tysiące. Około pół miliona pielgrzymów zapełniło Jerozolimę i całą Palestynę.
Pomiędzy uczestnikami soboru szczególnie trzech zwracało na siebie uwagę: naprzód papież Piotr II, prawowita głowa katolików. (…) Nowy papież okazywał nieufność i odrazę do pana świata, zwłaszcza od chwili, gdy poprzedni papież w drodze na sobór uległ żądaniom imperatora i wyniósł do kardynalstwa egzotycznego biskupa Apolloniusza, kanclerza cesarskiego i wielkiego maga świata. Piotr uważał Apolloniusza za wątpliwego katolika, a za oczywistego oszusta.
Rzeczywistym, choć nieurzędowym wodzem prawosławnych był mnich Jan, dobrze znany wśród ludu rosyjskiego. (…) Głową protestantów na soborze był uczony teolog niemiecki, profesor Ernest Pauli.
* * *
Otwarcie soboru było okazałe.
Gdy w towarzystwie wielkiego maga i swojej świty wszedł cesarz, a orkiestra zagrała „Marsza Ludzkości Zjednoczonej", który służył za hymn cesarski i międzynarodowy, uczestnicy soboru powstali i machając kapeluszami wykrzyknęli z pełnej piersi trzykrotnie: „Wiwat! Hura! Hoch!" (…)
Na estradzie znajdowała się ogromna większość soboru razem z całą prawie hierarchią Wschodu i Zachodu. Na dole zostały tylko trzy gromadki ludzi, które przybliżyły się do siebie, cisnąc się około starca Jana, papieża Piotra i profesora Pauliego.
Głosem zasmuconym przemówił do nich cesarz: „Cóż jeszcze mogę uczynić dla was? Dziwni ludzie! Czego chcecie ode mnie? Ja nie wiem. Powiedzcie mi sami, wy chrześcijanie, porzuceni przez większość waszych braci i waszych kierowników, osądzeni wyrokiem powszechnym, cóż dla was jest najdroższe w chrześcijaństwie?"
Wówczas do białej świecy podobien wstał starzec Jan. Ze słodyczą odpowiedział: „Wielki władco! Najdroższym dla nas w chrześcijaństwie jest sam Chrystus Pan. On sam, a wszystko pochodzi od niego, albowiem wiemy, że w nim mieszka cieleśnie cała pełność bóstwa. Od ciebie, panie, jesteśmy gotowi przyjąć wszelkie dobro, jeżeli tylko w twej wspaniałomyślnej dłoni poznamy świętą dłoń Chrystusa Pana. Na twoje pytanie: co możesz uczynić dla nas, masz szczerą odpowiedź: tutaj, obecnie przed nami wyznaj Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, wcielonego, zmartwychwstałego, wywyższonego, który ma przyjść powtórnie – wyznaj Go, a my ciebie przyjmiemy z miłością jako prawdziwego przesłańca jego drugiego chwalebnego przyjścia".
Umilkł i utkwił swój wzrok w oczach cesarza. W ostatnim dokonywało się coś straszliwego. W głębi jego ducha zerwała się piekielna burza podobna do tej, którą przeżył owej fatalnej nocy. Stracił całkowicie wewnętrzną równowagę, wszystkie jego myśli skupiły się w wysileniu, aby zewnętrznie nie stracić panowania nad sobą i nie zdradzić się przed czasem. Czynił nadludzkie wysiłki, aby nie rzucić się z dzikim wyciem na mówiącego i nie rozedrzeć go zębami. (…)
Przez otwarte okna świątyni widać było zbliżającą się wielką czarną chmurę. Szybko zapanowała ciemność. Starzec Jan, który nie spuszczał zdziwionych i przestraszonych oczu z twarzy niemego cesarza, porwał się nagle w przerażeniu, a odwróciwszy się, wykrzyknął głosem zdławionym: „Dziatki! Antychryst!"
W tej chwili razem z ogłuszającym uderzeniem piorunu w świątyni zajaśniała wkoło straszna błyskawica, która objęła starca. Na chwilę osłupieli wszyscy. A kiedy chrześcijanie wyszli z ogłuszenia, starzec Jan leżał bez życia na ziemi.
Cesarz bardzo blady, ale spokojny, zawołał do soboru: „Widzieliście sąd Boży. Nie pragnąłem niczyjej śmierci, ale mój ojciec niebieski mści się za syna ukochanego. Sprawa jest rozstrzygnięta. Któż odważy się sprzeciwiać Najwyższemu? Sekretarze! piszcie: sobór powszechny wszystkich chrześcijan, gdy ogień niebieski uderzył nierozumnego przeciwnika majestatu boskiego, uznaje jednomyślnie obecnego cesarza Rzymu i całego świata za swego wodza i pana najwyższego".
Nagle jedno słowo głośno i wyraźnie rozległo się w świątyni: „Contradicitur".
