Jaka jest nadzieja na to, że możemy sobie pomóc? Pieniądz jest instrumentem, który spełnia trzy podstawowe funkcje i kilka mniejszych. Po pierwsze spełnia funkcję transakcyjną, czyli pośredniczenia w wymianie. Następną funkcją jest przechowywanie wartości, a trzecią pomiar wartości. Jak się bliżej to zanalizuje, to się okazuje, że są to funkcje, które wzajemnie się wspomagają, ale zarazem częściowo sobie przeszkadzają. Na przykład, jeżeli pieniądz jest zbyt dobry do przechowywania, np. pieniądz złoty czy srebrny, to znika z obiegu i nie mamy środka transakcyjnego. Mamy do czynienia z tezauryzacją, która usuwa pieniądz z obiegu i natychmiast powstaje brak pieniądza do transakcji. Te dwie funkcje sobie przeszkadzają. To jest tylko jeden przykład. Chodzi o to, że mamy trzy różne funkcje i do nich jeden i ten sam instrument. I to jest błąd.
Wszystko, o czym będzie mowa dalej będzie dotyczyło tylko jednej funkcji pieniądza - funkcji transakcyjnej. Cała samopomoc, o której mówimy, całe lokalne wyciąganie wspólnoty z braków pieniężnych będzie dotyczyło li tylko jednej funkcji, funkcji transakcyjnej. Natomiast kreowanie pieniądza lokalnego nie da za dobrych rezultatów, jeśli chodzi o funkcję przechowywania pieniądza i funkcję miernika wartości. Na pewno nie odłoży się pieniędzy na emeryturę w tym lokalnym pieniądzu. Nie nadaje się on też do gromadzenia bogactwa. Natomiast do funkcji transakcyjnej i jako krótkotrwały miernik wartości (między jedną transakcją a drugą, żeby wartość się zbyt nie zmieniała) jest on bardzo dobry. Tak więc mówimy tylko o funkcji transakcyjnej pieniądza.
Żeby to zrozumieć lepiej, przypomnę historię, którą można było znaleźć kiedyś w prasie niemieckiej. Rzecz dzieje się w cyrku. Skończyło się przedstawienie. Klaun przechodzi przez arenę, znajduje coś błyszczącego i podnosi srebrną pięciomarkówkę. Ponieważ ma dług wobec chłopca stajennego w wysokości 10 marek, więc daje mu te pięć marek i mówi: -Słuchaj, tutaj masz pięć marek, potem ci oddam następne pięć marek. Chłopiec stajenny dla prostoty ma też dług 10 marek u masztalerza. Masztalerz ma 10 marek u nadzorcy menazerii, a nadzorca menazerii ma 10 marek długu (bo piwo mu postawił kiedyś, czy obiad) u dyrektora cyrku. Dyrektor cyrku ma 10 marek długu u klauna za przedstawienie. To się kończy tak, że te pięć marek wraca do klauna i dyrektor mówi: - Słuchaj, masz tu pięć marek, a jak dostanę za chwilę dalsze pieniądze, to ci zwrócę pozostałe pięć marek. Co robi klaun? Może wziąć i schować pięć marek do kieszeni, może je przechować na lepsze czasy, może zjeść obiad, ale jeżeli ten pieniądz krąży lokalnie w cyrku, to klaun idzie i oddaje drugie pięć marek chłopcu stajennemu i tak dalej. Za chwilę ten pieniądz do niego wraca. Dyrektor cyrku przynosi mu drugi raz pięć marek i mówi: - Masz teraz spłacone 10 marek. I co się okazuje? Było pięć marek do załatwienia transakcji, a za jaką sumę załatwiliśmy transakcje? 5 razy po 10 marek, czyli 50 marek transakcji.
