MICHAEL Journal: 1101 Principale St., Rougemont QC, J0L 1M0, Canada • Tel.: (450) 469-2209 • Fax (450) 469-2601
Dwumiesięcznik MICHAEL: ul. Komuny Paryskiej 45/3A, 50-452 Wrocław, Polska • Tel.: (071) 343-6750 •
www.michael.org.plmaj-czerwiec-lipiec 2008
swojej głowie). Dusza jest obrazem naszego ludz-
kiego ciała w swojej właściwej formie. W tym mo-
mencie przeskoczyła na mnie z wielką siłą iskra. I
tak oto wciskam się w swoje ciało. Zdawało mi się,
że wciąga mnie ono w siebie. To wejście strasznie
bolało, gdyż ze wszystkich stron ciało wysyłało isk-
ry. Czułam, jak gdybym wciskała się w coś małego,
ciasnego. To było jednak moje ciało. Miałam wra-
żenie, jak gdybym będąc normalnej wielkości wci-
skała się w dziecięce ciuszki, które zdawały się być
zrobione z drutu. To był potworny ból. Od tej chwili
zaczęłam odczuwać bóle mojego całkiem spalone-
go ciała; to spalone podbrzusze tak bardzo bolało,
tak niewymownie, paliło strasznie, wszystko dymiło
i parowało...
Próżność
Największy i najbardziej nieznośny ból stano
wiła
moja próżność
. To był inny rodzaj cierpienia
we mnie, to była próżność światowej kobiety, ze
mancypowanej, samodzielnej, pewnej siebie spe
cjalistki, profesjonalistki, wykształciuszki, intelektu
alistki, naukowca, bizneswoman, kogoś, kto chciał
znaczyć coś w społeczeństwie. Jednocześnie byłam
niewolnicą mojego ciała, niewolnicą urody, mody.
Codziennie spędzałam cztery godziny na aerobiku,
masażach, dietach i zastrzykach, i na wszystkim, co
tylko możecie sobie wyobrazić.
Najważniejszą rzeczą, moim bożkiem było
pięk-
no mojego ciała
. Dlatego ponosiłam wiele wy-
rzeczeń. To było moim życiem: bałwochwalstwo
dla mojej zewnętrznej urody. Zwykłam mawiać, że
piękny biust jest po to, by go pokazywać. Dlaczego
miałabym go ukrywać? To samo mówiłam o moich
nogach, gdyż wiedziałam, że były atrakcyjne i że w
ogóle miałam bardzo dobrą figurę.
W pewnym momencie z przerażeniem zdałam
sobie sprawę, że przez całe życie pielęgnowałam
tylko moje ciało. To było centrum mojego życia i je-
dyne, co mnie interesowało:
miłość do niego
...
W szpitalu
Następnie zabrano mnie do szpitala. Tam za
częto mnie szybko operować i zeskrobywać miejsca
ze spaloną tkanką. W czasie narkozy po raz drugi
opuściłam ciało i przyglądałam się, co robili ze mną
lekarze, jak byli zatroskani o moje życie i usilnie sta-
rali się mnie reanimować wszelkimi sposobami...
Gdy nagle wydarzyło się coś przerażającego..
Muszę wam, kochani Bracia i Siostry wyznać, że
także w sprawach religii byłam „na diecie”. W rela-
cjach z Bogiem byłam „stosującą dietę katoliczką”.
Ważne jest, abyście wiedzieli, że byłam złą katolicz-
ką. Moja cała relacja z Bogiem polegała na tym, że
uczęszczałam na niedzielną Mszę św., która trwała
zaledwie 25 minut. Wyszukiwałam sobie zawsze
takie Msze święte, gdzie ksiądz najmniej mówił, po-
nieważ nudziło mnie jego gadanie. Jaką męką byli
dla mnie księża, którzy wygłaszali długie kazania.