Papież Piotr II wstał i cały drżący od gniewu, z twarzą w płomieniach, podniósł swój pastorał w kierunku cesarza: „Naszym j e d y n y m panem jest Jezus Chrystus, Syn Boga żywego. A ty kto? – tyś słyszał. Precz z naszego grona, Kainie bratobójczy! Precz! naczynie szatańskie! Mocą Chrystusa ja, sługa sług Bożych, wykluczam cię na zawsze z miasta Bożego, psie obrzydły, i wydaję cię twemu ojcu szatanowi! Anathema, anathema, anathema!"
Gdy papież mówił, poruszał się wielki mag niespokojnie pod swoim płaszczem i głośniej od ostatniego przekleństwa uderzył piorun, i ostatni papież padł bez duszy na ziemię.
„Tak zginą z rąk ojca mego wszyscy moi wrogowie" – powiedział cesarz. „Niech zginą, niech zginą – Pereant, pereant", zawołali z drżeniem książęta Kościoła. Imperator odwrócił się i wsparty na ramieniu wielkiego maga, w towarzystwie tłumu swoich wiernych wyszedł wolnym krokiem przez drzwi, które znajdowały się z tyłu estrady. (…)
Jedynie profesor Pauli pozostał panem siebie. (…) wziął kartę papieru i jął pisać. Potem wstał i silnym głosem przeczytał co następuje:
„Na chwałę naszego jedynego Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Sobór powszechny Kościołów Bożych zgromadzony w Jerozolimie – nasz błogosławiony brat Jan, przedstawiciel Kościoła wschodniego, przekonał wielkiego szalbierza, wroga bożego, że jest samym Antychrystem przepowiedzianym w piśmie, a nasz błogosławiony Ojciec Piotr, przedstawiciel Kościoła zachodniego, wykluczył go na zawsze legalnie i formalnie z Kościoła Bożego; sobór wobec ciał tych dwóch męczenników za prawdę, świadków Chrystusowych, postanawia zerwać wszelki związek z wyklętym i z jego wstrętną zgrają i iść na pustynię, oczekiwać niezawodnego przyjścia naszego prawdziwego Pana, Jezusa Chrystusa".
Po dworskim obiedzie zwołano wszystkich uczestników soboru do ogromnej sali tronowej (w pobliżu domniemanego miejsca, gdzie stał tron Salomona). Tu – zwracając się do przedstawicieli hierarchii katolickiej – oznajmił cesarz, że dobro Kościoła oczywiście wymaga natychmiastowego wyboru godnego następcy apostoła Piotra, że w obecnych okolicznościach powinien się dokonać wybór sposobem uproszczonym. (…) W imieniu wszystkich chrześcijan zalecał Świętemu Kolegium wybór swego przyjaciela i najmilszego brata Apolloniusza, ażeby ścisły węzeł między nimi istniejący uczynił trwałym i niezniszczalnym zjednoczenie Kościoła i państwa dla wspólnego dobra wszystkich.
Święte Kolegium udało się do osobnego pokoju aby odbyć konklawe; w półtorej godziny potem wróciło z nowym papieżem – Apolloniuszem.
* * *
W tymże czasie w górskich pustelniach Jerycha oddawali się chrześcijanie postom i modlitwom. Czwartego dnia wieczorem, gdy noc zapadła, profesor Pauli, dosiadłszy z dziesięciu towarzyszami osłów i prowadząc wózek, przekradli się do Jerozolimy. (…) Żołnierze obowiązani stać na warcie byli pogrążeni w śnie głębokim. Przybyli stwierdzili, że ciała nie znajdowały się wcale w rozkładzie, a nawet nie zastygły i nie zmartwiały. Ułożywszy je na noszach i przykrywszy płaszczami, które przynieśli ze sobą, powrócili do swoich braci tymi samymi bocznymi ulicami.
Ledwie zdążyli postawić nosze na ziemię, gdy życie wstąpiło w obu zmarłych. Zaczęli się poruszać, usiłując uwolnić od płaszczów, w których byli spowici. Wszyscy im pomagali z okrzykami radości, i wkrótce dwaj zmartwychwstali byli na nogach cali i nienaruszeni.
I przemówił starzec Jan: „Przyszła godzina, abyśmy dopełnili ostatniej modlitwy, którą zmówił Chrystus Pan za swoich uczniów, aby byli jedno, jak On sam z Ojcem jedno jest. W myśl tej jedności Chrystusowej uczcijmy, dziatki, naszego najmilszego brata Piotra. Niech w czasach ostatecznych pasie ostatnie owce Chrystusowe. Bracie, niech się tak stanie!" I uścisnął Piotra. Wówczas przystąpił profesor Pauli: „Tu es Petrus", rzekł do papieża.
(…) Tak dokonało się zjednoczenie Kościołów w ciemności nocy, na samotnym wzgórzu. Ale nagle ciemność nocy rozwidniła się blaskiem świetlistym i na niebie ukazał się znak wielki: niewiasta obleczona w słońce, pod jej stopami księżyc, a na głowie jej korona z gwiazd dwunastu. Zjawisko pozostało przez pewien czas na tym samym miejscu, potem powoli posunęło się ku południowi. Podnosząc swoją laskę zawołał papież Piotr: „Oto nasz sztandar! Idźmy za nim!" I w towarzystwie dwóch starców i całej gromady chrześcijan puścił się drogą wskazaną przez widzenie: ku górze Bożej – ku górze Synaj.