Tu mamy do czynienia z jedną z korzyści, jakie można uzyskać dzięki lokalnym środkom wymiennym. Nawet jeżeli nie ma ich dużo, obojętnie czy to są pieniądze państwowe, czy pieniądz lokalny, to przyspieszając obieg można sobie bardzo pomóc, bo można załatwić dużo więcej transakcji nawet niewielką ilością pieniądza.
Pytanie, czy ta pięciomarkówka musiała być prawdziwa, czy nie? Naprawdę ze srebra, czy nie? Czy to miało znaczenie dla tych transakcji, które się odbywają wewnątrz cyrku? Nie. Mógł to być zapis w notesie u kogoś w cyrku, do kogo miano zaufanie. Powiedzmy, że któraś osoba w cyrku prowadzi notes i tam zapisuje wzajemne zobowiązania. W zakresie transakcyjnym, czyli w tym zakresie, w jakim wzajemne należności się kompensują, jest zupełnie obojętne, co jest narzędziem transakcyjnym. To mogą być muszelki, to mogą być zapisy, to może być cokolwiek. Taki pieniądz, który załatwia transakcje kompensujące się do zera nazywa się pieniądzem neutralnym w teorii pieniądza.
Czyli jest zupełnie nieważne, czym jest ten pieniądz i to właśnie mieliśmy tu na uwadze. Z tym, że u nas niekoniecznie wszystkie transakcje musiały się kompensować, ale zakładamy, że w krótkim czasie się skompensują. A przynajmniej, jeżeli podsumujemy po pętlach zamkniętych wszystkie wzajemne należności, to duża część transakcji się skompensuje i będzie zupełnie nieważne, czym to skompensujemy. Zostaje jakieś małe saldo nie zerowe, dla którego musimy mieć pieniądze zewnętrzne do jego zapłacenia. Po kompensacji to już nie jest suma wszystkich należności. W przykładzie z cyrku zostałoby powiedzmy jeszcze pół marki do skompensowania. Załatwiliśmy 50 marek kompensacyjnie, a zostało jeszcze pół marki, gdzie trzeba mieć do załatwienia tego nieobojętne, nie neutralne pieniądze.
Oto bardzo ważna uwaga praktyczna w tym przykładzie dotycząca tego, jak można uchronić się od kłopotów z dostępnością instrumentu transakcyjnego. Gdyby ten klaun wyszedł na obiad i wydał tę pięciomarkówkę, to w cyrku zabrakłoby pieniędzy na 50 marek transakcji. To jest metoda zatykania dziur, czyli chronienie się przed tym, żeby środek transakcyjny nie wypływał poza ten klub transakcyjny. W przypadku pięciomarkówki to jest trudne, bo klaun może schować ją do kieszeni i powiedzieć: -Ja ją później wydam, użyję na stare lata. Jeżeli to jest srebrna pięciomarkówka, to tak można zrobić. Jeżeli to jest srebrna pięciomarkówka, to klaun może pójść na obiad poza cyrkiem. Natomiast, jeżeli to jest lokalny środek stworzony tylko dla użytku cyrku, to on nie może z tym nic innego zrobić, czyli niejako dziura jest zatkana automatycznie. Poza cyrkiem to coś, co działa w cyrku jako zapis w zeszyciku powiedzmy linoskoczka, jest uchronione przed wyciekaniem na zewnątrz. To jest bardzo ważna uwaga techniczna.
Wiele osób zna historię burmistrza Michaela Unterguggenbergera (1884-1936) z Wörgl. Był to burmistrz miasteczka w Tyrolu w Austrii, które liczyło ponad cztery tysiące mieszkańców. Wszystko działo się w latach 1932-33, kiedy panowała wielka depresja. W tym miasteczku było wielu bezrobotnych: czterysta osób. Była tam fabryka naprawy wagonów i kilka jeszcze mniejszych zakładów. Burmistrz miał w kasie 32 tysiące szylingów. To oczywiście prawie na nic nie wystarczało. Mógł pójść do banku, bo w miasteczku były różne prace do wykonania. Trzeba było zatrudnić bezrobotnych, więc on powinien pójść do banku i klasycznie pożyczyć pieniądze. Wziąć obligacje miasteczka Wörgl, włożyć do banku i wziąć pieniądz, który uruchomiłby tę społeczność i stworzył miejsca pracy, jak to się dzisiaj nie całkiem mądrze mówi. Miejsc pracy jest dosyć.
