Ostatnie wybory parlamentarne w Kanadzie spowodowały, że wyborcy pozbyli się złudzeń i stali się cyniczni bardziej niż kiedykolwiek przedtem: ponad 40% elektoratu nie zadało sobie trudu aby głosować, uważając, że ich głosy i tak niczego nie zmienią w kwestii poprawy sytuacji w naszym kraju, że żaden z kandydatów nie oferuje rzeczywistych rozwiązań, że obietnice kandydujących są niewiarygodne, albo po prostu, że ci, którzy rzeczywiście rządzą naszym krajem, to nie są ci wybierani – a ludzie kandydujący w wyborach są ich marionetkami. Jest prawdą, że podczas tej kampanii wyborczej liderzy partyjni spędzili większość czasu na obrzucaniu się wzajemnie błotem, zamiast przedstawiać swoje własne programy, co z pewnością nie mogło pomóc wyborcom dokonać rozsądnego wyboru.
Gdy dla wielu Kanadyjczyków wybory nie mają dużego znaczenia, to zupełnie inna jest sytuacja w gronie polityków. Dla nich jest to ich praca, ich przyszłość, której losy ważą się teraz. Kanadyjskie partie polityczne mające miejsca w Parlamencie zgodziły się głosować nad wprowadzeniem ustawy, która dawałaby każdej partii 1,75 dolara za każdy głos otrzymany podczas wyborów. Nic więc dziwnego, że pójdą oni na całego, aby tylko ludzie na nich głosowali! Oto co Louis Even napisał o tych politykach, co również streszcza stanowisko Kredytu Społecznego wobec partii politycznych.
Dla polityków okres wyborów do parlamentu jest wielkim wydarzeniem roku. Ale czy jest to wydarzenie o dużym znaczeniu dla ludzi? Dlaczego miałoby być takie dla ludzi? To nie ludzie są wybierani; ludzie nie są kandydatami. Ludzie nie prezentują programu, tym bardziej, że nie mają nawet najmniejszego pojęcia, jak opracować taki program, ani jak go przedstawić. Jeżeli chodzi o program, to zazwyczaj jest on w gestii oszustów przygotowujących platformę wyborczą.
Dla posłów kończących swą kadencję w parlamencie i kandydujących ponownie, a także dla nowych kandydatów, wielkim, pierwszoplanowym i jedynym teraz problemem w ich życiu jest ich własna najbliższa polityczna przyszłość. Ich własna przyszłość, przede wszystkim. Następnie przyszłość ich partii. Co do przyszłości kraju, ludzi i rodzin – nie da się tym przejmować mniej niż oni! Przywykli już zupełnie ignorować takie sprawy, bez zakłóceń snu i utraty apetytu.
Och, te panie i ci panowie będą teraz spotykać się z ludźmi na pewno! Więcej niż spotykali się w całym okresie trzech poprzednich lat. Ale ich celem nie jest rozeznanie, jakie są życzenia ludzi. Idą oni do ludzi wiedzeni czymś, czego pożądają tak bardzo. Idą do ludzi nie dlatego, aby zrobić im przysługę, ale po to, aby domagać się od ludzi przysługi dla nich samych.
Polityk to nie ktoś, kto coś komuś daje, tym bardziej to nie ktoś, kto mógłby dać komuś samego siebie. Jest to raczej ktoś, kto bierze, a bierze więcej i coraz więcej, jak tylko potrafi. I gdyby to od niego zależało, to jego rozpostarte ręce wciąż chwytałyby wszystko podczas jego własnego pogrzebu.
Więc ten członek parlamentu twierdzi, że reprezentuje swych wyborców? Jak może tego dowieść? Ile razy podczas swej kadencji idzie on do swoich wyborców, aby zapytać ich, czego sobie życzą, jakich spodziewają się rozwiązań problemów publicznych, aby potem mógł przedstawić żądania wyborców w parlamencie? A podczas swej kampanii wyborczej, gdy jako kandydat spotyka swych zwolenników, czy zachęca ich do wyrażania ich własnych życzeń? Czy raczej nie spędza on czasu na mówieniu im czego chce on, powtarzając swe żądanie – ich głosów – uporczywie nalegając, aby w dniu wyborów oddali swe kartki wyborcze na niego?
