French flag English spanish flag

Dziennik patriotów katolickich
dla reformy monetarnej Kredytu Społecznego

Największa troska polityka: jego własna przyszłość

Napisał Louis Even w dniu niedziela, 01 maj 2005.

Ostatnie wybory parlamentarne w Kanadzie spowo­dowały, że wyborcy pozbyli się złudzeń i stali się cy­niczni bardziej niż kiedykolwiek przedtem: ponad 40% elektoratu nie zadało sobie trudu aby głosować, uważa­jąc, że ich głosy i tak niczego nie zmienią w kwestii po­prawy sytuacji w naszym kraju, że żaden z kandydatów nie oferuje rzeczywistych rozwiązań, że obietnice kan­dydujących są niewiarygodne, albo po prostu, że ci, któ­rzy rzeczywiście rządzą naszym krajem, to nie są ci wy­bierani – a ludzie kandydujący w wyborach są ich mario­netkami. Jest prawdą, że podczas tej kampanii wybor­czej liderzy partyjni spędzili większość czasu na obrzu­caniu się wzajemnie błotem, zamiast przedstawiać swoje własne programy, co z pewnością nie mogło pomóc wy­borcom dokonać rozsądnego wyboru.

Gdy dla wielu Kanadyjczyków wybory nie mają du­żego znaczenia, to zupełnie inna jest sytuacja w gronie polityków. Dla nich jest to ich praca, ich przyszłość, któ­rej losy ważą się teraz. Kanadyjskie partie polityczne mające miejsca w Parlamencie zgodziły się głosować nad wprowadzeniem ustawy, która dawałaby każdej par­tii 1,75 dolara za każdy głos otrzymany podczas wy­bo­rów. Nic więc dziwnego, że pójdą oni na całego, aby tylko lu­dzie na nich głosowali! Oto co Louis Even napisał o tych politykach, co również streszcza stanowisko Kre­dytu Społecznego wobec partii politycznych.

 


 

Dla polityków okres wyborów do parlamentu jest wielkim wydarzeniem roku. Ale czy jest to wy­darzenie o dużym znaczeniu dla ludzi? Dlaczego miałoby być takie dla ludzi? To nie ludzie są wybie­rani; ludzie nie są kandydatami. Ludzie nie pre­zentują programu, tym bardziej, że nie mają nawet najmniejszego pojęcia, jak opracować taki pro­gram, ani jak go przedstawić. Jeżeli chodzi o pro­gram, to zazwyczaj jest on w gestii oszustów przy­gotowują­cych platformę wyborczą.

Dla posłów kończących swą kadencję w par­lamencie i kandydujących ponownie, a także dla nowych kandydatów, wielkim, pierwszoplanowym i jedynym teraz problemem w ich życiu jest ich wła­sna najbliższa polityczna przyszłość. Ich własna przyszłość, przede wszystkim. Następnie przy­szłość ich partii. Co do przyszłości kraju, ludzi i ro­dzin – nie da się tym przejmować mniej niż oni! Przywykli już zupełnie ignorować takie sprawy, bez zakłóceń snu i utraty apetytu.

Och, te panie i ci panowie będą teraz spotykać się z ludźmi na pewno! Więcej niż spotykali się w całym okresie trzech poprzednich lat. Ale ich celem nie jest rozeznanie, jakie są życzenia ludzi. Idą oni do ludzi wiedzeni czymś, czego pożądają tak bar­dzo. Idą do ludzi nie dlatego, aby zrobić im przy­sługę, ale po to, aby domagać się od ludzi przy­sługi dla nich samych.

Polityk to nie ktoś, kto coś komuś daje, tym bardziej to nie ktoś, kto mógłby dać komuś samego siebie. Jest to raczej ktoś, kto bierze, a bierze wię­cej i coraz więcej, jak tylko potrafi. I gdyby to od niego zależało, to jego rozpostarte ręce wciąż chwytałyby wszystko podczas jego własnego po­grzebu.

Więc ten członek parlamentu twierdzi, że re­prezentuje swych wybor­ców? Jak może tego do­wieść? Ile razy podczas swej kadencji idzie on do swoich wyborców, aby zapytać ich, czego sobie życzą, jakich spodziewają się rozwiązań proble­mów publicznych, aby potem mógł przedstawić żądania wyborców w parlamen­cie? A podczas swej kampanii wyborczej, gdy jako kandydat spo­tyka swych zwolenników, czy za­chęca ich do wy­rażania ich własnych życzeń? Czy raczej nie spę­dza on czasu na mówieniu im czego chce on, po­wtarzając swe żądanie – ich głosów – uporczywie nalegając, aby w dniu wyborów oddali swe kartki wyborcze na niego?