Tymczasem on postąpił zupełnie odwrotnie. Akurat w tym miasteczku był lokalny bank Reiffeisenkasse. Burmistrz zamiast zużyć te pieniądze i w dodatku wziąć kredyt z banku, złożył w nim na 6% 14 tysięcy szylingów. Równocześnie polecił za zgodą rady miejskiej, żeby urząd pracy wydał tzw. Arbeitscheiny albo Arbeitbeschtetigung, świadectwa pracy dla bezrobotnych, zatrudnianych przy tych pracach, które umieli oni wykonać. To byli fachowcy, tylko byli bezrobotni. Zmienili nawierzchnię wielu ulic, zmienili światła uliczne, zbudowali skocznię narciarską, zbudowali łaźnię miejską i nawet zbudowali most. Jeżeli ktoś tam dzisiaj pojedzie, to na tym moście znajdzie tabliczkę, gdzie jest napisane, że w ten właśnie sposób został on zbudowany.
Dlaczego tak się stało? Poświadczenia pracy (Arbeitbeschtetigungen) były wydawane w pewnych transzach, ale miały bardzo ciekawą właściwość. Mianowicie na odwrocie miały dwanaście pól i co miesiąc trzeba było zapłacić jeden procent ich wartości, bo inaczej takie poświadczenie traciło jakąkolwiek wartość. Co to powodowało? Że nikt ich nie przechowywał i każdy jak najśpieszniej je wydawał. Nawet jak miał szylingi, to wolał wydać Arbeitschein. W rezultacie ten lokalny środek transakcyjny po pierwsze nie wypływał na zewnątrz, a po drugie strasznie szybko krążył. Gdyby komuś został do końca miesiąca, to ta osoba musiałaby nakleić karteczkę, którą musiała wykupić jako znaczek, tak jak kiedyś były znaczki na karty tramwajowe. Miasto przeznaczało koszt znaczka na fundusz dla bezrobotnych, ale to szalenie przyspieszało obieg tego środka transakcyjnego.
Eksperyment ten trwał osiemnaście miesięcy i w ciągu tego czasu lokalny środek transakcyjny (Arbeitscheiny) obiegł ponad 400 razy. Było to kilkanaście razy szybciej, niż obieg państwowej waluty szylingów. Wykonano prace o wartości około 14 milionów szylingów, tylko dlatego, iż wykorzystano fakt, że transakcyjna efektywność pieniądza jest to suma dostępnych pieniędzy (jednostek) razy szybkość obiegu. Szybkość obiegu definiuje się jako średnią ilość zmian ręki" w jednostce czasu. To właśnie było wymuszone przez naklejki i spowodowało, że bardzo poważnie spadło tam bezrobocie. Pod koniec tego okresu pozostało stu bezrobotnych ludzi.
...Na brak pieniądza w sensie transakcyjnym, bo my się w tej chwili nie martwimy o brak pieniądza na emerytury, o brak pieniądza jako miernika wartości na długą metę, tylko o brak pieniądza transakcyjnego. Otóż tym środkiem zaradczym jest kreacja lokalnych środków transakcyjnych. Pokazaliśmy, jak łatwo to można zrobić i banki tak prosto to robią. Takie lokalne środki transakcyjne można zasadniczo uzyskać na trzy sposoby. Skonstruować pieniądz 'fiat' - 'niech się tak stanie' - pieniądz z powietrza. Tak robią banki i tak robi państwo. To jest pieniądz nie pokryty dzisiaj niczym bezpośrednio wymienialnym, ani złotem, ani srebrem, tylko decyduje tu jakiś autorytet. Dla nas tym autorytetem było zebranie ogólne na tej sali, które umówiło się, że każdemu wpisze się taką a taką dywidendę. Jak widzieliśmy w tym ćwiczeniu, to może całkiem dobrze funkcjonować (patrz art. na temat zakładania banków lokalnych w tym numerze MICHAELA). Tak więc jakaś godna zaufania grupa ludzi decyduje, że zgadzają się oni na muszelki czy wpisy lub kartki, cokolwiek by to było.