Mówi się nam i uroczyście to podkreśla, że czas wyborów to czas naszego sądu nad tymi, którzy nas reprezentują albo wyrażają wolę reprezentowania. Lecz przyjrzyjmy się lepiej typowemu zebraniu podczas kampanii wyborczej; obserwujmy tych, którzy prezentują siebie i tych, dla których ta prezentacja jest przeznaczona. Scena ta zupełnie nie przypomina sytuacji z sali sądowej. Ci, którzy powinni sądzić siedzą nisko na podłodze, podczas gdy sądzony rozpiera się na wysokim podium perorując rozwlekle i trudno dopatrzyć się w nim cech charakterystycznych dla podsądnego.
Trudno także byłoby takich jak on stawiać za wzór pokory i skromności. Nie można też powiedzieć, że są bezinteresowni. W rzeczywistości prawie każdy z nich to wytrawny aktor; gra on człowieka nie takiego jakim jest, ale takiego jak chciałby, aby wyborcy myśleli, że jest. Ważne jest nie to, kim jesteś, ale co ludzie myślą, kim jesteś. Wykorzysta on wszystkie swe umiejętności i nie zaniedba żadnego podstępu, aby wmówić wyborcom, że jest on jedynym człowiekiem, którego warto wybrać ponownie.
Lecz jednej rzeczy nie potrafi udawać: czegoś, co ujawnia się raz za razem, szczególnie, gdy ten wielki dzień jest coraz bliżej, i co jest przedmiotem kampanii wyborczej: aby być wybranym. Będzie mówił z miną męczennika, że praca posła jest ciężka, obciążona uciążliwymi obowiązkami i wymagająca wielu osobistych wyrzeczeń. Ale przecież daje sobie jakoś radę z dźwiganiem tych ciężkich obowiązków i wyrzeczeń. I nic nie może go pogrążyć w większym smutku, niż odesłanie go do domu w dniu, gdy liczone są głosy.
Ileż to wypowiedziano słów i jak wiele zadrukowano papieru, aby ciągle wmawiać ludziom, jak bardzo ważna jest farsa grana przez tych szarlatanów!
Na pewno Pielgrzymi św. Michała i wszyscy czytający zazwyczaj MICHAELA [dziś w czterech językach], nie mają żadnych złudzeń, co do rzeczywistej wartości tych osobników.
Jest bardzo mało ważne, który z aktorów, A, B, C, czy D wygra wybory i zwycięży pozostałych trzech. Jest ważne, aby obywatele przestali sądzić, że wypełnili swoją obywatelską powinność, gdy raz na cztery lata wejdą za zasłonę w małej budce i postawią krzyżyk przy nazwisku na kartce papieru. Jest ważne, aby ci obywatele dźwigali swą odpowiedzialność przez okrągły rok.
Jest istotne, żeby obywatel podejmował niezbędne kroki, aby być dobrze poinformowanym. Obywatele muszą być świadomi, że ich istotne potrzeby i podstawowe aspiracje są takie same; że podziały polityczne w żaden sposób nie sprzyjają zaspokajaniu tych potrzeb, i że taki podział prowadzi tylko do osłabienia siły społeczeństwa i jest on na pewno najskuteczniejszym środkiem trzymywania ludzi w faktycznej niewoli.
Jest ważne, aby obywatele uczyli się, jak się jednoczyć w celu wprowadzenia, wspólnymi siłami, systemu finansowego, który służy, w miejsce systemu żądań i przymusu; w celu obalenia czysto finansowych przeszkód, stojących pomiędzy ogromną zdolnością produkcyjną kraju a zaspokajaniem potrzeb.
Mężczyźni i kobiety poświęcający się służbie dla misji niesienia oświaty i jednoczenia są nieskończenie bardziej wartościowi dla kraju niż ci egoiści, których zżera mania rozgłosu, chwały i pieniędzy; którzy stąpają dumnie przed ludźmi – ludźmi, którym się przypochlebiają i których zwodzą, aby mieć ich głosy, a po zdobyciu ich głosów, mieć ich pieniądze – ludźmi, którzy już wkrótce będą przez nich zapomniani i zdradzeni.
Louis Even
Od Redakcji: Duża część społeczeństwa polskiego nie ma już obecnie wątpliwości co do roli jaką odegrało wielu polskojęzycznych polityków w procederze demontażu gospodarki naszego kraju w ciągu ostatnich piętnastu lat. Rozbudzone nadzieje na normalność, na godziwe warunki życiowe dla uczciwie pracujących obywateli, na harmonijny rozwój w sferze materialnej i w dziedzinie kultury gasły z biegiem lat i w miarę upływu kolejnych kadencji sejmowych i ekip rządowych.