To była moja relacja z Bogiem! Była słaba i dlatego
też wszystkie światowe prądy i nowe trendy w mo-
dzie miały nade mną taką władzę. Byłam prawdziwą
chorągiewką na wietrze. Co właśnie uchodziło za
najnowsze, najnowocześniejsze z racjonalizmu czy
wolnej myśli, tam garnęłam się z zapałem.
Brakowało mi ochrony modlitwy, brakowało mi
wiary. Brakowało mi także wiary w siłę łaski, w moc
Ofiary Mszy Świętej. I właśnie gdy kształciłam się
i specjalizowałam w zawodzie, ta moja chwiejność
wydała najgorsze owoce. W tamtym czasie na uni-
wersytecie usłyszałam pewnego dnia, jak jeden
katolicki ksiądz powiedział,
że nie ma diabła i tak
samo nie ma piekła.
To było właśnie to, co chcia-
łam usłyszeć! Natychmiast pomyślałam sobie w
duchu: jeśli więc nie ma diabła i piekła, to wszyscy
dostaniemy się do nieba. Kto w takim razie musi się
obawiać? Mogę zatem robić to, co mi się podoba...
To było właśnie ostatecznym powodem, dla któ-
rego całkowicie oddaliłam się od Pana. Oddaliłam
się od Kościoła i zaczęłam kląć na niego i nazywa-
łam go głupim oraz zacofanym itp. Nie obawiałam
się już grzechu i zaczęłam niszczyć moją relację z
Bogiem. Grzech nie pozostawał tylko we mnie, lecz
zaczął rozprzestrzeniać się ze mnie na zewnątrz i
zarażać innych. Stałam się aktywna; w złym zna-
czeniu tego słowa. O tak, nawet sama zaczęłam
opowiadać wszystkim, że diabeł nie istnieje, że jest
wymysłem duchowieństwa – także kolegom na uni-
wersytecie zaczęłam mówić, że Boga też nie ma i
że jesteśmy produktem ewolucji itp.
I tak oto udało mi się wpłynąć na wielu ludzi.
Diabeł istnieje naprawdę
A teraz słuchajcie, co się zdarzyło, gdy znaj
dowałam się w tej straszliwej sytuacji: co za po
tworny strach! Nagle zobaczyłam, że demony ist
nieją; przybyły teraz, by mnie zabrać. Widziałam
przede mną te diabły w całej ich potworności. Żaden
z wizerunków, jakie dotychczas widziałam na ziemi,
nie może nawet w najmniejszym stopniu przedsta-
wić tego, jak straszliwie wyglądają.
I tak oto widzę, jak naraz wychodzi ze ścian sali
operacyjnej wiele ciemnych postaci. Wydają się
być normalnymi i zwyczajnymi ludźmi, ale wszyst-
kie mają to przeraźliwe, okropne spojrzenie. Nie-
nawiść emanuje z ich oczu. I natychmiast pojmuję,
że jestem im coś winna. Przybyły, by mnie „zain-
kasować”, ponieważ przyjmowałam ich propozycje
do grzechu, i teraz musiałam za to zapłacić, a ceną
byłam ja sama. Zaprzedałam diabłu moją duszę.
Dobiłam z nim interesu. Moje grzechy miały bowiem
swoje konsekwencje. Grzechy należą do szatana,
nie są czymś za darmo od niego, trzeba za nie za-
płacić. Ceną jesteśmy my sami. Kiedy więc robimy
zakupy w jego sklepie – że się tak wyrażę – będzie-
my musieli zapłacić za towar. Bądźmy tego świa-
domi. Ujrzałam naraz wszystkie me grzechy, które
popełniłam od mojej ostatniej spowiedzi, to znaczy
od ostatniej spowiedzi u katolickiego księdza i jego
rozgrzeszenia, jak stawały się żywe...
Największym kłamstwem, największą sztucz-
ką diabła jest to, że szerzy bajki, jakoby go w
ogóle nie było.