Drugi sposób, to utworzenie środka transakcyjnego wyliczalnego w jakichś dobrach realnych, np. w godzinach pracy. Tak się robi np. w Ithaca w USA, gdzie wszystko się przelicza na godziny pracy, a średnia wartość godziny pracy wynosi 10 dolarów. Jest to więc tłumaczenie na pewne dobro. Może być to jakieś inne dobro: złoto, srebro, jednostka energii, np. kilowatogodzina.
Trzeci sposób mierzy wartość nie tylko jakimś dobrem, ale jest ona pokryta dobrem wymienialnym. W latach 1930-tych w miasteczku Schwallenkirchen w Niemczech działała mała kopalnia węgla. Właściciel musiał zwalniać ludzi z pracy, bo biznes nie szedł. Było za mało pieniędzy. Wtedy właściciel powiedział: Tu jest węgiel i ja będę wydawał kwity na ten węgiel. Był to trzeci sposób stworzenia lokalnego środka wymiennego. Musi istnieć jakiś zasób czegoś konkretnego. Ten, kto emituje bony deklaruje, że jeżeli ktoś przyjdzie z takim bonem, to można go będzie wymienić na to dobro. To może być cegła, węgiel, pszenica, mogą być kilowatogodziny energii, może być jakaś praca, mogą być miejsca w wagonach transportowych itp.
Te sposoby były w ciągu historii czterokrotnie stosowane. Pierwszy raz miało to miejsce w starożytnym Egipcie, gdzie, za Józefa, bogactwo zboża składało się do silosów i wydawano skorupki, na których pisano datę, ilość i jakość produktu. Te skorupki były na okaziciela. To jest jeszcze jedna ważna funkcja pieniądza: kwit musi być na okaziciela. Nie może być wypisane nazwisko, bo inaczej system nie będzie działał. Skorupki te nazywały się ostracjami. Niedawno archeolodzy wykopali mnóstwo tych skorupek. Okazało się, że system ten funkcjonował przez około tysiąc lat. Dopiero, kiedy Rzymianie podbili Egipt i wprowadzili swoją monetę, którą pożyczało się na procent, zniknęły ostracje i Egipt podupadł, dlatego że pojawił się pieniądz zadłużający kraj.
Drugie bardzo ciekawe doświadczenie miało miejsce w średniowieczu. Trwało ono od X do XIV w. Polegało to na tym, że poszczególni władcy lokalni wybijali na cienkich blaszkach pieniądz, który nie miał wartości kruszcu, tylko miał wytłoczoną wartość nominalną. Te pieniądze nazywały się brakteatami. Emitowali je margrabiowie, biskupi i lokalni książęta. Zastosowano tam ciekawy zabieg. Raz albo dwa razy w roku, w niewiadomym terminie, wycofywali oni pieniądze rzekomo do przetopienia, bo były to cienkie blaszki i przy okazji zabierali 20% ich wartości. Co to powodowało? Ludzie uważali, że są bardzo poszkodowani, ale za to w ogóle nikt nie myślał o tym, żeby tezauryzować (oszczędzać) te pieniądze. Dlatego bez przerwy inwestowali je w katedry, w budownictwo itd. Oczywiście to przyciągało pielgrzymów. Katedra w Chartres jest inwestycją osiemsetletnią. Proszę pokazać dzisiaj inwestycję, która daje miastu dochód przez 800 lat. Wtedy pielgrzymów, dzisiaj przyciąga raczej turystów, ale miasto zawsze na tym korzysta, nie mówiąc o rozwoju kultury i utworzeniu ośrodka. W końcu ludzie się zbuntowali. Królowie natomiast dzięki wynalazkowi prochu narzucili swoją władzę pomniejszym lokalnym władcom i zaczęli bić twarde pieniądze ze srebra i złota z pokryciem wagowym kruszcu.