Mówi się nam i uroczyście to podkreśla, że czas wyborów to czas naszego sądu nad tymi, któ­rzy nas reprezentują albo wyrażają wolę repre­zentowania. Lecz przyjrzyjmy się lepiej typowemu zebraniu podczas kampanii wyborczej; obser­wujmy tych, którzy prezentują siebie i tych, dla któ­rych ta prezentacja jest przeznaczona. Scena ta zupełnie nie przypomina sytuacji z sali sądowej. Ci, którzy powinni sądzić siedzą nisko na podło­dze, podczas gdy sądzony rozpiera się na wyso­kim po­dium perorując rozwlekle i trudno dopatrzyć się w nim cech charakterystycznych dla podsąd­nego.

Trudno także byłoby takich jak on stawiać za wzór pokory i skromności. Nie można też powie­dzieć, że są bezinteresowni. W rzeczywistości prawie każdy z nich to wytrawny aktor; gra on człowieka nie takiego jakim jest, ale takiego jak chciałby, aby wyborcy myśleli, że jest. Ważne jest nie to, kim jesteś, ale co ludzie myślą, kim jesteś. Wykorzysta on wszystkie swe umiejętności i nie zaniedba żadnego podstępu, aby wmówić wy­bor­com, że jest on jedynym człowiekiem, którego warto wybrać ponownie.

Lecz jednej rzeczy nie potrafi udawać: czegoś, co ujawnia się raz za razem, szczególnie, gdy ten wielki dzień jest coraz bliżej, i co jest przedmiotem kampanii wyborczej: aby być wybranym. Będzie mówił z miną męczennika, że praca posła jest ciężka, obciążona uciążliwymi obowiąz­kami i wy­magająca wielu osobistych wyrzeczeń. Ale prze­cież daje sobie jakoś radę z dźwiganiem tych cięż­kich obowiązków i wyrzeczeń. I nic nie może go pogrążyć w większym smutku, niż odesłanie go do domu w dniu, gdy li­czone są głosy.

Ileż to wypowiedziano słów i jak wiele zadru­kowano papieru, aby ciągle wma­wiać ludziom, jak bardzo ważna jest farsa grana przez tych szarlatanów!

Na pewno Pielgrzymi św. Michała i wszyscy czytający zazwyczaj MICHAELA [dziś w czterech językach], nie mają żad­nych złudzeń, co do rze­czywistej wartości tych osobników.

Jest bardzo mało ważne, który z akto­rów, A, B, C, czy D wygra wybory i zwy­cięży pozostałych trzech. Jest ważne, aby obywa­tele przestali sądzić, że wypełnili swoją obywatel­ską powinność, gdy raz na cztery lata wejdą za zasłonę w małej budce i postawią krzyżyk przy na­zwisku na kartce papieru. Jest ważne, aby ci oby­watele dźwigali swą odpo­wiedzialność przez okrą­gły rok.

Jest istotne, żeby obywatel podejmował nie­zbędne kroki, aby być dobrze poinformowanym. Obywatele muszą być świadomi, że ich istotne po­trzeby i podstawowe aspiracje są takie same; że podziały polityczne w żaden sposób nie sprzyjają zaspokajaniu tych potrzeb, i że taki podział prowa­dzi tylko do osła­bienia siły społeczeństwa i jest on na pewno naj­skuteczniejszym środkiem trzymywa­nia ludzi w fak­tycznej niewoli.

Jest ważne, aby obywatele uczyli się, jak się jednoczyć w celu wprowadzenia, wspólnymi siłami, systemu finansowego, który służy, w miejsce sys­temu żądań i przymusu; w celu obalenia czysto fi­nansowych przeszkód, stojących pomiędzy ogromną zdolnością produkcyjną kraju a zaspoka­janiem potrzeb.

Mężczyźni i kobiety poświęcający się służbie dla misji niesienia oświaty i jednoczenia są nie­skończenie bardziej wartościowi dla kraju niż ci egoiści, których zżera mania rozgłosu, chwały i pieniędzy; którzy stąpają dumnie przed ludźmi – ludźmi, którym się przypochlebiają i których zwo­dzą, aby mieć ich głosy, a po zdobyciu ich głosów, mieć ich pieniądze – ludźmi, którzy już wkrótce będą przez nich zapomniani i zdradzeni.

Louis Even

 


 

Od Redakcji: Duża część społeczeństwa pol­skiego nie ma już obecnie wątpliwości co do roli jaką odegrało wielu polskojęzycznych polityków w procederze demontażu gospodarki naszego kraju w ciągu ostatnich piętnastu lat. Rozbudzone nadzieje na normalność, na godziwe warunki życiowe dla uczciwie pracujących oby­wateli, na harmonijny rozwój w sferze materialnej i w dziedzinie kultury gasły z biegiem lat i w miarę upływu kolejnych kadencji sejmowych i ekip rządowych.