Te straszne, ciemne postaci okrążają mnie i
oczywistą rzeczą jest, że przybyły tylko w jednym
celu: zabrać mnie ze sobą. Prawdopodobnie nie
macie wyobrażenia, jaka to była trwoga, okropny
strach, do tego stopnia, że w tej sytuacji na nic mi
się zdał mój intelekt, wiedza, moje akademickie ty-
tuły i ukończone kształcenie zawodowe. Były całko-
wicie bez wartości. Te grzechy wciągają więc nas
w głąb, w dół, do
„ojca kłamstwa”
. Ale gdy my,
nieudacznicy, przynosimy Bogu nasze grzechy w
sakramencie pokuty i pojednania, wtedy to On płaci
cenę. On zapłacił ją na krzyżu Swoją własną Krwią i
życiem. I On ponownie płaci za każdym razem, gdy
grzeszymy. Zniósł dla nas potworne męki, które so-
bie sami zgotowaliśmy i które były zobowiązaniem
wobec właściciela grzechów (szatana)...
Na nic mi się zdała moja wiedza, rozum i pozycja
społeczna. Zaczęłam tarzać się po ziemi, rzucać się
na moje ciało, ponieważ chciałam uciec do niego
ale ono już mnie nie wpuszczało; to napawało mnie
przerażającym strachem. Zaczęłam biec i ucie-
kać. Nie wiem jak, ale przedarłam się przez ścianę
sali operacyjnej. Nie chciałam nic innego, jak tylko
uciec, ale gdy przeszłam przez ścianę, trafiłam w
próżnię. Zostałam zaciągnięta w jeden z tych tuneli,
które nagle się pojawiły i prowadziły w dół.
Na początku było jeszcze trochę światła, przy
pominało wosk pszczeli. I roiło się tu jak w ulu, tak
wielu ludzi tu było. Dorośli, starcy, mężczyźni, ko
biety krzyczący głośno, przenikliwie zgrzytający zę-
bami. Byłam wciągana coraz głębiej i zmierzałam
nieprzerwanie w dół, mimo że ciągle starałam się
stamtąd wydostać. Światło stawało się coraz bar-
dziej skąpe, a ja leciałam tym tunelem, aż stało się
niezwykle ciemno. Góra była spowita w świetle, na
dole natomiast robiło się coraz ciemniej. Możecie
sobie wyobrazić, jak się rozradowałam, gdy zoba-
czyłam swą matkę w tym świetle? Była cała jasna.
Umarła wiele lat temu. Naraz zrozumiałam, że tymi
białymi szatami, w które moja matka niczym słoń-
ce była ubrana, były wszystkie te Msze święte, w
których uczestniczyła w swoim życiu. Nie miałam
możliwości dostać się do niej i pozostać przy niej.
Bezbronna zapadłam w tę ciemność, której nie da
się z niczym porównać. Najciemniejsza ciemność
tej ziemi jest przy tej ciemności jasnym południem.
Ale tamtejsza ciemność zadaje straszne cierpienia,
horror i wstyd. I strasznie cuchnie. Widziałam coraz
więcej strasznych postaci i istot, zniekształconych w
taki sposób, którego nie możemy sobie wyobrazić.
Grzech, moi Bracia i Siostry w Panu, pozosta
wia w naszych duszach ślady. Te ślady naznaczają
nasze dusze jak blizny, pęcherze powstałe wsku-
tek oparzenia, nieforemne dziury. I najgorszym do-
świadczeniem przy tym było dla mnie to, gdy zo-
rientowałam się, że ten okropny odór pochodził ode
mnie. Ile pieniędzy wydawałamw całym swoim życiu
na perfumy i odświeżacze powietrza, gdyż niczego
tak bardziej nie nienawidziłam, jak smrodu. I tak
oto spostrzegłam, że moje grzechy nie były gdzieś
poza moją duszą, ale były we mnie, wewnątrz mojej
duszy, i stamtąd rozprzestrzeniał się ów nieznośny
smród...