I co się stało? Zdarzyła się bardzo ciekawa rzecz. Wiadomo z historii architektury, że najwspanialsze katedry powstały między X a XIV w. W XIV w. następuje cięcie i bardzo dziwna zbieżność: powstają niedokończone katedry. To się dziwnie zbiega z okresem, w którym wprowadzono ciężką monetę pokrytą kruszcem, która nadawała się do tezauryzacji, a więc uciekała z rynku. Nikt więcej już nie gromadził pieniędzy w budynkach, w katedrach, tylko można było je gromadzić w kruszcu. W przypadku brakteatów nikt tego nie próbował, tylko kupował ziemię albo budował dom, czy inwestował w katedrę. Stwierdzono nawet, że młyny były tak wspaniale konserwowane, że zanim części młyna się zużyły, już były wymieniane, ponieważ właściciel wolał zainwestować pieniądze w jakość tego młyna, zanim on się rozleci. To samo dotyczyło urządzeń nawadniających u Egipcjan. Okazało się, że we wszystko inwestowano tam na bieżąco. Odwrotnie niż dziś, gdzie wszystko się dekapitalizuje do końca, żeby wyciągnąć pieniądze.
Trzecia fala stosowania lokalnych środków rozliczeniowych, był to okres wielkiej depresji. Tu mieści się historia Wörgl, Schwallenkirchen, wyspy Guernsey. Były setki takich miejsc w Europie, gdzie robiono podobne doświadczenia i to działało. Poznań miał własny pieniądz miejski, Trzcianka również. Na Śląsku poszczególne fabryki wypuszczały bony.
Obecnie mamy czwartą falę. Dzisiaj sklepy i markety wypuszczają bony upustowe. Jedną z takich form, którą próbujemy wprowadzić w Poznaniu, ale istnieją one w wielu miejscach na świecie, są „timebanki" (czytaj: tajmbanki - „banki czasu"), gdzie lokalną jednostkę rozliczeniową stanowi godzina pracy. Tam, gdzie zdolności i wykształcenie ludzi nie bardzo się różnią, funkcjonuje to dobrze. Można się wymieniać różnymi usługami i towarami, a zapisy są podobne do tych, które widzieliśmy w prezentacji pana de Siebenthala.
Jeszcze jedną metodą uchronienia się od braku pieniędzy, ściślej powiedzmy: środka transakcyjnego, jest metoda zatykania dziur. Wyobraźmy sobie parafię, czy dzielnicę albo miasteczko jako wiadro. W tym wiadrze powstają pewne środki transakcyjne zarobione w tym miejscu. Im więcej tego środka zarobionego przy każdej transakcji zostanie na miejscu, tym krew transakcyjna lepiej krąży i smaruje tryby gospodarcze. Natomiast istnieją pewne dziury. Są zewnętrzne wydatki na energię, na podatki, na rzeczy importowane, samochody itd. Robi się różne konkursy i przetargi, kiedy przychodzą firmy z zewnątrz i wyciągają ten środek transakcyjny na zewnątrz.