Rząd i posłowie, realizując najprawdopodobniej zalecenia i nakazy mocodawców spoza kraju, przygotowywali legislacyjne podstawy dla dalszych konkretnych działań. Pod przewrotnym hasłem „prywatyzacji” dokonywano masowych aktów wyprzedaży za bezcen obiektów majątku narodowego. Stosując przebiegłe kruczki finansowo-prawne doprowadzano do zadłużenia i kasacji mniejszych lub większych zakładów przemysłowych, pozbawiając w ten sposób miejscową ludność wielu miejsc pracy i osłabiając lub unicestwiając poszczególne gałęzie przemysłu regionu lub całego kraju. W taki sposób usunięto z Polski przemysł budowy wagonów, likwidując Państwową Fabrykę Wagonów PAFAWAG we Wrocławiu, jedną z chlub naszego kraju za czasów komunistycznych. Podobnie było z przemysłem stoczniowym, produkcją autobusów, produkcją samochodów ciężarowych, przemysłem budowy samolotów, przetwórstwem miedzi, kopalniami węgla kamiennego, hutami żelaza, przemysłem ceramicznym, warszawską elektroniką (zakłady CEMI), zakładami włókienniczymi i wieloma innymi. Doprowadzono wskaźnik bezrobocia do wysokości monstrualnej jak na kraj, który nie jest przecież krajem trzeciego świata.
W dziedzinie rolnictwa i przetwórstwa spożywczego, korzystając z unijnej demagogii o wymogach sanitarnych i wielkości produkcji, odmawiano skupu produktów od rolników polskich, a na rynek wprowadzano artykuły spożywcze z zagranicy, mniej smaczne i bardziej toksyczne. Przewiduje się, że w przyszłości gospodarstwa rolne i zakłady przetwórcze nie spełniających wymogów unijnych będą likwidowane, co oznacza w praktyce zniszczenie rodzimego rolnictwa.
W dziedzinie kultury promuje się wypaczone, chore hollywoodzkie style brzydactwa, przemocy i niemoralności.
Taka jest w dużym skrócie lista przestępstw i zbrodni wobec narodu i państwa polskiego, za które odpowiedzialność ponosi duża część polityków w Polsce.
Przesłuchania prowadzone przez sejmowe komisje śledcze w ramach procesu lustracji w Polsce stwarzają szansę na pozytywne zmiany w życiu politycznym kraju. Na przykład, ujawnienie społeczeństwu mrocznych kulis afery PKN Orlen, w której zamieszani są politycy na najwyższych szczeblach władzy, pozwoli wyborcom podjąć właściwe decyzje podczas przyszłych wyborów, a także, pobudzając sumienia przyszłych posłów, może skłonić ich do silniejszego przeciwstawiania się próbom działań na szkodę kraju.
Politycy i parlamentarzyści w Kanadzie nie ustępują swoim polskim kolegom po fachu w dziedzinie szkodnictwa skierowanego przeciw własnemu narodowi. Pomińmy afery finansowe i inne przekręty, które oczywiście też potrafią robić i robią, a zajmijmy się ich działaniami o większej skali podłości.
W początkach grudnia ub.r. Sąd Najwyższy Kanady wydał opinię, że nie byłoby to sprzeczne z Kartą Praw i Swobód, gdyby w Kanadzie włączyć pary homoseksualne do nowej definicji małżeństwa, czyli po wprowadzeniu zmiany małżeństwo byłoby zdefiniowane jako związek dwóch osób, a nie jak poprzednio jako związek jednego mężczyzny z jedną kobietą.
Premier rządu federalnego Kanady i jednocześnie lider Partii Liberalnej, Paul Martin, natychmiast rozpoczął kampanię mającą na celu doprowadzenie do legalizacji nowej definicji małżeństwa. Projekt tej ustawy, tzw. Bill C-38, jest już tuż przed trzecim czytaniem w Parlamencie.