Wiecie, tam, po tamtej stronie, widzi się całe swo-
je życie, jak jest zapisane w „Księdze życia”, każdy
szczegół. Przy tym nie tylko słowa się pojawiają, któ-
re się wypowiada, lecz towarzyszą im również myśli,
jakie się wówczas ma. Wszystko jest odkryte i jasne
dla każdego. Często wzdrygnąć się można widząc
różnicę między słowem i myślą. Grzechy, które po-
pełniamy, nie pociągają konsekwencji tylko dla nas,
lecz również dla naszego otoczenia. Są one niczym
zgniłe owoce, które zarażają każdy znajdujący się w
pobliżu zdrowy owoc i doprowadzają go do gnicia.
Stanowi to wielkie cierpienie w tym drugim świecie,
gdy widzisz, jak bardzo grzech szkodzi nie jedynie
tobie, ale rozprzestrzenia się wokół ciebie i wszyst-
ko niszczy. Kiedy więc oddaję się grzechowi, dotyka
on tych, którzy są najbliżej mnie? Moje dzieci. I tak
szkodzę swoimi grzechami najpierw moim dzieciom
i r dzinie.
A teraz posłuchajcie mnie dobrze i nie zatykajcie
swoich uszu. Gdy człowiek popełnia ciężki grzech,
diabeł ma go w swym ręku i zmusza go niczym
windykator do podpisania mu weksla, który natych-
miast czyni go jego własnością. Najsmutniejsze jest
to, co jest pierwszym poleceniem szatana skiero-
wanym d nas:
„Idź zatem teraz i przyprowadź
mi wszystkich, którzy cię otaczają, i z którymi
utrzymujesz relacje!”
.
Matka, która kogoś nienawidzi albo która nie
ustannie szerzy plotki o swoich bliźnich, albo ojciec,
brutalny lub uzależniony od alkoholu, który wraca
zawsze pijany do domu i nie wzdraga się przed kra-
dzieżą cudzej własności, mają zazwyczaj w swoim
otoczeniu swoje własne dzieci. Jest to nadużyciem
rodzicielskiego zadania, którym powinna być troska
o przyszłość dzieci. Rodzicie tym swoim złym postę-
powaniem dają zły przykład swoim dzieciom. Tylko
życie sakramentami Kościoła może przełamać takie
„
błędne koło
” w łańcuchu, jaki łączy różne pokole-
nia. Tylko łaska sakramentów i moc modlitwy mogą
odsunąć grzech i unicestwić go.
To była żywa ciemność. Tam nic nie jest martwe
lub nieruchome. Po tym jak bezradna i bezbronna
przemierzałam te tunele, dotarłam niespodziewanie
na równe podłoże. Byłam w tym momencie całkowi-
cie zrozpaczona, ale i ogarnięta silną wolą ucieczki.
Była to ta sama silna wola, co wcześniej, by osiąg-
nąć coś w życiu, co teraz było dla mnie bez znacze-
nia, gdyż teraz byłam tutaj i nie mogłam się uwolnić.
Nic mi nie pozostało z wielkich wyobrażeń i marzeń,
które wcześniej miałam. Nagle stałam się całkiem
mała, maleńka.
Wtedy nagle ujrzałam, że podłoże otwarło się.
Wyglądało jak wielka gęba, jak przeraźliwie wielki
pysk, otchłań. To podłoże żyło, trzęsło się!!! Czułam
się strasznie pusta, a pode mną była ta napawająca
strachem, przerażająca otchłań, której po prostu nie
jestem w stanie opisać ludzkimi słowami. Najgorsze
było to, że nie czuło się tutaj nic z obecności i miłości
Boga; tutaj nie było niczego, ani promyka nadziei.
Ta dziura miała coś w sobie, co mnie nieodparcie
wsysało w dół. Krzyczałam jak szalona. Śmiertelnie
przestraszyłam się, gdy zauważyłam, że nie mo-
głam zapobiec upadkowi, że nieprzerwanie wcią-
gana byłam w dół. Wiedziałam, że jeśli spadnę, to
nigdy stamtąd nie wrócę i że bez końca będę spa-
dać coraz to głębiej i głębiej. To była śmierć mojej
duszy, duchowa śmierć mojej duszy, bezpowrotnie
zatraciłabym się.
(ciąg dalszy na str. 8)