Rząd i posłowie, realizując najprawdopodobniej za­lecenia i nakazy mocodawców spoza kraju, przygotowy­wali legislacyjne podstawy dla dalszych konkretnych działań. Pod przewrotnym hasłem „prywatyzacji” doko­nywano masowych aktów wyprzedaży za bezcen obiek­tów majątku narodowego. Stosując przebiegłe kruczki fi­nansowo-prawne doprowadzano do zadłużenia i kasacji mniejszych lub większych zakładów przemy­słowych, po­zbawiając w ten sposób miejscową ludność wielu miejsc pracy i osłabiając lub unicestwiając po­szczególne gałę­zie przemysłu regionu lub całego kraju. W taki sposób usunięto z Polski przemysł budowy wa­gonów, likwidując Państwową Fabrykę Wagonów PA­FAWAG we Wrocła­wiu, jedną z chlub naszego kraju za czasów komuni­stycznych. Podobnie było z przemysłem stoczniowym, produkcją autobusów, produkcją samo­chodów ciężaro­wych, przemysłem budowy samolotów, przetwórstwem miedzi, kopalniami węgla kamiennego, hutami żelaza, przemysłem ceramicznym, warszawską elektroniką (za­kłady CEMI), zakładami włókienniczymi i wieloma in­nymi. Doprowadzono wskaźnik bezrobocia do wysokości monstrualnej jak na kraj, który nie jest prze­cież krajem trzeciego świata.

W dziedzinie rolnictwa i przetwórstwa spożywczego, korzystając z unijnej demagogii o wymogach sanitarnych i wielkości produkcji, odmawiano skupu produktów od rolników polskich, a na rynek wprowadzano artykuły spożywcze z zagranicy, mniej smaczne i bardziej tok­syczne. Przewiduje się, że w przyszłości gospodarstwa rolne i zakłady przetwórcze nie spełniających wymogów unijnych będą likwidowane, co oznacza w praktyce zniszczenie rodzimego rolnictwa.

W dziedzinie kultury promuje się wypaczone, chore hollywoodzkie style brzydactwa, przemocy i niemoralno­ści.

Taka jest w dużym skrócie lista przestępstw i zbrodni wobec narodu i państwa polskiego, za które od­powiedzialność ponosi duża część polityków w Polsce.

Przesłuchania prowadzone przez sejmowe komisje śledcze w ramach procesu lustracji w Polsce stwarzają szansę na pozytywne zmiany w życiu politycznym kraju. Na przykład, ujawnienie społeczeństwu mrocznych kulis afery PKN Orlen, w której zamieszani są politycy na naj­wyższych szczeblach władzy, pozwoli wyborcom podjąć właściwe decyzje podczas przyszłych wyborów, a także, pobudzając sumienia przyszłych posłów, może skłonić ich do silniejszego przeciwstawiania się próbom działań na szkodę kraju.

Politycy i parlamentarzyści w Kanadzie nie ustępują swoim polskim kolegom po fachu w dziedzinie szkod­nictwa skierowanego przeciw własnemu narodowi. Po­mińmy afery finansowe i inne przekręty, które oczywiście też potrafią robić i robią, a zajmijmy się ich działaniami o większej skali podłości.

W początkach grudnia ub.r. Sąd Najwyższy Kanady wydał opinię, że nie byłoby to sprzeczne z Kartą Praw i Swobód, gdyby w Kanadzie włączyć pary homoseksu­alne do nowej definicji małżeństwa, czyli po wprowadze­niu zmiany małżeństwo byłoby zdefiniowane jako zwią­zek dwóch osób, a nie jak poprzednio jako związek jed­nego mężczyzny z jedną kobietą.

Premier rządu federalnego Kanady i jednocześnie lider Partii Liberalnej, Paul Martin, natychmiast rozpoczął kampanię mającą na celu doprowadzenie do legalizacji nowej definicji małżeństwa. Projekt tej ustawy, tzw. Bill C-38, jest już tuż przed trzecim czytaniem w Parlamen­cie.