Premier i jego satelici w parlamencie głoszą publicznie, że tradycyjna definicja małżeństwa dyskryminuje pary homoseksualne i że po wprowadzeniu ustawy C-38 nadal będzie zagwarantowana wolność religijna wszystkich obywateli. Oba twierdzenia są przewrotne i oba całkowicie niezgodne z prawdą. Podstawowe cechy małżeństwa to komplementarność płci małżonków i zdolność do zrodzenia i wychowania potomstwa. Nie ma tu żadnej dyskryminacji homoseksualistów. Fakt, że szewcy chcą być nazywani i traktowani jak krawcy nie oznacza wcale, że trzeba im takie uprawnienia nadać. A gdy społeczeństwo odmawia uznania ich za krawców (bo cóż innego mogłoby zrobić w odpowiedzi na takie żądanie), to nie jest to żaden przejaw dyskryminacji homoseksualistów. Z drugiej strony, akt homoseksualny we wszystkich religiach jest grzechem, a homoseksualizm w świetle biologii i medycyny jest zboczeniem popędu płciowego, więc włączenie par homoseksualnych i heteroseksualnych do nowej wspólnej definicji małżeństwa i dalsze tego konsekwencje polityczne, społeczne i prawne narażą rzesze ludzi na konflikty sumienia, drastyczne ograniczenie wolności wyznania oraz przekonań i na prześladowania.
Oto inny przykład argumentacji przeciwko ustawie C-38. Małżeństwo jest instytucją ustanowioną przez Boga, istniejącą od samego początku stworzenia człowieka, wcześniejszą i bardziej fundamentalną niż jakiekolwiek państwo czy inna organizacja społeczna. Dlatego żaden rząd, żaden parlament, żadne referendum, żaden sąd, żadne prawo stanowione, żadna hierarchia religijna itp. nie mogą go definiować, a mają je uznać i zapewnić mu ochronę.
Wyznawcy wszystkich religii w Kanadzie, naukowcy, ludzie pióra i inni protestują przeciwko projektowi zmiany definicji małżeństwa i wysuwają argumenty nie do obalenia. Członkowie parlamentu otrzymują od swych wyborców ogromne ilości protestów w formie listów, e-maili, faksów, wizyt w gabinetach posłów i masowych protestów przed gmachami rządu w Ottawie i w stolicach poszczególnych prowincji Kanady. Dlatego parlamentarni „zwolennicy z wyboru” redefinicji małżeństwa dobrze wiedzą, że to, co robią jest zdradą racji stanu, ale posłusznie wykonują rozkazy ukrytych i jawnych decydentów i kpią ze społeczeństwa i ze zdrowego rozsądku. W ich postawach i argumentacji, ujawnianych w odpowiedziach na protesty, można dostrzec dwie wybijające się cechy: diabelską bezczelność i przebiegłość na poziomie małego łobuza w wieku przedszkolnym. Cały problem w tym, że ludzie o takim poziomie intelektualnym i moralnym decydują o przyszłości całych społeczeństw i to tu na ziemi, a nie w piekle.
Natomiast część Kanadyjczyków nie-emigrantów może nie dostrzegać niebezpieczeństwa zagrażającego tradycyjnemu małżeństwu, rodzinie i na dłuższą metę bytowi narodowemu.
Powodów tego może być kilka. Wprawdzie we wstępie Karty Praw i Swobód zadeklarowano supremację Boga jako główną zasadę konstytuującą w Kanadzie, to jednak w praktyce rdzenni Kanadyjczycy są słabiej związani z Kościołem niż Polacy. Na pewno też mniej pilnie brali sobie do serca nauki Ojca Świętego Jana Pawła II. Żyjąc w większym dobrobycie materialnym stali się bardziej podatni na pokusy hedonizmu i materializmu praktycznego. Z powodu różnic w systemach edukacji w obu krajach, Kanadyjczycy mniej doceniają wartości duchowe niż Polacy. Nie czytają „MICHAELA”, bo nie doceniają religii i nauki społecznej Kościoła. Na koniec, nie mają swoich odpowiedników „Radia Maryja”, „Naszego Dziennika” i „Telewizji TRWAM”, natomiast od lat bezkrytycznie chłoną półprawdy i kłamstwa gazet typu „The Toronto Star” i „CBC Television”.
Widząc działania polityków w obu krajach, musimy ze smutkiem stwierdzić, że artykuł Louisa Evena napisany kilkadziesiąt lat temu nic nie stracił ze swej aktualności. Nie jest to oczywiście zasługą autora artykułu; sami politycy postarali się o to. Natomiast Louis Even nie chciałby chyba mieć takich zasług, a może życzyłby sobie raczej, by jego artykuł zdezaktualizował się zupełnie dzięki gruntownej poprawie moralnej społeczeństw i polityków.
Redakcja