Gdy duchowni przewodnicy i przedstawiciele chrześcijaństwa oddalili się na pustynię Arabską, dokąd ze wszystkich stron napłynęły do nich tłumy wiernych i gorliwych wyznawców prawdy, Apolloniusz mógł swobodnie przez swoje dziwy i cuda uwodzić wszystkich powierzchownych chrześcijan, którzy się dotąd nie rozczarowali do Antychrysta.
Ale skoro tylko cesarz zaczął się czuć pewnym w dziedzinie religijnej i skoro pod natarczywym natchnieniem tajemnego głosu „ojcowskiego" kazał siebie ogłosić jedynym i prawdziwym wcieleniem najwyższego i powszechnego bóstwa, spadło nań nowe nieszczęście; przyszło ze strony zupełnie niespodziewanej: powstali Żydzi.
Ten lud, którego liczba dosięgnęła obecnie trzydziestu milionów, bardzo się przyczynił do powołania na tron, utwierdzenia i wszechświatowego powodzenia nadczłowieka.
Cesarz obierając za stolicę Jerozolimę, podtrzymywał tajemnie wśród Żydów mniemanie, że jego głównym dążeniem jest ustalenie na całej ziemi panowania Izraela; z tej przyczyny uznali go Żydzi za Mesjasza, poświęcając się dla niego z entuzjazmem bez granic.
Ale ni stąd ni zowąd zbuntowali się, dysząc gniewem i zemstą. Żydzi, którzy mieli cesarza za prawdziwego i zupełnego izraelitę, odkryli przypadkiem, że nie był nawet obrzezanym. Tego samego dnia cała Jerozolima, a nazajutrz cała Palestyna podniosły bunt. Poświęcenie żarliwe i bezwzględne dla zbawcy Izraela, dla przepowiedzianego Mesjasza zamieniło się w bezwzględną i nienasyconą nienawiść do tego chytrego oszusta i bezwstydnego samozwańca.
Wszystko Żydostwo porwało się jak jeden mąż; i ze zdumieniem poznali jego wrogowie, że dusza izraelska nie żyje w głębi spekulacją, szachrajstwami, ani pożądaniem mamony, ale żyje siłą szczerego uczucia, nadzieją i trawiącym ogniem swej wiecznej wiary mesjanistycznej.
Cesarz, który nie spodziewał się tak nagłego wybuchu, stracił panowanie nad sobą; ogłosił edykt skazujący na śmierć wszystkich nieposłusznych poddanych Żydów i chrześcijan. Tysiącami i dziesiątkami tysięcy zostali wyrżnięci ludzie, którzy nie zdążyli się uzbroić.
Ale wkrótce armia złożona z miliona Żydów opanowała Jerozolimę i otoczyła Antychrysta w Haram-esz-Szeryf. Ostatni rozporządzał jedynie częścią gwardii, która siły wroga przemóc nie zdołała. Dzięki magicznej sztuce swego papieża udało się cesarzowi przerżnąć przez linie oblegających. Niebawem widziano go na nowo w Syrii, na czele ogromnej armii złożonej z pogan różnych ras. Mimo słabych widoków zwycięstwa Żydzi maszerowali przeciw niemu.
Zaledwie zetknęły się przednie straże obu armii, powstało niesłychanie gwałtowne trzęsienie ziemi. Pod Morzem Martwym, w pobliżu którego zastępy cesarskie zajęły stanowiska, otworzył się krater ogromnego wulkanu; potoki ognia spłynąwszy w jedno jezioro płomieni, pochłonęły samego cesarza, wszystkie nieprzeliczone wojska i jego nieodstępnego towarzysza, papę Apolloniusza, któremu cała jego magia na nic się nie przydała.
Tymczasem Żydzi biegli ku Jerozolimie, wystraszeni i drżący, błagając Boga izraelskiego o ratunek. Gdy Miasto Święte ukazało się ich oczom, wielka błyskawica rozwarła niebo od wschodu aż do zachodu. I ujrzeli Chrystusa zstępującego ku nim, w szacie królewskiej, z ranami od gwoździ na dłoniach wyciągniętych. W tym samym czasie od Synaju ku Syjonowi postępował tłum chrześcijan, prowadzonych przez Piotra, Jana i Pawła. Z różnych stron przybiegały także inne tłumy entuzjazmu pełne: byli to wszyscy Żydzi i chrześcijanie, których Antychryst skazał na śmierć. Ożyły i poczęły panować z Chrystusem tysiąc lat.
Przedmiotem tego obrazu nie jest powszechny koniec świata, ale jedynie rozwiązanie zagadki dziejów ludzkich: ukazanie się, wywyższenie i upadek Antychrysta.
Włodzimierz Sołowjow
Uwaga: książkę z pełnym tekstem opowiadania Sołowjowa pt. „Trójgłos o Antychryście" można nabyć w naszej redakcji w cenie $10 / 10 zł (koszt przesyłki wliczony).