Wyobraźmy sobie, że mamy dwa miasteczka. W jednym i drugim wstrzyknęliśmy sto jednostek środka transakcyjnego, tzw. lokalnego pieniądza, do gospodarki. W jednym miasteczku 80% z każdej transakcji zostaje na miejscu. Natomiast w drugim miasteczku na miejscu zostaje tylko 20%. Proszę zobaczyć, co się dzieje. W pierwszym miasteczku ze 100 zostało 80, z 80 zostało 64, z 64 zostało 51, zawsze zostaje 80%. W rezultacie, kiedy zsumujemy wszystkie transakcje, których dokonaliśmy tą setką wstrzykniętą na początku w pierwszym miasteczku, okazuje się, że obsłużyliśmy transakcje za 500 jednostek. Dlaczego? Dlatego, że środek ten wielokrotnie krążył w tym miejscu z ręki do ręki zanim w końcu wyszedł na zewnątrz. W drugim miasteczku, gdzie z pierwszej transakcji zostało 20, z 20 zostało 4 itd., kiedy zsumujemy, ile transakcji obsłużono, to okazuje się, że obsłużono ich za 125 jednostek. W pierwszym przypadku mamy mnożnik lokalnego wykorzystania pieniądza 5, a w drugim 1,25. Jest to jeden z twardych sposobów zwiększania siły lokalnego środka transakcyjnego nawet, jeżeli są to pieniądze państwowe: nie dopuszczać do tego, żeby one uciekały na zewnątrz. Dlatego można np. zaproponować, żeby jednym z kryteriów przetargowych, oprócz ceny, jakości i terminu, było to, który z kontrahentów wykorzysta w większym stopniu lokalne firmy i zasoby ludzkie, materiałowe i technologiczne. Ten wygrywa. Oczywiście podniosłyby się głosy sprzeciwu zwolenników wolnego rynku. My jednak możemy się bronić, a przynajmniej zaczniemy myśleć w ten sposób.
W numerze „Wprost" (pismo liberalne) z 19 IX 2004 r. w artykule „Mennica spod ratusza" czytamy: „Na świecie funkcjonuje 3000 walut lokalnych. 'Wiek XXI będzie stuleciem prywatnych walut' , uważa Alan Greenspan, prezes amerykańskiej Rezerwy Federalnej. W Europie jest już obecnie w obrocie 20 prywatnych walut, a w Ameryce 30. Własne pieniądze drukują gminy, miasta, a nawet prywatne osoby. Taki środek płatniczy działa podobnie jak gwarantująca rabaty karta stałego klienta. Na lokalnym rynku, gdzie ludzie się znają, mają do siebie zaufanie, prywatny pieniądz bywa wart więcej niż narodowa waluta [Tak było w Argentynie. Tam w jednym ze stanów wprowadzono lokalny środek wymienny, który działał lepiej niż zdewaluowana waluta oficjalna.], a poza tym wydawać go można tylko w regionie, w którym powstał, co napędza miejscową koniunkturę gospodarczą. M. in. dzisiaj własne pieniądze ma jedna z dzielnic Madrytu, irlandzkie hrabstwo Conart czy Ithaca w stanie Nowy Jork. W Zurychu ogromny bank tego rodzaju, tzw. WIR, powstał w 1934 r. i działa do dzisiaj. Ma ogromne obroty. W Bazylei, Bernie, San Galen, Zurychu, Lugano, Lucernie i Lozannie ma swoje filie. W Niemczech, np. w Bremie, tzw. rolandy ufundowano w 2001 r. (...) Z dobroczynnej roli lokalnych pieniędzy zdaje sobie sprawę nawet Komisja Europejska, która wspierała projekty wprowadzenia takich walut w ubogich regionach Irlandii i Szkocji".
Zaczyna się odwrót i nawet bardzo wybitni specjaliści, laureaci Nobla, tacy jak Joseph Stieglitz, przeszli na drugą stronę barykady. Jak możemy zapewnić sobie wyjście z tej matni pieniężnej? Po pierwsze, zrozumieć pieniądz i wtedy na pewno damy sobie radę, a nasza inwencja może nam podpowiedzieć jeszcze niejedno inne rozwiązanie.
Szczęsny Górski