Premier i jego satelici w parlamencie głoszą pu­blicznie, że tradycyjna definicja małżeństwa dyskrymi­nuje pary homoseksualne i że po wprowadzeniu ustawy C-38 nadal będzie zagwarantowana wolność religijna wszystkich obywateli. Oba twierdzenia są przewrotne i oba całkowicie niezgodne z prawdą. Podstawowe cechy małżeństwa to komplementarność płci małżonków i zdolność do zrodzenia i wychowania potomstwa. Nie ma tu żadnej dyskryminacji homoseksualistów. Fakt, że szewcy chcą być nazywani i traktowani jak krawcy nie oznacza wcale, że trzeba im takie uprawnienia nadać. A gdy społeczeństwo odmawia uznania ich za krawców (bo cóż innego mogłoby zrobić w odpowiedzi na takie żądanie), to nie jest to żaden przejaw dyskryminacji ho­moseksualistów. Z drugiej strony, akt homoseksualny we wszystkich religiach jest grzechem, a homoseksu­alizm w świetle biologii i medycyny jest zboczeniem po­pędu płciowego, więc włączenie par homoseksualnych i hete­roseksualnych do nowej wspólnej definicji małżeń­stwa i dalsze tego konsekwencje polityczne, społeczne i prawne narażą rzesze ludzi na konflikty sumienia, dra­styczne ograniczenie wolności wyznania oraz przekonań i na prześladowania.

Oto inny przykład argumentacji przeciwko ustawie C-38. Małżeństwo jest instytucją ustanowioną przez Boga, istniejącą od samego początku stworzenia czło­wieka, wcześniejszą i bardziej fundamentalną niż jakie­kolwiek państwo czy inna organizacja społeczna. Dla­tego żaden rząd, żaden parlament, żadne referendum, żaden sąd, żadne prawo stanowione, żadna hierarchia religijna itp. nie mogą go definiować, a mają je uznać i zapewnić mu ochronę.

Wyznawcy wszystkich religii w Kanadzie, naukowcy, ludzie pióra i inni protestują przeciwko projektowi zmiany definicji małżeństwa i wysuwają argumenty nie do oba­lenia. Członkowie parlamentu otrzymują od swych wy­borców ogromne ilości protestów w formie listów, e-ma­ili, faksów, wizyt w gabinetach posłów i masowych prote­stów przed gmachami rządu w Ottawie i w stolicach po­szczególnych prowincji Kanady. Dlatego parlamentarni „zwolennicy z wyboru” redefinicji małżeństwa dobrze wiedzą, że to, co robią jest zdradą racji stanu, ale po­słusznie wykonują rozkazy ukrytych i jawnych decyden­tów i kpią ze społeczeństwa i ze zdrowego rozsądku. W ich postawach i argumentacji, ujawnianych w odpowie­dziach na protesty, można dostrzec dwie wybijające się cechy: diabelską bezczelność i przebiegłość na pozio­mie małego łobuza w wieku przedszkolnym. Cały pro­blem w tym, że ludzie o takim poziomie intelektualnym i moralnym decydują o przyszłości całych społeczeństw i to tu na ziemi, a nie w piekle.

Natomiast część Kanadyjczyków nie-emigrantów może nie dostrzegać niebezpieczeństwa zagrażającego tradycyjnemu małżeństwu, rodzinie i na dłuższą metę bytowi narodowemu.

Powodów tego może być kilka. Wprawdzie we wstępie Karty Praw i Swobód zadeklarowano suprema­cję Boga jako główną zasadę konstytuującą w Kanadzie, to jednak w praktyce rdzenni Kanadyjczycy są słabiej związani z Kościołem niż Polacy. Na pewno też mniej pilnie brali sobie do serca nauki Ojca Świętego Jana Pawła II. Żyjąc w większym dobrobycie materialnym stali się bardziej podatni na pokusy hedonizmu i materializmu praktycznego. Z powodu różnic w systemach edukacji w obu krajach, Kanadyjczycy mniej doceniają wartości du­chowe niż Polacy. Nie czytają „MICHAELA”, bo nie do­ceniają religii i nauki społecznej Kościoła. Na koniec, nie mają swoich odpowiedników „Radia Maryja”, „Naszego Dziennika” i „Telewizji TRWAM”, natomiast od lat bez­krytycznie chłoną półprawdy i kłamstwa gazet typu „The Toronto Star” i „CBC Television”.

Widząc działania polityków w obu krajach, musimy ze smutkiem stwierdzić, że artykuł Louisa Evena napi­sany kilkadziesiąt lat temu nic nie stracił ze swej aktual­ności. Nie jest to oczywiście zasługą autora artykułu; sami politycy postarali się o to. Natomiast Louis Even nie chciałby chyba mieć takich zasług, a może życzyłby so­bie raczej, by jego artykuł zdezaktualizował się zupeł­nie dzięki gruntownej poprawie moralnej społeczeństw i po­lityków.

Redakcja

O autorze

Początek strony
JSN Boot template designed by JoomlaShine.com